Franciszek Czekierda – MIŁOŚĆ FRANZA KAFKI I MILENY JESENSKIEJ

1
207

Milena Jesenska poznała przelotnie Franza Kafkę w 1919 roku w praskiej kawiarni Arco, gdzie spotykała się bohema artystyczna. Pisarz pił kawę z Maxem Brodem i Franzem Werflem, ona zaś siedziała przy sąsiednim stoliku ze swoim mężem, Ernstem Pollakiem i przyjaciółką Stasią Prochazkovą-Jilovską. Milena słyszała o Kafce, który był już znanym literatem, jednak nie zwracała na niego większej uwagi, ponieważ była zakochana w mężu. Milena i Ernst (starszy o dziesięć lat) pobrali się najprawdopodobniej w 1918 roku. Rok wcześniej w sierpniu ukończyła 21 lat; stając się pełnoletnia, mogła więc samodzielnie decydować o sobie, co też uczyniła wbrew woli ojca, który stanowczo sprzeciwiał się ożenkowi z Pollakiem. Ernst pracował jako pełnomocnik i tłumacz w przedstawicielstwie praskiego banku w Wiedniu, z zamiłowania był literatem (pisywał recenzje literackie) i filozofem. Milenie, interesującej się kulturą, imponował dobrą znajomością literatury niemieckiej, angielskiej i francuskiej, pasją do opery, nienagannymi manierami i eleganckim ubiorem. Nie przeszkadzało jej, że był niższy o głowę, nad czym ubolewał jej ojciec. Po ślubie zamieszkali w Wiedniu. Milena wcześniej studiowała medycynę, lecz po kilku semestrach porzuciła ją. Przeniosła się do konserwatorium, z którego też zrezygnowała.
Miłość do męża szybko ją opuściła. Przyczyniła się do tego nie tylko jego niewierność, ale także niemożność utrzymania rodziny. Ponadto Pollak wolał częściej przesiadywać w kawiarniach, niż w domu. W związku z trudną sytuacją materialną Milena zdecydowała się dorabiać; jako służąca nosiła walizki na dworzec, udzielała korepetycji z języka czeskiego i tłumaczyła z języka niemieckiego. Pisywała także artykuły o modzie i felietony do gazet Tribuna i Narodni listy. Po pewnym czasie zdobyła reputację dobrej dziennikarki.
W 1919 roku przeczytała opowiadanie Franza Kafki Palacz (Der Heizer), które ją zainteresowało. Namówiona przez męża postanowiła je przetłumaczyć na czeski. Napisała do autora prośbę o zgodę i ją uzyskała. W kwietniu 1920 roku opowiadanie ukazało się w miesięczniku Kmen. Przekład podobał się autorowi, który mieszkając w Pradze znał język czeski. Oficjalna korespondencja literacka (ona pisała po czesku, on po niemiecku) szybko przerodziła się w wymianę myśli na tematy osobiste. Kafka był pełen uznania dla jej inteligencji. Pisemne czułe wyznania stały się impulsem do ich pierwszego spotkania. W tym czasie Kafka przebywał w sanatorium w miejscowości Meran w południowym Tyrolu (obecnie Merano we Włoszech), gdzie leczył gruźlicę. W początkowym okresie wymiany listów z Mileną, Kafka równolegle utrzymywał bliską znajomość z Julią Wyhryzkową, z którą był zaręczony. Jednak po ingerencji Mileny (napisała list do Julii) Franz zakończył z nią znajomość. Kafka i Jesenska długo umawiali się, ustalając mozolnie szczegóły, aż wreszcie uzgodnili, że spotkają się w Wiedniu 30 czerwca 1920 roku.

Kafka czekał na Milenę od godziny dziesiątej przed hotelem Riva w pobliżu Dworca Południowego. Był podenerwowany. W liście prosił, aby nie zaskoczyła go podejściem z tyłu lub z boku, chciał widzieć ją nadchodzącą ku niemu wprost. Po długim oczekiwaniu zobaczył ją, jak szła w ładnej kwiecistej sukience. Gdy zbliżyła się na odległość kilku metrów, radośnie wyciągnął do niej obie ręce. Przywitali się pocałunkiem w policzek.
– Tak się cieszę… – nie dokończył zdania z powodu suchości w gardle.
– Ja także, Franku – odpowiedziała radośnie. Właśnie w ten sposób zwracała się do niego, nigdy nie mówiła: Franz.
– Wybacz, Mileno, powiem szczerze, że od czasu naszego pierwszego, przypadkowego zresztą, spotkania w kawiarni, nie pamiętałem twojej twarzy. Jesteś piękniejsza, niż próbowałem to sobie wyobrazić.
Z powodu tremy nie podziękowała za komplement. Uważała także, że był przesadzony. Owszem wiedziała, że jest ładna, ale nie była pewna, czy jest piękna.
– Może się przejdziemy – zaproponowała, nie chcąc wchodzić od razu do hotelu.
Franz poczuł się zbity z tropu. Po chwili zrozumiał jej intencje. „Musi się ze mną oswoić. I  z nową sytuacją…” – pomyślał. 
Szli chodnikiem wzdłuż witryn wystawowych sklepów odzieżowych.
– Obiecują  człowiekowi  kwartał  urlopu, a jak przyjdzie co do czego, dają  mu  cztery  dni,  od  wtorku  do  niedzieli – próbował zagadać swoje zmieszanie. – Zresztą niecałą niedzielę…
– Na pierwszy rzut oka widzę, że czujesz się dobrze – nawiązała do jego zdrowia, o którym dużo pisał w listach.
– Wyzdrowiałem całkowicie. No, prawie – zaśmiał się wesoło. – Przyczyniłaś się do tego.
– W jaki sposób? – była zaskoczona.
– Przez to, że jesteś. – Po sekundzie uzupełnił: – I że o mnie myślisz. Teraz czuję się mocny, mógłbym góry przenosić.
– Podróż nie zmęczyła cię?
– Była męcząca lecz, o dziwo, w hotelu po raz pierwszy od dłuższego czasu dobrze się wyspałem.
– Cieszę się, bo wiem, czym jest dla ciebie bezsenność.
– Wyobraź sobie, że w przedziale naprzeciwko mnie jakiś pan czytał Narodni listy z ostatniej niedzieli. Dostrzegłem felieton Růženy Jesenskiej…
– To moja ciocia.
– Pożyczyłem gazetę i zacząłem czytać. Jednak nazwisko autorki nie pozwalało mi się skupić, z jego liter biło oślepiające światło. Nie byłem w stanie dokończyć artykułu, nieustannie myślałem o tobie.
Milena uśmiechnęła się zadowolona. Po chwili zauważyła w oknie wystawowym sklepu modelkę ubraną w najmodniejszą letnią suknię.
– Spójrz, jakie cudo – rzekła zachwycona.
– Mileno, spójrz na siebie. Wyglądasz oszałamiająco, twoja sukienka jest dziesięć razy piękniejsza, niż ta na wystawie.
– Ale ona ma sukienkę paryską – wskazała ręką na witrynę.
– A ty, młoda dziewczynko, masz wiedeńską – delikatnie dotknął jej rękawa.
– Dzięki, Franku, ale już nie jestem taka młoda. Za miesiąc i parę dni skończę dwadzieścia cztery lata.
– Och, co to za wiek. Jestem dużo starszy od ciebie… – rzekł refleksyjnie.
– Nie widzę w tym żadnego problemu. Mąż jest starszy ode mnie o dziesięć lat.
– Może nie mówmy o nim… ­ – zaproponował.

Po półgodzinnym spacerze znaleźli się w pokoju hotelowym Kafki. Dłuższa wskazówka zegara korytarzowego nie zdążyła jeszcze zrobić na tarczy pełnego obrotu, kiedy stało się to, o czym kochankowie marzyli od dłuższego czasu. Po kulminacji spełnienia leżeli przytuleni na metalowym łóżku.
– Wspomniałeś, że jesteś ode mnie starszy – zaciekawiła się.
– O trzynaście lat.
– Szczęśliwa trzynastka – Milena zauważyła radośnie.
– Zostałaś mi podarowana na konfirmację. Teraz ona się dopełniła.
– O co chodzi? – nie zrozumiała.
– W roku, w którym się urodziłaś, miałem bar micwę. Przed ołtarzem odmawiałem z trudem wyuczoną modlitwę. Dostałem wtedy wiele prezentów. Ale przez lata nie byłem w pełni zadowolony, brakowało mi czegoś, jakiegoś specjalnego podarunku. Teraz otrzymałem go od  nieba. Po latach modlitwa została wysłuchana.
– Sądzisz, że niebo interesuje się nami?
– Połączyliśmy się, Mileno – pocałował ją w ramię. – I to jest największym podarunkiem, cudem nad cudami.
– Interesująca teoria. Jednak… – zastanawiała się, czy to powiedzieć – czuję wyrzuty sumienia.
– Niech nasza spólnota będzie szczęściem, nie męką, strachem, czy bólem…
– Ładnie prawisz, ale życie toczy się po krętych i wyboistych drogach.
– Nie jesteś w pełni przekonana do tego? – zaniepokoił się.
Chwilę zastanawiała się.
– Jestem, Franku. Nawet bardzo.
– Mileno, jesteś anielską istotą na tym padole.
– Anielską, kiedy go zdradziłam? – wyznała zasmucona.
– Przecież pisałaś mi o jego niewierności. O swoim upokorzeniu, o samotności.
Skinęła potwierdzająco głową.
– Nie możesz więc mieć wyrzutów sumienia.
– A ty go nie zdradziłeś? Chyba jesteś jego przyjacielem…
Franz zirytował się. Twarz mu stężała.
– Nie jestem jego przyjacielem, więc nie mogłem go zdradzić – zaprotestował stanowczo. – Jest jednym z wielu moich znajomych.
– Nie denerwuj się, Franku – pogładziła go po policzku. ­ Nie ma powodu.
– Milenko, nie zadręczaj się, bo nie zrobiłaś mu żadnej krzywdy. Przeciwnie, wyzwoliłaś się od niego, bo on to zrobił już dawno temu. Nie dość, że cię zdradza, to przede wszystkim nie zapewnia ci utrzymania.
– Jakoś sobie radzę. Podjęłam się dodatkowych zajęć.
– Nosząc kufry na dworzec.
W tym momencie Milena wybuchnęła płaczem.
– Musisz być taki dosłowny! – podniosła głos. – Nie sprowadzaj ważnej dla mnie sprawy do konkretu odartego z kontekstu – nie mogła powstrzymać łez.
Franz przestraszył się jej reakcji. „Wszystko toczyło się tak pięknie, aż nagle palnąłem… Nie przewidziałem, że te słowa tak ją dotkną” – bolał w myślach.
– Milenko najdroższa, przepraszam – objął ją i przytulił. Nie wzbraniała się. Z powodu płaczu czuła się zawstydzona. Utulona starała się stłumić łkanie.
Po pewnym czasie zauważył, że usnęła. „Mileno, Mileno, Mileno – powtarzał w myślach patrząc na jej słowiański profil, na jej zgrabny zadarty nosek. – Dobrze, że usnęłaś, odpoczywaj. Przed sobą mamy tyle rajskich chwil, nie możemy żadnej uronić. Jesteś taka kochana, mówię to do twego ucha, a ty pogrążona w dobrym śnie powoli, nieświadomie obracasz się z prawego na lewy bok, ku moim ustom”.

Wczesnym wieczorem poszli na spacer. W pobliżu opery napotkali starą żebraczkę. Franz chciał jej dać koronę. Wyjął portfel i w przegródce na monety długo jej szukał.
– Mam tylko dwukoronówkę – rzekł niezadowolony.
– Daj jej – Milena zaproponowała głosem, w którym pobrzmiewał ton polecenia.
Franzowi żal było rozstać się z monetą. Po chwili zadecydował.
– Dam ci ją… – pokazał monetę żebraczce – ale wydaj mi koronę.
– Nie mam. Mam tyko jakieś drobne – odpowiedziała starowina.
Kafka długo zastanawiał się, nie wiedząc co zrobić. Chciał nawet gdzieś pójść, aby rozmienić dwukoronówkę, lecz wciąż się wahał. Mijały długie chwile, on cały czas stał jak słup soli. Milena patrzyła na niego skonsternowana. Płonęła ze wstydu.
– Daj jej tę monetę – ponagliła go podenerwowana.
Po trwającej w nieskończoność rozterce, Kafka przemógł w sobie skąpstwo i wręczył staruszce dwukoronówkę. Dopiero teraz zobaczył, że stał się przyczyną zawstydzenia ukochanej. Chciał coś powiedzieć, byle tylko oddalić się od tego zdarzenia, zagadać je czymkolwiek i zapomnieć.
– Pisanie jest najbardziej produktywną skłonnością mojej istoty – przypomniał sobie zanotowane przed paroma laty w Dzienniku swoje refleksje.
– No właśnie. Nic mi jeszcze o tym nie mówiłeś. Chciałam cię nawet zapytać o to, ale bałam się.
– Możesz zawsze śmiało pytać o twórczość, tak jak pytałaś o Palacza.
– Czym innym jest konkretna materia, a zupełnie czym innym filozofia tycząca się pisania.
– Wszystko popycha mnie w tym kierunku, inne umiejętności leżą odłogiem.
Po przejściu kilku przecznic dotarli do niewielkiego skweru. Pod rozłożystym platanem znaleźli wolną ławkę, na której usiedli.
– Jakie impulsy powodują, że piszesz? – zapytała, niczym typowa dziennikarka.
Kafka zamyślił się. Trwająca długo cisza była nieznośna.
– Kazałeś mi pytać, ale widzę, że to zbyt intymna sprawa. Przepraszam – rzekła usprawiedliwiającym się tonem.
– Pytaj, pytaj. Te impulsy to właściwie same utrapienia i przeciwności losu.
– Żadnych pozytywnych inspiracji?
– Coś by się znalazło. One jednak nie miały i nie mają na mnie takiego wpływu, jak dojmujące dolegliwości.
– Cofam pytanie, bo widzę, że sprawy te są dla ciebie zbyt bolesne.
– Najważniejszą z nich jest brak natchnienia – zaczął z trudem.
Milena zdziwiona spojrzała przenikliwie w jego ciemne oczy.
– Ty?! Nie masz natchnienia? Franku, nie wierzę.
– Może są nim te wszystkie troski i bóle… Nieustanne problemy zdrowotne, lęk przed przedwczesną śmiercią połączony z poczuciem nieznanej winy, wyobcowanie, samotność i stosunki z ojcem. Chyba najgorsza jest niewolnicza praca, którą próbuję godzić z literaturą; jest to moje nieszczęsne życie na manewrach.
Milena ścisnęła mocno jego przedramię, dając mu znak, że go rozumie.
„No i kobiety – dopowiedział w myślach. – Znajomość z rozmaitymi dziewczynami… – ale tego nie mogę jej powiedzieć”.
– Współczuję – rzekła z troską w głosie.
– Ale to są równocześnie napędzające mnie motory.
– Jesteś więc rozdarty między niechcianym a chcianym. Między złem a dobrem. Ze złych sytuacji kiełkuje dobro: twórczość.
– Goethowska teoria. Spostrzegłaś ją! – zakrzyknął triumfalnie. – Cenię twoją przenikliwość.
Milena uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
– Rzadko kto mnie docenia. Dziękuję.
– Na pierwszym miejscu postawiłem brak zdrowia…
– Mówiłeś, że czujesz się dobrze – weszła mu w słowo. – Dzisiaj pięknie to udowodniłeś – spojrzała na niego ufnie ze skrywaną satysfakcją. Pocałował ją, Milena odwzajemniła pocałunek.
– Na kolejnym miejscu znajduje się niewolnicza praca… – kontynuował po długo trwających czułościach. – Moja posada jest nie do zniesienia, przeciwstawia się mojemu jedynemu pragnieniu, którym jest literatura. Nie jestem niczym innym, jak słowem pisanym i niczym innym być nie chcę i nie mogę. Praca biurowa nigdy nie zdoła mnie porwać, potrafi mnie za to rozstroić. Przez nią opanowują mnie najgorsze stany nerwowe i długo nie opuszczają.
– Dzięki pracy żyjesz spokojnie, a dyskomfort z nią związany chyba – wybacz – jest ci pomocny w pisaniu.
– I to jest paradoks i zarazem jednia przeciwieństw. Nie pojmuję tego, ale są one konieczne w twórczości.

