„I z rozmów
jakie miałem w tym przedmiocie, z listów jakie
otrzymałem, zyskałem przeświadczenie, że istnieją u nas
dwie wiedze: jedna urzędowa, druga prywatna, przekazywana
sobie między fachowcami na ucho.” Boy o Mickiewiczu.
Tworzenie z ludzi posągów i czczenie ich tworzy we mnie wewnętrzy sprzeciw. Adam Mickiewicz jest jaskrawym przykładem tej posągowości, tego brązowienia poety, które sprawia, że człowiek przestaje być ludzki, a zamienia się w postać niemalże fikcyjną. Niby, kiedyś żył, ale teraz przypomina bohatera legendy i można by zacząć się zastanawiać czy w ogóle istniał.
Kult Mickiewicza i Słowackiego, który się wytworzył jeszcze za ich życia, a później szaleństwo literatów walczących o dobre imię poetów z tymi, którzy przedstawiali prawdę o nich, może dziwić, a może także trochę śmieszyć. Dla nas współczesnych, a zwłaszcza dla młodzieży może się nawet wydawać niezrozumiały. Mickiewicz młodym „dokucza” swoim archaizmem, nie rozumieją go, nie rozumieją mentalności epoki. Nie są w stanie nawet wczuć się z Polaków żyjących pod zaborami. Nie mają również świadomości jak wielki kultu Adama otaczał, jak wiele ludzie ryzykowali przechowując jego teksty, a nawet dla bezpieczeństwa, ucząc się ich na pamięć.
Dora Kacnelson w „Skazani za lekturę Mickiewicza” przytacza całe listy skazanych, a nawet raporty z przesłuchań. Co sprawiało, że tak był popularny, że nawet niepiśmienni słuchali jego tekstów, czasem ucząc się na pamięć przekręcali, czasem dodawali coś od siebie i wychodził potworek literacki, bo w takiej formie szedł do innego ucha. Co miały słowa Mickiewicza w sobie, że tak lud je chłonął?
„Bo kto nie wyjdzie z domu, aby zło znaleźć i z oblicza ziemi wygładzić, do tego zło samo przyjdzie i stanie przed obliczem jego” [A. Mickiewicz, Z Ksiąg narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego]. Kacnelson twierdzi, że są zawarte w nich uniwersalne wartości, które wpływają na rozwiązywanie trudnych problemów politycznych i moralnych. Może dziwić, że teksty poetyckie w pewnym momencie przeistoczyły się w literaturę konspiracyjną. Autorka ilustruje swoją opowieść aktami lwowskiego Sądu Kryminalnego i wileńskiego Trybunału Wojskowego. „W archiwach Lwowa, Wilna Warszawy, Moskwy, Petersburga, Kijowa, Mińska, Tomska i innych miast zachowały się setki spraw polskich zesłańców, oskarżonych o lekturę pism zakazanych, szczególnie zaś utworów Mickiewicza i Słowackiego.”
Ponad to w wielostronicowych tekstach zawarte są protokoły z zeznań oskarżonych jak i świadków, wnioski śledczych oraz ich korespondencja z dyrekcją Policji i Gubernatorstwem. Znajdują się tam również wyroki sądów. Często do akt dołączano „konfiskaty” czyli nielegalne druki, albo rękopisy poezji czy tekstów publicystycznych w formie grubych zeszytów lub kieszonkowych notatników. Autorka zaznacza, że podczas lektury tych dokumentów naprawdę dziwi miłość, jaka płynie z zeznań skazanych, do tekstów Mickiewicza i ich wierność do głoszonych przez niego ideałów. Bardzo często znalezione podczas rewizji lub przy młodzieńcu podobne teksty były dowodem na to, że brał udział w powstaniu listopadowych czy styczniowym lub przynależał do grupy spiskowej. W końcu Kacnelson musiała przyznać, że nie starczy jej życia, ażeby dokonać przeglądu wszystkich znanych jej źródeł archiwalnych, które dowodzą, że Mickiewicz i jego utwory stały się dla naszego narodu nadzieją, natchnieniem i życiowym credo.
Współczesna młodzież rzadko, kiedy zastanawia się, co się działo po śmierci Mickiewicza. Można by sądzić, że jego utwory również umarły i zostały zapomniane, tymczasem one wiodły swój żywot i co niezwykłe, wpływały na życie innych. Tych, którzy nie „siedzą” w temacie ma prawo zaskoczyć, to jak ważne one były dla ówczesnej nie tylko młodzieży. Wynika z tego istotna prawda, że to o czym uczymy się w szkole nie jest ani trochę przesadzone, bo już niejeden próbował lekceważyć popularność mickiewiczowskich tekstów, twierdząc że sprawa nadmuchana i nienaturalnie rozsławiona.
Przecież trzydziestu klerykom nikt nie kazał przechowywać tekstów zakazanych a wśród nich IV i III części Dziadów czy Konrada Wallenroda. Na początku 1836 roku wszyscy stanęli przed sądem we Lwowie. Adam Ursel, który później napisał o ich procesie książeczkę, ustalił że od 1834 roku w seminarium istniała konspiracyjna organizacja, skupiająca kleryków, której celem było „kształcenie się w duchu narodowym przez poznawanie historii i literatury polskiej”.
Klerycy lubili śpiewać w swojej sypialni zakazane pieśni: Mazurek Dąbrowskiego, Pieśń filaretów czy Pieśń jazdy wołyńskiej. Znany był cały zbiorek pieśni rewolucyjnych powstałych w 1830 roku, a drukowany potajemnie w drukarni „Ossolineum” we Lwowie, który przechodził z rąk do rąk, a odpisy tam umieszczonych pieśni przechowywano w wielu polskich dworach. Niestety władze austriackie zwróciły się z żądaniem do zwierzchników seminarium, aby wydali tych, którzy kolportowali zakazane teksty, chodziło o tych, których jeszcze nie aresztowano. No i zostali wydani. Klerycy nie zaakceptowali tegoż zachowania, nie miało dla nich znaczenia, że zagrożono zwierzchnikom likwidacją seminarium. W otwartym liście, jeden z nich z pogardą ocenił ugodową postawę rektoratu wobec rządu austriackiego.
Sprawę prowadził znany ze swej bezwzględności cesarsko-królewski radca krajowy Wittmann, co potwierdzało, że lekturę zakazanych pism traktowano jak ciężkie przestępstwo, niczym zdradę stanu czy zakłócenie spokoju publicznego. Kacnelson pisze, że dokumentacja z całego procesu wynosi około 8 tysięcy stron.
Ze szczególną zaciętością ścigano posiadaczy III części Dziadów. To w tej części Gustaw zmienia imię na Konrad i wygłasza Wielką Improwizację a ksiądz Piotr odprawia egzorcyzm, uznając że Gustaw został opętany.
Dwóch kleryków osadzono w więzieniu, tych zdaniem sądu najgroźniejszych, resztę wypuszczono bez możliwości powrotu do seminarium.
W tym miejscu nadmienię, że książki o Janie Sobieskim w tamtym czasie, również były zakazane. Za ich posiadanie sądzono na przykład księdza Makucha.
Ręczne odpisy Dziadów skopiowane przez kleryków nie były podpisane. Nie zapisywano nazwiska autora. Dla bezpieczeństwa jak sądzę. Zresztą każdy zainteresowany dobrze wiedział kto je napisał. Na stronie tytułowej młodzieńcy zapisali motto, słowa wyciągnięte z listu Karola Kniaziewicza do Juliana Ursyna Niemcewicza:
„Czytajmy a uczmy się, bo naród
szesnasto-milionowy nie jest i nie
może być do niewoli stworzony” [Kniaziewicz]
Te słowa jasno określały cel kopiowania tekstów, których tematem była niepodległość. Traktowano je jako integralną część nauczania przygotowującego społeczeństwo do walki o wolną Polskę. To się może zdawać niewiarygodne, że ówcześni Polacy tak bardzo tęsknili za wolną ojczyzną, że nikt im odgórnie nie narzucał czego się mają uczyć i jakie teksty zapamiętywać. Sami, intuicyjnie siebie pobudzali do pracy i sięgali po podobne treści, mimo że groziła za to kara. Jak wynika z wypowiedzi Kacnelson nasi przodkowie potrzebowali tych utworów, one im dodawały otuchy i siły. Mimo, że Mickiewicz nie dojechał na powstanie listopadowe, mimo że, jak niesie wieść zdumiał się nawet, że wybuchło. Mimo, że sam do niego nawoływał to się zdumiał, ale wybaczono mu to. Mimo, że romans zdał się ważniejszy niż zryw wolnościowy, wybaczono mu i to. Odnoszę wrażenie, że nie sama postać Adama była ważna a słowa, które napisał. To one niosły ludziom nadzieję, to je zapamiętywano i recytowano cichaczem. Jakby żyły samodzielnie poza poetą. Tak, poeta je stworzył, dał im życie, ale i samodzielność. Kiedy wypłynęły na świat, nie potrzebowały już jego ręki czy umysłu. Same zaczęły dowodzić umysłami innych, jak by to nie zabrzmiało abstrakcyjnie. I to, według mnie, powinno się opowiadać młodzieży. To, bo naprawdę niewiele osób ma świadomość, jak ważnym autorem był dla naszego społeczeństwa Mickiewicz. Nikt tamtym ludziom nie kazał go czytać, nie kazał uczyć się jego utworów na pamięć, sami z siebie to robili.
Czasem się zastanawiamy, jak trudne było choćby życie Żydów wędrujących do Ziemi Obiecanej. Wszak wielu rodziło się podczas tej wędrówki i umierało nie zaznając spełnienia proroctwa. Podobnie było z Polakami. Wielu się rodziło pod zaborami i pod tymiż zaborami umierało nie znając wolnej Polski. Ileż trudu musieli włożyć w swoją edukację, aby naród przetrwał. Jakiż imperatyw nimi rządził. A przecież nikt ich do tego nie zmuszał. A wręcz przeciwnie. Mimo tego wielu czuło w sobie obowiązek aby naród, język i historia przetrwały. I to się udało! Ile razy wracam pamięcią do tych utworów, do wspomnień dawnych ludzi, do ich dzienników i listów, to za każdym razem jestem pełna podziwu dla nich, ale i wdzięczności. Bo wykonali potężną pracę. Pracę tytaniczną, za którą nikt im nie podziękował. Ale oni nie oczekiwali podziękowania, nie oczekiwali gloryfikacji, zwyczajnie robili to co do nich należało. Jestem pełna uznania dla nich. I jeśli faktycznie duchy chodzą po ziemi, to mam nadzieję, że słyszą moje słowa.
Ale wróćmy do Boya. Dlaczego wylały się na niego słowne „pomyje” za wstęp jaki napisał do dzieł zebranych Mickiewicza? Dlatego, że pisał o nim prawdę. Nie wynosił go pod niebiosa, nie tworzył z niego nadczłowieka, jak by wielu tego oczekiwało. Napisał kim był i jaki był, ale to się nie spodobało. Aby udźwignąć prawdę, wygląda na to, że trzeba mieć nie lada charakter i rozsądek. Jednak to zachowanie świadczy również o tym, że potrzebujemy mitów. Pragniemy wierzyć, że ktoś był wspaniały, ponadprzeciętny i bez skazy. Sami stawiamy mu pomniki i go brązujemy. W tym brązowaniu dużą rolę odegrał Władysław, syn Mickiewicza. Zakłamywał co się tylko dało, likwidował niewygodne fakty, niszczył cudze dzienniki, pożyczał niby, żeby skopiować i nie oddawał. Krążyły pogłoski, że Adam miał ciągotki socjalistyczne, dlatego szybko te fakty zostały zniszczone i wymazane ze stron pamiętników. I tak, że towiańczyków mu zostawiono, choć to według mnie mało chlubna o nim informacja, ale widocznie Władysław nie wszystkiego dopatrzył. Albo uważał, że to nobilitujące dla jego ojca. Słowackiego towiańczycy też przez chwilę interesowali.
W 1929 roku kult Mickiewicza przybrał formę awantury. Nikt nie słuchał, a każdy uważał, że ma rację. Spadło wtedy sporo przykrych i obraźliwych słów na głowę Boya czym sam był zaskoczony. Napisał o tym później w Brązownikach.
Należy pamiętać, że już za czasów Boya cytaty zmyślano, dlatego to co się dzieje współcześnie nie jest niczym niezwykłym. A umiejętność odkrywania falsyfikatów niestety musimy w sobie wykształcić sami.
Jeżeli ktokolwiek twierdzi, że po zmarłym należy palić jego wspomnienia, notatki czy dokumenty, bo na ich podstawie można mieć inny obraz twórcy niż ten, który nam oficjalnie się przedstawia, to jest w błędzie. Pewien ksiądz chciał napisać biografię Kościuszki, ale kiedy zaczął drążyć to zrezygnował. Uznał, że społeczeństwo potrzebuje jego mitu, a on mu tego nie odbierze. A gdyby biografię napisała, to by człowieka odarł z jego cudowności. Szkoda, że nie napisał.