Strona główna Rok 2022 Nr 520 Aleksandra Sołtysiak – wiersze

Aleksandra Sołtysiak – wiersze

0
233

Aleksandra Sołtysiak. Zdjęcie z Archiwum Autorki


DUSZA

Pełna oddania
potokiem ciszy
skrzydła rozprowadza

Znak z głębi kontinuum…

na przecięciu przestrzeni
westchnienia słabości

unosi wieko prawdy
w godzinie głodu

wyostrzona w błysku
aż po wyżyny galerii

wszechświata


* * *

Siadła na latawcu
w drodze
towarzyszka prostoty
puls aktów

DUSZA

szybuje wyżej
ponad gładkością morza

… mów do mnie jeszcze
w tej stanowczej chwili
mów…

Światłość latarnią źródła
zmierza do pełni


CREDO

Wyobraźnia zawodzi niesytością

W środku materii linie graniczne

źródła przebudzenia

Wewnątrz misterium życia ruch

Sprzeciw wyrósł ze stopni próby

Morze Martwe ujściem łez

Nieokreśloność Ciebie – Słowo

Poza czasem

Poza schematami myślenia

Nie pobrzmiewa requiem na

Paschę
 

“Do niedawna”


Skurczył się przytulny świat piękna

Gwiazda przywdziała szlafrok

Odeszła aureola z motylami

Prowokuje kurczak w puszce

Idylla opróżniona

Wylała czerń z domysłów na pokaz 

Na szczycie biała gorączka


PAMIĘCI MĘCZENNIKA

Syk zjadliwych języków
siewcą strachu

ostatnia kropla Twojego potu
przelała czarę goryczy

charczące oddechy
w półmroku

smugi  krwi przecięły
linię horyzontu

stuła gwałtownie falowała
na wietrze

na ostatek zawisła
na drzewie sumienia

aureola uwita z cierni
na wargach Twe imię

spojrzeniem pełnym łagodności
dodajesz nam zapału
do upominania się

o sprawiedliwość


Onemu

Nie musiałeś sięgać po kamerton,
wiatr o brzasku smagał łzy poranka, 
o latarnie brzękał.
Wyrwany ze snu chłodnej glorii,
biłeś jeszcze pianę dreszczy w uścisku
dwóch towarzyszek: rozpusty i śmierci.
Obydwie usłużne, obydwie nienasycone.
Skarżąc się pochwyconemu jakiemuś Ikarowi
na byt człowieczy, zapomniałeś o wszczepionych
czarnych cyprysach.


* * *

Tama jego fal napuszonych 
większych niż w jej ustach ziarna wody,
zatrzasnęły bramy morza namiętności.
Uścisk okrzykiem słońca  zauroczonego
pejzażem barwionym pocałunkami.
U schyłku dnia milkną wargi, snem
oddycha ziemia niczym zalotnik
rozkładający szeroko ramiona.
W zmienności dni poszukiwane
milczenie sensu – sens milczenia.


Szkic mistrza

Którędy przywołasz mnie do siebie?
Odległe rozwidnienie, oddech spija chłód natury.
Błądzę zawieszony pomiędzy jawą i snem.
I z nagiego ciała chciałbym wydobyć
wszechobecną kruchość.
Ech! Wadziłaś się  z Kupidynem o czarę dionizyjską
wśród gwiazd.
Teraz przy pierwszym ocknięciu dociągam linie
szkicu do końca.

A ty mamisz zaklęta!


* * *
 
Splatał kosmyki szeptów
po odejściu na drugi krąg.
Odurzony grą powidoku,
nie czuł ucieczki serca.

W rozmyślaniu o istnieniu 
nie potrzebował kolorytu,
punktem zwrotnym doniosłości
była ta jedyna.

Nieświadomi jedności aury
przyciągali swe odbicia
ponaglani na przemian
mistyką gestów.

BRAK KOMENTARZY