SKĄPY FRANZ KAFKA. HOJNY TADEUSZ KONWICKI
1.
W swoim opowiadaniu Miłość Franza Kafki i Mileny Jesenskiej zamieszczonym w dwutygodniku <pisarze.pl> (https://pisarze.pl/2023/10/17/franciszek-czekierda-milosc-franza-kafki-i-mileny-jesenskiej/)napisałem m.in. o zdarzeniu, gdy oboje spotkali na wiedeńskiej ulicy starą żebraczkę. Przypomnę je w skrócie. Pisarz zamierzał dać jej koronę, lecz miał przy sobie tylko dwukoronówkę. Najpierw chciał, aby żebraczka wydała mu resztę, lecz ta nie miała. Potem zamierzał monetę rozmienić, bo szkoda mu było się pozbyć dwóch koron. Walczył z sobą, wahał się… Milena obserwowała go, spalając się ze wstydu. W końcu, przełamując własne sknerstwo, ofiarował żebraczce dwie korony.
2.
Swoim zachowaniem Kafka przypomniał mi zdarzenie, o którym opowiadał mój ojciec. Działo się to w latach sześćdziesiątych w naszym kościele w Prusach koło Strzelina. Podczas zbierania ofiar pieniężnych w trakcie mszy św. stary Królikiewicz położył na tacy dwa złote. Ksiądz zamierzał już odejść, kiedy Królikiewicz, ku konsternacji wiernych, zatrzymał go, po czym włożył rękę do koszyczka z monetami. Zdziwieni ludzie patrzyli, jak przez kilka sekund grzebał w nim, aż znalazł złotówkę, którą sobie wydał jako resztę. (W tym czasie datek na tacę w wysokości dwóch złotych był wśród wiernych normą). Nowina ta stała się małą sensacją, bowiem wydawanie sobie reszty z tacy było praktyką niespotykaną.
3.
W przeciwieństwie do sknerstwa Franza Kafki, inny pisarz, Tadeusz Konwicki, znany był z hojności. W 1988 roku realizowaliśmy w Wilnie zdjęcia do filmu Lawa. Kiedy pewnego wieczoru byliśmy na kolacji, Konwicki opowiedział, co mu się przydarzyło kilka godzin wcześniej:
– Przed kościołem dałem żebraczce rubla. Odszedłem kilka kroków i po chwili wahania stwierdziłem, że dałem za mało. Wróciłem, żeby dołożyć jej dziesięć rubli.
– Nie nada – powiedziała stanowczo. Tą odmową zostałem zdruzgotany. – «Mnie to wystarczy. Liczy się pierwszy odruch» – tak chyba sobie pomyślała – pisarz dokończył.
Ryszard Chutkowski, kierownik produkcji, opowiadał mi, jak po przyjeździe z Wilna Konwicki dał mu niespodziewanie kilkaset rubli.
– Trzymaj – powiedział, wciskając mi plik banknotów. – Ja już tam więcej nie pojadę.
– Tadziu, czyś ty zwariował?
– Bierz i nie gadaj, tobie się jeszcze przydadzą, mnie już nie.
ROTHSCHILD I ŻEBRACY
1.
Bankier baron James de Rothschild jadł z gośćmi obiad w ogródku restauracyjnym w Paryżu. W pewnej chwili podszedł do niego żebrak.
– Szanowny panie baronie, proszę o wsparcie dla potrzebującego – poprosił go uprzejmie, kłaniając się nisko.
Rothschild spojrzał na niego z niesmakiem. Był zły, że podczas posiłku z ważnymi gośćmi przeszkadza mu żebrak. Sięgnął jednak do portfela i, dając mu pięć franków, nie omieszkał go pouczyć:
– Masz, człowiecze i odejdź. Na przyszłość nie żebraj, kiedy ludzie jedzą.
– Dziękuję pięknie – ukłonił mu się nisko, chowając cenną monetę. – Już odchodzę. Proszę się nie obrazić, panie baronie, chciałbym tylko na pożegnanie powiedzieć, że ja nie wtrącam się do prowadzonych przez pana biznesów i bardzo proszę, aby pan także nie pouczał mnie, jak mam prowadzić swój interes.
Słowa żebraka zamurowały bankiera. Odprowadził go wzrokiem, po czym się zamyślił i, poskrobawszy się po głowie, zwrócił się do gości:
– On ma rację! – stwierdził z uznaniem.
2.
Tenże Rothschild przyjął kiedyś w swojej posiadłości innego żebraka, który – jak przystało na gościa zaproszonego przez milionera – zaopatrzył się w wizytówki. Pod nazwiskiem widniało jego nowe zajęcie: PORADY. Przed wejściem do salonu lokaj zaniósł gospodarzowi wizytówkę. Po chwili baron de Rothschild przyjął żebraka.
– Wiadomo, czym się parasz, więc dlaczego na swojej wizytówce kazałeś wydrukować: PORADY? – zaciekawił się bankier, unosząc na wysokość twarzy biały kartonik.
– Ponieważ udzielam porad – odparł nie skonfundowany.
– Jaką masz stawkę za jedną poradę?
– Pięćdziesiąt franków.
– Dużo. No, ale… trudno. Daję ci pięćdziesiąt – w tym momencie wyjął portfel i wręczył żebrakowi banknot. – Daj mi za to jedną dobrą radę.
– Udzielę panu najlepszej porady.
– Powiedz mi, jak mam się pozbywać naciągaczy?
WYNAJMOWANI ŻEBRACY
1.
Wynajmowanie żebraków do różnych zajęć jest praktyką znaną od stuleci. Wiosną 1720 roku paryscy żebracy zostali wynajęci jako uczestnicy manifestacji. Zanim do tego doszło, należy naświetlić tło sprawy. W tymże roku w Europie zachodniej panował kryzys finansowy, którego główną przyczyną było zadłużenie państw uczestniczących w długotrwałych i kosztownych wojnach. Pośrednią przyczyną były prokurowane fale spekulacji. Najdotkliwiej kryzys odczuwała Francja, w mniejszym stopniu Wielka Brytania i Holandia. Kilka lat przed wybuchem kryzysu niejaki John Law, uciekinier z Anglii (skazany za nieumyślne zabicie konkurenta podczas pojedynku) zasłynął we Francji jako specjalista od bankowości i finansów. Jednym z wielu jego przedsięwzięć było spowodowanie zakupu Kompanii Missisipi przez Prywatny Bank Generalny, aby wesprzeć finansowo francuską kolonię w Luizjanie. Kompania dynamicznie się rozwijała, lecz nie przynosiła spodziewanych zysków. W 1719 roku nastąpił boom inwestycyjno-spekulacyjny, a na początku 1720 roku wartość udziałów zaczęła gwałtownie spadać. John Law ratował sytuację m.in. fałszując bilans kompanii i zapowiadając duże dywidendy. Kiedy regent Filip II Orleański powołał go na stanowisko Generalnego Kontrolera Finansów, jego wątpliwe działania zostały uwiarygodnione. Mimo to fala spekulacji osiągnęła szczyt. Udziałowcy wyczuwali niepewność sytuacji.
John Law, pragnąc podreperować wizerunek Kompanii Missisipi, zorganizował w maju 1720 roku liczną grupę paryskich żebraków, robiąc z nich niby ochotników chętnych do wyjazdu do pracy w Ameryce w tejże kompanii. Wszystkim dał łopaty, aby przemaszerowali przez ulice Paryża do portu. Stamtąd mieli rzekomo wypłynąć do Luizjany, dając dowód, że Kompania ma się gospodarczo dobrze. Żebracy po przejściu przez miasto rozpłynęli się po okolicy. Po krótkim czasie powrócili do swoich ulubionych żebraczych zajęć w Paryżu. Kiedy opinia publiczna dowiedziała się o mistyfikacji, zaufanie do Johna Law całkowicie upadło. Nastąpił krach, a wartość udziałów Kompanii spadła o 97 procent. Prasa pisała o pęknięciu bańki spekulacyjnej. Kilka miesięcy później musiał Law salwować się ucieczką do Brukseli, następnie powrócił do Londynu.
Z przymrużeniem oka można by rzec, że żebracy przyczynili się do pęknięcia bańki spekulacyjnej, która była jedną z pierwszych w historii gospodarki.
2.
W połowie pierwszej dekady lat dwutysięcznych codziennie rano jeździłem samochodem do pracy na Pragę. Na skrzyżowaniu ulic Ostrobramskiej i Rodziewiczówny w kierunku Dęblińskiej robił się na światłach korek. Na poboczu stał sprzedawca Gazety Wyborczej i trochę dalej żebrak bez nóg. (Był to okres, kiedy na skrzyżowaniach ulic sprzedawano Wyborczą). Podczas oczekiwania na zjazd w lewo kupowałem gazetę. Na przestrzeni kilku miesięcy stało tam co najmniej trzech żebraków, każdy bez nóg. Kilka razy dawałem im parę złociszy. Jeden z nich, Ukrainiec, zwierzył mi się, że nogi stracił na wojnie w Afganistanie. Pewnego poranka, zatrzymując się w tym miejscu, ponownie dałem mu datek. Gdy ten się oddalił, stojący obok gazeciarz (z którym zawsze zamieniałem parę słów) powiedział konfidencjonalnie:
– Żeby pan widział, jakim samochodem go dzisiaj przywieźli… – W tym momencie zapaliło się zielone światło. Ruszyłem. Nie zdążyłem go spytać, jaki to był wóz, ale po intonacji głosu gazeciarza domyśliłem się, że musiał być niezły i że chromy prawdopodobnie pracował dla bogatego zleceniodawcy. Później dowiedziałem się, że taka metoda żebrania była u nas przez pewien czas stosowana.
NIE JESTEŚMY ŻEBRAKAMI
1.
„Szanowni i Drodzy Państwo! Jesteśmy pozbawieni słuchu. Lecz nie jesteśmy żebrakami – prosimy tylko o niewielką pomoc. Żebyśmy mogli żyć w tym społeczeństwie. Dajemy Wam długopis za 5 zł. Jeśli dacie więcej, to znaczy, że macie dobre serce. Bardzo Wam dziękujemy!”
Karteczkę tej treści o formacie wizytówki wręczył mi młody człowiek na czerwonych światłach w Al. Niepodległości (przed Rakowiecką) w Warszawie. Do kartki dołączył ładny czerwony długopis. Po przeczytaniu zrobiło mi się dziwnie, ponieważ w pierwszej sekundzie nie byłem w stanie ocenić, czy mam do czynienia z nową żebraczą techniką, czy z przedstawicielem głuchych. Kartkę włożyłem do schowka. Pomysłodawcom akcji na światłach ulicznych właśnie o to chodziło, aby kierowca, nie mając czasu na analizę sytuacji, powodował się impulsem współczucia. Uwierzyłem jednak, że mam do czynienia z głuchymi, którzy przeznaczą datek na szlachetny cel. Szybko wyjąłem portfel i wręczyłem młodemu człowiekowi pięć złotych. Przez kilka tygodni nie chciałem o tym myśleć, aby nie przyznać się przed sobą, że wyszedłem na naiwniaka, którego byle cwaniak robi w konia, wyciągając łatwo parę złociszy. Sprawa długo mnie uwierała, jak kamyk w bucie. Wówczas wyjąłem z samochodowej skrytki karteczkę i ponownie ją czytając, utwierdziłem się w przekonaniu, że dobrze zrobiłem. Pomimo, że nie mam dobrego serca, bo zgodnie z tekstem dobre serce ma tylko ten, kto dał więcej, niż pięć złotych.
ZAKOŃCZENIE
Żebracy to nie tylko ludzie siedzący bezczynnie i wyciągający rękę po jałmużnę. To także ochotnicy skorzy do pewnych zatrudnień, a ich podstawowe zajęcie wywołuje czasem głębszą refleksję.
Kiedyś usłyszałem fragment dialogu dwóch kobiet mijających żebraka. Jedna z nich wrzuciła monetę do trzymanego przez niego kubka:
– Ja nie wspieram żebraków – rzekła druga w tonie wyższości. – Niech idzie do roboty.
– Jeśli nie jest pijakiem i decyduje się na to, chyba nie ma innego wyjścia – broniła swojej decyzji pierwsza.
Żebractwo jest zawodem, co potwierdza Kaja Poznańska w artykule Niezły biznes żebraka (Onet, 2012), powołując się na pracowników krakowskiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej (MOPS) oraz na badania naukowe przeprowadzone przez dr Kazimierę Król. W książce Żebractwo we współczesnej Polsce jako kwestia społeczna (2008) badaczka rozróżnia żebractwo płytkie, czyli „niedzielne” dorabianie do emerytury, renty, czy kiepsko opłacanej pracy oraz żebractwo głębokie, jako styl życia, zawód i wybór jednostki. Dodam, że żebranie, znane od wieków, jest nie tylko specyficznym zawodem i stylem życia, lecz również, sposobem myślenia.
Wielu ludzi ma krytyczny stosunek do żebrania i żebraków, co może wynikać z większych możliwości zarobkowania, niż było to dawniej oraz wyższego poziomu życia społeczeństwa. Przed wiekami żebractwo było powszechniejsze i bardziej tolerowane, o czym pisze Beata Woźniak w artykule Jałmużnictwo i żebracy w średniowieczu (2009, histmag.org): „Korzystanie ze wsparcia nie jest w średniowieczu niczym uwłaczającym. Ze wsparcia korzystają nie tylko nędzarze, ale również ci, których niedostatek stanowi część normalnej egzystencji”.
Występujący w Nowym Testamencie żebracy budzą pozytywne skojarzenia. W łukaszowej przypowieści o bogaczu i żebraku (16,19–31) ten ostatni, Łazarz, był dobrym człowiekiem. Za życia głodny i pokryty wrzodami, po śmierci zaznał szczęścia, spoczywając na łonie Abrahama. Bogacz natomiast strącony został do otchłani piekielnych, z których wołał: „Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu”. Drugim dobrym żebrakiem był niewidomy Bartymeusz proszący Jezusa o wzrok. Chrystus spełnił jego życzenie mówiąc: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Niewidomy żebrak odzyskał wzrok i poszedł za Jezusem (Mk 10, 46-52).
Nie należy jednak mylić żebraków z dziadami wędrownymi, których zwano także proszalnymi, choć ich wspólną cechą jest wyciąganie kapelusza po pieniądze. Zjawisko dziada wędrownego było popularne w dawnych czasach. W Polsce byli nimi najczęściej starsi mężczyźni krążący między wioskami i miastami, gdzie wytrwale spełniali swoją powinność podczas odpustów i kiermaszy. Prosząc o pieniądze pod kościołami stawali się dziadami proszalnymi. Często śpiewali pieśni religijne przygrywając sobie na lirach korbowych, stąd pochodzi nazwa dziad-lirnik.
Typowy dziad wędrowny ubrany był w długi płaszcz, torbę i kij, jak przedstawił to Maksymilian Gierymski w obrazie Patrol powstańczy z 1872 roku, na którym powstańcy styczniowi pytają tegoż człowieka o informacje dotyczące wroga. Drugim znanym wizerunkiem dziada wędrownego jest obraz Wincentego Ślendzińskiego Dziad proszalny z 1903 roku. Przez lata wędrówek i refleksji nad ludźmi i światem wędrowcy owi układali tzw. pieśni dziadowskie, o czym wspomina w Encyklopedii staropolskiej Zygmunt Gloger, opisując zjawisko tytułowego dziada, który był postacią enigmatyczną, trochę sakralną, jakby nie z tego świata, symbolizującą przodków. Po II wojnie światowej dziady proszalne wędrowali od wsi do wsi, co zostało przedstawione przez Edwarda Redlińskiego w książce Konopielka (film pod tym samym tytułem zrealizował Witold Leszczyński).
Tradycję religijnych pieśni dziadowskich podtrzymuje ks. Wojciech Drozdowicz, popularny proboszcz parafii bł. Edwarda Detkensa w Lasku Bielańskim w Warszawie. Rokrocznie w Wielkim Tygodniu zaprasza do podziemi kościoła pokamedulskiego wykonawców grających na dawnych instrumentach (m.in. na lirach korbowych) i śpiewających długie staropolskie pieśni.
Franciszek Czekierda