Następnego dnia rano Franz i Milena obudzili się po romantycznej nocy. Ona leżała na plecach, on zaś, podparty na łokciu, przypatrywał się jej rumianej twarzy.
– Męczy mnie sprawa z tą żebraczką – zaczął.
– Już o tym zapomniałam.
– Nie było to nic dobrego.
– Ani złego… – starała się go ukoić.
– Byłem po prostu roztargniony – usprawiedliwiał się tonem winnego. – Kiedy chciałem rozmienić dwukoronówkę przypomniałem sobie sytuację z dzieciństwa, jak mama dała mi sześć krajcarów. Miałem ochotę  dać tę szóstkę starej żebraczce, która zawsze siedziała między Wielkim a Małym Rynkiem. Ta  moneta wydała  mi  się  nagle  olbrzymia, jakiej chyba żebraczka nie otrzymała. Rozmieniłem ją i dałem jej jednego centa. Wydało mi się, że to było za mało. Obiegłem wkoło ratusz i podcienie na Małym Rynku, wyszedłem z lewej strony jako całkiem nowy dobroczyńca i znowu dałem jej jednego centa. Potem puściłem się ponownie biegiem dookoła i zrobiłem to kilka  razy, dając jej za każdym razem centa, aż żebraczka straciła cierpliwość i znikła. 
– Dziwne.
– Byłem  moralnie  tak  wyczerpany,  że  pobiegłem  do  domu. Płacząc przytuliłem się do mamy, nie mogąc się uspokoić. Gdy otrzymałem od niej drugą szóstkę, wreszcie się uspokoiłem.
– Bardzo dziwne.
– Jak widzisz, nie mam szczęścia do żebraków, ale gotów jestem cały mój obecny i przyszły  majątek oddać powoli w najmniejszych monetach żebraczce pod operą, jeśli ty będziesz przy tym i będę mógł czuć twoją bliskość.

Kochankowie spędzili z sobą cztery ambrozyjskie dni i tyleż upojnych nocy. Ostatniego dnia nad ranem, po przebudzeniu się, leżeli przytuleni. Za trzy godziny Franz miał pociąg do Pragi. Nie mogli się rozstać.
Milena,  Milena,  Milena  – powtarzał melodyjnie. – Nie  mogę  mówić  nic  innego, tylko twoje imię. Jak ono słodko brzmi.
– Twoje imię też jest dla mnie słodkie, ale tylko wtedy, kiedy mówię Franku, Franku… O ileż ono jest sympatyczniejsze od Franza.
– Dzięki tobie polubiłem czeski. Kiedyś był on dla mnie językiem ludu, teraz jest mi tak bardzo bliski – przytulił ją.
Minęło kilka minut.
– Musisz się zbierać – wyswobodziła się z jego objęć.
– Nie mogę się doczekać naszego następnego spotkania.
– Nie nasyciłeś się jeszcze tym? – zapytała kokieteryjnie.
– Tobą nigdy się nie nasycę. Spotkamy się w sierpniu?
Czwartego lipca, w niedzielę, Kafka wyjechał do Pragi.

Listownie uzgadniali drugie spotkanie. Po żmudnym ustaleniu szczegółów, spotkali się ponownie w sobotę czternastego sierpnia 1920 roku w miasteczku Gmünd położonym na granicy Austrii i Czechosłowacji, mniej więcej w połowie drogi między Pragą i Wiedniem. Stacja kolejowa i część miasta znajdowały się po stronie czeskiej, natomiast druga część należała do Austrii.
Po przywitaniu się poszli do hotelu. W pokoju rzucili się sobie w ramiona, namiętnie się całując. Bez zbędnych słów znaleźli się w łóżku. Po upływie ekscytujących chwil rozmawiali.
– W Pradze byłeś mi wierny? – rzuciła pół żartem pół serio.
– Mileno, mógłbym spodziewać się każdego pytania, ale nie takiego kilka tygodni po naszej wiedeńskiej ekstazie – nie odczytał jej krotochwilnej intencji.
– Trochę byłam zazdrosna.
– Niepotrzebnie. Teraz jesteśmy zaślubieni – Franz powiedział głosem pełnym satysfakcji.
– Ty w Pradze, ja w Wiedniu. Dziwne to małżeństwo – zauważyła ironicznie.
– Liczy się chwila obecna. Połączyliśmy się mimo tysiąca trudności zewnętrznych i wielu przeciwności, które w nas tkwią.
– Dokładnie o czym myślisz?
– Złożyłem u twoich stóp swoje lęki, ty zaś – dla  mnie  ponad  wszystko przejrzysta i pewna – przyjęłaś mnie z całym dobrodziejstwem mojego wewnętrznego splątania.
– Nie obawiam się twoich fobii.
– Bo przyznajesz im rację i starasz się wytłumaczyć, że nie muszę ich odczuwać. Czasem wydaje mi się, że jestem przekupionym obrońcą własnych lęków. W głębi przyznaję im rację. One są chyba moją istotą.
– Kocham twoje lęki.
– Chyba tylko one są godne miłości. Bo cóż można znaleźć we mnie wielkiego i godnego miłości?
– Nie mów tak! Ty sam nie jesteś jej godny? Jak można lęki i obawy wyodrębnić z jestestwa. Wybacz, zdaje się, że zbaczam w jakąś głupią filozofię.
– Nieprawda.
– Mówiąc o twoich trwogach myślę o tobie. O całym tobie.
– Za to cię kocham – mocno ją przytulił.
– Tylko za to? – udała obrażoną.
– Źle to zabrzmiało. Kocham cię nie za coś, lecz… że jesteś. Kocham cię totalnie, jak morze kocha maleńki kamyczek na swoim dnie. Tak właśnie zatapia ciebie moja miłość. A kiedy jesteśmy jednością, ja czuję się tym kamyczkiem, ty zaś zatapiasz mnie swoją miłością.

Nazajutrz poszli na spacer do lasu. Zaszli daleko, gdzie skończył się dukt, za którym  rozciągało się puszyste poletko mchu. Na jego zielony dywan padały przez gałęzie drzew pojedyncze promienie słońca. Przy ładnej pogodzie mech był suchy. Usiedli na nim.
– Jesteś moim szczęściem i jedyną dumą – szepnął jej do ucha i poczuł, że zabrzmiało to sztampowo.
Milena pocałowała go w policzek.
– Czuję się przy tobie brudny, nieskończenie brudny – mówił podenerwowany.
– Franku, poniechaj takich myśli. Właśnie jesteśmy na czystym łonie natury. Spójrz, jak tu przepięknie.
– Jesteś mi najdroższa; kochać to znaczy, że jesteś nożem, który wbijam w siebie.
– Proszę cię… – próbowała powstrzymać dręczące go ciemne myśli, by nie została zepsuta miła atmosfera. Ścisnęła jego dłonie. Po krótkim czasie uspokoił się.
Mówił o jej anielskiej przejrzystości, ona zaś przyjmowała jego słowa z ufnością. Pragnęła kochać się z nim na łonie natury, co po chwili się ziściło. 

Po powrocie z lasu zatrzymali się w małej kawiarence przy Banhoffstrasse.
– W Wiedniu mówiłeś, że twoimi głównymi inspiracjami są utrapienia. Gdy zapytałam cię o pozytywne impulsy powiedziałeś, że o nich porozmawiamy kiedy indziej.
– Teraz ty jesteś moją najważniejszą inspiracją – uścisnął jej dłonie.
– Nie wykręcaj się.
– Naprawdę. Dotychczas myślałem, że nie potrafię udźwignąć mojego marnego życia, że  nie  mogę znieść ludzi. Ale ty potwierdzasz, że to nie życie było tym, co mi się zdawało nie do zniesienia, lecz moja ciemna strona duszy; zatrwożona, kaleka, anormalna…
– Jesteś normalnym człowiekiem, może tylko nadwrażliwym – przytuliła jego długie palce do policzka.
– Chyba jak każdy twórca – rzekł neutralnym głosem.
– Powiesz więc o tych pozytywnych inspiracjach?
– Przyrzeknij, że się nie obrazisz i nie będziesz zazdrosna.
– Zastanowię się – odpowiedziała filuternie.
– To kobiety, dziewczyny. Jednak nie stymulują mnie dosłownie. Są duchową podnietą niwelującą we mnie ciężkość, ciemność i brud.
– Mąż mówił mi, że miałeś się już, już żenić.
– Dwa razy byłem zaręczony. Właściwie trzy razy, bo dwukrotnie z tą samą dziewczyną. Byłem o krok od małżeństwa. 
– A czy…
– Błagam, Mileno, nie pytaj o nic więcej – przerwał jej – bo sprawy te zalegają mi ołowiem na dnie duszy – zacisnął zęby, napinając mięśnie szczęki.
– Nie chciałam pytać o te sprawy, lecz o twoje pisanie.
– Kobiety i literatura to spójnia sprzeczności. Są inspirujące i jednocześnie niszczące. Gdybym się ożenił, nie mógłbym pisać. Małżeństwo zabiłoby we mnie tępym nożem twórczość. Potrzeba pisania zawsze zwycięża, bo jeśli nie piszę, cierpię.

Tu należy dopowiedzieć o wspomnianych przez Kafkę narzeczonych. Pierwszą była o cztery lata młodsza od niego Felicja Bauer, stenotypistka. Poznali się w Pradze w sierpniu 1912 roku u Maxa Broda, którego siostra była z Felicją spowinowacona. Ponownie spotkali się wiosną następnego roku. Kafka oświadczył się jej listownie w lipcu 1913 roku. Zaręczyli się rok później w dniu Zielonych Świątek. W sierpniu Kafka zerwał zobowiązanie. Cztery lata później zaręczyli się ponownie. Nie mogąc żyć bez niej i równocześnie nie będąc zdolnym żyć z nią, w grudniu tego roku po raz drugi zerwał zaręczyny. Jak powiedział Max Brod, najwierniejszy przyjaciel pisarza, był to najsmutniejszy dzień w jego życiu; po raz pierwszy widział go płaczącego. Dwa lata później Felicja wyszła za mąż za starszego o czternaście lat Moritza Marassego, pracownika banku. W 1931 roku wyjechali do Szwajcarii. Pięć lat później do Stanów Zjednoczonych, dzięki czemu uniknęli losu większości Żydów z Europy Środkowej zamordowanych przez niemieckich nazistów. Felicja Bauer zmarła w 1960 roku w stanie Nowy Jork.
Drugą narzeczoną pisarza była Julia Wyhryzek urodzona w 1891 roku. Poznał ją w 1919 roku w sanatorium Żelize koło Pragi, gdzie dochodził do zdrowia po przebytej grypie zwanej hiszpanką. Po ukończeniu szkoły handlowej pracowała jako urzędniczka. Jej narzeczony zginął na wojnie.  Lubiła się bawić, chodzić do kina i teatru, uwielbiała przeklinać w języku jidysz. Kilka miesięcy po poznaniu się zaręczyli się i ustalili datę ślubu. Ojciec Franza Kafki, Hermann, był przeciwny jego związkowi z córką dozorcy synagogi. Po pewnym czasie pisarz odwołał zaręczyny, wysyłając poświadczony notarialnie list do… zamężnej siostry Julii. Zasugerował byłej narzeczonej, aby kontynuowali związek bez ślubu. Utrzymywali relacje do czasu, kiedy Kafka poznał bliżej Milenę. W 1921 roku Julia wyszła za mąż za Josefa Wernera. W 1943 roku została aresztowana przez Niemców i wywieziona do obozu w Auschwitz, gdzie zmarła rok później.

Kilka godzin przed rozstaniem w Gmünd Franz złożył Milenie propozycję:
– Wyprowadź się od niego. Nie definitywnie, może na jakiś czas. On to zrozumie, dał ci dużo powodów do separacji. Pomogę ci się urządzić w Czechach.
Milena zdenerwowała się. Podniosła gwałtownie rękę w geście protestu.
– Nie zostawię go! – odpowiedziała zdecydowanym tonem. – Mam swoje zasady.
– W życiu zasady są ważne. Zastanawiam się jednak, czy ustanowienie kategorycznych zasad nie jest czystą pychą i wynoszeniem się. Przecież już raz go opuściłaś.
– Najgorsze jest, że muszę kłamać – powiedziała przygaszonym głosem.
Franz spojrzał na nią ze współczuciem.
– Nie zdawałem sobie z tego sprawy – przytulił ją.
– Ja zaś nie zdawałam sobie sprawy, że kłamstwo jest ohydniejsze od niewierności.
– Może dlatego, że niewierność jest skutkiem miłości, więc łatwiej ją usprawiedliwiamy.
– Z kłamstwem jest gorzej, nie ma od niego większych mąk duchowych – oczy Mileny zaszkliły się.
– Wybacz pytanie: naprawdę kochasz go? – Franz zaryzykował.- Wybacz odpowiedź: na swój sposób – odrzekła półironicznie.
– Odpowiedź godna dyplomaty. Szanuję twój wybór. Wiem, że słusznie postępujesz, cokolwiek czynisz; czy jesteś w Wiedniu, czy przyjeżdżasz tu, czy pozostajesz w zawieszeniu między Pragą a Wiedniem.
– Mimo wszystko wolę jasne sytuacje – powiedziała rzeczowym tonem.
– Szamoczesz się?
– Oboje się szamotamy.
– Kochasz mnie, Franku? – zaskoczyła go.
– Cała ty! – rzekł z nutką krytycyzmu. – Nie zostawisz Ernsta i pytasz, czy cię kocham – zdumiał się. – Przecież dobrze wiesz. Cała ty! – powtórzył w innej intonacji, w której pobrzmiewał podziw.
– Taka jestem.

Franz i Milena spotkali się tylko dwa razy. Po trzech latach intensywnej wymiany korespondencji Kafka zaproponował zaniechanie jej: „Ale poza tym już od dawna zgadzasz się ze mną, że teraz nie powinniśmy do siebie pisywać, że ja to wypowiedziałem wprost, to tylko  przypadek. Równie dobrze Ty mogłaś to powiedzieć. A że jesteśmy zgodni, nie potrzeba tłumaczyć, dlaczego niepisanie będzie dobre”.Po pewnym czasie powtórzył swoją prośbę z uzasadnieniem: „Zły czar pisania listów zaczyna działać i jeszcze bardziej burzy mi noce, które przecież i tak same z siebie się burzą. Muszę przestać, nie mogę już pisać więcej. Ach, bezsenność Pani jest inna niż moja. Proszę już więcej nie pisać”. Ostatnią wiadomością Kafki do Jesenskiej była pocztówka z 25 grudnia 1923 roku nadana z Berlina.
Franz przekazał Milenie kilka rękopisów: List do ojca oraz Dziennik z lat 1910-1920. Rękopisy przekazała później Maxowi Brodowi, zatrzymując listy od pisarza. Po zajęciu Czech przez Niemcy Milena, obawiając się aresztowania (działała w konspiracji), przekazała listy Kafki Willemu Haasowi, swojemu przyjacielowi. Po wojnie wydał je, choć samowolnie poskracał. W 1939 roku została aresztowana przez Gestapo i zesłana do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. 17 maja 1944 roku zmarła tam na skutek powikłań po operacji nerek.
Poza „złym czarem pisania listów” bodaj istotniejszą przyczyną zaprzestania przez Kafkę korespondencji z Mileną było poznanie przez niego w lipcu 1923 roku dwudziestopięcioletniej aktorki, Dory Diamant (urodzonej w Pabianicach). Oboje spotkali się w nadbałtyckim uzdrowisku Graal-Müritz, gdzie leczył gruźlicę. Dora przebywała na kolonii wakacyjnej żydowskiego Domu Ludowego. W uzdrowisku spędzali z sobą dużo wolnego czasu, skutkiem czego ich znajomość pogłębiła się. W połowie sierpnia Kafka powrócił na krótko do Pragi, a pod koniec września przybył do Berlina, gdzie z nią zamieszkał. Do końca jego życia byli parą.
Franz Kafka zmarł 3 czerwca 1924 roku nie skończywszy czterdziestu jeden lat. Po jego śmierci Max Brod poprosił Dorę Diamant o rękopisy przyjaciela. Odmówiła. W 1933 roku podczas rewizji w jej mieszkaniu (była członkinią partii komunistycznej) Gestapo zarekwirowało 35 jego listów i 20 notesów. Ślad po nich zaginął. Trzy lata przed zaanektowaniem Czech przez III Rzeszę Dora Diamant z mężem Lutzem Laskiem i córką przedostali się do Związku Radzieckiego. Po aresztowaniu i zesłaniu do łagru męża, Dora i córka uciekły do Wielkiej Brytanii, gdzie zmarła w 1952 roku.

Mimo, że miłość Franza Kafki i Mileny Jesenskiej trwała zaledwie kilka miesięcy od kwietnia do listopada 1920 (znali się niecałe cztery lata), była ona niewątpliwie najżarliwszym uczuciem pisarza. Milena była jego jedyną partnerką dorównującą mu poziomem intelektualnym.

Franciszek Czekierda

Reklama

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko