Agnieszka Czachor – Tęskno mi

0
69

Niedawno przepytywałam córkę z wiersza Norwida. Wiersza, który większość z nas zna, jeśli nie na pamięć to na pewno kojarzy go z fragmentów. To jest tekst łapiący za serce, obojętnie ile by człowiek miał lat. Za każdym razem wzruszają słowa o kruszynie chleba podnoszonej z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba. I podczas słuchania recytacji córki, równocześnie przypomniałam sobie ludową bajkę o tym, jak to Pan Jezus postanowił przejść się po ziemi, żeby zobaczyć, jak to się wieśniakom powodzi. A powodziło się wspaniale. Do tego stopnia, że gospodyni miotłę sobie zrobiła z kłosów pszenicy (tak były ogromne) i nią wymiatała kurz.

Puenta tej opowieści jest oczywista. Co mogło się zdarzyć, gdy Jezus zobaczył tę miotłę?

I od razu w myśli pojawia się ta kruszyna chleba, którą przez uszanowanie. Zdaje się, że w tym zdaniu mamy dwa archaiczne wyrazy: kruszyna i uszanowanie. Zdaje się, bo to nie oznacza, że one zniknęły ze słownika, ale zniknęły z powszechnej świadomości, a co za tym idzie z mowy powszechnej. Należą do świata dawnego, a teraz przecież mamy żyć! Nowocześnie żyć bez spoglądania za siebie. Żyć bezrefleksyjnie, bez planowania, bez odkładania na czarną godzinę, bez trzymania w zanadrzu kilku kromek, jakby tak bieda zapukała do drzwi. Te kilka kromek jest metaforą, która stawia czoło bezmyślności.

Skąd mamy pewność, że ten „dobrobyt” się nagle nie skończy?

Jest także pochodząca z folkloru inna opowieść: o gruszkach. Kiedy podróżny się już najadł, to resztę wrzucił do popiołu gasnącego ogniska. Jest jeszcze ciąg dalszy, ale nie nadający się do cytowania w piśmie kulturalnym. Na drugi dzień człowiek ten się obudził i był głodny, i począł z tego popiołu wybierać okopcone gruszki, brzydkie gruszki.

Być może stąd też ta ochota do „beztęsknoty” i „bezmyślenia”. W wierszu Norwida padają te słowa, ale one mają inny kontekst. Uważam, że mówią o tęsknocie poety za spokojem, za bezpieczeństwem, które sprawia, że nie musimy się ciągle martwić, aby związać koniec z końcem. On tęskni za odpoczynkiem, za sielanką. W kontekście współczesności te słowa znaczą wiele więcej i stają się niebezpieczne dla „nosicieli”.  Nie żyjemy w sielance. Powinniśmy być na tyle dojrzali, aby mieć świadomość, że sielanka nie istnieje.

„……..u nas?… wychodzą

Książki?… – za późno – czyny?… – za wcześnie się rodzą,

Co jeśli potrwa?… Męże będą mieli siły

Nienarodzonych wnuków, a rozum?… – mogiły” [Norwid, Czas i prawda]

Mocne i straszne słowa. Tak, wielu znawców wie, że Norwid je pisał po Powstaniu Styczniowym. Przebieg powstania się mu nie podobał. To była krytyka powstania, że na „wnuki nasze”.

Czy powinniśmy na nasze potomstwo zrzucać naszą siermiężną dolę? Ja bym nie chciała. Pragnęłabym wszystkiego, co najlepsze dla swoich potomków. Nie chciałabym ich zestawiać z tymi samymi trudnościami, z którymi ja miałam do czynienia, ale to nie takie proste. Człowiek zaraża się miłością niechcący, czasem nawet przypadkiem. Zaraża się miłością czy przywiązaniem? Jak zwał tak zwał. Zaraża się uczuciem do pewnych zasad, do pewnego sposobu zachowania, do pewnych miejsc.

Czy można pokochać starą wierzbę, którą jesienne i wiosenne wiatry targają za jej coraz to młodsze gałęzie? Tak. Można. Do dzisiaj pamiętam żal. Żal dziecka, kiedy te wierzby nam zabrano. Zostały ścięte, skoszone jak trawa. Nie były nasze chociaż za nasze je uważaliśmy. Za nasze w naszych sercach, małych, dziecięcych. Nasze, bo kochane. Przez nas kochane.

Ale czy to co, kogo kochasz jest od razu twoje?

Nam, dzieciom wydawało się, że tak.

No właśnie. Nie jest.

Siedzieliśmy potem przygnębieni na szerokich pniach chłonąc zapach ich środka. Nie rozmawialiśmy. Nie mieliśmy słów. Wąchaliśmy tylko zapach świeżego drewna i wiedzieliśmy, że więcej się nie spotkamy. Były wierzby, były spotkania. Nie ma wierzb, nie będzie spotkań.

Czasem spotkamy się na ulicy. Spojrzymy sobie w oczy i nadal nic nie powiemy, bo nie ma słów na to, aby opowiedzieć o odchodzeniu. Ale przez to patrzenie sobie w oczy mamy pewność, że oni, nasi, przyjaciele gdzieś są. Pamiętają wierzby i opowieści o tym kim kto z nas chciał zostać. O tym jak wierzyliśmy, że zmienimy świat.

Jednak z biegiem czasu, z biegiem jak dorastaliśmy zauważyliśmy, że świat nie jest zły. My też nie jesteśmy źli. Ale ktoś zły być musi. Kto zatem jest zły?

No kto?

Każdy z nas i żaden z nas. Bzdurnie brzmi? Tak. Bzdurnie i to jak!

Zmierzam do poglądu: intelektualista. Kim on i dlaczego niektórzy się obrażają, kiedy się ich tak nazwie? Do poglądu, nie jest to przejęzyczenie. Pamiętam, że na studiach, jeden z chłopców, który próbował ze mną rozmawiać w końcu sarknął do kolegi: patrz intelektualistka. Powiedział to w taki sposób, jakby chciał mnie obrazić.

Nie jestem intelektualistką, pewnie nigdy nie będę. Brak wiedzy i wyrobienia.

Jednak powtórzę za Sowell, że intelektualiści, jak wszyscy śmiertelnicy dysponują mieszanką wiedzy i poglądów. Ważne, które w nich dominują.  Warto by było jeszcze w tym momencie wspomnieć słowo: narzucanie. Narzucanie swoich poglądów komuś.

Geroge Bernard Shaw w 1933roku powiedział: „Wy Amerykanie, boicie się dyktatorów jak ognia. A przecież dyktatura to jedyny sposób na to, by rząd coś osiągnął.” Coś czyli co? Dyktatura zabrała nam wierzby. Nikt nas nie pytał o zdanie, zresztą wtedy dzieci nikt nie pytał o zdanie.

Nie ma dobrego, nie ma złego, jest tylko nakazane. I nie ma to nic wspólnego z kościołem.

Ale jest cytat z Norwida, kolejny:

„Do tych, co mają tak za taknie za nie 
Bez światłocienia,
Tęskno mi, Panie”. 

Mnie też tęskno.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko