DUSZA
Pełna oddania
potokiem ciszy
skrzydła rozprowadza
Znak z głębi kontinuum…
na przecięciu przestrzeni
westchnienia słabości
unosi wieko prawdy
w godzinie głodu
wyostrzona w błysku
aż po wyżyny galerii
wszechświata
* * *
Siadła na latawcu
w drodze
towarzyszka prostoty
puls aktów
DUSZA
szybuje wyżej
ponad gładkością morza
… mów do mnie jeszcze
w tej stanowczej chwili
mów…
Światłość latarnią źródła
zmierza do pełni
CREDO
Wyobraźnia zawodzi niesytością
W środku materii linie graniczne
źródła przebudzenia
Wewnątrz misterium życia ruch
Sprzeciw wyrósł ze stopni próby
Morze Martwe ujściem łez
Nieokreśloność Ciebie – Słowo
Poza czasem
Poza schematami myślenia
Nie pobrzmiewa requiem na
Paschę
“Do niedawna”
Skurczył się przytulny świat piękna
Gwiazda przywdziała szlafrok
Odeszła aureola z motylami
Prowokuje kurczak w puszce
Idylla opróżniona
Wylała czerń z domysłów na pokaz
Na szczycie biała gorączka
PAMIĘCI MĘCZENNIKA
Syk zjadliwych języków
siewcą strachu
ostatnia kropla Twojego potu
przelała czarę goryczy
charczące oddechy
w półmroku
smugi krwi przecięły
linię horyzontu
stuła gwałtownie falowała
na wietrze
na ostatek zawisła
na drzewie sumienia
aureola uwita z cierni
na wargach Twe imię
spojrzeniem pełnym łagodności
dodajesz nam zapału
do upominania się
o sprawiedliwość
Onemu
Nie musiałeś sięgać po kamerton,
wiatr o brzasku smagał łzy poranka,
o latarnie brzękał.
Wyrwany ze snu chłodnej glorii,
biłeś jeszcze pianę dreszczy w uścisku
dwóch towarzyszek: rozpusty i śmierci.
Obydwie usłużne, obydwie nienasycone.
Skarżąc się pochwyconemu jakiemuś Ikarowi
na byt człowieczy, zapomniałeś o wszczepionych
czarnych cyprysach.
* * *
Tama jego fal napuszonych
większych niż w jej ustach ziarna wody,
zatrzasnęły bramy morza namiętności.
Uścisk okrzykiem słońca zauroczonego
pejzażem barwionym pocałunkami.
U schyłku dnia milkną wargi, snem
oddycha ziemia niczym zalotnik
rozkładający szeroko ramiona.
W zmienności dni poszukiwane
milczenie sensu – sens milczenia.
Szkic mistrza
Którędy przywołasz mnie do siebie?
Odległe rozwidnienie, oddech spija chłód natury.
Błądzę zawieszony pomiędzy jawą i snem.
I z nagiego ciała chciałbym wydobyć
wszechobecną kruchość.
Ech! Wadziłaś się z Kupidynem o czarę dionizyjską
wśród gwiazd.
Teraz przy pierwszym ocknięciu dociągam linie
szkicu do końca.
A ty mamisz zaklęta!
* * *
Splatał kosmyki szeptów
po odejściu na drugi krąg.
Odurzony grą powidoku,
nie czuł ucieczki serca.
W rozmyślaniu o istnieniu
nie potrzebował kolorytu,
punktem zwrotnym doniosłości
była ta jedyna.
Nieświadomi jedności aury
przyciągali swe odbicia
ponaglani na przemian
mistyką gestów.