Takie proste i oczywiste zdanie, będące podstawą filozofii życiowej społeczeństwa: MAMA GOTUJE OBIAD, a jednak zanika ono z naszego pola widzenia.
Nie chodzi o to, że to właśnie mama powinna robić, tylko kiedyś było to oczywiste, mama gotowała sama albo dbała, aby obiad był dla rodziny o właściwej porze i to smaczny, a gotowała kucharka. Tylko to już nie te czasy, a przynajmniej rzadkość, więc zajmijmy się tym, co teraz.
Obecnie mama jest nieźle wykształcona i pracuje, bo lubi swój zawód, lubi pracować i bywa do tego zmuszona finansowo. Wraca z pracy o takiej porze i tak zmęczona i głodna, że chciałaby tylko coś naprędce zjeść i odpocząć. Ale w domu czekają już na to samo mąż i przyprowadzone przez niego z przedszkola czy szkoły dzieci. I tu się zaczyna problem kobiety. W co najpierw ręce włożyć??
Pół biedy, kiedy dzieci jedzą w przedszkolu, szkole, a ona i mąż w stołówce pracowniczej. Gorzej, gdy dla kogoś tej stołówki zabraknie i należy mu przygotować obiad w domu. Taki normalny, dwa dania według zaleceń dietetyków i lekarzy. Zamiast więc na spacer, zamiast na chwilkę drzemki czy lektury, pani domu maszeruje do kuchni i zakłada fartuszek. Coś zostało wczorajszego obiadu, coś tam podszykowane już wczoraj wieczorem. Mąż już zabiera się do obierania ziemniaków. Trzeba się spieszyć, bo słońce zaraz zajdzie.
Nie jest to ciekawe, a powtarza się co dzień. Rok za rokiem. Mniej roboty, gdy już dzieci zaczną wyfruwać z domu, ale wtedy żal, że coś się skończyło.
Nie chcę na Dzień Matki i nadchodzący Dzień Dziecka, a za miesiąc – Ojca, utyskiwać nad niedogodnościami współczesnej rodziny. To trudności organizacyjne, ale też inne, które chcę pokazać od innej strony. Zmobilizował mnie do tego bulwersujący ostatnio wszystkich przypadek ośmioletniego Kamilka, zakatowanego przez ojczyma. Od dawna znęcał się tak nad dzieckiem i to w obecności innych dorosłych: matki chłopca, ciotki i wujka. Nikt dziecka nie bronił. Nie wyrwał z łap sadysty, pełniącego rolę ojczyma. Nie pomogły też powołane do tego instytucje. Dziecko uciekało z domu mając już cztery lata i później, ale policja, sąd, inne ośrodki opiekuńcze skazywały je na powrót do takiego domu. W opiniach pisano, że dziecko jest w domu uśmiechnięte, zadbane i wszystko w porządku. Czy było to wystarczająco wnikliwe? A sińców i połamanych rąk czy poparzeń nikt nie zauważał? Dziwne. Ci dorośli nie pracowali. Dlaczego? Z czego żyli? Jak spędzali czas w domu?
Właściwie to nie chce się o takich ludziach myśleć. Problem w tym, skąd się biorą tacy ludzie, co nie żyją po Bożemu, czyli według zasad społecznych, że na życie trzeba zarobić pracą, a o dzieci trzeba dbać, dobrze je odżywiać i … kochać, a wtedy instynkt sam podpowie, co robić. Takie zasady wynosi się z domu. Dziecko od małego widzi, że ojciec lub oboje rodzice pracują, by było za co kupić chlebek, lizaka i nowe buty. Widzi, jak rodzice dbają o dom. Potem uczą go jeść nożem i widelcem, mówić sąsiadom; Dzień dobry. Nie pozwalają mówić brzydkich słów. Podsuwają mu książki do czytania, bo zobacz, jakie to ciekawe. Jak będziesz dużo czytał, będziesz mądry. I w szkole będziesz miał dobre stopnie. Więc dziecko szybko nabywa wiedzy życiowej, że to „będziesz” jest takie ważne! To ma być potem, jak jeszcze trochę urośnie i jeszcze później, ale robić coś w tym kierunku trzeba już teraz, choćby myć przed jedzeniem, żeby nie zachorować. Myć dobrze ząbki, żeby się nie psuły. Oglądać obrazki w książkach, bo to ciekawe i dzięki temu szybciej nauczy się czytać i będzie mądre, bo to jest bardzo ważne.
Dziecko w domu uczy się najważniejszych zasad i nabywa potrzebnej wiedzy o życiu w łańcuszku przyczynowo – skutkowym. Problem w tym, czy zapracowani rodzice wystarczająco wpajają dziecku te zasady. Panuje opinia, że kiedyś niepracujące matki poświęcały temu więcej czasu. Były nawet mody na zasady wychowawcze. Córkom nie wolno było mówić, że są ładne, aby nie stały się próżne. Synów ojciec przysposabiał do trudów wojenki, czego przy naszej historii trudno było uniknąć. Zasady postępowania ubierał w wierszyki pan Jachowicz i chętnie je dzieciom przytaczano, bo na długo zapadały w ucho. Np.:
„Andziu, Andziu, nie rusz kwiatka’
Róża kłuje – rzekła matka.
Andzia matki nie słuchała,
Ukłuła się i płakała.”
Albo dla nieco starszych:
„Zamiast kwiatków, zamiast wstążki
Kupowała Andzia książki.
Ale żadnej nie czytała.
Ot tak tylko, aby miała.
Na to mama jej powiada:
Książka w szafie nic nie nada.
Pszczółka z kwiatków miodek chwyta,
Kto ma książki niechaj czyta.”
Cytuje to z pamięci, miejscami chyba błędnie, ale w dzieciństwie tyle było do zapamiętania, że teraz w głowie się nie mieści. I te wierszyki i Mickiewicza, i… wiele, wiele zasad, spraw, mądrości. A w dodatku ja ukradkiem podczytywałam już książki dorosłe i napawałam się przedwojennymi szlagierami, jakie mama gotując obiad, czy sprzątając, wyśpiewywała. Fragmenty i melodię dotąd pamiętam i dokładniej niż wierszyki, jakich się w szkole uczyłam. Choćby to: „Drżał w lichtarzach płomień świec./ I drżały twoje dłonie.” Niestety, pochwaliłam się przedwcześnie, bo dalej zapomniałam. Mogłabym zacytować inny szlagier, ale ten mi ostatnio w uchu brzęczy.
Wracam więc do wychowywania w rodzinie.
Dziś niektórzy zapracowani, zagonieni i zmęczeni rodzice wyręczają się wychowawczo bajką w telewizji. Włączają i dziecko zajęte, a oni mogą odsapnąć. Cóż są bardzo zapracowani i łatwiej im podarować dziecku nowy laptop, smartfon niż czas. Ale nieraz czytanie bajek na dobranoc nadrabiają przy wnukach, gdy już mają pewne luzy czasowe. Takie są rodziny pozytywne. Im brakuje tylko czasu.
Są jednak rodziny mniej sprawne wychowawczo i życiowo. Tu tkwi sedno. Jest trochę takich, którym nie chce się pracować i żyją na koszt społeczeństwa. Od czasu do czasu, ktoś ogłasza publicznie, że wspaniałomyślnie dał takiemu przysłowiowe 2 złote na wódę, bo miłosierdzie tego wymaga. Niech daje i się nie chwali, tylko co z dziećmi tych niebieskich ptaków? Widywałam już służbowo takie domy. W jednym stało na oknie sześć butelek mleka z kilku dni, dostarczanych pod drzwi, a potargana matka patrzyła bezradnie na gromadkę swych dzieci i kolejny dzień nie brała się do gotowania tego mleka, by zrobić jakąś kaszkę czy kakao na śniadanie. W innym domu dzieci biegały w samych koszulkach, bo wg matki łatwiej zetrzeć podłogę, gdy dziecko nie zdąży na nocniczek niż prać majtki. Gdzie indziej… No wystarczy.
Czy tych matek nikt nie nauczył, że dzieciom daje się jeść, że gotuje się obiad?
Wtedy posiłki dawało przedszkole, szkoła – śniadania i obiady. Podwieczorki i wypoczynek letni czy zimowy zapewniała świetlica środowiskowa, jak i paczki na Gwiazdkę i Dzień Dziecka. A rodzice?
Słyszałam czasem ich filozofię życiową: dziewczyna skończy szkołę podstawową i będzie się starać o mieszkanie komunalne. A zawód, praca? E, tam? Jakoś to będzie. Inna matka przyciskana do muru, że nie pracuje, a nie dba o syna, który świerzb, zaperza się, że przecież dba, bo złożyła podanie o większy zasiłek. Młody bezrobotny, ubiegający się o darmowy przydział mieszkania, tłumaczy, że jemu nie opłaca się pracować, bo na zasiłku ma lepiej.
Nie wiem, jaki procent społeczeństwa hołduje takiej filozofii życiowej, ale szkoda ich dzieci. Trzeba zacząć pracę od podstaw. Zmienić mentalność takich ludzi. Przed laty słyszałam w radio, ze w Anglii rodziców zaniedbujących swe podstawowe obowiązki bierze się na przeszkolenie, gdzie uczą się od podstaw: gotować, sprzątać mieszkanie, prać, organizować dom i wychowywać dzieci. I taki kurs trwa tak długo aż nabiorą odpowiednich nawyków, zdadzą surowe egzaminy i jest gwarancja, że poprowadzą dom właściwie i dobrze wychowają dzieci na zdrowych i mądrych obywateli.
Nigdy więcej nie słyszałam już o tym angielskim systemie wychowawczym dla dorosłych. Czy to był tylko eksperyment? Czy zdał egzamin? Ale gdy wielu myśli teraz, jak by tu od przedszkola uczyć maluchy o seksie i wyborze płci, to może najpierw nauczmy je na czym polega prawdziwe życie rodzinne. To wynosi się z domu, ale nie zawsze.
To nie jest też proste w zakładzie pracy. Nawet w sfeminizowanym szkolnictwie. A tymczasem matka, spiesząc się rano do pracy, nieraz ma dylemat, czy ciągnąć dziecko do przedszkola, bo jakieś takie nieswoje, i czoło ma gorące. Zmierzyć mu temperaturę? Nie zdąży już do pracy! Chore, czy nie? A w pracy narzekają, że znowu ma L4. Właściwie sytuacja jest nieprosta do rozwiązania. Podobnie jak codzienny obiad o właściwej godzinie, gdy kobieta pracuje. Ale nie po to studiowała, by siedzieć w domu.
Trzeba zacząć od prostej prawdy, że rodzina musi mieć co dzień zapewniony obiad. Smaczny i zdrowy. Mama gotuje sama albo organizuje to inaczej. Czasem jednak w deszczowe dni, niech cała rodzina wspólnie to robi: mama, tato i dzieci. W ramach przygotowania do życia rodzinnego powinno być o tym, jak i o sprzątaniu mieszkania, wychowywaniu dzieci, o książkach, które czynią dom i życie milszym i co robić, żeby być mądrzejszym…
Zagalopowałam się. Ja dotąd nie wiem, jak najlepiej to zorganizować. Ale lepiej czy gorzej, obiad musi być. Zupa i drugie. Może jedno z nich? Niech rozpanoszeni w telewizji i wszędzie kucharze nie wysilają się na skomplikowane i czasochłonne potrawy, do których potrzeba dużo składników. Niech wymyślają dania proste, łatwe i szybkie!
Czytałam kiedyś wspomnienia młodszej córki Marii Skłodowskiej Curie, a że byłam akurat młodą mężatką i matką, a do niedawna początkującym naukowcem, to zwróciłam uwagę i na jej naukowe zacięcie oraz metodykę, ale też na jej organizację życia domowego i wychowywanie córek, a wszystko bardzo mi się podobało. Maria sama gotowała obiady i żeby nie tracić na nie za dużo czasu, wybierała potrawy nieskomplikowane, które przyrządza się szybko, albo takie, co gotują się wprawdzie długo, ale same, bez doglądania, mieszania. To zapamiętałam. Ja tak dobrze sobie nie radziłam, ale dla dzieci, no i dla nas – rodziców – piekłam latami dwa kruche placki na niedzielę, żeby było miło.
Maria wybierała też dla córek szkoły, gdzie nie męczą dzieci zanadto nauką, a jest dużo sportu. I to ona, uczona! To też mi się spodobało. Jak i jej jazdy z mężem na rowerach, choć ja nie jeżdżę.
Powróćmy więc do podstaw: „Mama gotuje obiad”.
Mam świadomość, jak to bywa trudne, gdy mama pracuje, ale mam też nadzieję, że będzie to coraz łatwiejsze. Może mama będzie mogła pracować zdalnie? Może powrócą do łask przytulne, estetycznie urządzone, bary osiedlowe, gdzie rodzina od czasu do czasu zasiądzie z przyjemnością do obiadu. Tu chcę zapomnieć, że na moim osiedlu takiego baru już chyba nie ma. I że likwidują po trochu sprywatyzowaną przychodnię lekarską, a ostatnio dentystów.
Ja wierzę, że to zdanie o mamie gotującej obiad warto wdrażać dzieciom od pierwszej klasy. Niech wiedzą, że to jest najważniejsze dla organizacji życia rodzinnego. Życie oparte na tradycyjnych zasadach bywa łatwiejsze, niż szukanie po omacku nowych zasad. Więc zamiast: Ala i Ola, Osa lata… itd., niech pierwszym zdaniem w elementarzu będzie: „Mama gotuje obiad”. A jak dzieci poznają więcej literek, to same dopiszą: „Cała rodzina pomaga mamie”.
Krystyna Habrat
Katowice 26.5.23r.