Niewidocznej… Dziwić się nie ma czemu? Zawsze wyobrażałem sobie Urszulę M. Benke jako kobietę na mój gust. To wynikało z dziesiątków esejów i wstępów do książek czytanych namiętnie. Język i wiedza odpowiadały mojej percepcji. Mojemu widzeniu świata. W dodatku gdzieś słyszałem: intrygująca, tajemnicza, autorka książek poetyckich znajdująca – jak kij w mrowisku – żywy oddźwięk wśród czytelników. Jakich?… Oprócz smakoszy poezji? Tu przychodzi mi na myśl czternaście nazwisk – jak czternaście stacji drogi krzyżowej. Ale może się mylę? Poezja trafiła w szklane blokowiska. Daj Boże. Pora wrócić do korzeni. W dodatku okazjonalnie rysuje i maluje. Po stypendium literackim Sorbony, mieszkała we Francji i USA. A to lata osiemdziesiąte. Świat był zamkniętą bramą. Młodzi tego nie rozumieją.
Szósty kwietnia dwa tysiące dwudziestego drugiego roku. Dom Muzyki i Literatury, Wrocław. Wiosenne czytanie poezji. Miałem nie jechać. Bo zawsze coś, proza życia. Jednak los miał swój cel. Swoje nazajutrz. Opadającą mgłę. Skowyt płaczki. Sala wypełniona ludźmi po brzegi, aż dziw, że tylu spragnionych mowy wiązanej. Znajomi: Kazio Burnat w formie – choć zmieniony – zadeptał chorobę. Szymon Koprowski jakby wyższy. Zbyszek Rawicz trochę szczuplejszy. Darek Pawlicki z przystrzyżoną brodą. Romana Więcaszek repatriantka z Brzegu z jakąś maleńką osóbką i maruderzy z Kępna (podobno „literaci”???). Leszek Antoni Nowak z prozatorską cegłą pod pachą i pies bohater jego testów na kolanach młodziutkiej sąsiadki. Powitania, strzępy rozmów. Prezent od Wiesławy Bartyńskiej: wszystkie książki i płyty Andrzeja.
– Panie Jurku pan to kiedyś wykorzysta! Sercem pan pisał o mężu.
Romana motyl poezji lubi przysiąść przy każdym piszącym.
– Jurku jak się cieszę, że cię widzę w tym świętym dla literatury miejscu. Tyle twoich tekstów po czasopismach. Staram się być na bieżąco. Ale wiesz, wnuki. A… to moja koleżanka ze studiów Urszula Benka.
Miałem coś powiedzieć, podać rękę, choćby ukłon…Stanowczy głos Kazia nakazał ciszę i zajęcie miejsc.
Filigranowa postać – w dodatku osoby steranej mocno życiem, tak mi się wydało – nijak nie pasowała mi do autorki – zagłębionej w filozofii – esejów, rzeczowych wstępów i posłów do książek. Co najważniejsze – wybitnej polskiej poetki. Ale czy inteligencję można/trzeba mierzyć w… gabarytach?
W trakcie spotkania odważyłem się wręczyć z dedykacją Powróciłem. Obdarowana z marszu przystąpiła do studiowania tekstów – z głęboką zadumą. Na co zwróciłem – nie powiem, że dyskretnie – uwagę. A po zakończeniu prezentacji, podeszła do mnie, podziękowała za tom i zacytowała króciutki fragment mojego wiersza.
– Ja to wykorzystam w pisanym eseju. I wręczyła Pasję Jezusa z Nazaretu!!! Poczułem jak z tej niewielkiej, białej książeczki przechodzi – jak to wyrazić? – prąd, kłucie, cierpnięcie całej ręki, strach… niemoc… uderzenie gorąca w ciele!?
Urszula M. Benka nie prezentowała jak wszyscy wiersza. Nawet na prośbę Kazia. Była prawdziwym poławiaczem słowa.
Na odchodnym kilka osób: Darek Pawlicki, Jan Szczurek, Romana Więcaszek, Andrzej Bieńkowski by pogadać usiedliśmy w przytulnej kafejce przy espresso, lampce wina, szklaneczce „ognia”. Pani Urszula mówiła niewiele – w przeciwieństwie do Bieńkowskiego – ale z wielkim zaciekawieniem i uwagą wsłuchiwała się w naszą dysputę. Czasem zadając tylko pytanie. A z odpowiedzi pragnęła przyswoić jak najwięcej (może wszystko?). Ale czy ja nie przekazuję tutaj fałszywego obrazu. Może to sposób bycia autorki Dziwnej rozkoszy, mocno trzymającej Kielich Orfeusza. Obserwującej dyskretnie poetycko Perwersyjne dziewczynki w 1984 roku.
*
Dwie noce – weekendowe – zajęło mi przyswojenie Pasji Jezusa z Nazaretu. Przyswojenie, ale czy zrozumienie? Wydaje mi się, że stanąłem na bardzo grząskim gruncie i nie wiem gdzie twarde podłoże. W dodatku jestem zasysany. Czy mamy do czynienia tutaj z mitem? (powtarzany przez stulecia dla wielu stał się prawdą). Z baśnią? Wszystko „inne”, niewytłumaczalne, owiane mgłą przeszłości jest/staje się baśnią. A może… Znalezienie się w miejscu – cielesne, duchowe, wyimaginowane – tak ważnym historycznie dla świata i chrześcijan, zaświadcza o dryfie poetki w tajemnicę poznania głębi światła ludzkiej nadświadomości, zamkniętej dla większości śmiertelników. A istniejącej na linii poznania reinkarnacyjnego bytu. Pasja to poetycki opis „naocznego świadka” wydarzeń – Urszuli M. Beneki – ostatnich dwunastu godzin życia Cieśli z Nazaretu. Mamy tutaj modlitwę po Ostatniej Wieczerzy w ogrodzie Getsemani i oparcie się pokusom Szatana. Przejście Chrystusa ulicami Jerozolimy z pretorium Piłata – miejsca wyroku – aż na Golgotę, gdzie dopełniła się Jego Męka. Odległość jaką przebył Jezus została w późniejszych wiekach przeniesiona na: Ratusz (miejsce władzy) – Cmentarz Jerozolimski (poza miastem, często wzgórze trzech krzyży) i wynosiła 1602 kroki (przeszedłem w Nysie dwukrotnie i wynik się powtórzył, ciekawym innych miast). Ale to żaden pewnik. Skazany przecież nie był mojego wzrostu. Popychany, z balem wzdłuż ramion, raczej truchtał obolałymi nogami od pobocza do pobocza. Szarej, wzniecającej kurz drogi. Niewiele Widział. Krew i pot zalewały oczy. Więc była o wiele dłuższa. Niekończąca się. Ta droga przedłużała życie i niosła w sercu nadzieję przed nieuchronnym zapisanym w księgach. Głoszonym przez proroków. I wyczekiwanym spełnienia się przepowiedni. Tak… doskonale pamiętam tą drogę i czas. A opisałem ją w szkicu „Tłum jak zawsze był rozbawiony” w dniach 26 – 28 lutego 2018 roku. Drukowanym tu i ówdzie. Na dowód przytaczam w całości:
Nie wiem czy droga była kamienista, czy zwykła spalona ziemia na skorupę. Tabuny kurzu unosiły się jak za stadem Tarpanów na stepie Dzikich Pól. Ograniczając widoczność, drapiąc niemiłosiernie gardło. Odksztuszałem błoto czasem ktoś splunął krwistą flegmą. Ociekający pot drążył na brudnej twarzy kanały – plan nieznanego miasta. Nie przeszkadzało to kurtyzanom wabić głębokim dekoltem.
Był śmiech, obelgi, wytykanie palcami. Tłum jak spłoszone bydło reagował całością. Wydaje się, że było kilku prowodyrów sterujących tą ogłupiałą masą. Ukryty w gigantycznym pochodzie czułem się bezpieczny. Podporządkowałem się jego rozwydrzonym gestom.
Dźwigał na karku oskórowaną belkę przytroczoną rzemieniem do rozłożonych ramion.
Ktoś GO opluł inny rzucił kamieniem z mojego otoczenia. Zauważyłem z przerażeniem, że
współtowarzysze bacznie mnie obserwują. Cisnąłem w skazańca przydrożnym otoczakiem. Głucho jęknęła belka. Zszedł ze mnie wzrok. Poczułem się pewniej.
Upadł. Strażnicy zaprzęgli do pomocy przypadkowego gapia. Niczym tur pochwycił pod ramię skazańca i dźwigał na wpół omdlałego.
Na wzniesieniu stały trzy drewniane słupy. Rozwydrzony motłoch podkową napierał na miejsce egzekucji. Wpychając mnie niemal na płaczące kobiety. Setnik wydał polecenie pretorianom utworzyć koło. Żołnierze krzyżowo pochwycili się za pasy. Nikt nie prześlizgnął się przez kordon.
Zarzucono liny wciągając skazańców niemalże na wierzchołki słupów. Belki umocowano poprzecznie. Ci co byli najbliżej przysięgają – ten po lewej drwił z NIEGO,
po prawej o coś prosił. Uzyskawszy odpowiedź stał się spokojny.
Nie mogę tego potwierdzić. Na krzyk bólu w czas wbijania gwoździ w nadgarstki
i stopy odwróciłem głowę. Czułem, że gorący metal wypala mi wnętrzności. Widziałem tylko jak setnik włócznią przebija bok.
Tłum szybko się nudzi. Plac błyskawicznie pustoszał. Stałem jeszcze chwilę patrząc na martwe ciała zwisające z krzyży. Widok ten sam co zawsze.
Pora była i na mnie.
*
Tutaj trzeba otwarcie powiedzieć: Urszula M. Benka jest osobnym bytem poetyckim. Całość tomu łączy filozofia znaku. Akt twórczy staje się aktem badawczym, a zarazem odkrywczym. Jest tu rzeczywistość ponad czasem. Z ciemną stroną ludzkiej natury ujawnianej w stanach zagrożenia, ale i korzyści.
Poetka jako bierny obserwator – to dostrzegłem w kafejce – opowiada zdarzenie po zdarzeniu, scena po scenie, każdy szczegół. Będąc tu i teraz w samym kotle wydarzeń. W dodatku w wielu miejscach naraz! Przekaz jest wielowarstwowy, wielopłaszczyznowy. Bez emocji ogłupiałego tłumu, tak podatnego na bodźce zewnętrzne. Nie ma ściśniętego gardła, kobiecej płaczliwości. Staje się nieuniknione – wie z ksiąg, słuchała kaznodziejów po emigracyjnej drodze – z bodźcem (siłą sprawczą) tworzącą/wymuszającą zapis emocjonalnych drgań; kiedy się pisze całym sobą – wręcz bebechami. Będąc osadzoną w kulturze łacińskiej i zasiedziała (dom rodzinny) w polskim katolicyzmie tradycji, odczuwa potrzebę wejścia i wchodzi w baśniową mityczność chrześcijańskiego (radix) misterium paschalnego. Z tą jakże płynną alchemiczną przemianą maksymy we własne słowo, które działa na czytelnika jak strumień zimnej, źródlanej wody. Budząc wątpliwości i strach – jaką przybrałbym maskę w tej opowieści. I czy moje miasto i jego mieszkańcy, przypominają Judeę i jej mieszkańców?
Aby zrozumieć? – nie wszystko trzeba rozumieć… – należało by na kartach szkicu przytoczyć cały tekst Pasji Jezusa z Nazaretu. Ale rozważania powinny sięgać jądra sztuki i sycić się jego płomieniem. Tutaj płomieniem są wszystkie stacje – dwanaście… Mrok/skowyt ciszy na długie zastanowienie… i Stacja Ostatnia.
Siłą monitora włączają mi się przed oczyma artystyczne realizacje stacji Męki Pańskiej te od średniowiecza. – Kult jest bardzo dawny, bierze swój początek w Jerozolimie. – Obraz Umęczonego Pana umieszczony w ołtarzu, bądź na łuku tęczy, zawsze w centrum świątyni. Zaś w czasach nowożytnych na kontynencie i w Polsce rozpowszechnia się trend zakładania/budowy odrębnych Dróg Krzyżowych; pierwsze w kościołach zakonów franciszkanów, z czasem w większości świątyń parafialnych. Najbardziej rozbudowaną formę mają specjalne kaplice wznoszone w rozległych lasach/parkach Kalwaryjnych (przeszedłem – wprawdzie nie na klęczkach – w Kalwarii Zebrzydowickiej, w Wambierzycach, w Jeřetinie pod Jedlovou; Czechy). I te malarskie, rzeźbiarskie (przestrzeń, płaskorzeźba), grafiki ułożone w cykle o różnej liczbie scen – tu konkretne epizody z Pasji Chrystusa. Zawieszane na ścianach wewnątrz kościołów – tu moja pamięć wygrzebuje z dawnych mistrzów późnobarokowego malarza weneckiego Giovanniego Battistę Tiepolo. W XVIII wieku tworzył Polak Szymon Czechowicz. Artyści nowocześni: Francuz Henri Matisse. U nas Józef Mehoffer, Jerzy Nowosielski. Ale wydaje mi się, że umysłem i wyobraźnią Urszuli M. Benki zawładnęło osiemnaście obrazów – stacji Drogi Krzyżowej Jerzego Dudy Gracza – powstałych na początku trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa. Wielkoformatowych (rozmiary większości: 185cm wysokości na 117cm szerokości, a Stacja XII „Jezus na krzyżu umiera” 185cm na 234cm, namalowanych farbami olejnymi na płytach pilśniowych z charakterystycznym romańskim łukiem. Usytułowanych w jasnogórskim sanktuarium, w obrębie kaplicy Matki Bożej, na piętrze tzw. przybudówki, wzniesionej w latach 1929 – 1933 pod czujnym okiem Adolfa Szyszko–Bohusza w miejsce dawnych krużganków poprzedzających kaplicę.
Jerzy Duda Gracz, wybitny polski malarz (1941 – 2004) urodzony w Częstochowie, na stałe zamieszkały w Katowicach, od dziecka związany z klasztorem, ale i obecny poprzez obrazy (plenery jasnogórskie 1982,1983 i 1987) postanowił dawno – o czym wielokrotnie wspominał – złożyć na Jasnej Górze dar swego serca i talentu. Temat Pasji Chrystusa zalegał jego umysł, a na płótnie podejmował go wielokrotnie. Z balastem wieloletnich, wnikliwych przemyśleń, poszukiwań i studiów w kwietniu 2000 roku rozpoczął pracę nad konkretnym cyklem – ponoć cały czas konsultowane z paulinami – a w marcu 2001 roku Golgota Jasnogórska została ukończona. Artysta – będący do szpiku kości realistą – odtworzył czytelnie Jezusa i świadków Jego Męki. Korzystając z tradycji dawnego malarstwa, ale na świadków powołał w wielu scenach współcześnie żyjących ludzi
(Polaków). Tworząc „reportaż” sugestywny, ale zarazem niezwykły. Iż zamysł twórczy wymaga rzeczowego objaśnienia. Tu trzeba mieć odwagę zadawania pytań mistrzowi. Jerzy Duda Gracz ujmuje to tak: Właściwie wszystkie te prace łączy jedna idea wywodząca się z mojego
<< Najnowszego Testamentu>>. To idea samotności i niezrozumienie Chrystusa wśród i przez swoich wyznawców. Fascynuje mnie takie podejście do tego tematu. Samotność Boga, samotność człowieka wśród najbliższych (…) samotność w tłumie.
Pora teraz sięgnąć w głęboką świadomość intelektualną poetki – na dzień dzisiejszy wrocławskiej – i przywołać stację I
WEDŁUG JAKUBA
Usnąć.
W słabość ciała się wtulić jak w nicość sprzed narodzenia.
Ujrzałem tylko zarys kielicha:
W zielonych płomieniach ogrodu i w niepojętych językach
Tańczył nocą w oliwniku.
Tylko to pozostało
Pośród ciszy.
Odgrodzić się snem jak od bestii
Od modlitwy.
Usunąć – wyraz klucz, balast zalegający komorę pamięci. Martwy czas – płaszcz okrywający wszystkie myśli ludzkie. Oskarżeni niesłusznie, sprawcy kolizji drogowych, nieuleczalnie chorzy czekający na przeczącą diagnozę utożsamiają się ze snem jako przeniesieniem ścieżki życia do chwilowego bytu poza czasem, przeczekaniem – wprawdzie w stresie, ale z nadzieją. – Sen wcale nie musi być bratem śmierci, nie wierzmy Atalii. Tu autorytetem Daniel (Posąg na glinianych nogach). Z retrospekcją Ta księga pełna jadu. Jej karty szeleszczą / Jak słomy wiecheć, co buchnie pożarem / Za jedną iskrą. / A powiadają, że serce twarde / Krzesać potrafi ogień? – Musi być taki ogień ciężki, ciemny / Jak ziemia. / Wielki wirujący płomień / Zbarczony garbem kamiennym / Niby górą, / A na niej płaskim grymaśliwym szczycie w mroku / Jak róg mądrości – / Cokół. // Stoję na tej ziemi upalnej, – wyznaje poetka w stacji II WEDŁUG JUDASZA. Ten straszliwy widok minionych tysiącleci: wojny, krew, pożary. Pakty. Wojny, krew, pożary. Gaz. Miliony, setki milionów trupów, morze krwi w imię słusznego. Historię piszą zwycięzcy. Tylko głupiec schylony nad serca krawędzią nie przeczuł, / Że śpiew okaże się za trudny, / Że te płomienie w dole poruszą się tylko jak węże / Albo robactwo w grobie: ruchliwe, pojętne, / A choć ziemią uwalane – przecież takie jasne. A ONA reinkarnacyjną przemianą dowodzi: Ogień mojego serca spadnie tu, na tę kartę / Raczej już duchem ziemi. / Ciało wiersza w błoto się zamieni / (…) // Taka jest moja pasja, moja ewangelia!” Wie, że zło się odradza, zło wpisane w człowieka. Zło – napęd postępu „Z pychy pono ta nowa ziemia / Wstała / Obca, twarda, nieurodzajna. / Ale nie pusta. / Kurhan na jej szczycie / A w bruzdach / Czaszki skrzą się z każdym deszczu akordem – / Czaszki milionów, / Tej ziemi majątek. / Oplecione robaczywą koroną / Drgają z konwulsjami mojej harfy. / I ja – / Uśmiechnięty bard / W godzinie ekshumacji.
Przywołam Requiem
Noc była wieczna
W nudzie wskrzeszania
I w pustce prawdy poznawania.
Pochylając się nad aktem tworzenia Urszuli M. Benki – tym palcem Bożym, cieniem wiatru, oddechem kosmosu – czytałem/studiowałem dziesiątki razy „Pole Judaszowe” chcąc z tego skrawka (gruntu) wiersza wydobyć/zrozumieć postępowanie człowieka. Jego złożoność, psychikę? Cel życia jaki wyznaczyła mu Opatrzność. I do jakiej twarzy/maski jest mi bliżej? Myślę, że Judasz to człowiek prawdziwy w każdym calu. Członek rodziny/korporacji, który zbłądził, zdradził – tu wysłannikom Sanhedrynu – ale umownie: konkurencji, grupie interesu. Zobaczywszy swe zło, zdjęty żalem oddał pieniądze, odszedł i popełnił samobójstwo. Wieszając się na osice, która po dzień dzisiejszy drży. Ale czy ten postępek wymagał aż takiej kary? Przecież sąd – w tym wypadku Piłat – mógł Jezusa uniewinnić. Poetka zadaje fundamentalne pytania, w centrum stawiając każdego z nas. Proszę przemyśleć każde słowo cytowanego tekstu:
Świt błyska w martwym bezkresie
Swego diabła jak krzyż każdy niesie.
Swego diabła jak umęczonego syna
Jedynego wydanego za życia.
Z grzbietem zgiętym po błocie
Swój owoc złożyć w prostocie.
Każdy wyrok ma zwolenników, przeciwników i prześmiewców. Prześmiewcy są zwolennikami o niewinnej – bardzo zmiennej – twarzy. Tu stacja IV WEDŁUG TŁUSZCZY. Wymowne
(przekonujące) postacie: grubasa, baby, przechodnia, handlarki, młokosa, faryzeusza, kupca, praczki to dryf poetki – jak pisałem na początku – w tajemnicę poznania głębi światła ludzkiej nadświadomości. Naocznych świadków z wędrowną duszą poetki. Pragnącej tamtymi wydarzeniami – dziś jakże świątecznymi – pobudzić do refleksji nas ogłupiałych natłokiem przekazu medialnego. Uzależnionych od jazgotu wszelakich przekaźników/odbiorników/zasięgu. Postacie zbudowane słowem – środki artystyczne – wierne ideałom poetycko pojętego realizmu, może specyficznie widzianego przez pryzmat emigracyjnego życia Benki pod różnymi szerokościami geograficznymi. Zwłaszcza Stany Zjednoczone z tyglem kulturowym i dolarem jako bogiem. Wielkim wyobcowaniem przybyszów (Europa Wschodnia, Ameryka Łacińska) marzących o amerykańskim śnie bogactwa. A tu brudne, szare niebo sufitu piwnicznej, wieloosobowej noclegowni. I brak nadziei (funduszy) na powrót do ojczystego kraju. Do własnej nie takiej biedy jak się przed wyjazdem wydawało. Wolność staje się więzieniem. Stąd czuję tutaj jak u Dudy Gracza groteskę, zarys karykatury. Ci „realni” ludzie z tłumu są: gorsi, śmieszni, żałośni. Ale i Herod ze słowami:
Ty ilu uczniów masz? Dwunastu?
I co? – pokryli się po kątach.
Plebs gwarzy o ożenkach, o podatkach.
Wołano cię mesjaszem po lat czterech tysiącach
Objawionym – a nikt coś nie sarka,
Że zostałeś zatrzymany jak zbrodniarz?
Dam ci pewniejszych uczniów. Zbrojnych apostołów
kohorty.
Karnych.
W mojej mocy. I strażom każę ludzi biczami
spędzić
I w biały dzień
Plac przed Świątynią się zapełni
I – tobie
Oddadzą cześć.
Jak wielu próbuje ugrać coś dla siebie. Jest w nim także niepokój. A może…?
Mnie oprócz Judasza fascynuje postać Józefa z Arymetei tu stacja X. Ewangelia wg Mateusza (27,57-60), jeden z potajemnych uczniów Chrystusa, członek Sanhedrynu, wyjednał u Piłata zezwolenie zdjęcia ciała Jezusa z krzyża i złożył je w swoim nowym grobie.1
Cóż Bogu w nieznane idącemu
Dać? – Grób.
Zawalony granitowym głazem
Grób Bogu na jego miarę.
Świec nie trzeba – piekła jak monstrancje
W nim migocą.
Grób ogromny jak ziemia
Wędruje otchłaniami kosmosu.
Ten grób miał być mój –
Nic więcej nie miałem.
Wypełniłem go
Samym Bożym ciałem.
Sięgnijmy po Święty Graal, starofrancuski sławny talizman, przedstawiany jako kamień, półmisek, kielich albo puchar 2 (do którego wspomniany Józef miał zebrać krew z przebitego boku Chrystusa, spływającą z grota lancy). Z czasem stał się osnową licznych legend i alegorii średniowiecznych. Poszukiwany (jako kielich) przez rycerzy legendarnego króla Artura, a zwłaszcza przez Lancelota, Parsifala z Walii i Galahada. A ze współczesnych –Indianę Jonesa (słynna adaptacja filmowa Stevena Spielberga). Legendę o Graalu podsycało naczynie (sądzono, że jest wykute z jednego wielkiego szmaragdu, kiedy się stłukło, ku rozpaczy stwierdzono antyczne szkło), zrabowane przez Genueńczyków w1001r. z meczetu Cezarei w Palestynie. Włosi przechowują je do dziś w skarbcu katedry św. Wawrzyńca w Genui i nazywają „sacro catino” – święta misa.
Goniąc za mitycznym Graalem w codziennym bytowaniu brakuje miejsca dla Boga – zwykłej refleksji. A jaka jest reakcja Boga? Bóg kocha wszystkich ludzi bez wyjątku. Szuka sposobu spotkania. Gdy nas nie odnajduje, obarcza ciężarem krzyża. Cierpieniem. Wówczas szarpiemy się, próbujemy wyrwać spod dębowej kłody, czując bezsilność, przypominamy sobie o Bogu. Cierpienie, krzyż to zazwyczaj jedyna szczelina, przez którą Bóg może wejść – czasem ponownie – w nasze życie. I oto chodziło Urszuli M. Bence mimo masek, kostiumów, dowodów tożsamości, reinkarnacyjnej podróży. Przypomina chleb na ziemi – to Jezus rzucony w błoto.
Dla mnie nie był to tom łatwy. A przestudiowałem w życiu wiele wybitnej poezji. Tu budziłem się zlany potem jak rozumieć stację ostatnią, kiedy nie wszystko jest do zrozumienia. W dodatku akreistyczna dyscyplina mimo tekstów długich. – Nieprzypadkowo wstęp Piotra Lamprechta (augustianina, poety, okrzykniętego pierwszym polskim akreistą) – z niespotykaną dotąd wyobraźnią poetycką – sięgającą praźródła – wypełnioną rdzeniem metafory. Ta poezja potrzebuje czytelnika wyrafinowanego, odważnie pytającego o sens.
1. Słownik Mitów i Tradycji i Kultury, Władysław Kopaliński, PIW 1985.
2. Tamże.
Jerzy Stasiewicz
Pasja Jezusa z Nazaretu, Urszula M. Beneka
AKWEDUKT, O.W. Wrocław 2020. Str. 64.
Jerzy,
wydobywa z małej (wzrostem) osoby jej wielkość pióra. Na której skromność patrzyłem z zakłopotaniem. Byłem tam. Niech płynie jak kra po wiosennym korycie rzeki. Kryształy prawdy i piękna nigdy nie zatoną. Niech idą w świat, niech idą. Wielki Jerzy Stasiewiczu, dzięki.