Krystyna Habrat – KSIĄŻKI NIEODKRYTE CZYLI CZEGO NAM BRAK

4
86

Zdziwiłam się, gdy na wczorajszym zebraniu Dyskusyjnego Klubu Książki, wręczono nam do czytania na kolejny miesiąc książkę zupełnie nieznanego mi polskiego autora, a obsypanego już wieloma nagrodami.

Nie zaspokoiły mojej ciekawości: kto to jest? co pisze? inne panie, bo spiesząc już do domu, reagowały zaledwie zadowoleniem, że to ktoś godny czytania. Znając ich wyrobiony gust, ucieszyłam się, że coś dobrego poczytam.

Nie podam nazwiska wspomnianego autora ani tytułu książki, bo najpierw sama muszę poznać, czy jego pisanie mi się spodoba. Mam nadzieję, że nagrody literackie przyznaje się za naprawdę istotne osiągnięcia. Nie, jak w scenie której byłam kiedyś świadkiem, gdy z okazji święta państwowego miano przyznać zasłużonym pulę medali i odznaczeń.

– Czy naczelny już taką ma?
– Ma.
– A zastępca?
– Ma.
– To drugi zastępca?
– Ten nie ma.
– To jemu damy.

I tak po kolei przyznawano nagrody od góry według szczebla  awansu. Jak w naszej epopei: gdzie „Z wieku mu i urzędu ten zaszczyt należy”.

W domu szybko zajrzałam do przyniesionej książki i z ulgą odkryłam, że styl ma ciekawy. Naprawdę. Więc nagrody chyba zasłużone. Poczytam dalej i  sprawdzę.

Tu nie po raz pierwszy nawiedza mnie smętna refleksja, że moje rozeznanie w aktualnych autorach i książkach jest teraz za małe, a kiedyś miałam wystarczające, aby wiedzieć, co kupować czy wypożyczać. Moja lista lektur, jakie chcę przeczytać była zawsze długa, jak i tych przeczytanych, zajmujących coraz grubsze zeszyty.

Przewodnikiem po literaturze były czasopisma: Literatura na Świecie, Nowe Książki, Życie Literackie, Twórczość, Kultura, i inne. Leżały one w kiosku na widocznym miejscu, albo odłożone do teczek stałych odbiorców. Kupowało się je, prenumerowało, aby wiedzieć co nowego wychodzi i co dawniejszego  godne czytania, bo z tych czasopism  nabywało się wiedzę historyczną i aktualną o słowie pisanym danego kraju. Stąd wiedziało się, co   wybierać. W dodatku każde liczące się czasopismo drukowało opowiadania i powieści w odcinkach. Propagowano tak nowości, przypominano rzeczy starsze.

Teraz są nowocześniejsze nośniki informujące nas tym wszystkim i w ogóle o wszystkich, że tak dużo już można się z nich dowiedzieć, iż na siadanie z książką na kolanach w wygodnym fotelu czasu już nie wystarcza. Niektórym to nawet wystarcza. Tym, co nie wiedzą, że  powieść i jej mniejsze rodzeństwo, jak nowela, opowiadanie i kuzyn – wiersz,  to coś dużo więcej niż informacja, a nawet wiedza, ale bez piękna. Piękna języka, piękna opowiedzianej historii ludzi, piękna prawd o życiu i świecie. To buduje w człowieku wzruszenie, zachwyt. Tworzy urodę życia. Wzmaga smak na dalsze chwytanie takich bodźców w innych dziedzinach obok literatury, bo w muzyce, sztukach plastycznych, w pięknie przyrody… Obcujący z tym wszystkim staje się już kimś innym.

Tak, niektórzy nie wiedzą o tym, nie wyczuwają tego, nikt nie zdołał ich tego nauczyć, więc nie mają apetytu na książkę. Nie wiedzą, czego są pozbawieni, czego im brak. Ale ten brak im doskwiera. Czują smutek pustki i wtedy szukają terapeutów, by coś pomogli, wyrwali z depresji. Może tabletki pomogą. Albo warsztaty terapeutyczne. Tak im się zdaje.

Oni nie wiedzą, jak to dobrze odsunąć czasem na bok groźne informacje ze świata, prześladujące złe informacje, głosy głupie i niewłaściwe, i zatopić się bez reszty w dobrej powieści. W gatunku, jaki kto lubi.

Ale oni tego nie docenią, bo mało czytają. Czasem wydaje mi się, że prawdziwe jest powiedzenie, iż więcej teraz ludzi pisze książki niż je czyta.

Jednak na pewno wyszperać właściwą książkę teraz trudniej. Informacje w internecie koleżanki o koleżance, że wydała piękną książkę i ona ja poleca, przelatują już bez echa. Czasem zastanowi na chwilę afisz o hucznej promocji książki kogoś, o kim nic się nie słyszało, a tu proszę, wydarzeniu patronują wielkie postacie, aktor odczyta fragmenty, mowę wygłosi przy muzyce … Ale kto zacz ten autor? Co napisał? O czym pisze? Diabli wiedzą. Ale naprawdę w czym ten jest tak o niebo lepszy, że go tak fetują. W czym lepszy od rzesz ambitnych, a naiwnych, autorów (i ja też), rzucających swe najwznioślejsze twórcze poczynania – zrodzone w natchnieniach, a w końcu pochowane w miękkich okładkach- na stosy książkowego tsunami, jakie nas podobno zalewa. Przynajmniej  nieczytający  się go boją i chyżo przed nim umykają. Ach, ileż w ostatnim zdaniu jękliwej literki „j”.  Zatem zmieniam ton.

Ja bardzo cieszę się, że jestem z pokolenia książkowego, bo widzę, iż nowocześniejsze środki kultury już takiego szczęścia nie dają i młodzieży czegoś brakuje,  tylko oni sami nie wiedzą czego im brak i gubią się w depresjach, narkotykach, autyzmie…  Nie mają książki, którą się czyta długo w noc zamiast spać, i zrywa się do niej wcześnie, by dokończyć rozdział. bardziej cię interesowały? Nie mają  wierszy, które przychodzą  do głowy w  określonych sytuacjach? Na przykład, gdy bzy kwitną (Tuwim), deszcz leje (Staff), nawiedza jesienna chandra (Puszkin – „Eugeniusz Onegin” i Słowacki – „Smutno mi Boże”)… Oni nie wiedzą, jak świat jest piękny, bo dla oczytanych literatura piękna dopełnia świat swoim pięknem. 

Moja mama  kupowała wiersze  Mickiewicza  i powieści Orzeszkowej. Ja tylko „Nad Niemnem” polubiłam , a „Chama” i „Pamiętniki Wacławy przeczytałam jako dorosła. „Dziurdziów” i „Pompalińskich” już z ich salonowo majątkowymi perypetiami nie tknęłam, bo za dużo miałam innych lektur na głowie: Popioły, Chłopi, Noce i dni. A profesor jeszcze dopytywał każdego, czy czytaliśmy „Quo wadis”? Ale mama wciągnęła mnie w czytanie. Jak podczas studiów przyjeżdżałam z Krakowa,  opowiadała mi  książki  jakie czytała:  „Wojnę i pokój”, „Przeminęło z wiatrem”. Później doceniałam jak dokładnie   je opowiedziała.  Pisałam już,  jak w szkole, w internacie – przed wojną, mama z koleżankami czytywały namiętnie balladę Mickiewicza „To lubię”, bo polubiły dreszcz grozy. W końcu jedną   w nocy zaczęły nawiedzać upiorne zwidy…

To nasze mamy wciągały nas w czytanie. Najpierw dziecko czyta książki  z ciekawości: Co tam jest? Co napisane pod obrazkiem? Mój syn namiętnie przeglądał tomy encyklopedii i dopytywał, co napisane pod obrazkiem. Gdy gotowałam obiad, albo coś prałam, i nie mogłam się co chwilę odrywać i iść do pokoju, aby mu to odczytać, powiedziałam mu raz, „To naucz się czytać i będziesz wiedział”. Odtąd, a miał 4 lata, chodził za mną z tą encyklopedią i pytał: „Mama, jaka to „litra”?.  Chodziło o literę, której jeszcze nie znał, bo już zaczynał czytać. I nie wiadomo kiedy czytał już sam. I to szybko, bez sylabizowania. Tylko w najciekawszym miejscu od tego czytania kartka z encyklopedii wypadała.

Nieco starsze dziecko czyta już dla przyjemności  poznania czegoś pięknego i mądrego o ludziach i świecie. Sama polubiłam  Tuwima, jako autora wierszyków w Świerszczyku czy Płomyczku.  W końcu człowiek orientuje się, że dzięki  książkom stał się mądrzejszy i wreszcie tak mądry, że  sam mógłby coś napisać dla innych, o czym oni nie wiedzą. Ale one same nie wiedzą, że  obecny skomercjalizowany rynek książki,  bywa dla autora… nieciekawy. 

 Długo po wojnie przedwojenne nauczycielki wychowywały nas też w tym stylu, by rozwijać pozytywne cechy charakteru oraz horyzonty umysłowe poprzez oczytanie. W klasie na poczesnym miejscu wisiało hasło naszej wychowawczyni: BĘDZIEMY KARNI!,  a obok: SPIS LEKTUR – OBOWIĄZKOWYCH I NADOBOWIĄZKOWYCH – naszej pani od polskiego w VI klasie. Tu każdy uczeń malował trójkącik z boku  na czerwono lub niebiesko, jak tylko którą przeczytał. A przeczytać należało po prostu – wszystkie.  Co najmniej dwadzieścia kilka. W tym: tom wierszy Mickiewicza, „Dawid Copperfield” Dickensa,  „Roald Amundsen” (autora nie pamiętam) i inne. I proszę sobie wyobrazić: myśmy już wtedy te nauczycielki doceniali. Dotąd wspominam obie te panie z sentymentem.

Wracając do Orzeszkowej, to lubię tę powieść, nawet jej długawe opisy, lubię też film na jej podstawie. Szczególnie podobało mi się to wszystko, gdy tydzień temu, podczas narodowego czytania, wszyscy się tą powieścią upajali. To świetnie. Anglicy wciąż promują swoje siostry Bronte czy Jane Austen z ich zamkniętym światem wokół wyższych sfer, bogactwa i spraw matrymonialnych, to my promujmy naszą Orzeszkową o szerszych nieco horyzontach, oraz pisarki XX-lecie międzywojennego: Nałkowską, Dąbrowską, Kuncewiczową, intelektualistkę Przybyszewską z jej światowymi dramatami oraz Listami. Oni mają łzawego Dickensa, to my Prusa. Sienkiewicza i Żeromskiego. Tylko z dalszą wyliczanką mam kłopot, by nie popadać w banał: nobliści, nagradzani w Nike, inni nagradzani… A  pozostali? A pomniejsi? Jednak  tu znawcy nie pomogą, jakby gdzieś się pochowali.  W kioskach na poczesnym miejscu już nie pisma kulturalno-literackie, ale pstre magazyny ze świata show-biznesu. Niektórzy zamiast wprowadzać nas w świat literacki, szczególnie w polski świat literacki, wciągają się w polityczne  przepychanki, w jakich wystarczą baby z magla. A o nowych autorach i książkach wiemy wciąż za mało. Jakieś tylko wyrwane w kontekstu nazwiska, zdarzenia, nagrody, dziwne promocje…

Tymczasem  wokoło nas najpierw pandemia Covid19, teraz wojna. Do tego codziennie gdzieś straszne pożary, trzęsienia ziemi, powodzie i inne tragedie. W internecie, telewizji i na ulicy  panuje zło nienawiść.  Dlaczego tego zła aż tyle? Czy tylko po to, aby wygrać wybory i przejąć władzę, jak chcą  niektórzy, a ich zwolennicy idą za nimi ślepo? Jakich oni brudnych słów używają! Co wymyślają w emocjach!

Myślę, że ludzie teraz mniej czytają powieści i poezji, więc nie sublimują swoich emocji, nie kształtują pozytywnie swych charakterów według dobrych wzorców literackich, więc przestają być subtelni i wyczuleni na innych, zatracają hamulce niezbędne w kulturze społecznej, stąd tyle zła i zawiści. Może łatwiej zamiast wczytać się w tomik poezji czy dobrą powieść, iść do terapeuty i uzyskać werdykt, że się ma jakieś skrzywienie psychiczne, które nie pozwala być dobrym dla innych, i już ma się spokój, można pozostać człowiekiem o nieczułym sercu, a w dyskusji telewizyjnej pyskować na wszystkich. Tylko wtedy ci inni, pozostali, wszyscy, się najeżają i koło zła się zamyka. Lepiej powróćmy do wierszy i dobrych powieści obyczajowych, psychologicznych, które dają wiedzę o ludziach i życiu. Zacznijmy od któregoś wiersza.

Tu chciałam zacytować z pamięci wiesz biblijnego Syracha o radości, ale w pierwszej chwili nie mogłam go wydobyć z pamięci. Widocznie, ciagle pogrążona w smutku mej żałoby, dawno go sobie nie przypominałam. Ale już jest początkowy fragment:

„Nie oddawaj życia swego smutkowi, bo radość jest życiem człowieka.”

Wystarczy i to, bo dalej nie pamiętam, a i tu nie jestem pewna trzeciego i czwartego słowa.  Muszę wiersz sobie od nowa przypomnieć. Tu nie omieszkam dodać, że nauczyłam się go w dziwnych okolicznościach, przed laty, w poniedziałek, gdy w poprzedzającą niedzielę targał mną od rana jakiś niepokój i gdy czytałam książkę, wcale nie smutną, poleciały mi bez powodu łzy. A nazajutrz, w poniedziałek, trafiłam przypadkiem na Mądrości Syracha w Biblii i ten wiersz. Przepisałam go sobie do notesu i jakoś zapadał mi w pamięć. Kilka godzin później dogonił mnie telefon z wieścią o śmierci kuzynki Moniki. Nie wiedziałam, że jest chora. Miała tylko 36 lat.

Wrócę jeszcze do Orzeszkowej. Chyba to ona napisała powieść  w duchu   feministycznym, wtedy o nazwie emancypacji, pt „Marta”, gdzie owdowiała kobieta szuka na próżno pracy, aby utrzymać dziecko i siebie. Nikt już o tej niewielkiej powieści nie wspomina, jakby inne sprawy kobiece były tylko ważne.

Ot, brakuje znowu przewodnika dla świata kobiet. Eleganckie miesięczniki pełne zdjęć aktorek i wywiadów z nimi okraszone poradnictwem co do doboru kosmetyków, już są dość odległe od naszych, kobiecych spraw. Kiedyś czasopisma kobiecemiały gorszy papier, zdjęcia czarno-białe i na ogół były cienkimi tygodnikami, ale miały o wiele bogatszą tematykę i pomysły. Na przykład Zwierciadło, jako tygodnik, zamieszczało pouczające porady sercowe „Serce w rozterce” prowadzone przez powieściopisarkę, autorkę „Samotności” Zofię Bystrzycką, miały też dobre opowiadania (moje też, ale tu pominę, jak przystało, słowo „dobre”), a nawet powieści w odcinkach (Zweiga) i wiersze „Album poezji miłosnej” i dział o malarstwie czy urządzaniu wnętrz. Ty i Ja wciągało w styl artystyczny nawet w kulinariach (Lemnis, Vitry) czy wypożyczaniu książek (Mól). A Filipinka uczyła dziewczyny wchodzenia w dorosłe życie poprzez naukę i rozwijanie zainteresowań, kształtowanie charakteru i dobrych manier, np., jak, siedząc na krześle, trzymać ładnie nogi. Prowadziła nawet Latającą Bibliotekę, przesyłającą dziewczętom z małych miasteczek i wsi nowości książkowe. To było cenne! Filipinka uczyła też, jak wybierać dobre książki, co czytać.

Tego więc nas kiedyś wszyscy uczyli. Ja mam więc od dziecka wpojone, że więcej przyjemności daje czytanie dobrej literatury niż wszystkiego jak leci, byle czytać. Ot, wyciągnęłam  niedawno Conrada i Czechowa i uczta duchowa zapewniona. Otworzyłam i widzę, że „Skrzypce Rotszylda” za każdym razem dają nowe spostrzeżenia. To zapewnia wielka literatura. Ta lżejsza, zwana drugorzędną, też zasługuje na czytanie, a arcydzieła nie wszystkie są do strawienia przez osobowość każdego czytelnika. I dobrze. Wszystkiego się nie przeczyta. Trzeba wybierać. I sięgać jak najwyżej.

 Jeszcze raz przypomnę:  alarmy, że ludzie czytają mało książek mają skutek odwrotny. Demobilizują, bo niejeden myśli, że jak aż tylu nie czyta, to widocznie do szczęścia to niepotrzebne. Ale miejmy nadzieję, że ludzie znowu zapragną szukać w książkach ukojenia swego bólu i nauk: jak żyć. Oraz źródła rozwoju intelektualnego. Przecież mądrość jest ważniejsza niż bogactwo.

Zakończę banalnie. Książki z literatury pięknej dają radość. Trzeba żyć chwilą, bo życie ucieka.  Nie marnować nawet chwilki na niedobre myśli, przykre nastroje i rozmowy. A  najprzyjemniejsze rozpoczęcie dnia rankiem to kawa + lektura i pogawędka z kimś bliskim. 

Trzeba w życiu wykorzystywać każdy powód do radości i wszelkich emocji pozytywnych. Okazje przykre i tak nas doganiają – wojna, epidemia, źli ludzie – to sami musimy organizować sobie radość. Takie małe chwile szczęścia.

Krystyna Habrat

17.9.23r.

Reklama

4 KOMENTARZE

  1. Dopowiedzenie. W tekście przy skracaniu zgubiłam zdanie, że Monika zmarła w niedzielę rano, właśnie w porze, gdy ogarnął mnie straszy niepokój i jakby bez powodu poleciały mi łzy, choć byłam ze 200 km dalej i nic o jej chorobie nie wiedziałam. A ta straszna wieść dotarła do mnie nazajutrz, w poniedziałek. Ale już w sobotę ogarnął mnie smutek, gdy wieczorem deszcz bębnił o blaszany dach. Uzupełniam to, bo jest w tym jakaś mistyka, coś niesamowitego. Nie tylko w kiepskich powieściach się podobne rzeczy zdarzają.

  2. Tak, „Literatura na Świecie” bez wątpienia była probierzem literatury z najwyższej półki, do dzisiaj mam sporo archiwalnych numerów. Dzisiaj chyba tak jednoznacznego autorytetu oceniającego, o dobre, nie ma na rynku. Są portale literackie, ale mają jakby swoje nisze, swoje przestrzenie, które niekoniecznie się pokrywają w sensie nazwisk twórców. O trudnościach w rozeznaniu na rynku wydawniczym pisałam już wiele razy i odczuwam, że z czytaniem nie nadążam. Dla mnie jednak miarą dobrej literatur, prozy czy poezji, choć poezję jako lepiej rozumiem, jest język, styl, konstrukcja logiczna (kompozycyjna) tekstu. Jak ktoś np. nie panuje nad kompozycja, raczej nie zyska mojego uznania. Po tym można rozpoznać profesjonalistę (nie mylić z przynależnością do zawiązku czy jakiegoś oficjalnego gremium literatów) od amatora, który chce zaistnieć jako literat, ale ma kłopoty ze składnią, stylistyką, opanowaniem formuły gatunkowej.

    • Zgadzam się z panią. Wiele do myślenia dał mi telewizyjny program o książkach z lat 90., gdzie pani rekomendująca nowości czyniła wysiłki, aby powiedzieć coś o polecanej książce, a zarazem jej nie reklamować. Machnęła więc tylko okładką każdej i szybko ją chowała, że trudno było zapisać autora i tytuł. Wtedy zrozumiałam, że książka stała się towarem, za który się płaci, i na którym ktoś zarabia, więc i reklama musi być opłacona. To i krytyka za darmo nie pochwali, choć są nadal ci bezinteresowni. Ale nawet niedokształcone blogerki chcą na książkach zarabiać. Tylko kto za wszystko ma płacić? Autor! A jak na swej książce nic nie zarobi? Nikt na to nie dawał odpowiedzi. Potem na stronie pewnego krytyka zobaczyłam cennik usług za napisanie recenzji i inne, związane z tym usługi. Cennik był, ale ów krytyk się nim nie chwalił, jakby go to żenowało, bo wcześniej uczynnie i bezinteresownie pomagał młodym w drodze na Parnas. Tak zmienił się rynek książki po jego komercjalizacji w 1990r. Mają tylko szanse książki o dużej sprzedajności. Które? Sensacje, horrory, kryminały, romanse, fantastyka… Nie każdy te akurat uznaje za niezbędne do życia. Ja też, podobnie jak pani, wolę te z najwyższej półki. Czasami jednak można było dostać w przecenie książki T.Manna, Czechowa i innych.
      Dlaczego więc narzeka się na spadek czytelnictwa, gdy rynek książki bryka jak mu wygodnie?

  3. Dopowiedzenie II – Opisana tu historia z Moniką wydarzyła się dawno, ale opowiedziałam ją ze względu na niesamowite okoliczności.

    Dopowiedzenie II Historia Moniki wydarzyła się dawno, ale opowiedziałam ją tutaj
    z powodu towarzyszących temu niesamowitych okoliczności.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko