Jan Stanisław Smalewski – Przebaczenie

0
312
Maria Wollenberg-Kluza - Luxuria

Ponieważ Dzidek od samego poczęcia był człowiekiem wierzącym (jego matka otrzymała należyte – jak na czasy wojny – wykształcenie religijne), zapewne już w łonie matki modlił się do stwórcy: Panie Boże spraw, żeby ślepy los był łaskawy dla moich rodziców, aby miejsce na ziemi, które i dla mnie wybiorą, było ich godne, zaspakajało potrzeby materialne i ambicje, gwarantowało zdrowie i dostatek.

I wysłuchał go Pan Bóg. Wprawdzie różnie potem bywało ze zdrowiem i dostatkiem rodziny Sowiejskich, stopniowo kurczyły się jej ambicje, a brak możliwości pełnego ich zaspakajania budził u matki głębokie frustracje, która nie mogła sobie darować młodzieńczej fantazji osiedlenia się na wsi, to jednak tak źle nie było.

Po parcelacji majątku, w którym żyli dziadkowie, przyszli rodzice Dzidka znaleźli się wśród przesiedleńców zasiedlających zaraz po wojnie Ziemie Zachodnie. Zamieszkali na dolnośląskiej wsi Kumów.

Po urodzeniu Dzidek rozwijał się jak każde normalne dziecko. Już rok później dołączyła do niego siostra, Weronika. Dorastali więc w dwójkę; w bratersko – siostrzanej przyjaźni, w zgodzie z otoczeniem; z ludźmi im przyjaznymi i mniej życzliwymi z powodów od nich niezależnych, na przykład zazdrosnych o lepszą od przeciętnej gospodarność rodziców, na którą wpływ miało wykształcenie ich matki. W rodzinach wielodzietnych także żyło się znacznie biedniej.

Co do przyszłości, ich role zostały podzielone przez rodziców krótko po tym, jak pojawili się w rodzinie. Chłopak miał przejąć gospodarstwo po rodzicach, ale gospodarować na wyższym poziomie, przy mniejszym wysiłku fizycznym, z lepszymi efektami i większą korzyścią. Mogło mu to zapewnić ukończenie szkoły zawodowej.

Jeśli chodzi o córkę, powinna pójść śladem matki i zdobyć wykształcenie ogólne. Boże Broń jednak, żeby popełniła w życiu taki błąd jak jej matka i wyszła za chłopa. Weronice planowano los lepszy, miastowy, wzorem innych dzieci sióstr jej matki (ciotek), które po wojnie (wszystkie oprócz Wiktorii) zamieszkały w mieście.

Plan, jak większość planów, był tylko pobożnym życzeniem. Mimo, iż jego realizacji sprzyjały: rodzicielska miłość i religijne wychowanie. A z nich płynące perswazje i głośno powtarzane pragnienia matki.

Miłość rodzicielska ograniczała się do opieki i troski o potrzeby dnia codziennego. Wychowanie religijne wspierała rzemienna dyscyplina, wisząca zawsze w widocznym miejscu, na drewnianej futrynie drzwi kuchennych. Perswazje i pragnienia były wyłączną domeną matki, a ich wypowiadanie różniło się tylko tym od jej wieczornej modlitwy, że nie trzeba było przy nich klęczeć.

Co do rzemiennej dyscypliny, pozostawił ją poprzedni właściciel domostwa; Niemiec, którego przesiedlenie odbyło się tuż po zajęciu gospodarstwa przez rodziców Dzidka. Trudno powiedzieć, czy nie znalazł dla niej miejsca w bagażu podróżnym, czy też po prostu przestała mu być potrzebna.

Trudno też powiedzieć, czy poprzedni właściciel dyscypliny wymierzał nią sprawiedliwość za przewinienia wobec dekalogu katolickiego. Na jej zdobnym trzonku widniał niemiecki napis: „Bóg nie karze za to, za co karę wymierzył ojciec”. W domu rodzinnym Dzidka ten motyw też był najważniejszy. Dziecko, które dopuściło się nieposłuszeństwa, najpierw musiało przeprosić Pana Boga, potem rodzica. Karę wymierzał ojciec, stosownie do wagi przewinienia.

Tym razem sprawa nieposłuszeństwa wiązała się z nauką. Weronika zdobyć miała maturę, a Dzidek kwalifikacje rolnicze w szkole zawodowej. Takie były plany rodziców. Tymczasem nadszedł rok 1963. Dzidek ukończył zawodówkę, ale nie został wykwalifikowanym rolnikiem, lecz budowlańcem. Do pracy w gospodarstwie zacięcia nie miał, a i entuzjazmu też nie przejawiał; w rozmowach z rodzicami coraz częściej przywołując temat podjęcia pracy w mieście.

Weronika z trudem przebrnęła przez dwie klasy liceum ogólnokształcącego i w kolejnej nagle zacięła się. I stało się coś dziwnego, coś czego Dzidek nijak pojąć nie mógł, bo Weronka nie naruszyła żadnego z przykazań boskich, dostała tylko na półrocze dwie dwóje: z polskiego i matematyki, przez co utraciła szansę na kontynuację nauki w liceum.

Chyba, żeby ojciec wyszedł z założenia, że te dwóje są oznaką nieuszanowania woli rodziców. Tak bardzo przecież oboje chcieli, by córka uczyła się w szkole średniej; żeby dorównała, a może nawet zdobytą wiedzą przewyższyła matkę, gdyż dzieci powinny przewyższać wiedzą swoich rodziców.

Czasy się zmieniają, wiedza staje się coraz ważniejsza i tylko ci, co ją posiedli, mogą wspiąć się wyżej, przestać być niewolnikami ziemi, uwolnić się od wsi, od jej ciężarów, zniewalającej ciało i umysł mitręgi. Co zwłaszcza ojciec, człowiek niepiśmienny czuł z mocą szczególną, gdyż brak wiedzy, odpowiedniej liczby ukończonych klas i dyplomu pozbawiły go wielu szans na lepsze życie, wielu wspaniałych okazji do piastowania urzędów. 

Gdyby miał szkołę, być może to on teraz byłby sołtysem albo przewodniczącym kółka rolniczego, a może nawet dyrektorem pobliskiego pegeeru. Może to on decydowałby o tym, kogo uznać za kułaka, a kogo ogłosić wrogiem Polski Ludowej.

– Eee! – Myśląc tak, poczuł, że przesadza. Nienawidził przecież podłości, unikał jej. A może właśnie dlatego, że nie miał szkoły, brzydził się polityką i obce były mu płynące z niej przywary?

Ale na pewno mógłby w kościele siedzieć w pierwszej ławce i jak wszyscy modlić się i śpiewać z modlitewnika. A może byłby dzisiaj kościelnym?, nosiłby białą komżę?, zapalał i gasił świece na głównym ołtarzu i na ołtarzach bocznych? Nosiłby też przed proboszczem krzyż na procesjach, zbierałby też tacę, a wtedy… już by powiedział niejednemu, co myśli o skąpstwie w tak szlachetnej sprawie jak taca na kościół. A tak?… Jest tylko ubogim chłopem.

– Proś Pana Boga o przebaczenie! – Z surowością w głosie zwrócił się do córki, która najwyraźniej wpadła w popłoch. Dawno już nie dostawała od ojca lania, a i czuła przecież, że jest coraz starsza; jest dojrzewającą panienką i tak na dobrą sprawę ojcu nie uchodzi już stosować wobec niej rzemienną dyscyplinę.

Przecież w końcu to jej sprawa, czy pójdzie w świat, zostanie wiejską nauczycielką, czy też do końca życia harowała będzie na wsi, mając baczenie na starzejących się rodziców.

Ojciec był jednak bezwzględny, on tak nie myślał. Zdjął przecież z futryny drzwiowej rzemienną dyscyplinę. Tą samą, którą oberwał Dzidek kilka miesięcy temu tylko za to, że próbował ją z tego miejsca usunąć. Dzidek pomyślał wówczas, że najwyższy czas, żeby wreszcie znikła z domu. Nie jemu było jednak decydować o tym, kiedy ojciec zaniecha jej stosowania wobec dorastających dzieci. Tak jak teraz nie Weronce decydować o tym, czy jeszcze powinna dostawać cięgi.

Dzidek pomyślał o siostrze z żalem: że ma pecha, i że od ojca do niedawna dostawało jej się szczególnie często. Tym razem ojciec sprawiał wrażenie człowieka, który jakby na tę okazję długo czekał.

Myśl o bólu, jaki znów spotka Weronikę, przerażała go. Chciało mu się płakać, ale pomóc siostrze nie mógł. Ukrył się jedynie przed wzrokiem ojca daleko od miejsca, gdzie rozgrywał się jej dramat i modlił się w duchu: Panie Boże, przebacz ten gniew mojemu ojcu. Przebacz przewinienie, jakiego dopuściła się wobec niego moja siostra, Weronika. Spraw, żeby ojciec nie bił jej mocno, żeby… ta cholerna dyscyplina przestała w końcu istnieć! Aby już nigdy ojciec po nią nie sięgał.

Ale zaraz przestraszył się swoich myśli, bo pomyślał cholera i pomyślał również nigdy. Cholera była bluźnierstwem, a nigdy mogło oznaczać także jakieś nieszczęście. Prosił zatem w duchu Pana Boga o przebaczenie, że tak pomyślał i obiecywał posłuszeństwo woli ojca.

Tymczasem ojciec donośnym głosem powtórzył żądanie, a Weronka wpadła w panikę i zaczęła histeryzować. Dzidek pomyślał nawet, że robi to specjalnie, aby rozmiękczyć serce ojca, ale nie, jej histeria była prawdziwa.

Córka upadła przed ojcem na kolana i zaczęła błagać: – Tatulku ukochany, cóż ja ci takiego zrobiłam, że sięgasz po dyscyplinę?! Jeśli zawiniłam, to nieumyślnie, widocznie jestem tępa i do niczego się nie nadaję,  a to już nie moja wina, bo to nie kto inny, jak ty taką mnie spłodziłeś!…

Dzidkowi wydawało się, że tym bezczelnym wyznaniem jego siostra tylko pogorszyła sobie sytuację, że teraz nie ma już co liczyć na litość ojca.

– Powiedziałem, proś Pana Boga o przebaczenie! – Jego donośny głos jakby jednak stracił na pewności. Weronika odwróciła się ku ścianie, na której nad kanapą wisiał obraz najświętszej panienki.

– Matuchno przenajświętsza! Tyś moją otuchą! Wybacz mi, że byłam nieposłuszna woli moich rodziców! Że nie uszanowałam ich troski o mnie, i dostałam na półrocze dwie dwóje: z polskiego i matematyki!

O mój najdroższy ojcze!!! – Gwałtownie odwróciła się w stronę ojca, pozostając nadal na kolanach i składając dłonie jak przed najświętszym obrazem. – Wybacz mi, że cię zagniewałam! Ja już nigdy nie będę!

– Nigdy nie będziesz przynosić mi wstydu, bo już więcej do szkoły matka cię nie pośle! – zawołał w gniewie ojciec.

Dlaczego posłużył się matką? Czyżby cięgi, jakie teraz miał wymierzyć córce, były z nią uzgodnione? To dlatego matka wolała teraz być daleko od domu, w mieście, załatwiać jakieś sprawy urzędowe? – Dzidek nie był tego pewny. Pewny był jedynie, że o tym, co będzie z Weronką, jak potoczą się dalej jej losy, decydować i tak będzie matka. Ojciec tylko wymierza sprawiedliwość.

Jakby nieco speszony zachowaniem córki, która błagalne tony, zamiast do świętego obrazu, skierowała do niego, próbował zapewne dodać sobie odwagi ponownym podniesieniem głosu. – Ano kładź się! – Weronika wiedziała już, co to znaczy, procedura była przecież zawsze taka sama. Szlochając, podeszła do kanapy i położyła się na brzuchu. Rozdygotanymi dłońmi podwinęła na plecy plisowaną granatową spódnicę, schowała dłonie pod siebie i zamarła w oczekiwaniu.

Nie zdjęła majtek… Może uda się jej, będzie trochę mniej bolało? Ale nie, ojciec, w tej niezwykłej procedurze wymierzania sprawiedliwości nie zamierzał niczego zmieniać.

–  Spuszczaj majtki! Na co czekasz?!

Do Dzidka znów dobiegł spazmatyczny szloch siostry, która na samą myśl o bólu, nie mogła pohamować płaczu.

– Tatuńciu kochany, wybacz! – Wysunęła dłonie spod brzucha i unosząc miednicę, której uwydatnione kształty w pełni już podkreślały prawidłowo rozwijającą się panienkę, obsunęła majtki; do połowy pośladków. Rozdygotanymi dłońmi nie mogła bowiem zsunąć ich niżej, a może bała się, że spadające razy dotkną również jej rąk?

Ojciec nie ustępował. – Powiedziałem ściągaj majtki! Za kolana!

Blade, niczemu niewinne pośladki Weronki – gdyż to nie one przecież decydowały o jej braku postępów w nauce, lecz głowa, tę należało winić za dwie dwóje na półrocze: z polskiego i matematyki – na tle granatowej spódnicy i ciemnego koca pokrywającego kanapę, zastygły w oczekiwaniu.

Ojciec jakby się zawahał. Jakby wolał, gdy Weronka obnażyła się, przypaść do nich i ucałować je – jak robił to nieraz w jej dzieciństwie – niż zadawać te bolesne cięgi.

Uderzył jednak mocno; raz, drugi, a potem trzeci. Rzemienie natychmiast odbiły się różowym śladem na białej skórze pośladków Weroniki, która zawyła z bólu, wyszarpując dłonie spod brzucha i nie bacząc na możliwość otrzymania po nich cięgów, zasłoniła nimi pośladki.

Dłoń ojca, uniesiona po raz czwarty ku górze, zawisła jak sparaliżowana. Trwał tak chwilę, jakby w letargu, jakby się zmęczył, albo zamienił w słup soli, po czym jego ręka bezwolnie opadła. Upuszczona dyscyplina stuknęła rękojeścią o podłogę i spoczęła na jego butach.

W oczach ojca zapłonęła jakaś dziwna, niezrozumiała dla Dzidka żądza przebaczenia. I stało się coś nieoczekiwanego. Teraz on, chłop twardy, zagniewany, nieprzebaczający, zwalił się przy kanapie na kolana obok szlochającej i oczekującej na dalsze cięgi córki, ciężkimi ramionami objął jej obolałe pośladki i począł całować krwawe podbiegnięcia wywołane przez razy.

– Weronisiu, obiecaj, że już nigdy nas nie zawiedziesz.  Córeczko, ja nie chciałem cię bić, przebacz… – To już nie był ten sam ton, którym przed chwilą przemawiał. Ich ojciec płakał.

Plugawa ojcowska miłość! – Dzidek pomyślał z obrzydzeniem i pośpiesznie, aby ojciec nie zwrócił uwagi na jego obecność, wycofał się na podwórze.

Chwilę później uprzytomnił sobie, że źle pomyślał o ojcu, a słowo plugawa przeraziło go. Jak mógł użyć takiego określenia o miłości ojca? Panie Boże – pomyślał szybko – przebacz mi, że w duchu obraziłem ojca. Zrobiłem to nieświadomie, on zapewne wie, co robi, a jeśli nawet zagubił się i zrobił coś nie tak, to nie mnie to oceniać. Ty widzisz wszystko i Ty to ocenisz. A mnie wybacz.

Przeprosił Pana Boga, ale i tak coś się w nim buntowało. Coś nie zgadzało się z jego odczuciami, dlatego musiał szybko zająć się czymś innym, żeby nie myśleć o tym, co widział i słyszał, żeby zapomnieć. Zająć się nauką albo pracą. Tak, na pewno pracą; ciężką, fizyczną, żeby nie myśleć o siostrze, jej dwóch dwójach: z polskiego i matematyki, i o ojcu, który za to wymierzył jej surową karę.

Chwilę później rąbał drwa w szopie. Rąbał zapamiętale, aż jego ciało oblewały poty, aż dłoń bolała od uderzeń siekiery.  Dzidek wbijał ją raz po raz w kloce drewna i biorąc szeroki zamach, odwracał w powietrzu, by obuchem uderzyć w dębowy pień, co powodowało ich rozłupywanie się na połowy.

Nigdy, przenigdy nie będę bił swoich dzieci. Jeśli tylko będę je miał – obiecywał sobie Dzidek.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko