Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
126

Kroniki rzeczywistości cudownej

W pierwszym myślowym odruchu obszar kulturowy Ameryki Łacińskiej niespecjalnie kojarzy się z literaturą grozy, niesamowitości, z fantastyką. Co prawda Ameryka Łacińska, to ojczyzna „realizmu magicznego”, ale to zupełnie inna przestrzeń literacka. Groza i niesamowitość to przede wszystkim Anglia, USA  z wielkim Edgarem Allanem Poe, to Niemcy, Francja i Rosja, to nawet Hiszpania. Ba, nawet polski segment literatury niesamowitości i grozy (z Henrykiem Rzewuskim, Józefem Korzeniowskim, Stefanem Grabińskim, opowieściami jezuickimi  czasów saskich i wieloma innymi) może na pierwszy rzut myśli wydawać się bogatszy niż latynoamerykański. A jednak. Lektura szóstego, hispanoamerykańskiego, PIW-owskiego tomu „Opowieści niesamowitych” wyprowadza z tego błędnego przekonania. A jednak pierwsza myśl wcale nie była taka nieuzasadniona. „Kiedy u zarania dziewiętnastego stulecia europejscy romantycy odkrywali uroki niesamowitych powieści ludowych, pisali inspirowane mrocznym folklorem ballady i powieści o pełnych duchów zamczyskach; kiedy Hoffmann tworzył strasznego Piaskuna, Polidori kreślił pierwszą prawdziwą opowieść o wampirach, młoda pani Shelley wymyśliła postać sklejonego z trupów monstrum, Gautier relacjonował przypadki pewnej mumii, Lewis straszył demonicznym mnichem, Poe kładł podwaliny pod gatunek psychologicznej grozy, Tołstoj opisywał wilkołaczą rodzinę, Schiller zatrważał czytelników demonicznym królem olch, a Mickiewicz upiorami czającymi się w litewskich jeziorach – w tamtym wspaniałym dla wszelkiej literatury fantastycznej czasie pisarze z Ameryki Łacińskiej mieli, mówiąc oględnie, inne sprawy na głowie” – napisał Tomasz Pindel w posłowiu „Groza pampy i puszczy”. Te „inne sprawy na głowie” to walka o wyzwolenie się spod kolonialnej niewoli i wyzysku Hiszpanii i Portugalii. W realizację tego właśnie celu angażowali przede wszystkim swoje pióra latynoamerykańscy pisarze.  Jako narzędzie służył im w tym dziele nade wszystko – surowy, ocierający się o reportaż, realizm. Dzieje Ameryki Południowej przeniknięte są jednak fantastyką, czarami, niezwykłymi legendami, których geneza sięgała jeszcze czasów prekolumbijskich, „indiańskich”, do czasów panowania Azteków i Inków. Już w XX wieku wielki Alejo Carpentier napisał, że „historia całej Ameryki jest kroniką rzeczywistości cudownej”. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie przyrodzona skłonność Latynosów do grozy i niesamowitości musiała w pewnym momencie, już po odzyskaniu niepodległości, dojść do głosu, ujrzeć światło dzienne, wyjść na słońce, choć dokonało się to blisko sto lat później, w okresie modernizmu. To bowiem modernizm, ze swoim sceptycyzmem wobec płaskiego materializmu, ze skłonnością do duchowych poszukiwań stał się żyzną glebą dla latynoamerykańskiej fantastyki, grozy i niesamowitości. Warto jednak też odnotować, że spowodowało to swoiste czasowe przesunięcie. Latynoamerykański nurt fantastyki, grozy i niesamowitości, choć dużo później się od europejskiego (i północnoamerykańskiego) zaczął, bo nie na narożniku Oświecenia i Romantyzmu, lecz  u schyłku wieku XIX wieku, w okresie narodzin modernizmu, to także później się skończył. Gdy europejska literatura fantastyki, grozy i niesamowitości weszła już, w drugiej połowie XX wieku, w fazę samonaśladowczą, umowną i pastiszową, czyli już nie „na serio”, pisarze latynoamerykańscy, z Jorge Luisem Borgesem czy Carlosem Fuentesem kontynuowali ten kierunek w pełni jego powagi i rozkwitu, zupełnie „na serio”. Z ogólnie pojętego tematycznego punktu widzenia, latynoamerykańskie opowiadania grozy i niesamowitości nie różnią się w sposób radykalny od tego, co charakteryzuje nurt europejski czy północnoamerykański.  I tu i tam występuje klasyczny motyw rozdźwięku między wysoko rozwiniętą cywilizacją a emanującym z prowincji barbarzyńskim światem duchów i prymitywnych wierzeń, zdumienie nad tajemniczością i niepoznawalnością „świata niewidzialnego”, lęk przed nieznanym i przed zagrożeniem „kosmicznym” (modernista Ruben Dario). Nurt filozoficzno-psychologiczny, sytuujący niesamowitość nie w zewnętrznym świecie, lecz w jaźni człowieka, reprezentuje w tomie inny modernista, Horacio Quiroga. Wspaniała, ekscytująca jest lektura tego tomu opowiadań czternastu Latynosów, parującego niesamowitością wyłaniającą się nie z mgieł, lasów, wrzosowisk, zamków, ruin i zakamarków miast, jak u Anglików, Rosjan, Niemców, Francuzów czy Polaków, ale z upału i gęstwiny dżungli.

„Opowieści niesamowite (6) z Hispanoameryki”, przekład Nina Pluta i Tomasz Pindel, wybór i wstęp Tomasz Pindel, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2022, str. 487, ISBN 978-83-8196-214-8

Psychologia hazardu

„Gracz” Fiodora Dostojewskiego, wydany ostatnio przez wydawnictwo MG, przenosi czytelnika do „fikcyjnego Ruletenberga”, miasta w którym wszyscy grają, to znaczy oddają się hazardowi. Ten hazard jest szerszy niż sama tylko gra jako pewnego rodzaju technika specyficznej zabawy. Grający ogarnięci są gorączką, wciągnięci w emocjonalny, ekscytujący wir gry. Dla nich gra to nałóg, wewnętrzny przymus. „Gracz” to wnikliwe studium fenomenu, jakim jest nałóg hazardu.

„Gracz” traktowany jest w twórczości Dostojewskiego jako dokonanie drugorzędne, nawet marginalne. W wielu notach o prozie rosyjskiego pisarza bywa nawet nie wymieniany, podczas gdy takie powieści jak „Zbrodnia i kara”, „Biesy” czy „Bracia Karamazow” traktowane są co najmniej niewielkim akapitem. Skąd to marginalizowanie „Gracza”? Być może dlatego, że to być może najmniej rosyjskie dzieło Dostojewskiego, że w zasadzie nie dotyczy on „przeklętych rosyjskich problemów”, ale podejmuje temat uniwersalny – w końcu fenomen hazardu, rozumianego dosłownie i jako gra z życiem jest charakterystyczny dla całego świata. Niezależnie od rosyjskiego kolorytu, historie ludzkie z Ruletenburga mogłyby zdarzyć się choćby w Monte Carlo lub w Las Vegas. Krytycy, literaturoznawcy, antropolodzy zajmujący się na wskroś rosyjskim charakterem pisarstwa Dostojewskiego przyzwyczajeni są tylko do tego aspektu jego dzieła. Powieść oparta jest doświadczenia własne Dostojewskiego. Gdy nie pisał kolejnej powieści, uprawiał hazard. Pisząc „Gracza” opierał się na swoich doświadczeniach. Sama powieść była zresztą, paradoksalnie, elementem hazardu: gdyby pisarz jej nie napisał w ciągu miesiąca, wydawca przejąłby prawa autorskie do wszystkich jego przyszłych powieści. Zaliczka od wydawnictwa ratowała rosyjskiego hazardzistę, gdy ten popadał w karciane długi. I gdyby nie doświadczenie Dostojewskiego, postacie jego powieści nie byłyby tak dobrze sportretowane. Głównego bohatera poznajemy na etapie zaznajamiania się z grą w ruletkę, gdy ma wygrać pieniądze dla pewnej kobiety, dla której – mimo ambiwalentnych uczuć – zrobiłby wszystko. Obserwujemy, jak atmosfera przy stole go wciąga i jak niecierpliwie czeka na moment, gdy będzie mógł grać dla siebie, ma bowiem wrażenie, że wtedy wygra wszystko. Szybko pogrąża się w hazardzie, czego świadomi są jego znajomi, którzy z tego powodu wykreślają go ze swojego życia, z litości czasami dając mu parę groszy na chleb. Postanowienie, że kolejnego dnia skończy, okazuje się niemożliwe do zrealizowania. Bo hazard jest nałogiem. Niektórzy nazywają „Gracza” powieściową psychologią hazardu. Wyborna lektura.

Fiodor Dostojewski – „Gracz”, przekład Władysław Broniewski, wyd. MG, str. 166, ISBN 978-83-7779-811-9

Marek Hłasko – pisarska „anima naturaliter”

„Symbolicznym zakończeniem niemal dwudziestoletniej aktywności twórczej oraz domknięciem literackiej koncepcji opartej na filarach naturalistycznej brutalności świata i bezlitosnych bohaterach udręczonych ułudą o prawdziwej miłości” – tak „Palcie ryż każdego dnia” określił we wstępie Radosław Młynarczyk, redaktor edycji dzieł Marka Hłaski realizowanej od kilku lat przez nieocenione „Iskry”.

Tytuł powieści jest nawiązaniem do amerykańskich nalotów na Wietnam, a w tym właśnie okresie Hłasko swoją powieść pisał. Z tego powodu „Palcie ryż każdego dnia” jest najbardziej „amerykańską” z powieści twórcy „Pętli”. Nie ma w niej nawet promila wątku polskiego. Jest w niej też najsilniejsze być może stężenie, ekstrakt „hłaskizmu”, stylu, esencji artystycznej i atmosfery typowej dla prozy Hłaski. Główny bohater, pilot Anderson, to kwintesencja brutalności, bezwzględności, nie ma wśród postaci Hłaski figury bardziej brutalnej, choć są bardziej nieszczęśliwe, bardziej tragiczne i bardziej pokaleczone przez życie. „Palcie ryż…” to powieść o brutalnym życiu z wojną w tle, o rozpaczliwym, obsesyjnym pragnieniu miłości, o piciu, o obsesji latania, na którą podobno rzeczywiście choruje wielu pilotów, w odróżnieniu od marynarzy. Czyżby człowiek pochodził raczej od ptaka niż od ryby?

Ta moja czytelnicza „mięta”, upodobanie do prozy Marka Hłasko dla mnie samego jest swoistą zagadką. Czytam ją od kilku dziesięcioleci i dotąd mnie nie znudziła. A przecież z punktu widzenia ewentualnych jej odniesień do świata w którym żyjemy, do naszej współczesności, jest to proza kompletnie anachroniczna, wręcz muzealna, jak opowieść o dinozaurach. Świat Hłaski bardzo oddalił się za zasłonę przeszłości, zniknął nawet za horyzontem, także w sensie fizycznym, postacie jakie pisarz stworzył jawią się jako kompletnie egzotyczne ze swoimi myślami, uczuciami, obsesjami i odruchami, a także językiem, wymyślonym, brzmiącym dziś jak narzecze z innej planety. Nie ma już choćby tej Warszawy lat pięćdziesiątych, która jest tłem jego powieści i opowiadań. Nawet jako dokumentu czasu nie bardzo można prozy Hłaski potraktować, bo jak wiadomo, jego rzekomy realizm był w przeważającym stopniu literacką kreacją, to realizm zmyślony, a raczej zmyślenie ubrane w kostium realizmu. Nie ma też u Hłaski materiału do „mądrych”, „uniwersalnych” uogólnień. Nijak nie można w lustrze jego prozy zobaczyć ducha naszych czasów, co tak bardzo wielu z nas lubi, jako że przeszłość, wbrew pozorom celebrowanych „na dęto” rocznic, na ogół nie jest ceniona i nie budzi zainteresowania. Słowem  – proza to anachroniczna, nadająca się – zdawałoby się – do lamusa, na strych.

A jednak od kilku dziesięcioleci wracam do prozy Hłaski i niezmiennie czytam ją – bez mała – z zachwytem,  a co najmniej z przyjemnością. To jest zachwyt, to jest przyjemność czysto czytelnicza, w swej czytelniczości wręcz autonomiczna. Świat stworzony przez Hłaskę jest tak sugestywny, tak plastyczny, tak barwny, tak intensywny, że jego gorzki czar jest dla mnie nieodparty. Po przeszło pół wieku od śmierci (1969), Hłasko jawi się dziś jako pisarz „naturaliter”, tak jak pisarzami „naturaliter” byli Balzac, Gogol, Dickens, Dostojewski, Sienkiewicz czy Faulkner. Pisarz „naturaliter” to taki, który ma w sobie naturalny instynkt artystyczny, genetyczny dar tworzenia własnego, fascynującego, oryginalnego, pociągającego czytelników świata. Przeciwieństwo pisarza „naturaliter” to pisarz „doctus”, którego umiejętności, często wielki kunszt, pochodzą nie z wewnętrznego DNA, z trzewi, lecz z zewnętrznej inspiracji. Pisarzami odmiany „doctus” byli, moim zdaniem, n.p. Tomasz Mann czy Czesław Miłosz. I wydaje mi się, że pisarką odmiany „doctus” jest, wbrew pewnym pozorom tematycznym, nasza wybitna noblistka, bardzo przeze mnie ceniona Olga Tokarczuk. Poetą z trzewi, „naturaliter”, był Mickiewicz, poetami „doctusami” – Słowacki i Krasiński. Hłasko był więc, wracam do punktu wyjścia, pisarzem „naturaliter”. I to jest prawdopodobnie źródło mojej niesłabnącej jego prozą fascynacji.

Marek Hłasko – „Palcie ryż każdego dnia”, „Iskry”, Warszawa 2022, str. 234, ISBN 978-83-244-1113-9

Jak żyli Cezarowie

Perspektywa pisania o tego typu kanonicznych dziełach zazwyczaj nieco mnie nie onieśmiela. Nie mam kwalifikacji historyka literatury starorzymskiej ani też historyka starożytnego Rzymu, nie jestem w niej nawet oczytany na poziomie co najmniej średnim, nie potrafię ocenić walorów czy mankamentów przekładu itd. A poza tym co? Mam recenzować Swetoniusza? To nie wchodzi w rachubę. Ograniczę się więc, posiłkując się notą wydawniczą „Czytelnika”, do napisania o czym owo dzieło traktuje. „Żywoty Cezarów Swetoniusza („De vita Caesarum”), to zbiór biografii pierwszych dwunastu jedynowładców imperium rzymskiego, rządzących nim od połowy I wieku przed naszą erą do roku 96 naszej ery. Bohaterami dzieła Swetoniusza są kolejno: dyktator Juliusz Cezar oraz cesarze – Oktawian August, Tyberiusz, Kaligula, Klaudiusz, Neron, Galba, Oton, Witeliusz, Wespazjan, Tytus i Domicjan. Każda z biografii podaje informacje o ich życiu i działalności, ułożone tematycznie: Swetoniusz pisze o pochodzeniu, sprawowanych urzędach, czynach wojennych, cechach charakteru, wyglądzie zewnętrznym oraz okolicznościach śmierci każdego z władców. Szczególnie dużo miejsca poświęca sprawom dotyczącym ich kręgu rodzinnego i dworskiego, chętnie powtarza skandaliczne plotki krążące o tym środowisku, relacjonuje rozmaite anegdoty, z autentycznym przekonaniem spisuje wiadomości o wyjątkowych znakach – na niebie i ziemi – zapowiadających przyszłość. Wobec zaginięcia w późniejszych wiekach większości dzieł łacińskiej biografistyki „Żywoty cezarów”, przynoszące masę informacji – choć o różnej wartości – stały się interesującym źródłem dla poznania życia panującej elity we wczesnym okresie istnienia imperium rzymskiego. Co najmniej do kresu epoki starożytnej cieszyły się ogromną popularnością: były czytane, a nawet naśladowane i kontynuowane. W czasach najnowszych zaś stały się nie tylko materiałem dla historyków badających dzieje cesarskiego Rzymu, ale i bezcenną kopalnią inspiracji, wiadomości i anegdot dla twórców dzieł malarskich, literackich i filmowych, spośród których najsłynniejszym stał się zapewne serial telewizyjny „Ja, Klaudiusz”, oparty na powieści Roberta Gravesa, tłumacza „De vita Caesarum” za język angielski. Nie tylko ten serial był inspirowany takimi dziełami jak „Żywoty Cezarów”. W latach sześćdziesiątych popularny był w Hollywood nurt filmowy inspirowany historią starożytnego Rzymu, ot choćby słynna „Kleopatra” Josepha L. Mankiewicza (1963) czy „Upadek Cesarstwa rzymskiego” Anthony Manna (1964), o produkcjach n.p. Cecille de Mille’a sprzed II wojny nie wspominając. Że dzieło Swetoniusza to lektura godna i pouczająca – wiadomo. Jak to się jednak dziś czyta? Jak to może czytać dzisiejszy czytelnik z jego językowymi i wyobrażeniowymi przyzwyczajeniami? Niezbyt łatwo. Cechą tej epoki piśmiennictwa była nieobecność wszelkiej opisowej naoczności i czy zmysłowości, co jest cechą literatury współczesnej. Wtedy, i jeszcze długo później, przez całe stulecia pisano oschle, nie używano barw, kształtów, zapachów i smaków (lub odorów) egzystencji. Banalna, materialna strona życia była poza zainteresowaniem piszących i właściwie odkrył ją w pełni, a nawet uczynił walorem  literatury, dopiero XX wiek. Stylistyka ówczesnej prozy jest oschła, abstrakcyjna, ograniczona do pojęć. Stąd za przybliżenie tej epoki współczesnemu odbiorcy brali się pisarze i reżyserzy tacy jak wspomniany Graves, Edward Bulwer-Lytton, czy nasz Henryk Sienkiewicz w „Quo vadis”, później reżyserzy Mann czy Mankiewicz.  Nie można natomiast liczyć w tym względzie na polskiego Teodora Parnickiego, który w swoich rzymskich powieściach (n.p. „Aecjusz, ostatni Rzymianin” czy „Śmierć Aecjiusza”) naśladował raczej abstrakcyjny, suchy, bezcielesny poniekąd typ narracji Swetoniusza, Liwiusza i innych.  Jednak mimo tych trudnych aspektów lektury „Żywotów Cezarów” Swetoniusza, warto choć raz posmakować i tego specjału, choć bez wątpienia nasz profesor Aleksander Krawczuk uczynił ich w swoim „Poczcie cesarzy rzymskich” bardziej, po ludzku, przystępnymi.

Gajus Swetoniusz Trankwillus – „Żywoty Cezarów”, przekład, wstęp i komentarz Janina Niemirska-Pliszczyńska, „Czytelnik”, Warszawa 2022, str. 512, ISBN 978-83-07-03539-0

Związek Literatów Polskich – między kulturą a polityką

Lektura opowieści o Związku Literatów Polskich autorstwa Tomasza Potkaja, wydana nakładem Wydawnictwa Czarne, raczej niczym nie zaskoczy tych, którzy od wielu lat interesowali się życiem literackim w Polsce Ludowej. Na temat ZLP i jego członków powstały bowiem na przestrzeni kilkudziesięciu lat być liczne setki artykułów prasowych, syntetycznych i przyczynkarskich, dotyczących jego członków i protagonistów ważnych zdarzeń, a w wielu publikacjach książkowych, naukowych, popularnych, pamiętnikarskich, etc. można zaleźć liczne passusy i dygresje poświęcone ZLP i należącym do niego pisarzom i poetom. Z tej ogromnej listy tytułów można przywołać choćby potężny, wielotomowy cykl pamiętnikarski Jerzego Putramenta „Pół wieku”, w tym szczególnie tom „Literaci”, choć  życie ZLP, którego Putrament był wieloletnim wiceprezesem zajmuje znaczącą większość tomów wspomnianego cyklu. O jednym tylko aspekcie historii ZLP, o głośnym krakowskim domu literatów przy ulicy Krupniczej w Krakowie traktuje n.p. niedawno wydana książka Jana Polewki. Dramatycznemu okresowi historii ZLP po wprowadzeniu stanu wojennego traktuje bardzo interesująca „Kadencja” Jana Józefa Szczepańskiego. Zresztą, wystarczy zapoznać się z obszerną bibliografią i przypisami, jakimi opatrzona jest opowieść Potkaja, by uzmysłowić sobie jak bogata jest tzw. literatura przedmiotu jakim był ZLP.

Jako się rzekło, obeznani z tematem nie mają raczej w tej książce czego szukać, ale to bynajmniej nie odbiera sensu tej edycji. Potkaj dokonał bowiem syntezy znaczącej części wiedzy o historii ZLP, wiedzy, która już ujrzała światło dzienne, ale której trzeba by szukać w dziesiątkach książek i setkach artykułów w różnych tytułach prasowych. Dla kogoś, kto ma ochotę poznać historię ZLP lub wzbogacić swoją niewielką wiedzę, jest to lektura w sam raz. Autor rozpoczyna od zajrzenia w podwoje współczesnego ZLP, za prezesury Marka Wawrzkiewicza, na drewniane, skrzypiące schody i przetarte dywany z czasów króla Ćwieczka, do sali konferencyjnej, na której ścianach wiszą portrety dotychczasowych prezesów związku. I rzeczywiście nie sposób nie zgodzić się z Potkajem, że wnętrza ZLP są wybitnie „oldskulowe”, osadzone w dawno minionej epoce aranżacji wnętrz, co mnie osobiście zupełnie nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. Po tym krótkim zajrzeniu we współczesność, w „tu i teraz” ZLP, autor przerzuca nas w przeszłość, do początków historii Związku, która zaczęła się w Lublinie latem 1944 roku. Następnie opowieść Potkaja traktuje o niektórych ważniejszych ośrodkach ZLP w kraju (n.p. Kraków, Łódź, Szczecin), o rozmaitych filiacjach i kolizjach środowiska literackiego z polityką w PRL, a także szczególnie ciekawe, często pikantne politycznie historie personalne i przygody członków ZLP (n.p. sprawa Jerzego Kornackiego i Heleny Boguszewskiej, czy sprawa antysystemowej opozycji w szeregach Związku, której twarzą stał się w pewnym momencie Antoni Słonimski). Potkaj dotyka też praktyczno-ekonomicznego aspektu działania ZLP jako (bynajmniej nie idealnego, ale jednak realnego) opiekuna pisarzy, którym pomagał uporać się z  niektórymi utrapieniami codziennego życia, n.p. brakiem dachu nad głową. Czytelnik dostaje przy tym obfitą garść portretów protagonistów związku i związanych z nimi faktów i anegdot. Trochę drażniła mnie przy lekturze obowiązkowa dawka niechęci i złośliwości pod adresem ZLP i jego działaczy, coś co ma w sobie jakiś rys piśmiennictwa IPN-owskiego, a także pewna pochopność ocen autorskich i przytaczanych informacji. Dotyczy to n.p. passusu poświęconego niektórym ważnym postaciom ZLP, także nadal w nim czynnym, którym Potkaj przypisał przynależność do UB, SB czy wywiadu wojskowego bez przywołania w bibliografii źródeł uzasadniających publikację tego rodzaju treści. I może byłoby lepiej dla tej opowieści, gdyby autor nie powielał tego charakterystycznego, „obowiązkowego” szyderczego tonu, przyjmowanego przez wielu autorów piszących o PRL. Na pewno natomiast wypada zgodzić się z notą wydawniczą akcentującą to, że autor „ułożył wciągającą opowieść o epoce, w której polityka i sztuka tworzyły bliskie, ale często niebezpieczne związki”.  Opowieść Potkaja oczywiście warto przeczytać, a z pożytkiem mogą to uczynić nie tylko ci, którzy zetkną się z fenomenem ZLP po raz pierwszy, ale także ci, w tym członkowie Związku, którym problematyka jest nieźle znana, po to, by odświeżyć pamięć, która zawsze jest zawodna.

Tomasz Potkaj – „Akwarium. Opowieść o Związku Literatów Polskich w PRL-u”, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2022, str. 523, ISBN 978-83-8191-572-4

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko