Tomasz Witkowski – Próg

2
1704
Ryszard Tomczyk

– Może jak dokonam samospalenia przed waszym urzędem to wreszcie załatwicie moją sprawę! – wykrzyczała urzędnikowi w twarz, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z biura trzaskając drzwiami i zostawiając za sobą smużkę zapachu ekskluzywnych perfum.

Już ponad rok wniosek o warunki zabudowy jej małej działki rolnej przekładany był z biurka na biurko, a ona traciła resztki cierpliwości. Wsiadła do zaparkowanego przed urzędem gminy samochodu i ciągle jeszcze wściekła wystartowała z impetem i piskiem opon. Po kwadransie jazdy zatrzymała samochód na utwardzonej polnej drodze, przy małej zarośniętej z rzadka drzewami i krzakami, trójkątnej działce. Wyszła z samochodu, wzięła głęboki oddech. Była wiosna. Słychać było śpiew wznoszących się nad polami skowronków i bzyczenie owadów, poza tym nic, żadnych wydawanych przez ludzi dźwięków. Wymarzyła sobie już dawno temu w tym miejscu mały prosty domek letniskowy, do którego po nieco ponad godzinie jazdy z miasta mogłaby uciekać od zgiełku i ciżby. Ludzie męczyli ją. Kiedyś próbowała za wszelką cenę się do nich dostosować. Potem zrozumiała, że nie warto. Teraz bez żalu odrzucała ich towarzystwo przekładając nad nie kontakt z przyrodą.

Usiadła na trawie opierając się o pień brzozy i patrzyła ponad polami na zarys łagodnych, porośniętych lasem gór. „Czy ja żądam zbyt wiele?” – po raz kolejny zadała sobie to samo pytanie. – „Czy oni uwzięli się, żeby mi to uniemożliwić?” Postanowiła spędzić tu pozostałą część dnia. Wyciągnęła z samochodu koc, laptopa i butelkę wody mineralnej. Założyła kapelusz słoneczny i rozsiadła się wygodnie w tak zaimprowizowanym biurze oddając się pracy. Szła jej tu znacznie lepiej niż za biurkiem. Od czasu do czasu tylko przenosiła wzrok z ekranu na linię horyzontu. Kiedy pomarańczowa tarcza słońca zaczęła się do niej zbliżać, wstała spakowała swój niewielki dobytek i ruszyła w drogę powrotną z mocnym postanowieniem, że dopnie swego.

Było pięć po siódmej rano, kiedy w pośpiechu szykując się do pracy usłyszała natarczywy dzwonek do drzwi. Zdziwiona tą niecodzienną porą wizyty otworzyła je. Za nimi stał policjant i dwóch rosłych mężczyzn wyglądających na pracowników służby zdrowia.

– Pani Natalia Wołyniak?

– Tak, o co chodzi?

– Na podstawie artykułu 23 Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego zostaje pani zatrzymana na czterdziestoośmiogodzinną obserwację w szpitalu psychiatrycznym?

– Co takiego?! To chyba jakiś głupi żart?

– Oto nakaz zatrzymania. – funkcjonariusz podsunął Natalii pod nos kartkę papieru.

– …z powodu zaburzeń stwarzających bezpośrednie zagrożenie dla jej życia… – czytała coraz bardziej zdziwiona Natalia. – Proszę opuścić to mieszkanie, nie macie prawa! – mówiąc to Natalia próbowała wypchnąć stojącego w drzwiach policjanta i zamknąć je przed nim. On jednak chwycił je mocno i stanowczo.

– Jeśli nie pójdzie pani z nami dobrowolnie, będziemy musieli użyć siły.

– Nigdzie nie zamierzam z wami iść! To bezprawie!

Policjant ruchem głowy dał znać sanitariuszom, a ci po krótkiej szamotaninie z wprawą obezwładnili kobietę i powlekli ją, ciągle protestującą i opierającą się, w kierunku windy. Na korytarzu uchyliły się drzwi jednego z sąsiadów zaciekawionego porannym wydarzeniem.

Kilka godzin spędziła przywiązana pasami do szpitalnego łóżka, ale nawet nie miała jak sprawdzić upływu czasu. Kiedy wreszcie przyszedł lekarz, żeby ją zbadać, wybuchła ponownie. Spokojny mężczyzna w średnim wieku przeczekał cierpliwie jej tyradę. Robił to pewnie nie raz. Z jego zachowania emanowało opanowanie. Kiedy zaczął mówić, Natalia raz jeszcze zaatakowała. I to natarcie zniósł cierpliwie. Wreszcie, zmęczona pozwoliła mu mówić.

– Pani Natalio, przyjęto panią w tym szpitalu bez pani zgody na podstawie artykułu 23 Ustawy o ochronie zdrowia psychicznego, ze względu na pani zachowanie, które bezpośrednio zagraża pani własnemu życiu i życiu lub zdrowiu innych osób. Zbadam panią, a ordynator szpitala w ciągu 48 godzin zatwierdzi moją diagnozę i zadecyduje, czy to przyjęcie do szpitala było zasadne.

– Chcecie mnie tu trzymać dwa dni?

– Proszę mi dać skończyć, a wszystkiego się pani dowie. Jeśli ordynator potwierdzi zasadność tego przyjęcia, w ciągu 72 godzin od chwili pani przybycia do nas zawiadomi o tym fakcie sąd opiekuńczy właściwy ze względu na miejsce szpitala. Sąd rozpocznie postępowanie kontrolne w wyniku którego ustali, czy pani zatrzymanie i przymusowy pobyt w szpitalu są legalne.

– Ale ja nie mogę tu spędzić 72 godzin! Na miłość boską! Nie poszłam dziś do pracy, nie miałam jak odwołać ważnych spotkań z kontrahentami, policjant nie pozwolił mi nawet zabrać z domu telefonu. Mam na głowie tysiąc spraw, które nie mogą czekać 72 godzin!

– Obawiam się, że nie jestem w stanie nic z tym zrobić.

– Poślijcie chociaż kogoś po mój telefon.

– Niestety, korzystanie z telefonów na tym oddziale jest zabronione. Jeśli wyrazi pani zgodę i wskaże odpowiednią osobę spośród pani bliskich, powiadomimy ją o pani przyjęciu do szpitala.

– A nie mogę sama zadzwonić?

– Niestety, procedury nie zezwalają nam na to. Możemy powiadomić osobę, którą pani wskaże.

– Ale powiedział pan, że możliwe jest, że po badaniu ordynator stwierdzi, że trzymanie mnie tu jest bez sensu?

– Jeśli uzna, że pani zachowanie nie stwarza zagrożenia ani dla pani ani dla innych, to może tak zrobić.

– Dobrze, to proszę mnie szybko zbadać i poprosić tutaj ordynatora.

– Ordynator będzie dopiero jutro i wtedy zajmie się panią.

– Co? Mam czekać tutaj na niego do jutra?

– Raczej nie ma pani innego wyjścia.

– O boże! Dobrze doktorze, niech pan zaczyna wreszcie to swoje badanie, żebyśmy mieli to wszystko jak najszybciej za sobą.

– Czy pani często miewała wcześniej myśli samobójcze?

– Myśli samobójcze? Nigdy ich nie miałam! Dlaczego miałabym chcieć popełnić samobójstwo? Jestem młoda, zdrowa, dość ładna, wykształcona, mam dobrą pracę i narzeczonego. Życie stoi przede mną otworem.

– Wczoraj w Urzędzie Gminy w Bardzie Śląskim groziła pani urzędnikowi, że publicznie popełni samobójstwo.

– Co?! Przecież to jakiś absurd!

– A była pani wczoraj w tym urzędzie?

– Tak…

– I nic takiego pani nie mówiła?

– Wie pan co, wkurzyli mnie tak, że palnęłam w złości coś, że chyba musiałabym dokonać samospalenia przed ich urzędem, żeby załatwili wreszcie moją sprawę. To o to chodzi?! – Wyglądała na zupełnie oszołomioną tym odkryciem.

– Tak, urzędnik stamtąd uznał pani groźbę za poważną i niebezpieczną.

– O boże! – jęknęła Natalia. – Ci idioci rzeczywiście się na mnie uwzięli.

– Uwzięli się?

– Panie doktorze, od ponad roku nie chcą załatwić prostej sprawy polegającej na wydaniu decyzji o warunkach zabudowy mojej działki. Wysyłają mnie od Annasza do Kajfasza, wynajdują przepisy, które im to uniemożliwiają, nie dotrzymają terminów, a na końcu jeszcze nasłali na mnie policję i zamknęli w psychiatryku! Czy to nie jakiś koszmarny spisek?

– Myśli pani, że oni działają w porozumieniu? – zapytał lekarz i pilnie zanotował jej odpowiedź w swoim notesie. Drążył jeszcze długo temat, a ona starała mu się racjonalnie wytłumaczyć absurdalność całej sytuacji. Po godzinie rozmowy odpowiedziała dodatkowo na kilkaset pytań kwestionariuszowych i relacjonowała to, co widzi na niewyraźnych, czarno-białych fotografiach. Trwająca blisko trzy godziny procedura badania przypominała jej mgliście filmową scenę, którą dawno temu musiała oglądać w jakiejś farsie.

Mimo ogromnego zmęczenia wieczorem długo nie mogła zasnąć. Wydawało jej się, że to wszystko, co się z nią dzieje jest jakimś nadmiernie realistycznym snem. Wspomniała wczorajszy pobyt na swojej działce i zastanawiała się, czy to działo się naprawdę, a jeśli tak, czy to możliwe, że to było zaledwie wczoraj? Nagle wstrząsnął nią przejmujący krzyk jakiejś kobiety. Przypomniała sobie natychmiast gdzie jest. Już nie przypięta pasami do łóżka, ale w pozbawionej klamek u drzwi i okien izolatce. Krótkie drzemki, w które zapadała przerywało systematycznie wycie tej samej pacjentki i pojedyncze, dochodzące z oddali, krzyki.

Rano pielęgniarz przyniósł jej tabletki. Próbowała się buntować, ale jego zdecydowana postawa nie pozostawiała złudzeń, że znajdzie sposób na to, aby środki dla niej przeznaczone znalazły się w jej organizmie. Zrezygnowana połknęła kilka pastylek postanawiając przyjąć strategię współpracy. Począwszy od wczorajszego porannego dzwonka do drzwi, bunt przynosił jej wyłącznie kolejne upokorzenia. Żeby ich przekonać, że znalazła się tutaj przez pomyłkę musi uruchomić swoją inteligencję i przebiegłość. W przeciwnym razie będzie krzyczeć po nocach jak ci pacjenci, którzy przerywali jej sen.

Jej cierpliwość została jednak wystawiona na większą, niż oczekiwała, próbę. Próbując zebrać w sobie siły na to spotkanie uświadamiała sobie, w jak fatalnym jest stanie. Ona, która nie wziąwszy prysznica i bez makijażu nie wychodziła nawet z domu, leżała teraz na szpitalnym łóżku we wczorajszej wymiętej i brudnej garderobie, z podkrążonymi oczyma, posklejanymi w nieładzie włosami. Już sama ta myśl powodowała, że czuła się gorsza i chora. Ordynator, zadbany szczupły mężczyzna około pięćdziesiątki, pojawił się dopiero po szesnastej.

– Pani Natalio, nie mam dla pani dobrych wieści – zaczął bez ogródek. – Obejrzeliśmy nagrania zarejestrowane przez monitoring Urzędu Gminy w Bardzie. Pani zachowanie w stosunku do urzędnika, sposób, w jaki prowadziła pani samochód na ulicach miasteczka oraz wyniki wczorajszego badania wskazują na to, że pani zachowanie może zagrażać pani życiu i zdrowiu, a co za tym idzie, przyjęcie do szpitala bez pani zgody jest zasadne.

– Pan chyba żartuje? – spytała Natalia czując, jak ulatuje z niej cały spokój i postanowienie współpracy.

– Nie. Postanowiłem, że pozostanie pani przez najbliższych kilka dni na obserwacji.

– Nieeee!!! – z jej gardła wydarł się przerażający krzyk, który zniweczył wszystkie przygotowania i postanowienia i uświadomił jej, że oto dobrowolnie dołączyła do chóru pacjentów wyjących po nocy.

W drzwiach izolatki natychmiast pojawiło się dwóch sanitariuszy, którzy szybko i sprawnie przypięli ją pasami do łóżka. Ordynator pożegnał się z zatroskaną twarzą wyrażając nadzieję, że jej stan zdrowia nie będzie wymagał zbyt długiego pobytu w szpitalu. Nie usłyszała w jego słowach nic poza rutynową grzecznością i zawodowym fałszem.

Wsłuchując się w nocy w krzyki pacjentów, które zaczynała już powoli rozpoznawać, zastanawiała się, gdzie popełniła błąd? Co spowodowało, że nie była w stanie przekonać ich o pomyłce? Ani przez chwilę nie wątpiła w to, że jest całkowicie zdrowa, a posądzenie ją o próbę targnięcia się na własne życie było całkowicie niedorzeczne. Nigdy nawet przez myśl jej nic podobnego nie przeszło. Choć temat samobójstwa znała z książek i filmów, to nigdy nie rozumiała motywów postępowania ludzi, którzy targali się na własne życie. A teraz leży zamknięta w izolatce, bo komuś przyszło do głowy, że mogłaby do nich dołączyć. Była w stanie zrozumieć, że ten idiota z Barda doszedł do takiego wniosku, ale że przekonał do tego policję i lekarzy? To nie mieściło się jej w głowie.

Im dłużej myślała, tym bardziej była przekonana, że w tej sytuacji pomóc może jej wyłącznie Jakub. Byli parą od prawie dwóch lat i darzyli się bardzo dużym zaufaniem. Traktując całe zdarzenie jak absurdalną pomyłkę, w ogóle nie chciała go w to angażować, szczególnie, że był za granicą na ważnej dla siebie konferencji. Miał wrócić dopiero za kilka dni. Pewnie już teraz zastanawia się, dlaczego nie odbiera od niego telefonu, ale podobne sytuacje zdarzały się im już wcześniej – a to służbowy wyjazd w jakieś miejsce, gdzie nie ma zasięgu, a to rozładowany telefon. Nie byli stworzeni do tego, żeby wzajemnie kontrolować każdy swój ruch. Nie przywiązywali do tego nadmiernej wagi, więc Jakub pewnie nie zaczął się jeszcze zbyt mocno niepokoić. Jutro musi porozmawiać z lekarzem. Pamiętała, że obiecał poinformować o jej sytuacji kogoś z jej bliskich, jeśli sobie tylko tego zażyczy. Uspokojona tą myślą i otępiała od aplikowanych jej tabletek zasnęła nieco głębszym snem niż poprzedniej nocy.

Nazajutrz lekarz dyżurny nie robił najmniejszych problemów. Obiecał zadzwonić do Jakuba jeszcze tego samego dnia i poinformować go o sytuacji w jakiej znalazła się Natalia. Ta odrobina optymizmu sprawiła, że Natalia była skłonna spojrzeć na swoją sytuację już nie jak na dopust boży, lecz jak na dość absurdalną komedię pomyłek. Za dwa, góra trzy dni Jakub wróci z konferencji, przyjedzie do szpitala, wyjaśni wszystkim nieporozumienie, do którego doszło i zabierze ją stąd jeszcze tego samego dnia, a potem zjedzą razem kolację przy świecach i będą się śmiać z tej przygody pijąc dobrze schłodzone białe wino.

Po południu do Natalii przyszła terapeutka. Długo rozmawiała z nią powtarzając wiele z tych pytań, które zadał jej lekarz przyjmujący ją do szpitala. Pomna swojej niekontrolowanej reakcji przy ordynatorze, starała się nie dać poznać po sobie zniecierpliwienia. Odpowiadała na wszystkie pytania jak grzeczna uczennica, choć zachowanie terapeutki irytowało ją. Najwyraźniej miała jakieś hipotezy w stosunku do niej i starała się je podczas rozmowy potwierdzić.

Aplikowane jej trzy razy dziennie leki otumaniły ją z lekka, ale obawiała się protestować przeciwko ich przyjmowaniu, bo mogłoby to zostać ponownie potraktowane jako przejaw buntu. Wiedziała też, że jeśli odmówi, bez chwili wahania przypną ją znowu do łóżka i wleją w nią to, co uznali za stosowne za pomocą kroplówki. Zaletą lekarstw było to, że dawały głęboki sen i noc wolną od gonitwy myśli i wsłuchiwania się w krzyki chorych.

Kolejny poranek przyniósł jej paradoksalne poczucie bezpieczeństwa wynikające z przewidywalności zdarzeń. Tabletki o tej samej porze, posiłki, sprzątanie pokoju, obchód lekarza. Wszystko co nowe i nieoczekiwane już się wydarzyło i teraz jedynie niektóre rzeczy powtarzały się. Przyćmiony lekami mózg odnajdywał regularność i powtarzalność zdarzeń dostarczając jej namiastki ukojenia, a w czasie bezczynności zasypiał. Próbowała myśleć o pracy, o zadaniach, które zaniedbała, a które po powrocie będzie musiała nadrobić, ale nie miała na to dość siły.

Podczas obchodu lekarz zapewnił ją, że skontaktował się z Jakubem, a ten potwierdził, że przyjedzie do szpitala najdalej za trzy dni. Psychiatra obiecał też, że jeśli będzie nadal zachowywała się spokojnie, przeniosą ją z izolatki na salę wieloosobową, gdzie będzie miała dużo więcej swobody. Ta ostatnia obietnica wywołała w niej nieco paniki. Co prawda całkowite zamknięcie, asystowanie pielęgniarzy przy wyjściu do toalety, ciągły monitoring były przyczyną dużego dyskomfortu, ale jednocześnie to, co do niej docierało zza ścian izolatki bardzo intensywnie pobudzało wyobraźnię i zatrważało. Rozsądek podpowiadał jednak, że nie może dawać im powodów do podejrzeń. Pozostawanie w izolatce było wynikiem obaw personelu o jej stan psychiczny i oznaczało dłuższy pobyt w szpitalu, a to z pewnością nie było jej celem.

Następnego dnia ponownie odwiedził ją ordynator, który zaczął wypytywać ją dość szczegółowo o jej uprzednią styczność z psychologami, psychoterapeutami i psychiatrami. Zgodnie z prawdą zaprzeczyła istnieniu takich doświadczeń.

– Dlaczego pani mnie okłamuje? – zapytał lekarz, choć ton jego głosu wskazywał, że to raczej zarzut niż pytanie.

-Ależ panie doktorze, dlaczego miałabym pana okłamywać? Nigdy nie miałam żadnych problemów ze zdrowiem psychicznym.

– Dokładnie osiem lat temu, 28 marca rozpoczęła pani psychoterapię w poradni zdrowia psychicznego u pana Andrzeja Leszczyńskiego. Tutaj jest kopia pani kartoteki – podał jej plik kartek.

– O boże! To… To nie była psychoterapia!

– Z dokumentów wynika co innego. Psychoterapeuta sporządził pani wstępną diagnozę i sformułował plan leczenia, który zakładał początkowo kilka sesji terapeutycznych. W jego notatkach możemy przeczytać, że terapia nie została doprowadzona do końca z pani winy.

– To była tylko jedna wizyta…

– A więc jednak?

– Tak… to znaczy nie. To… to była prowokacja. A raczej próba prowokacji, bo i tak nic z tego nie wyszło.

– Co pani ma na myśli mówiąc prowokacja?

– Panie doktorze, słyszał pan o słynnym eksperymencie Davida Rosenhana, podczas którego pseudopacjenci zgłaszali się do szpitali psychiatrycznych mówiąc, że słyszą głosy i na tej podstawie diagnozowano u nich schizofrenię?

– Oczywiście, że słyszałem. Trudno byłoby zostać psychiatrą nie poznając tej historii.

– No więc kiedyś, podczas którejś studenckiej imprezy, jeden z kolegów zaproponował, aby zrobić coś podobnego u nas. Wypiliśmy już wtedy trochę i stwierdziliśmy, że to może być dobra zabawa. Umówiliśmy się w kilkanaście osób, że w ciągu tygodnia odwiedzimy gabinety terapeutyczne, w których będziemy mówili wyłącznie „czuję, że jestem obserwowany” i zobaczymy, co z tego wyniknie.

– I co wyniknęło?

– Zupełnie nic, bo większość tego nie zrobiła, a ci, co zrobili wkurzyli się na tych, co nie dotrzymali obietnicy i też zarzucili ten pomysł. Ja byłam wśród tych kilku osób, które potraktowały to poważnie.

– I pani chce mnie przekonać, że pani kartoteka w poradni zdrowia psychicznego, to wynik studenckiej zabawy?

Natalia poczuła, że tonie. Odpowiedziała na pytania ordynatora zgodnie z prawdą, opowiadając o wygłupach z czasów studiów, ale jednocześnie uświadamiając sobie, jak bardzo irracjonalnie brzmi to wyjaśnienie w jej sytuacji.

– Powiedziałam prawdę…

– Czy jest ktoś, kto mógłby to potwierdzić? Ktoś może coś napisał o tej państwa prowokacji?

– Nie wiem… Nikt mi teraz nie przychodzi do głowy. Nie utrzymuję kontaktu z tamtymi ludźmi.

– Rozumiem – odpowiedział lekarz, a Natalia pomyślała, że prawdopodobnie odpowiada w ten sam sposób wszystkim szaleńcom, którzy próbują przekonać go do swoich urojeń.

Po powrocie z Dortmundu, następnego dnia rano, Jakub pojechał do szpitala. Tak jak obiecał lekarzowi, który do niego zadzwonił, udał się prosto do gabinetu ordynatora. Po drodze zastanawiał się o co w tym wszystkim może chodzić i w jaką kabałę wdała się Natalia, że zamknięto ją tutaj. Bardziej go ta sytuacja bawiła, niż w jakikolwiek sposób niepokoiła.

– Stan pana narzeczonej jest dość poważny, choć sytuacja w tej chwili wydaje się stabilna – poinformował go psychiatra po przywitaniu i wymianie zwyczajowych grzeczności.

– Ale panie doktorze, przecież ona nie miała nigdy żadnych problemów psychicznych!

– Jest pan pewien?

– Oczywiście! Znam ją prawie dwa lata!

– I wydaje się panu, że dwa lata to wieczność, która pozwala dowiedzieć się wszystkiego o drugim człowieku?

– Nie, ale…

– Czy w czasie tych prawie dwóch lat, jak pan to określił, pana narzeczona miała okresy przygnębienia?

– A kto ich nie ma? Ale przecież to nie powód…

– A czy rozmawiała z panem kiedykolwiek na temat samobójstwa?

– Nie… Może kiedyś, po jakimś filmie? Tak, oglądaliśmy razem Łowcę jeleni i potem długo rozmawialiśmy na ten temat.

Ordynator dość długo dopytywał o szczegóły tej rozmowy, o inne sytuacje, podczas których rozmawiali o samobójstwie, o podejrzenia Natalii w stosunku do innych ludzi. W końcu zdezorientowany nieco Jakub usłyszał pytanie:

 – Czy pana narzeczona kiedykolwiek leczyła się psychiatrycznie albo uczestniczyła w psychoterapii?

– Nie, z tego co mi wiadomo, nigdy.

– A czy opowiadała panu kiedykolwiek o jakiejś studenckiej prowokacji związanej z psychoterapią, w której brała udział?

– Nie… – odpowiedział coraz bardziej skołowany Jakub.

– Panie Jakubie, chciałbym, żeby pan jeszcze coś ze mną obejrzał – to mówiąc przesunął ekran komputera w taki sposób, aby Jakub mógł go dobrze widzieć i puścił fragment niewyraźnego filmu z monitoringu, na którym widać było samochód Natalii odjeżdżający spod Urzędu Gminy w Bardzie. – Czy pana narzeczona często w taki sposób prowadzi samochód?

– Nie… Nie widziałem nigdy, aby tak prowadziła.

– Proszę obejrzeć jeszcze to – po czym włączył nagranie krzyku Natalii, którym zareagowała na informację o tym, że będzie musiała pozostać kilka dni w szpitalu. – Czy często reaguje w ten sposób?

– Nie…

– Proszę popatrzeć i posłuchać tego – to mówiąc uruchomił fragment, na którym Natalia krzyczy do urzędnika o samospaleniu. Następnie podał mu do ręki plik kartek zawierających kopię dokumentacji medycznej mówiąc – Osiem lat temu pani Natalia Wołyniec zgłosiła się na psychoterapię w ośrodku zdrowia psychicznego. Psychoterapeuta rozpoznał wówczas zaburzenia urojeniowe. Pacjentka przerwała terapię. Dzisiaj pana narzeczona twierdzi, że ta psychoterapia, to była studencka prowokacja, ale nie potrafi wskazać nikogo, kto byłby w stanie potwierdzić jej wersję wydarzeń. Pan również jej nie potwierdził. Analiza dostępnych materiałów, wyniki przeprowadzonych przez nas badań oraz obserwacji potwierdzają wstępne rozpoznanie sprzed ośmiu lat. Dodatkowo dochodzi obawa, że pacjentka może stanowić zagrożenie dla samej siebie. Pana opinia o tym, że jej zachowania, które panu zaprezentowałem, są nietypowe, utwierdza nas w tych obawach.

– Panie doktorze, ale przecież przez te dwa lata nigdy…

– Panie Jakubie, zaburzeniom urojeniowym nie muszą towarzyszyć poważne zaburzenia myślenia, nastroju, omamy bądź wyraźne spłycenie emocji. Struktura osobowości osoby dotkniętej tym zaburzeniem zwykle pozostaje zachowana. Urojenia mogą być intelektualnie usystematyzowane i możliwe do zaistnienia, takie jak spisek lub zmowa urzędników przeciwko osobie doznającej tych urojeń, zdrada partnera i temu podobne. Czasami tylko przybierają formy irracjonalnego spisku. To właśnie o takich osobach kręci się filmy i wydaje nam się, że wszyscy, którzy cierpią na to zaburzenie powinni zachowywać się podobnie do ich głównych bohaterów. Ludzie dotknięci zaburzeniem urojeniowym mogą z powodzeniem angażować się społecznie, towarzysko i prawidłowo funkcjonować, a ich zachowanie pozornie wcale nie musi odbiegać od normy. Jednak zmaganie się z pomysłami podsuwanymi przez urojenia może czasami prowadzić do takich wydarzeń, jakie stały się udziałem pana narzeczonej. Być może nasze obawy okażą się nieuzasadnione, ale w tej chwili nie ryzykowałbym jej bezpieczeństwa.

– Co zatem pan proponuje?

– Proponuję, aby pozostała u nas jeszcze kilka dni na obserwacji, a pana chciałbym prosić, aby pomógł ją do tego przekonać. Jeśli nasze podejrzenia są słuszne, to prawdopodobnie personel szpitala został włączony w strukturę urojenia i staliśmy się jego elementem. Panu może zaufać, jako osobie, która prawdopodobnie w żaden sposób nie łączy się z tą strukturą.

Kiedy Jakub został wpuszczony do izolatki, Natalia z rozpaczą przylgnęła do niego i zaczęła szlochać.

– Zabierz mnie stąd proszę! Zabierz! Powiedz, że to jakiś koszmarny sen, jakaś niedorzeczna pomyłka!

Kiedy wreszcie, po dłuższej chwili, zwolniła swój uścisk i wyzwoliwszy się z jej objęć usiadł na brzegu łóżka, przyjrzał się jej uważnie.

– Kochanie – zaczął niepewnie – nie denerwuj się zanadto, ale obawiam się, że będziesz musiała tutaj jeszcze kilka dni zostać…

– Co?! Kilka dni?! – wykrzyknęła Natalia tak, że Jakub odsunął się wystraszony. – Dlaczego? – wyjęczała.

– To tylko kilka dni dla twojego dobra.

– Dla mojego dobra? Więc ty też stanąłeś po ich stronie?

– Nie stanąłem po niczyjej stronie.

– A wiec po mojej też nie?

– Natalio, zrozum…

Dziewczyna rozpłakała się.

Tego wieczora łapczywie połknęła swoją porcję tabletek. Wiedziała, że przyniosą jej ciężki, głęboki niczym czarna studnia, sen.

Następnego dnia przeniesiono ją z izolatki do trzyosobowej sali, na której leżały dwie starsze kobiety. Wyglądały na otępiałe. „Czy ja też będę wkrótce tak wyglądać?” – przemknęło jej przez myśl, a potencjał zawartej w tym pytaniu odpowiedzi przeraził ją.

Dni zlewały się w szarą jednolitą magmę dzieloną na kawałki posiłkami i tabletkami. Już nie była w stanie policzyć ile ich tutaj spędziła. Nauczyła się żyć w swojej skorupce, do której nie mieli wstępu ani inni pacjenci ani personel. Nie wpuściła do niej terapeutki, a kiedy po kilku dniach ponownie odwiedził ją Jakub, również pozostał na zewnątrz. Wydawał się zatroskany i współczujący, ale kompletnie jej nie rozumiał, ani sytuacji, w której się znalazła. Przyniósł jej ubrania, kosmetyki i inne rzeczy, ale nadal nie wolno jej było korzystać ani z telefonu, ani z laptopa. Lekarze jakby o niej zapomnieli. Czasami jeszcze zastanawiała się, jak wydostać się z tej sytuacji, ale czuła kompletną bezradność. Jeśli Jakub, który wydawał się jej najbliższą w życiu osobą, nie zrozumiał absurdu sytuacji, w której się znalazła, jak mogła przekonać do tego kogokolwiek spośród dalszych krewnych i znajomych? Żyjąc w swoim introwertycznym świecie nie miała gromady przyjaciół, którzy mogliby ruszyć jej na odsiecz, a próby opracowania jakiejś wiarygodnej argumentacji, do których zmuszała swój przytępiony umysł, niezmiennie kończyły się rezygnacją i przygnębieniem. Kontury zewnętrznego świata zacierały się za pozbawionymi klamek oknami i rozpływały w zaduchu niewietrzonych sal szpitalnych.

Podczas kolejnej wizyty Jakub zapytał ją dlaczego ukrywała przed nim fakt rozpoczęcia w przeszłości psychoterapii. Nie znalazła w sobie dość siły, aby spróbować wytłumaczyć mu i tę pomyłkę. Pamiętała tamto szaleństwo. Niepokornych kolegów z psychologii, którzy postanowili zdemaskować obłudę psychoterapii. Przestudiowali eksperyment Rosenhana, potem jeszcze zapoznali się z prowokacją Raja Persauda, który przeprowadził ją razem z telewizją BBC. Zamierzali, tak jak ich poprzednicy, pokazać powierzchowność diagnoz psychologicznych i schematyczność działania terapeutów. Jednak, jak się wkrótce okazało, pomiędzy zamiarami a ich realizacją leżała przepaść apatii. Zaledwie trzy osoby spośród dwunastu, które się na to umówiły, odwiedziły gabinety terapeutyczne, gdzie terapia była finansowana przez Fundusz Zdrowia. Nie mieli pieniędzy, na podobną zabawę w gabinetach prywatnych. Pamiętała, jak wściekła się, kiedy spotkali się po tygodniu i okazało się, że większość nie zrobiła tego, na co się umówili. Zrobiła z siebie idiotkę w gabinecie przed terapeutą, który rzeczywiście wchłaniał cały kit, który mu wciskała. Była gotowa ciągnąć to dalej ciekawa co z tego wyjdzie, ale tak ją wkurzyli, że zostawiła to w cholerę. A teraz to wszystko obróciło się przeciwko niej. Czy każdy człowiek, który kiedykolwiek przekroczył próg gabinetu terapeuty nie będzie już nigdy traktowany jako wiarygodny? Tylko dlatego, że nacisnął klamkę i przeszedł przez niewłaściwe drzwi?

Po doświadczeniach rozmowy z ordynatorem nie podjęła próby wytłumaczenia tej sytuacji Jakubowi. Nie miała na to siły, a właściwie to nie potrafiła znaleźć argumentów, które on mógłby uznać za wiarygodne. W rezultacie uznał to pewnie za przyznanie się do winy. Od tego czasu odwiedzał ją coraz rzadziej.

Któregoś dnia Natalia podjęła próbę odstawienia leków, ale zrobiła to na tyle nieporadnie, że natychmiast ją zdemaskowano. W rezultacie kolejne spotkanie z terapeutką zamieniło się w przesłuchanie. Poddała się. Zresztą, czy zniosłaby rzeczywistość szpitalną bez leków?

W szpitalu nie mogła mieć większości rzeczy, których potrzebowała, ale Jakub przyniósł jej podstawowe kosmetyki, kawę i parę dozwolonych drobiazgów. Któregoś ranka odkryła, że większość tych rzeczy zniknęła z jej szafki. Incydent wywołał w niej niezwykle silne wzburzenie. Nie ze względu na wartość ukradzionych przedmiotów, lecz na fakt, że pozbawioną jakiejkolwiek prywatności, ograbiono ją jeszcze z tych resztek, które miała. Zgłosiła kradzież personelowi i zażądała wyjaśnienia sprawy. W rezultacie upewniła ich jedynie w przeświadczeniu, że wszędzie widzi spisek przeciwko sobie. I ta sprawa stała się przyczynkiem do zwiększonego zainteresowania terapeutki. Wtedy jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że w szpitalu ginie wszystko, co da się ukraść, a robienie z tego powodu afery ma równie wielki sens, jak zgłaszanie pretensji, że pada deszcz.

Wiosna za oknami bez klamek tymczasem dojrzała i zamieniła się w lato, czego niewątpliwą oznaką był rosnący, w niewystarczająco wietrzonych salach, zaduch i smród. Jakub z każdą wizytą oddalał się od niej. Przypomniała sobie, jak bardzo w pierwszych dniach pragnęła, aby ją stąd zabrał, jak żywo wyobrażała sobie ich wspólny wieczór po wyjściu. Teraz nie potrafiła połączyć tych obrazów z jego postacią. Dlatego zaskoczyła ją jej własna reakcja, kiedy podczas jednej z tych jego, wynikających z poczucia obowiązku, wizyt poinformował ją, że podpisał roczny kontrakt w Niemczech. Wpadła wtedy w rozpacz i nie potrafiła przez parę godzin przestać płakać. Zrozumiała, że gdzieś poza rozumem, wewnątrz niej samej była jeszcze jakaś ostatnia nić nadziei. A teraz pękła. Nie pomogły jego zapewnienia, że jej nie opuści. Brzmiały pusto, jak machinalnie wygłaszane przy łóżku śmiertelnie chorego stwierdzenia, że wszystko będzie dobrze.

Po wyjeździe Jakuba, w odruchu rozpaczy dokonała raz jeszcze przeglądu twarzy ludzi, którzy mogliby jej pomóc. Rodzice nie żyli – zginęli w wypadku samochodowym. Rodzeństwa nie miała, a z dalszą rodziną nie utrzymywała kontaktów. Jej koleżanki i znajome w większości nie byłyby w stanie unieść ciężaru jej sytuacji. Prawdopodobnie przestraszyłyby się, szczególnie, że poza Jakubem nikomu o niej nie powiedziała, licząc, że nieporozumienie się wyjaśni i nie będzie musiała tego robić. Do pracy bała się dzwonić. Z tego co się orientowała, szpital przesłał jej L4 z odpowiednim numerem statystycznym choroby. Prawdopodobnie była dla nich już tylko zwykłą wariatką. Przemknęli jej przez myśl rodzice Jakuba, ale szybko tę myśl odrzuciła. Prawie ich nie znała, a jeśli nie mogła liczyć na Jakuba, to czyż mogła oczekiwać, że oni jej pomogą? Jej strategia ukrywania tego absurdalnego zamknięcia w szpitalu, obliczona na jak najszybsze zakończenie całej sprawy, teraz obracała się przeciwko niej. Każdego, kogo chciałaby poprosić o pomoc musiałaby teraz przekonać, że kilka miesięcy życia, które spędziła w szpitalu psychiatrycznym, to był zwykły pechowy zbieg okoliczności, że mylili się wszyscy, poza nią… Po raz kolejny poczuła się jak rozbitek, który w zasięgu wzroku nie dostrzegał nic, czego mógłby się chwycić. Pozostało jej utrzymywać się na powierzchni tak długo, jak to będzie możliwe, aż w zasięgu wzroku pojawi się jakaś szansa ratunku.

Dni lata przepychały przez szpitalne sale coraz większy zaduch. Natalia trwała w swojej skorupie. Jakub co prawda dotrzymał słowa, bo po kilku tygodniach, kiedy przyjechał na parę dni do Polski, pojawił się u niej z wizytą i ponownie przywiózł jej trochę niezbędnych rzeczy, jednak rozmawiali ze sobą jak dwoje ludzi z dwóch różnych światów, które nie mają ze sobą żadnych wspólnych cech. Zbiory doskonale rozłączne. On w swoim świecie realizował swoje cele. Realizację jej jedynego celu, aby stąd wyjść, powierzył lekarzom i nie widział w tym żadnego problemu. Tak, jakby Natalia była chora na jakieś zapalenie i należało czekać, aż ustąpi pod wpływem działania aplikowanych jej środków. Ale ona nie była chora. I nie potrafiła go do tego przekonać. I pewnie nigdy już nie będzie potrafiła, podobnie, jak nie udało jej się przekonać go, że w przeszłości znalazła się w gabinecie terapeutycznym przez przypadek.

Decyzja o tym, że postanowili ją wypisać ze szpitala przyszła tak niespodziewanie, jak niespodziewanie się tu znalazła. Nic, żadnych oznak, że to się zbliża, żadnych sugestii ze strony terapeutki, lekarzy. Któregoś dnia podczas obchodu lekarz poinformował ją po prostu, że za dwa dni ją wypisują. Po prostu, jakby skończył się wyrok, który tu odsiadywała, a którego długość znali tylko oni i teraz zakomunikowali jej jego koniec. Długo nie mogła w to uwierzyć dlatego też nie potrafiła się tym cieszyć tak, jakby chciała. Szczęście nie mogło przedrzeć się do jej, otumanionego lekami, umysłu. Udało się jej jednak zadzwonić do Jakuba ze znajdującego się w szpitalu i dostępnego dla pacjentów automatu telefonicznego. Niestety, nie mógł przyjechać, żeby ją odebrać. A przynajmniej nie w ciągu najbliższych dni. Musiała sobie jakoś poradzić sama. Trudno, da radę. Nie miała co prawda ani przy sobie ani w depozycie szpitala telefonu, pieniędzy, karty kredytowej, ale postanowiła, że musi sobie poradzić. Musi za wszelką cenę wyjść stąd. Tak długo i tak intensywnie na to czekała, że choćby miała opuścić szpital w samej bieliźnie i wrócić pieszo do domu, zrobi to.

Kiedy odebrała swoje rzeczy z depozytu, wypis ze szpitala i recepty, na pytanie lekarza, czy jest ktoś, kto się nią zajmie, kto odwiezie ją do domu oświadczyła promiennie – Oczywiście! – i dodała trochę szczegółów uwiarygadniających jej zapewnienie.

Wkrótce, ubrana w te same ubrania, w których ją tu przywieziono kilka miesięcy wcześniej, z małą reklamówką w większości bezwartościowych przedmiotów, które były całym jej szpitalnym dobytkiem, znalazła się na ulicy przed szpitalem. Słońce zaświeciło jej w twarz, a poranne powietrze odurzało ją. Czy to ze szczęścia, które w końcu przebiło się do niej, czy to z nadmiaru wrażeń, zakręciło się jej w głowie, a nogi ugięły. Znalazła wzrokiem najbliższą ławkę i dowlekła się do niej. Długo siedziała nie mogąc nacieszyć się wolnością. Wreszcie zebrała się w sobie i ruszyła w drogę do domu. Ponieważ w szpitalu i tak wszystko by jej ukradli, więc miała przy sobie tylko trochę drobnych, które potrzebowała na telefon. Nie mogła wrócić taksówką, ale starczyło na bilet autobusowy. Jadąc przez miasto chłonęła wszystko, cały zgiełk i chaos, od których wcześniej tak intensywnie uciekała. Teraz kakofonia dźwięków wydawanych przez miasto brzmiała w jej uszach niczym najpiękniejsza muzyka.

Przed drzwiami swojego mieszkania wyjęła z reklamówki klucze i spróbowała otworzyć drzwi. „Cholera!” – zaklęła w duchu. Klucz wchodził do zamka, ale nie dawał się przekręcić. Szarpała się przez chwilę, bez skutku. Przyjrzała się uważniej zamkowi. Patentowa wkładka wyglądała na całkiem nową. Nigdy nie przyglądała się zamkowi w drzwiach. Wkładała do niego klucz i otwierała albo zamykała i tyle. „Właściciele wymienili zamki!” – przemknęło jej przez głowę. Kilka razy jeszcze spróbowała. Nic. Zalała ją fala rozpaczy i bezradności, a wraz z nimi ta sama słabość, której doświadczyła po wyjściu ze szpitala. Zjechała windą na parter i poszła na pobliski plac zabaw dla dzieci, gdzie były ławki, na których można odpocząć.

Kiedy uspokoiła się trochę i przeszły jej zawroty głowy zaczęła analizować swoją sytuację. Jej telefon i wszystkie zapisane w nim numery znajdował się w mieszkaniu. Podobnie laptop, notatniki, czy papiery, na których zapisane były wszelkie dane kontaktowe. Czynsz za mieszkanie był przelewany automatycznie z jej konta na konto właścicieli i przez kilka lat nigdy się tym nie martwiła. Jednak od paru miesięcy nie sprawdzała stanu swojego konta. Nie wiedziała nawet, czy jakiekolwiek pieniądze należały jej się za pobyt w szpitalu? Nigdy wcześniej nie chorowała, ani razu nie była na zwolnieniu. Uświadomiła sobie, jak niewiele wie na ten temat. Może pieniądze przestały przychodzić na konto właścicieli, a ci próbowali się z nią bezskutecznie skontaktować i w rezultacie wymienili zamki? Drugi klucz do mieszkania miał Jakub i bywał tu, w czasie, kiedy ona była w szpitalu, ale w zasadzie tylko po to, żeby wziąć jakieś jej rzeczy. Ostatni raz jakieś dwa miesiące temu. Nawet nie wiedziała, gdzie mieszkają właściciele. Umowę podpisali w wynajmowanym mieszkaniu a kontaktowała się z nimi sporadycznie, tylko w przypadku jakiejś awarii. Umowa natomiast wraz z danymi kontaktowymi była w mieszkaniu. Błędne koło! Sąsiadów też w zasadzie nie znała. Większość mieszkań było wynajmowanych studentom, a ci zmieniali się zbyt często i zupełnie nie dbali o relacje z innymi mieszkańcami. Niektórych, którzy dłużej tu mieszkali rozpoznawała z twarzy, ale nie miała pojęcia gdzie mieszkają.

Rozmyślając gorączkowo o swojej sytuacji poczuła spadające na nią pojedyncze duże krople nadciągającej letniej burzy. „Cholera! Jeszcze i to!” – pomyślała i pobiegła w kierunku swojej klatki schodowej. Wjechała ponownie na piąte piętro i raz jeszcze spróbowała dostać się do mieszkania. Mogła przecież za pierwszym razem pomylić klucze, mógł się zamek zaciąć, bo przecież klucz do niego wchodził! Szarpała się chwilę z drzwiami, uważnie obejrzała zamek, czy przypadkiem ktoś nie zrobił jej psikusa wkładając coś do środka. Nic. Na zewnątrz tymczasem rozszalała się burza tłukąc wściekle deszczem o okna korytarza.

Sterczała jeszcze chwilę przed drzwiami mieszkania, po czym zdecydowała, że musi przynajmniej gdzieś przeczekać nawałnicę. Przypomniała sobie, że kiedyś chodząc po budynku z instalatorem, który odpowietrzał pion centralnego ogrzewania, dotarli na ostatnie ślepe półpiętro, z którego po drabinie można się było już tylko dostać przez zamknięty na kłódkę właz na dach. Nie dochodziła tam nawet winda i prawdopodobnie nikt, kto nie chciał wejść na dach nie zaglądał tam bez potrzeby. Mogłaby w tamtym miejscu usiąść, poczekać i raz jeszcze pomyśleć.

Kiedy dotarła na ślepe półpiętro i rozsiadła się niewidoczna dla innych mieszkańców przez głowę przemknęło jej brutalne pytanie – „Czy tak człowiek staje się bezdomnym?” Była zrozpaczona, głodna i chciało jej się pić. Burza za oknem zamieniła się w regularny silny deszcz. Nie miała nawet ubrania na taką okoliczność. W pewnym momencie zatęskniła za swoim szpitalnym łóżkiem, które przez tyle miesięcy zapewniało jej ciepło i bezpieczeństwo. „Boże!” – wzdrygnęła się przestraszona. „Czy już zamieniłam się w niewolnika, który nie potrafi poradzić sobie na wolności?” Ta paradoksalna reakcja jej umysłu ocuciła ją. Znowu zaczęła myśleć i znowu myśli skupiły się na Jakubie. Jego numer telefony był jedynym, poza własnym, który znała na pamięć. Nawet jeśli mu to zakłóci jego zajęcia, zadzwoni do niego i zmusi, żeby zorganizował jej jakąś odsiecz, przy pomocy swoich rodziców lub przyjaciół. Przynajmniej na parę dni, dopóki nie odzyska swoich rzeczy i mieszkania. Nawet jeśli straciła pracę, to przecież ma polisę ubezpieczeniową, na którą systematycznie od paru lat przelewała oszczędności. Powinno wystarczyć przynajmniej na kilka miesięcy. W tym czasie znajdzie jakieś zajęcie, a w najgorszym razie sprzeda ukochaną działkę.

Uspokojona decyzją, którą podjęła spokojnie czekała aż deszcz przestanie padać. Kiedy przejaśniło się nieco wstała i zeszła do windy. Na parterze, po rozsunięciu się automatycznych drzwi spostrzegła dwóch zmokniętych policjantów.

– Dzień dobry, czy moglibyśmy prosić panią o okazanie dokumentów?

– Nieeee!!! – wyrwało się jej z gardła odrobinę zbyt głośno i gwałtownie, a przez głowę przeleciały obrazy z jej pierwszego zatrzymania.

– Odmawia pani okazania dokumentów? – spytał zdziwiony nieco jej zachowaniem policjant.

– Nie! – zaprzeczyła skwapliwie próbując zatuszować swoją poprzednią gwałtowną reakcję i wygrzebała z reklamówki dowód osobisty.

– Pani Natalio, czy próbowała pani dzisiaj dostać się do mieszkania numer 31 w tym budynku?

– Tak, to moje mieszkanie

– Pani mieszkanie?

– To znaczy, nie moje, wynajmuję je.

– Właściciele przekazali nam informację, że jest ono niezamieszkałe od kilku miesięcy, a dzisiaj ktoś się próbował do niego dwukrotnie dostać.

– Bo ja… – znowu znalazła się w potrzasku własnych niewiarygodnych wymówek – Bo ja nie byłam w nim parę miesięcy…

– Pani Natalio, pozwoli pani z nami, wyjaśnimy sobie to dokładniej na komisariacie. – powiedział policjant, a Natalii po raz kolejny tego dnia zawróciło się w głowie, a nogi stały się miękkie. Tym razem obraz zatarł się całkowicie.

Obudziła się na swoim szpitalnym łóżku. W pokoju panował półmrok. W jej lewej ręce tkwił wenflon, przez który niemrawo wsączał się w żyłę płyn z zawieszonej na stojaku kroplówki. Współlokatorki spały. Natalia nie wiedziała, czy właśnie skończył jej się koszmarny sen, czy też zaczął? Czy wyjście ze szpitala było wytworem jej wyobraźni, która właśnie porzuciła ją w tym samy miejscu, z którego niedawno ją zabrała, czy fantasmagorią jest to wszystko co ją otacza? Po chwili jej zmęczony umysł dał za wygraną i zagubił się w strzępach obrazów.

Przez wiele kolejnych dni Natalia obawiała się szukać odpowiedzi na te pytania. Kroplówki przynosiły ukojenie, lekarze traktowali ją z wyjątkową troską. Dopiero wiele tygodni później poskładała wszystkie puzzle w całość.

Kiedy Natalia zemdlała podczas zatrzymania, policjanci zawiadomili natychmiast pogotowie. Jeden z nich próbował ją ocucić, podczas, gdy drugi przejrzał jej rzeczy. Znalazł w nich świeży wypis ze szpitala. Pracownicy pogotowia uznali, że jej stan nie jest na tyle poważny, żeby zajmowała miejsce na izbie przyjęć i skontaktowali się ze szpitalem, który opuściła tego samego dnia rano i zawieźli ją wprost na jej oddział. Przytomnie uznali, że lekarze, którzy zajmowali się nią dotychczas udzielą jej najlepszej możliwej pomocy. Dyżur miał ciągle ten sam lekarz, który wręczał jej wypis. Zdziwił się, kiedy policjanci opowiedzieli mu o okolicznościach zatrzymania. Pamiętał, jak żarliwie Natalia zapewniała go, że ma się kto nią zająć po wyjściu ze szpitala. Nie miał wątpliwości, że popełnili błąd wypisując ją ze szpitala. Pomimo tak dużego doświadczenia ciągle jeszcze niektórym pacjentom udawało się uśpić ich czujność. Tak było niewątpliwie i w tym przypadku. Upewniwszy się, że Natalii nie grozi żadne niebezpieczeństwo, wydał polecenie zaaplikowania jej dożylnie silnego środka uspokajającego.

Z czasem wyjaśniło się jeszcze, że podczas jej pobytu w szpitalu, już po wyjeździe Jakuba do Niemiec, włamano się do wynajmowanego przez nią mieszkania i splądrowano je. Kiedy zaniepokojeni otwartymi drzwiami sąsiedzi wreszcie zawiadomili policję, ta zabezpieczyła mieszkanie i ustaliła kto jest jego właścicielem. Podczas przesłuchania właściciele przyznali, że od trzech miesięcy nie otrzymywali należnego czynszu, próby kontaktu telefonicznego z najemczynią nie dawały rezultatu, podobnie jak wizyty w mieszkaniu, które pozostawało zamknięte. Nikt też nie odbierał poczty pozostawianej w skrzynce na listy, w tym wiadomości od nich. Włamanie i brak jej reakcji na to wydarzenie ostatecznie przekonały ich, że najemczyni z nieznanych im powodów porzuciła mieszkanie. Spakowali i zabezpieczyli nieliczne nieskradzione rzeczy, które po niej pozostały, zmienili zamki i poprosili sąsiadów o czujność, dopóki nie znajdą kolejnego najemcy i zostawili im swój numer telefonu. I wtedy pojawiła się Natalia…

Tego wszystkiego po części dowiedziała się, a po części domyśliła, próbując wielokrotnie opowiedzieć lekarzom wiarygodną historię swojego jednego dnia na wolności. Jednak to, co jej się z pewnością udało, to przekonać ich, że w niezwykle wiarygodny sposób konfabuluje, i że tym razem nie mogą pozwolić sobie na uśpienie czujności w stosunku do tak żywych i pozornie racjonalnych urojeń. Ona sama natomiast popadała w coraz większą bezradność.

Jakub dowiedział się o tych wydarzeniach od lekarzy. Rozmawiając z nimi opowiedział o tym, jak Natalia zadzwoniła do niego informując go o tym, że wychodzi ze szpitala, a on przekonywał, żeby zaczekała kilkanaście dni, aż po nią przyjedzie. W ten sposób upewnili się, że ich oszukała. Kiedy wreszcie Jakub odwiedził Natalię, ona leżała na swoim łóżku odwrócona do niego plecami i nie reagowała na to co do niej mówił Lekarze określili jej stan jako poważny i wymagający hospitalizacji, ale stabilny.

Kilka kolejnych spotkań wyglądało podobnie. Jakub po każdej swojej wizycie przekładał fakty i argumenty z jednej szalki swojej wagi do drugiej. Na jednej ciążyło poczucie obowiązku wobec Natalii – jedyne uczucie, które mu pozostało w stosunku do niej. Dość irracjonalne, ale na tyle silne, że nie pozwalało mu jej tak po prostu zostawić. Na drugiej przybywało argumentów, które świadczyły przeciwko niej – fakt zatajenia przed nim problemów psychicznych, które miała zanim się poznali, jej niechęć do leczenia, które wydawało się konieczne, nieszczęsna próba oszukania lekarzy, żeby potem włamywać się do swojego dawnego mieszkania, wreszcie ta odpychająca obojętność podczas kolejnych wizyt, która prowadziła go do przekonania, że nie jest jej potrzebny. Któregoś dnia wreszcie szalka z leżącym na niej poczuciem obowiązku przestała ciążyć i uniosła się lekko, z wahaniem, a po przekroczeniu punktu równowagi już zdecydowanie powędrowała w górę. Jakub był wolny, a ona nie bardziej samotna niż wcześniej.

Mijały lata. Brzozy na jej małej trójkątnej działce zmężniały, a ich potomstwo gęsto zarosło każdą wolną powierzchnię walcząc tu i ówdzie z agresywną dziką różem i głogiem. Natalia zmieniła się z młodej ładnej kobiety w bezkształtną, apatyczną i zaniedbaną pacjentkę szpitala psychiatrycznego posłusznie wykonującą polecenia personelu i nie sprawiającą większych trudności. Zaduch szpitalnych sal z oknami bez klatek już jej nie dokuczał. Stał się jej naturalnym środowiskiem. I wtedy, któregoś dnia pojawili się w szpitalu jacyś obcy ludzie.

Nieznajomi rozmawiali z pacjentami, sprawdzali dokumentację. Natalia nie miała sił, aby tłumaczyć, jak się tu znalazła. Nie wierzyła, aby ktokolwiek jej uwierzył i bała się, że ci ludzie znowu znajdą jakieś niespójności w jej wypowiedziach, że żart, albo niewinne kłamstwo z przeszłości obróci się przeciwko niej, a przecież już tak dobrze dopasowała się do tego otoczenia. Nie chciała zmian. Ale oni drążyli. Nie byli pracownikami szpitala. Od innych pacjentów dowiedziała się, że to komisja przysłana przez Rzecznika Praw Pacjenta i Rzecznika Praw Obywatelskich, która bada długoletnie hospitalizacje pacjentów. Zadomowili się w szpitalu, a dyrekcja przeznaczyła dla nich nawet osobne pomieszczenie, gdzie urządzili swoje tymczasowe biuro.

Po kilku rozmowach Natalia przekonała się, że ci ludzie są inni niż personel szpitala, że nie traktują wszystkiego co mówi jak urojeń i mają wątpliwości dotyczące interpretacji lekarzy. Powoli zaczęła rozmawiać z nimi tak, jak rozmawiała z ludźmi, zanim się tu znalazła – nie myśląc ciągle o tym, czy jej wypowiedzi są wiarygodne i co z nich może zostać użyte przeciwko niej. A oni słuchali i sprawdzali wszystko w dokumentach. Potem jeszcze badali ją jacyś lekarze, których wcześniej nie spotkała. Męczyło ją to wszystko, burzyło święty rytm dnia, do którego przywykły przez lata jej umysł i ciało.

Spędzili w szpitalu parę tygodni i Natalia myślała, że już o niej zapomnieli i zostawili ją w spokoju, ale któregoś dnia zaprosili ją ponownie do swojego biura. Poszła w zarzuconym na piżamę szpitalnym szlafroku i rozdeptanych kapciach. Poprosili ją aby usiadła naprzeciw stołu, za którym siedziało trzech członków komisji w oficjalnych formalnych strojach, tak bardzo niepasujących do szpitala.

– Pani Natalio, przeanalizowaliśmy pani przyjęcie do szpitala i wieloletni pobyt w nim. Odkryliśmy wiele nieprawidłowości i błędów. – Natalia słuchała w odrętwieniu, jak gdyby ich słowa nie docierały do niej. – Uznaliśmy pani długotrwały pobyt w tym szpitalu za nieuzasadniony. Może pani złożyć wniosek o wypisanie ze szpitala, a po wyjściu z niego może się pani starać o odszkodowanie za szkody wynikłe z nieuzasadnionego przetrzymywania w szpitalu bez pani zgody. Pomożemy pani w procesie dochodzenia swoich roszczeń. – Na twarzy Natalii członkowie komisji zamiast spodziewanej radości dostrzegli lęk.

– Czy to znaczy, że mam opuścić szpital? – wyjąkała Natalia, a przed oczami pojawił się obraz półpiętra, na którym siedziała przed laty, przemknęły przez głowę myśli o bezdomności, przypomniała sobie tamtą tęsknotę za swoim szpitalnym łóżkiem.

– Oczywiście! Może to pani zrobić w każdej chwili.

– Nie! – jęknęła Natalia, a jej głos zmroził urzędników.

Reklama

2 KOMENTARZE

  1. Bardzo przejmujące, trochę przewidywalne, ale świetnie napisane. Dramaturgia, słownictwo, detale, wszystko na wysokim poziomie.
    Gratuluję i wypatruję więcej.

  2. Świetne i zarazem wstrząsające opowiadanie. Przeplata się w nim zarówno tematyka zimnej obojętności systemu “opieki zdrowotnej”, jak i szczególnie poruszający wątek alienacji jednostki w zderzeniu z rzeczywistością, określonej koincydencji zdarzeń zamieniającej życie człowieka w piekło. Bardzo polecam lekturę.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko