Franciszek Czekierda – GOETHE I CHARLOTTA BUFF

0
67

Ze Strasburga Goethe powrócił do Frankfurtu w sierpniu 1771 roku. Po krótkim odpoczynku trzeciego września został zaprzysiężony jako adwokat i obywatel wolnego miasta Frankfurt. Nie myślał jednak o robieniu kariery w zawodzie prawniczym, głównym jego celem miała być twórczość literacka i sztuka. Marzył o wyzwoleniu rodaków z ideologicznych i moralnych zabobonów.
W połowie maja następnego roku przybył do małego miasta Wetzlar położonego około 70 km na północ od Frankfurtu. Zamierzając podnieść kwalifikacje zawodowe, podjął tu praktykę w Sądzie Najwyższym Rzeszy (Reichskammergericht), który był ostatnią instancją wymiaru sprawiedliwości Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. W trybunale leżało tysiące apelacji, których asesorzy nie byli w stanie rozstrzygnąć, ponieważ nie nadążali z prowadzeniem bieżących sporów. Goethe nie zamartwiał się bezwładem organizacyjnym wymiaru sprawiedliwości. Choć pracował rzetelnie, ważniejsze dla niego były twórczość i sprawy osobiste. Po godzinach urzędowania prowadził aktywne życie towarzyskie i zwiedzał okolicę.
We wrześniu spotkał się na korytarzu sądu z Karolem Wilhelmem Jerusalemem, kolegą z okresu studiów w Lipsku. W tamtym czasie kilkakrotnie widzieli się w szerszym towarzystwie. Mimo, że nie byli zaprzyjaźnieni (Karol był typem samotnika), Johann żywił do niego sympatię. Jerusalem był sekretarzem Jakoba von Hoeflera, delegata księstwa Brunszwiku-Wolfenbüttel. Widząc się po długiej przerwie zamienili tylko kilka uprzejmych zdań i rozeszli się do swoich zajęć, ponieważ mieli ogrom pracy. Umówili się na później. Owo „później” nastąpiło dopiero w następnym roku.
– Nie widziałem cię długi czas, myślałem, że przygniótł cię stos szesnastu tysięcy spraw czekających w kolejce – zagadnął Goethe.
– Niewieleś się pomylił, bo nie wychylam nosa zza akt.
– Też nie jestem w stanie przebrnąć przez swoje – stwierdził Johann.
– Poza tym w wielu kwestiach nie mam porozumienia ze swoim pryncypałem – Karol żalił się.
– Staram się solidnie wykonywać obowiązki, chociaż zanadto nie przejmuję się nimi, ani stosunkami z innymi prawnikami. Po każdym dniu pracy z ulgą zamykam za sobą drzwi trybunału i biegnę do przyjaciół, by radować się ciekawszymi zajęciami przy mocnej kawie i szklanicy wina.
– Jak wiesz, nie przepadam za towarzystwem, wolę samotne spacery i dobre książki.
A propos książek…, jako znajomy Lessinga, masz jego dzieła?
– Wszystkie – stwierdził z dumą.
– Nie czytałem jeszcze Wolnego ducha. Pożyczysz mi?
– Wpadnij jutro do mojej samotni.
Nazajutrz Goethe odwiedził go. Wizyta trwała krótko. Jerusalem nie był łatwy w obejściu, niektórzy nawet twierdzili, że był wyniosły. Mimo to Johann próbował przełamać jego szorstkość i skrytość.
– Wybacz, ale od jakiegoś czasu widzę, że smutek nie schodzi z twego oblicza.
– Bez zbędnych wstępów, Johann. Mów wprost o co chodzi? – rzekł śmiało.
– Nie jest tajemnicą, że cierpisz z powodu pewnej znamienitej damy.
Karol spojrzał zaintrygowany na ufną twarz Johanna.
– Wszyscy to wiedzą? – zdziwił się.
– Takie wieści rozchodzą się lotem błyskawicy, nawet jeśli sprawy rozgrywają się w zaciszu komnat.
– Do kaduka! – zdenerwował się. – Dokończ tedy swój wywód.
– Jeślibyś zechciał powiedzieć mi kilka słów o tem, czy raczej o swoich wrażeniach, oczywiście bez wchodzenia w szczegóły, myślę, że ulżyłbyś sobie.
– Nie, Johann! – odrzekł stanowczo. – To nie jest tylko ta kwestia, ale także całe ohydne otoczenie, które waży lekce moje mieszczańskie pochodzenie, nie wspomnę już o różnicy zdań z Hoeflerem w kwestii pism procesowych. Do diaska, po co ci to mówię! Masz dobre chęci, ale jak wiesz, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Wszystkie te problemy muszę dogłębnie rozebrać w sobie, by je właściwie sfinalizować. Zawszem tak robił, a moje wybory były trafne.
Cierpieniem Jerusalema z powodu owej damy była miłość do pięknej Elżbiety Herd, żony sekretarza poselstwa Palatynatu, Filipa Herda. Opanowało go płomienne uczucie, które na jesieni stało się powodem jego dramatu. Zanim jednak do niego doszło Karol Wilhelm poznał Goethego z Johannem Chrystianem Kestnerem, hanowerskim sekretarzem legacyjnym i jego narzeczoną, Charlottą Zofią Henriettą Buff.
Stało się to 9 czerwca 1772 roku na balu zorganizowanym przez cioteczną babkę Goethego, Zuzannę Marię Lange, w domku myśliwskim w wiosce Volpertshausen na południe od Wetzlaru. Wcześniej Johann zabiegał o względy miejscowej pięknotki, siedemnastoletniej Johannette Lange. Kiedy jednak ujrzał zjawiskową Charlottę, w okamgnieniu uległ jej urokowi i natychmiast zapomniał o młodziutkiej pannie.
– Jak tylko muzykanci zaczną grać, porywam ją do tańca i nie spocznę, póki jej nie pocałuję – Johann szepnął do Jerusalema, mając utkwione w nią oczy.
– Zważ, że Kestner jest moim dobrym kolegą – Karol przestrzegł go.
– Pamiętam i to, jak wspomniałeś, że została mu obiecana, gdy skończyła piętnaście lat.
– Może więc nie szalej…
– I ty mi to mówisz? – Goethe rzekł kąśliwie. – Kestner to ponad trzydziestoletni staruch, więc nie wiem, czy dałby radę tańczyć z nią do końca zabawy – uśmiechnął się zawadiacko.
– To szlachetny człowiek.
 Kiedy zabrzmiała muzyka, poeta natychmiast porwał Charlottę na parkiet.
– Cioteczna babcia nie pisnęła mi słowem, że na balu będzie tak przecudna panna – Johann zagadnął uprzejmie, gdy tańczyli wolno Allemande.
– Proszę nie przesadzać, przypuszczam jednak, że o tym nie wiedziała. Znalazłam się tu dzięki łańcuszkowi pośredników: Karolina, moja starsza siostra, która ma się zaręczyć z Christianem Dietzem, synem pani Lange…
– Niedługo więc zostaniemy powinowatymi – zauważył.
– Dalszymi ogniwami łańcuszka są Johann Chrystian i Karol Jerusalem – pominęła jego uwagę.
– Dzięki niemu trwa ten cud – przerwał jej delikatnie.
– Jakiż to cud?
– Że Jerusalem nas poznał. Teraz ów cud zaczyna żyć swoim życiem, rozkwitając czerwcowymi piwoniami. O, jak te za oknem – wskazał na ogródek.
– Chrystian uprzedził mnie, że pan poeta.
– Może jego w to nie włączajmy, panno Lotto.
– Chyba pan wie, że jestem mu obiecana?
– To było tak dawno temu, że na pewno zapomniał – zażartował sympatycznym głosem.
– Niestety… ja mam dobrą pamięć – Lotta, używając słówka „niestety”, zdradziła się, że do dawnej obietnicy ma dystans. Ucieszyło to Johanna.
Goethe i Charlotta przetańczyli z sobą cały wieczór ku niezadowoleniu obserwującego ich Kestnera. Nie przestraszyła ich nawet burza i widziane przez okna groźne błyskawice, które przegoniły z parkietu większość par. Kiedy podczas ostatniego tańca pocałował ją, Charlotta nie zaprotestowała. Johann był zachwycony jej czarem i inteligencją.
Nie zważając na narzeczonego czynił zabiegi, aby pozyskać jej względy. Odwiedzał ją w domu, gdzie jako druga najstarsza z kilkanaściorga rodzeństwa opiekowała się młodszymi siostrami i braćmi, bo matka przedwcześnie zmarła. Pewnego popołudnia zastał ją w momencie krojenia dla dzieci chleba. „Cóż za rozkosz dla mojej duszy, kiedy widzę ją pośród wesołego rodzeństwa” – pomyślał uszczęśliwiony. Był pełen uznania dla jej dobroci i gospodarności. Często zabierał ją na spacery.
Któregoś letniego dnia, idąc przez park, spotkali Jerusalema. Goethe spojrzał na jego okrągłą twarz i ładne niebieskie oczy, w których kryło się coś tajemniczego. Ukłonili się sobie i poszli w swoje strony.
– Jest śmiertelnie zakochany – Goethe podsumował.
– Słyszałam. Ale czy to nie przesada z tym określeniem? – delikatnie zaprotestowała.
Po krótkim czasie okazało się, że spontanicznie rzucone słowa o śmiertelnym zakochaniu zawierały w sobie tragiczną prawdę. Nie uprzedzajmy jednak faktów.

Choć Johann Chrystian Kestner i Johann Goethe darzyli siebie szacunkiem, trwała między nimi rywalizacja o serce Lotty. Dzięki wybitnej osobowości poeta zdobył przewagę nad rywalem, który zamartwiał się, że straci narzeczoną.
– Charlie, pragnę cię uszczęśliwić – Kestner mówił bez przekonania. „Tylko nie wiem jak to zrobić…” – pomyślał zasmucony.
– Johann, wiem, że się starasz – Charlotta odrzekła współczująco.
– Zawsze mówiłaś do mnie Chrystian – narzeczony spochmurniał – lecz od czasu, gdy ten poeta smali do ciebie cholewki, zaczęłaś używać tego imienia.
– To jest także twoje imię.
– Ostatnio bardziej jego.
– O co ci chodzi? – podniosła głos.
– Nie mogę znieść myśli, że cię utracę – niemal zapiszczał.
– Czyżbyś zapomniał, że zaręczyłeś się ze mną?
– Mówisz, jakbyś była bierną stroną tego aktu – stwierdził z żalem. – Przecież zaręczyliśmy się wspólnie – zaakcentował ostatnie słowo.
– On jest dla mnie tylko sympatycznym towarzyszem, nikim więcej – zmieniła temat.
– Wydaje mi się, że chyba jednak kimś więcej. Przebywanie z nim sprawia ci dużo przyjemności.
– Nie mogę zaprzeczyć – uśmiechnęła się dyskretnie.
 – On cię kocha – rzekł z wyrzutem.
– Patrzysz oczami zazdrośnika.
– Pocałował cię już pierwszego dnia.
– Nie pamiętam – skłamała.
– Jak możesz nie pamiętać? – oburzył się.
– Może… – zmiękczyła wypowiedź. – A więc cały czas nas obserwowałeś.
– Ostatnio za każdym razem, kiedy przychodzę do ciebie, on już jest. Ty jesteś cała przeszczęśliwa, młodsze rodzeństwo szaleje za nim.
– To chyba dobrze, że dziatwa go kocha. Co się z tobą dzieje? Jesteś podenerwowany.
– Nie mogę tego znieść. On zwycięża – rzekł tonem przegranego.
– Mówiłeś, że go lubisz. Johann na pewno darzy cię sympatią.
– Lubimy się, ale jeśli w grę wchodzi miłość, koleżeńskie sympatie schodzą na dalszy plan.

Pod koniec pierwszego tygodnia września 1772 roku Johann Goethe odwiedził w mieszkaniu Lottę po raz ostatni. Jej młodsze rodzeństwo zajęte było zabawą w największym pokoju, oni zaś siedzieli w kuchni przy uchylonych drzwiach, aby mogła mieć baczenie na dzieci. W pewnej chwili Johann objął ją, obsypując pocałunkami twarz i drżące usta. Lotta broniła się bez przekonania, raz ulegając, drugim razem siłując się z nim. W pewnym momencie odepchnęła go.
– Johann, nie mogę dać tobie nadziei poza przyjaźnią – rzekła roztrzęsiona.
Goethe zbladł. Po wielu tygodniach starań nie spodziewał się, że będzie tak stanowcza.
– Moje uczucie jest bezinteresowne – mówił bez przekonania.
– Przed chwilą miałam wrażenie, że jednak nie.
– Wybacz, Lotto – kajał się. – Czasem opanowuje mnie zły duch pełen najwyższej dewastacji.
– Chcę jak najszybciej zapomnieć o tym, co się przed chwilą stało – powiedziała skonfundowana.
– Odrzucasz moją lojalną postawę?
 Milczała.
– Moje uczucie się nie liczy? – był przygnębiony.
– Szanuję je, tak samo jak i ciebie, lecz doskonale wiesz, że mam zobowiązania.
– To wszystko nie ma sensu! – rzucił dramatycznym głosem. „Beznadziejność tego związku bardzo mi ciąży” – pomyślał zły.
– Nie trać ducha. Będę cię nosiła w czułej pamięci – powiedziała stroskanym głosem.
Goethe nic nie odpowiedział. „Muszę z tym skończyć – kontynuował czarne myśli. – Jeżeli cel jest nieosiągalny, trzeba go w sobie zniwelować i pójść w inną stronę. Chyba, że go osiągnę, rujnując czyjeś życie… Tego nie chcę”. 

Nie mogąc znaleźć rozsądnego wyjścia z istniejącej sytuacji, Johann Goethe opuścił Wetzlar. W przeddzień napisał do Kestnera: „(…) Kiedy dostaniesz ten list, już mnie nie będzie, wyjadę. Przekaż Lotcie liścik, który jest w środku. Byłem bardzo opanowany, lecz rozmowa z tobą wprawiła mnie w zakłopotanie. W tej chwili nie mogę nic więcej powiedzieć, więc mówię do widzenia. (…). Teraz jestem sam, jutro wyjeżdżam. O, moja biedna głowa”.
Kestner wyjął z koperty drugi list i przekazał go Charlotcie, która czytała podekscytowana: „Mam nadzieję, że wrócę, lecz Bóg wie kiedy. Lotto, wiesz, co czuło moje serce, kiedy rozmawialiśmy, bo wiedziałem, że widzę Cię ostatni raz. (…) Jutro wyjeżdżam. (…) Na dole po raz ostatni pocałowałem twoją rękę. Nie zobaczę już twojego pokoju, ani kochanego ojca, który towarzyszył mi po raz ostatni. Jestem sam i będę płakał, zostawiam was szczęśliwych, nie opuszczę waszych serc. Do zobaczenia (…)”. 
Po ostatnich słowach zapłakała.
– Odjechał – szepnęła głosem przepojonym żalem.
– Biedny młodzian. Uwikłał się w sieć naszych ścieżek.
– Może się zagubił?
– Uwikłał czy zagubił, na jedno wychodzi.
– Człowiek najczęściej wikła się w coś świadomie, gubi się zaś nieświadomie – Charlotta rzekła sentencjonalnie.
– Mimo wszystko bardzo go lubię – nie chciał przyznać jej racji.
– On ciebie także.
– Wszyscy się lubimy, jedni trochę mniej, inni – spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem – trochę więcej, ale ostatnie przypadki układały się nie tak, jak powinny. Teraz ułożą się dobrze.

Ósmego października Johann napisał z Frankfurtu do ukochanej: „Dziękuję Twemu sercu za otrzymany dar, lecz jednocześnie pragnę skryć się w najciemniejszej jaskini własnej frustracji. Lotto, nie zostaniesz ze mną, za to otrzymasz w niebie najpiękniejsze owoce, bo kto ich odmówił na ziemi, niechaj przebywa w raju (…) – tymczasem chciałbym być z Tobą choćby przez godzinę”.

W ostatnich dniach października Karol Wilhelm Jerusalem i Johann Chrystian Kestner, byli na kawie u państwa Herdów. W pewnym momencie Jerusalem odezwał się dramatycznym tonem:
– To ostatnia kawa, którą mam przyjemność pić w tym domu.
– Dlaczego, młody człowieku? – Filip Herd zaniepokoił się.
Kestner przyjrzał mu się i dostrzegł w jego oczach błysk szaleństwa.
Jerusalem podszedł do pani Elżbiety i upadł przed nią na kolana.
– Jest pani bez wątpienia najpiękniejszą kobietą ze wszystkich, którem widział w życiu – powiedział z najgłębszym przekonaniem. Jego głos drżał z emocji.
– Proszę, niech pan przestanie – Elżbieta Herd próbowała go uspokoić. – Filipie – zwróciła się do męża. – Błagam cię, zajmij się panem Karolem, bom pełna troski o niego.
Mąż nie usłuchał jej, był przekonany, że Elżbieta przesadza, Jerusalem zaś odgrywa przed nimi kiepską komedię.
Tej nocy Karol Jerusalem strzelił sobie w głowę. Następnego dnia zmarł. Pistolet, a ściślej pistolety pojedynkowe, pożyczył mu Kestner, czego później nie mógł przeboleć.
Dramat wydarzył się półtora miesiąca po wyjeździe Goethego z Wetzlaru.

Panna Buff poślubiła Kestnera w kwietniu następnego roku. Rzeczą znamienną jest, że obrączki ślubne zafundował im Goethe. Charlotta urodziła ośmiu synów i cztery córki. Jej mąż zmarł w 1800 roku.Lotta Kestner cały czas korespondowała z Goethem; on zaś pomagał materialnie jej dzieciom. We wrześniu 1816 roku przyjechała  na kilka tygodni do Weimaru na ślub swojej najmłodszej siostry. Przy okazji odwiedziła Goethego. Spotkanie było wyjątkowe, ale oficjalne. (Sytuację tę przetworzył literacko Tomasz Mann pisząc powieść Lotta w Weimarze (1939), która odniosła wielki sukces).
Johann Goethe uwiecznił ukochaną Charlottę w wierszu Do Lotty.

Nieraz wśród wrzawy przeróżnych radości,
Albo gdy serce troska się czy trwoży,
Wspominamy cię, Lotto, w godzinie czułości,
Jak o cichej przedwieczornej zorzy.
Wyciągnęłaś do nas dłoń życzliwie
I na niwie, co w zieleni tonie,
Na przyrody malowniczym łonie
Ukazałaś, jak lekki ślad płonie
Twojej duszy kochanej prawdziwie.

Rad jestem, że cię właściwie przejrzałem,
Że zaraz w pierwszym porywie poznania,
Wcielając w słowo serdeczne doznania,
Dobrym naprawdę dzieckiem cię nazwałem.

Wychowywanych w spokoju i ciszy
Niesie nas w świat, daleko, bez pamięci,
Wokół nas tysiąc fal się kołysze,
Coś martwi, cieszy, a wszystko nęci
Nowością, i z godziny na godzinę
Waha się niespokojnie myśl skrzydlata;
Odczuwamy, a gdyśmy odczuli głębinę,
Porywa ją jaskrawy zamęt świata.

Tak jest, nadzieje różne się plotą
I ból niejeden w sercach nam się kłębi.
Któż poznał myśli nasze, Lotto?
Kto nasze serca poznał do głębi?
Chciałoby serce moje dniem i nocą
Przepływać we współczucie drugiego stworzenia
I ufnie rozkoszować się z podwójną mocą
Źródłem wszelkiej radości, wszelkiego cierpienia.

 A oko szuka wkoło daremnie,
Wszystko zamknięte w jego podróży,
Najpiękniejsza część życia roztrwania się we mnie
Bez spokoju i bez burzy.

I na twoje utrapienie wieczne,
Co niegdyś pociągało, dziś odpycha ludzi.
Czy żywić można uczucia serdeczne
Do świata, który łudzi,
I widząc twe radości, niepokoje,
W obojętności trwa zakamieniałej.
Patrz, duch się cofa do skorupy swojej,
Serce zamyka się zbolałe.

Od pierwszej chwili moje przykułaś spojrzenie —
Krzyknąłem: „Tyś jest godna miłości, o miła!”
Błagałem niebo dla cię o błogosławienie,
Które dzisiaj na twoją przyjaciółkę zsyła.
Tł.: Leopold Lewin

Dramat Karola Jerusalema stał się dla poety inspiracją do napisania powieści epistolarnej Cierpienia młodego Werthera, która ukazała się w 1774 roku. Występująca w niej Lotta nosiła cechy Charlotty Buff. Poza nią, twórczą podnietą pisania dramatu, była także miłość do młodziutkiej Maximiliany von La Roche.
Młody samobójca stał się idolem ówczesnej młodzieży, a książką zaczytywano się w całej Europie. Jedną z przyczyn jej sukcesu była nowoczesna autoanaliza bohatera ukazująca szeroką gamę głębokich przeżyć i emocji; analiza, dzięki której można było prześledzić genezę dramatycznej decyzji Werthera. Sposób narracji znakomicie trafił w gusta czytelników.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko