Franciszek Czekierda – MŁODZIEŃCZA MIŁOŚĆ JOHANNA GOETHEGO DO MAŁGORZATY

0
96


Było to na przełomie marca i kwietnia 1764 roku. W wolnym mieście Frankfurcie trwały przygotowania do koronacji na króla dwudziestotrzyletniego księcia Józefa, syna cesarza Franciszka I Lotaryńskiego i Marii Teresy. Niespełna piętnastoletni Goethe, wnuk Johanna Wolfganga Textora, burmistrza miasta, odwiedził Maksymiliana Moorsa, swojego kolegę, u którego był również Pilades, kuzyn Małgorzaty, o której za chwilę… W domu trwało małe zamieszanie, ponieważ akurat przyjechali krewni, wśród których znajdowała się owa Małgorzata, szesnasto- może siedemnastoletnia panna cudnej piękności. Wszyscy stali w długim korytarzu. Goście, przy pomocy służby, zdejmowali wierzchnie okrycia. Johann, ujrzawszy ją, stanął jak wryty. Przywitał się szybko z Maksem i Piladesem, lecz oczy miał wciąż utkwione w dziewczynę.
– To Małgośka. Wlepiłeś w nią gały, jakbyś zobaczył nieboskie stworzenie – Pilades zganił go cicho, aby tego nie usłyszała.
– Przeciwnie, widzę boską istotę.
– Fakt, z tą boskością trafiłeś, bo Małgorzatka jest religijna. Jak ją znam zaraz po posiłku pobiegnie ze swoimi rodzicami do kościoła – Maks stwierdził ironicznie.
Goście przeszli do salonu. Koledzy wciąż stali w korytarzu.
 – Przyjechali na koronację – kontynuował Moors.
 – Poznasz mnie z nią? – Goethe spojrzał na niego błagalnym wzrokiem.
 – Ona jest panną prawie na wydaniu, więc może poskrom swoją wyobraźnię – kolega rzekł pouczającym tonem.
 – Chcę ją tylko poznać.
 – Będziesz miał okazję to zrobić – wtrącił się Pilades.
 – To brzmi ciekawie. Przyjemnie jest spędzać czas z ładnymi dziewczynami.
– Małgośka chce z bliska zobaczyć koronację, cesarza, cesarzową i w ogóle…. Ty możesz jej w tym pomóc – mówił Maksymilian.
– W jaki sposób? – Johann nie nadążał za tokiem jego rozumowania.
– Masz dziadka burmistrza – stwierdził.
 – Dlatego mnie ściągnąłeś? – Goethe wypalił, choć po chwili zdał sobie sprawę, że zabrzmiało to niegrzecznie.
 Maksymilian zmieszał się.
 – Przecież się kolegujemy, prawda? – zirytował się.
 – Jasne.
– Możesz więc pokazać jej to, czego zwykły mieszczuch nigdy by nie zobaczył.
Johann zamyślił się.
– No więc poświęcisz jej trochę czasu? – kolega dopytywał.
– Mogę jej poświęcić nie tylko czas, ale nawet siebie – Johann odrzekł zadowolony z własnego żartu.
– Chodź do salonu, młodociany Casanowo, przedstawię cię jej i wujostwu.
Goethe zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Miała „niezwykłą, niewiarygodną urodę”, jak później zapisał we wspomnieniach Z mojego życia. Zmyślenie i prawda(Aus meinem Leben. Dichtung und Wahrheit).

Chłopcy umówili się nazajutrz w południe w gospodzie Offenbach, dokąd Maksymilian  z Piladesem mieli przyprowadzić Małgorzatę. Johann pojawił się kwadrans wcześniej, by się nie spóźnić. O umówionej godzinie Goethe ujrzał ich idących przez długą salę. Dziewczyna poruszała się niemal tanecznie, była średniego wzrostu, miała kształtną figurę, wszystko w niej wydawało się wspaniałe. Goethe przywitał się z chłopakami, po czym wyciągnął ku niej dłoń, która zawisła w próżni. Po braku reakcji ze jej strony, cofnął rękę. Zrobiło mu się przykro.
– Małgośka nie lubi dotykania – Pilades stwierdził zmieszany. – Przepraszam, nie uprzedziłem cię.
– Nie szkodzi – Johann przełknął z wysiłkiem ślinę. – Każdy ma swoje dziwadełka – podsumował. „Na pewno kiedyś sam próbował ją dotknąć i się sparzył” – pomyślał w ułamku sekundy.
 – Dziwadełka? – była zaskoczona jego określeniem.
Po krótkim czasie Maks i Pilades opuścili ich. Johann z Małgorzatą poszli nad Men. Dotarli do XV-wiecznego mostu Brickegickel, przy którym usiedli na nadbrzeżnym głazie.
– Dlaczego ten kogut jest na krzyżu? – Małgorzata wskazała palcem na rzeźbę pozłacanego kura stojącego na krzyżu na środku mostu.
– Aby ostrzegać marynarzy, kiedy zbliżali się do niskich przęseł. Jest także symbolem skruchy świętego Piotra, gdy zaparł się Jezusa.
 – To dowód, że dawniej ludzie byli bardziej religijni.
 – Nie jestem pewien – Johann delikatnie zaprzeczył. – Legenda głosi, że majster stawiający most opóźniał się z budową, modlił się więc do świętych, żeby zdążyć na czas wyznaczony przez ratusz. Jednak nie został wysłuchany. Zwrócił się zatem o pomoc do diabła. Obaj zawarli pakt, w którym Mefisto obiecał mu ukończenie budowy w wyznaczonym terminie w zamian za duszę pierwszej żywej istoty przekraczającej most.
– A to ciekawe – Małgorzata była podekscytowana. – Chociaż… – zawahała się –  boję się diabłów.
– Brrr, abrakadabra! – Goethe wrzasnął, robiąc straszną minę i rozcapierzając groźnie palce przed jej twarzą.
Dziewczyna przestraszyła się.
– Błagam cię, nie rób mi więcej takich rzeczy – powiedziała poważnym tonem. – Serce wali mi jak oszalałe – dotknęła się poniżej lewej piersi.
– Obiecuję – rzekł skruszony. – Dokończę opowieść. Diabeł wywiązał się z paktu i most został ukończony w ciągu jednej nocy. Z rana majstra obudziło pianie koguta, co podsunęło mu pewną myśl. Złapał go i przepędził przez most. Diabeł musiał zadowolić się duszą koguta, a wściekły z powodu wystrychnięcia go na dudka, rozdarł kura na pół i wyrzucił do rzeki.
– Słyszałam legendę o umowie z Mefistofelesem, lecz w innej sprawie. A tę, przyznam, opowiedziałeś interesująco – pochwaliła go miłym głosem.
– Zawsze ciekawiło mnie zawieranie paktu z diabłem o coś ważnego i dobrego – uśmiechnął się zadowolony.
– O coś dobrego? Czy to możliwe? – zapytała kokieteryjnie.
– Tak, o coś dobrego – potwierdził dobitnie. – Most postawiony na czas to dobra rzecz. Może kiedyś wykorzystam ten motyw w swoim wierszu… – wymądrzał się, robiąc przy tym minę zamyślonego twórcy podobną do wizerunku poety Krzysztofa Wielanda, którego zapamiętał z rycin.  
– Układasz rymowanki?
– Będę kiedyś poetą – odrzekł pewnie. – Wyobrażam sobie scenę, jak bohater podpisuje pakt z Mefistofelesem, a dziewczyna o imieniu Małgorzata jest tego świadkiem.  
– Mnie w to nie wciągaj. Poza tym chrześcijaninowi nie przystoi zajmować się piekielnymi stworzeniami. A kyyysz! – syknęła przeciągle, co miało wywołać efekt przerażenia. Johannowi zaś jej syknięcie wydało się czarujące.
– Co prawda jestem ochrzczony, ale od dziecka mam wątpliwości co do własnej wiary.
– Od dziecka? Przecież wciąż jeszcze jesteś dzieciakiem – rzekła lekceważącym tonem.
Goethe zamilkł zbity z tropu. Poczuł się obrażony. „Jak mogła mi coś takiego powiedzieć! – myślał podenerwowany. – Wydaje się być mądra, a mówi głupio. Może jeszcze nie mam całkiem męskich rysów, ale chyba nie gadam, jak dzieciak? Poza tym jestem od niej wyższy o głowę”. Wciąż nie odzywał się, z ziemi podniósł kamyczek, którym uderzał nerwowo w głaz.
– Obrażalski? – zmartwiła się jego milczeniem.
– Wcale nie – zaprzeczył cicho.
Małgorzata położyła mu rękę na barku, głaszcząc go kilkakrotnie.
– Ponoć nie lubisz dotykania – rzekł ironicznie.
– Nie bądź dosłowny – odgryzła mu się i poklepała go po plecach. – Nie znoszę, jeśli ktoś mnie dotyka bez mojej zgody, lecz jeżeli ja chcę, to co innego…
– Roztropna myśl – pochwalił ją. – Choć trochę egoistyczna… – uzupełnił niepewnie.
Małgorzata nie zauważyła jego kąśliwości.
– Złość powoli mija? – spojrzała w jego wielkie oczy. – Nawet chyba już minęła – uśmiechnęła się zalotnie.
– Nie wiem – odrzekł naburmuszony.
– Wieczorem pójdziemy na nabożeństwo, to całkiem ci minie.
– Ja? Do kościoła? – bronił się. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem.
– Wydawało mi się, że mnie trochę lubisz. Czyżbym się myliła? – rzekła z wdziękiem okraszonym kokieteryjnym sprytem.
– Na którą godzinę?
– Na siódmą.
Johann polubił chodzenie z nią do kościoła. Nie przeszkadzały mu długie nabożeństwa, największą zaś radość sprawiało mu przyglądanie się jej skupionej na modlitwie twarzy.

Kiedy znajomi Małgorzaty dowiedzieli się, że Johann pisze wiersze, zamawiali u niego rymowane listy miłosne i wierszyki okolicznościowe. Najwięcej rymowanek dla swoich dziewczyn zamówili Pilades, Maksymilian i jego brat Wilhelm. Goethe pisał w towarzystwie Małgorzaty, inspirując się jej wdziękiem. Wierszami starał się podnieść w jej oczach swoją wartość. Przy okazji doskonalił poetycki kunszt.
Pewnego dnia oprowadzał ją po mieście. Zmęczeni usiedli na ławce na placyku przy cesarskiej katedrze św. Bartłomieja.
– Maks mówił mi kiedyś o twoim dziadku… – Małgorzata zagadnęła.
– Jest burmistrzem – Johann stwierdził dumnie.
– Myślałam, że tylko jakimś radcą.
– Dziadzio pozwolił mi oglądać z okien ratusza koronację – rzekł głosem chwalipięty.
– Zabierzesz mnie ze sobą?
– Jeśli pozwolisz się dotknąć – zaryzykował, mówiąc pół żartem, pół serio.
Małgorzata wstała obrażona z zamiarem odejścia. Milczała. Johann był zdezorientowany. Zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. „Katastrofa” – pomyślał zły na siebie.
– Chłopcze! – rzekła z wyższością doroślejszej panny.
– Przepraszam – rzekł skruszony.
– Jak możesz mi stawiać jakiekolwiek warunki? – szykowała się do odejścia.
– Żartowałem – próbował załagodzić zgrzyt. – Nie odchodź.
Po chwili usiadła, choć wciąż była nadąsana.
– Już się nie gniewasz? – zapytał z naiwnością niedoświadczonego podrywacza.
– Gniewam. – Po chwili dopowiedziała: – Może…
– Obiecuję, że nie będę… – mówił z przekonaniem.
– Niczego nie obiecuj – przerwała mu.
– Co mogę dla ciebie zrobić?
– Nic – w tym momencie położyła dłoń na jego włosach.
– Szkoda.
– Zastanawiam się… – gładziła jego gęstą czuprynę, Goethe czuł się wniebowzięty. – Posłuchaj mnie, Johann.
– Tak? – wytężył słuch.
– Jest pewien znajomy Piladesa i chłopaków, dla których piszesz wiersze… Szuka posady referenta. Wykształcony, zdolny.
– Dużo masz tych znajomych – powiedział z nutką zazdrości.
– Pomyślałam, że może porozmawiałbyś z dziadkiem… – nie słuchała go.
– Zapytam.
– Jeśli to problem, to może nie… – zastrzegła się.
– Żaden kłopot. Dziadzio wszystko może. Jak ten człek się zwie?
– Detlef. Nie znam go dobrze, nawet nie pamiętam nazwiska. Kiedy się spotkamy, powie ci o sobie wszystko.

Nazajutrz Goethe, Pilades i Detlef spotkali się w gospodzie.
– Miała być Małgorzata – Johann był zawiedziony.
– Źle się poczuła – odpowiedział Pilades. – Prosiła przekazać ci, że jutrzejsze spotkanie jest aktualne.
– Ale teraz jej nie ma. Wracam – wstał od stołu zły.
– Johann, co ty? Nie możesz – złapał go za rękaw. – Obiecałeś Małgośce, że pomożesz przyjacielowi – wskazał na znajomego, który ukłonił się uniżenie.
– Detlef Niebetruck – przedstawił się podając mu spoconą dłoń. Johann uścisnął ją i szybko cofnął rękę, czując nieprzyjemny dotyk.
– Możesz mu pomóc? Ma świetne papiery, ale nie może znaleźć posady – Pilades rekomendował znajomego, który w tej sekundzie podsunął Johannowi pod nos dokumenty.
– Miała być Małgorzata – Goethe upierał się.
– Zrób to dla niej. Ona o wszystkim wie. Naprawdę nie mogła przyjść, rozbolała ją głowa – zapewniał mało wiarygodnie.
– Nie wiem.
– Proszę, nie zawiodę cię – Niebetruck rzekł błagalnie.
Goethe zastanawiał się.
– Daj te papierzyska – wreszcie się zgodził.
Goethe poprosił dziadka Textora, który szybko wygospodarował w magistracie wolne miejsce dla znajomego ukochanego wnuka. Po kilku dniach Detlef zaczął pracować jako referent.

Podczas trwających dwa tygodnie uroczystości koronacyjnych Johann oprowadzał po mieście Małgorzatę, pokazując towarzyszące fieście atrakcje. W dniu koronacji wszedł z nią na najwyższe piętro ratusza Römera, skąd przez okno mieli dobry widok na odbywającą się ceremonię.
– Nie pojmuję dlaczego koronują księcia na króla, skoro i tak rządzi jego ojciec, cesarz? – Małgorzata była zdziwiona.
– Cesarzem Rzymskim Narodu Niemieckiego może zostać tylko król – tłumaczył Johann. – Jeżeli cesarz umrze, władzę bezproblemowo przyjmie król. Gdyby go nie było, po śmierci cesarza powstałoby zamieszanie, wtedy ktoś inny mógłby sięgnąć po koronę.
– Chciałabym zobaczyć ich z bliska. Z wysoka wszystko ładnie widać, ale ludzie są jak mrówki, w ogóle nie dostrzegam szczegółów ich szat, koron, ani klejnotów.
– Jeśli będziesz grzeczna, pokażę ci ich z bliska – Goethe zapalił się.
– Chłopczyku, znowu stawiasz mi warunki – rzekła nieprzyjemnie.
– A ty znowu traktujesz mnie, jak szczeniaka.
– Nieprawda. Jak na twój wiek traktuję cię poważnie – powiedziała zgodnie z prawdą.
– Znajomi mówią mi, że wyglądam na więcej lat, niż mam. Prawda?
– Mhh – mruknęła zdawkowo.
– Chodźmy – Johann złapał ją za rękę i poprowadził po schodach w dół. Małgorzata nie protestowała. Dopiero przed Salą Cesarską wysunęła dłoń z jego uścisku.
Weszli do niej bez trudu, ponieważ służba, znając Johanna, pozwalała mu na swobodne poruszanie się po ratuszu. Najwyżsi dostojnicy i goście właśnie zajmowali przy stołach miejsca do posiłku koronacyjnego. Johann i Małgorzata wolno przeszli środkiem sali, przemykając pomiędzy służbę roznoszącą posiłki. Z bliska zobaczyli króla Józefa II, jego ojca cesarza i matkę cesarzową Marię Teresę.
Po opuszczeniu ratusza poszli nad Men, gdzie odbywały się kolorowe iluminacje oraz strzelano z fajerwerków. Następnie udali się do gospody Pod złotym kurem, w której trwała jedna z wielu publicznych zabaw z okazji koronacji. Podczas tańców ludowych, gdy pary wykonywały figury, Johann próbował przytulić się do Małgorzaty.
– Bądź grzeczny. Wiesz, że tego nie lubię – upomniała go delikatnie.
– Tańcząc musisz pozwolić się dotykać – powiedział szybko, kiedy robili młynek.
Podczas kolejnego układu ponownie się zbliżyli na kilka sekund.
– W tańcu pozwalam się dotykać, ale nie przytulać – odrzekła logicznie.
Około północy, gdy zabawa jeszcze trwała, Małgorzata postanowiła wrócić do domu. Goethe odprowadził ją pod drzwi.
– Dziękuję za wszystko – szepnęła słodko.
– Powiedziałaś, jakbyśmy się już więcej mieli nie zobaczyć? – posmutniał.
– Może… – rzekła tajemniczo.
– Może jednak nie – w jego głosie pobrzmiewał żal.
– Nie wiem. – Johann, dziękuję za pomoc dla Detlefa – zmieniła niewygodny temat.
– Zrobiłem to dla ciebie – powiedział z przekonaniem.
Na pożegnanie nie podała mu ręki, lecz niespodziewanie pocałowała go w czoło, po czym odskoczyła i szybko weszła do domu. Johann nie zdążył nawet zobaczyć jej wyrazu twarzy, kiedy oderwała od niego usta, ani nacieszyć się jej znikającą sylwetką, gdyż nagle zaszkliły mu się oczy. Był to jedyny otrzymany od niej pocałunek. Przeszczęśliwy wracał do domu podskakując i pogwizdując.

Nazajutrz rano matka, Katarzyna Goethe, gwałtownie obudziła Johanna.
– Szybko wstawaj, bo zaraz przyjdzie do nas rajca Schneider, żeby cię przesłuchać – mówiła zdenerwowana.
– O co chodzi? – przecierał oczy.
– Urzędnikom nie wypada wzywać nas do ratusza, więc zostaniesz przesłuchany w domu.
– Mamo, co się dzieje? – przestraszył się.
– Chodzi o jakiegoś człowieka, któremu pomogłeś załatwić pracę w magistracie. Podejrzany jest o oszustwa – powiedziała groźnie. – Czy to prawda, że się wstawiłeś za nim u dziadka?
Johann poczuł, jak po skroniach spływa mu pot.
– Raz go w ży-ciu wi-dzia-łem – jąkał się zdenerwowany.
– Odpowiadaj na pytania! – krzyknęła.
– Tak – odrzekł niepewnie. – Dziadzio wie o tym?
– Gdyby się dowiedział, to by cię sprał na kwaśne jabłko i na zawsze przestałbyś być jego ukochanym wnuczkiem.
 Około godziny dziesiątej do domu Goethów przyszedł rajca Schneider, który uniżenie przywitał się z panią Katarzyną. Matka zostawiła go w salonie z synem, zamykając drzwi.
– Znasz Niebetrucka? – zapytał uprzejmie.
– Nie wiem, o co chodzi – udawał głupiego.
– Ten człowiek sfałszował testamenty, weksle i inne pisma urzędowe. Skąd go znasz?
– Spotkałem się z nim tylko raz.
– Poleciłeś go panu burmistrzowi?
– Ja nic nie wiem – wykręcał się.
– Wolałbym, żebyś mówił prawdę, bo jeśli dowie się o tym twój dziadek, to będzie niedobrze. Do czegóż to doprowadza złe towarzystwo…
– Nie zrobiłem nic złego – był przestraszony.
– Jesteś jeszcze młody, całe życie przed tobą. Zastanów się. Tu chodzi o przestępstwo – rajca tłumaczył spokojnie. – Czyś popierał jego nieczyste sprawki?
– Nie poczuwam się do żadnych takich… – mówił szczerze.
– Wszystkiego dowiemy się po aresztowaniu towarzystwa podejrzanego, Piladesa Schwarza, Maksymiliana Moorsa i Małgorzaty Reiner. To ona namówiła cię… – zawiesił głos.
– Zostawcie ją w spokoju – rzekł zemocjonowany po usłyszeniu jej imienia.  W ułamku sekundy zbladł.
– Aha, więc ona stoi za tym wszystkim?
– Mnie zaaresztujcie, nie ją.
– Jak będzie winna, zrobimy to. Zresztą i tak odbędzie się rozprawa sądowa.
– Jeżeli ją skrzywdzicie, odejmę sobie życie! – zagroził dramatycznym głosem.
Rajca zrozumiał, jak wrażliwą sprawą dla młodzieńca jest jego uczucie do Małgorzaty.
– Johannie Wolfgangu, pomiarkuj! U progu życia grozisz sobie śmiercią? Zważ, że nosisz te same imiona, co twój wielki dziadek. W jakim świetle chcesz go przedstawić? Nie wspomnę o rodzicach i osobach najbliższych. I jaką krzywdę wyrządziłbyś pannie Reiner? Bądź mężczyzną, nie słabym chłopaczkiem, którego załamuje pierwsza napotkana przeszkoda.
– Nie zamkniecie jej?
– Rozważę to. Mów tedy, jak było. Ona poprosiła cię o przysługę?
– Nie ona. Pilades – skłamał.
– A ona? Niewinna, jak aniołek… Powiedz szczerze, bo bardziej jej zaszkodzisz, niż sobie.
Goethe milczał.
– Czy Małgorzata Reiner podsunęła ci ten pomysł?
Wciąż nie odpowiadał.
– Jeśli nie chcesz zeznawać przed sądem i mieć złamanego życia u jego progu, powiedz prawdę teraz! Czy ona prosiła cię, żebyś u dziadka wystarał się o pracę dla podejrzanego? – po raz pierwszy podniósł głos.
– Tak – przyznał się.
– Wracaj do matki, synku. I pamiętaj, żebyś się nie kontaktował z żadną z tych osób.

Po przesłuchaniu Johann mocno przeżywał uwikłanie Małgorzaty w sprawę Nibertrucka. Nie mógł pogodzić się z tym, że dziewczyna, którą pokochał pierwszą miłością posłużyła się nim, jako narzędziem. Jego męki dodatkowo wzmagał zakaz spotkania się z nią. Niedługo potem odbyła się rozprawa sądowa, w wyniku której fałszerz dokumentów został skazany. Małgorzatę i jej towarzyszy uwolniono z zarzutów. Goethe odetchnął z ulgą, wierząc że była niewinna. Chciał się z nią spotkać, ale okazało się, że dziewczyna, nie pożegnawszy się z nim, pośpiesznie opuściła miasto, do czego została zmuszona. Wróciła do rodziców.
W związku z tą historią Johanowi przydzielono opiekuna, którym okazał się znajomy guwerner zaprzyjaźniony z rodziną Goethów. Od niego dowiedział się nowych faktów. Kuzyni Małgorzaty i ona sama byli niewinni, jednak mieli styczność z grupą łotrów. Guwerner przytoczył mu z pamięci słowa Małgorzaty wypowiedziane podczas rozprawy, ponieważ miał wgląd do jej akt.
– I co powiedziała? – Johanna paliła ciekawość.
– Obroniła cię swoją mądrością i wdziękiem.
– Ale jak? – niecierpliwił się.
– Rzekła, iż widywała cię często i chętnie….
– Wspaniała… – Johann był w siódmym niebie.
– Uważała cię jednak zawsze za dziecko.
– Co? – zdumiał się.
– Tak właśnie powiedziała, dodając: „A uczucia moje dla niego były doprawdy tylko siostrzane”.
Po usłyszeniu tych słów Goethe był zdruzgotany: „A więc cały czas traktowała mnie jak gówniarza, czego świadectwem był pocałunek w czoło. Jej chłód i nieprzystępność, które do szaleństwa mnie ekscytowały, teraz są mi wstrętne. Tak samo, jak i ona”. Po tym wszystkim rozchorował się. I szybko wyleczył się z uczucia. Długo nie mógł przeboleć, że poświęcił jej tyle swojego czasu i uwagi.  

W maju szesnastoletni Johann starał się o przyjęcie do młodzieżowego związku przyjaźni o nazwie „Arkadyjskie Stowarzyszenie w Filandrii”, którym kierował o rok starszy Ernst Carl Ludwig Ysenburg von Buri. Podanie, w którym prosił przewodniczącego o przyjęcie do organizacji uważane jest za jego najwcześniejszy zachowany list. Członkowie stowarzyszenia wydali negatywną opinię o kandydacie; Karol Schweitzer, syn prawnika, sprzeciwił się „z powodu jego występnych nałogów”, natomiast Johann André, syn fabrykanta, po odbyciu z nim rozmowy na temat kultury ocenił, że „bardziej potrafi mleć językiem, niż solidnie myśleć” oraz że jest jeszcze niedojrzały na „arbitra sztuki”.
Zbliżenie się piętnastolatka do kręgu znajomych fałszerza dokumentów oraz prawdopodobnie inne jego wyczyny, z powodu których dał się poznać, jako osobnik o „cholerycznym temperamencie” (jak szczerze napisał o sobie w podaniu do stowarzyszenia) spowodowały, że na pewien czas w środowisku kolegów została mu przypięta łatka młodzieńca niegodnego zaufania. Pozbył się jednak jej dość szybko, ponieważ mając ujmujący sposób bycia i szlachetne zainteresowania był powszechnie lubiany. Przede wszystkim jednak miał wielki talent literacki; w siedemnastym roku życia przyjaciele opublikowali (bez jego wiedzy) poemat jego autorstwa Poetyckie myśli o zstąpieniu Jezusa Chrystusa do piekieł (Poetische Gedanken über die Höllenfahrt Jesu Christi, 1766).
Dramatyczne przeżycia młodego Goethego związane z uczuciem do starszej Małgorzaty prawdopodobnie spowodowały, że w późniejszym życiu jego bliskie relacje z pannami i kobietami były pozbawione naiwności i spontaniczności. Imię Małgorzaty (Margarita, Gretchen) musiało mocno wryć się w jego pamięć i serce, skoro nadał je ważnej postaci swojego koronnego dzieła Faust.

Franciszek Czekierda

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko