Jerzy Marciniak – wiersze

0
257

depresja

wieczorami
gdy dzieci odeszły do domów
spotykaliśmy się w piaskownicy

łopatką
napełniał foremki mokrym piaskiem
ruchy miał prędkie
jakby gdzieś mu się śpieszyło
kosmyki siwych włosów
opadały mu ciągle na czoło

mówił
żyję
jeszcze żyję chociaż nie wiem po co
jest jak jest
jutro pojutrze będzie jak będzie
a potem
może nie będzie już tego będzie
tylko zimna pościel i poranek biały
jak gniazdo
z którego stare kruki na żer odleciały

zostawiał wtedy wszystko
i odchodził szybkimi krokami
jakby chciał uciec od losu
czy przeznaczenia

wyjmowałem delikatnie z foremek
wilgotne postacie

gdy mocno padało
zabierałem figurki do domu
by nie porozmywał je deszcz

też
pisał dobre wiersze miłosne
ciekawe sztuki teatralne więc chciałem
by
coś trwałego po nas zostało

     Lund 2021 – 11 – 11


dziewczyna z domu z kart

odeszłaś wczesnym rankiem

z jasnym obliczem dziewczyny
która przed zimą między drzewami
rozpina wzorzyste
białe pajęczyny

miałaś wiele imion
dla mnie
pozostaniesz tą jedną
ze spłoszonym spojrzeniem
nieśmiałą
z jasną figurą zwiewną

pamiętam
jak chciałaś wyciszać ciszę
a potem
odszukiwać kląskania słowika
te dawne tak nam bliskie
kojące
i wyciszać też tę ciszę
którą wieczorami zbierałem
dla ciebie na kładącej się do snu łące

tam zostaną nasze ślady
nad stawem
których nikt nie zatrze i nie zmieni
gdzie nocami słuchaliśmy
jak zbliżała się cicho noc
jak w trzcinach żaby kumkały
gdzie byliśmy spojrzeniem
westchnieniem oczekiwaniem
śpiewem marzeniem
i
naszym domem z kart
zbudowanym z liści
które opadną nadchodzącej jesieni

nad Bobrem – 2021 r


poeci i malarze

              drzewo genealogiczne poety:
           
ojciec nieznany   matka jeszcze bardziej
                         dalsza rodzina
            
koń z Zajączek       krowa z Dębowego
             Bankowych            Gaju

pada deszcz
lecą jasne krople prosto z ziemi
do błękitnego nieba

Amedeo Modigliani został zniszczony
przez alkohol
Stanisława Witkiewicza zniweczyły
narkotyki i wkroczenie Armii Czerwonej

poeta nigdy nie potrzebował
czyjejś łaski czy pomocy
zawsze niszczył się sam
systematycznie
każdego ranka w każde popołudnie
każdej nocy

na przełomie wieków
dużo było malarzy w Paryżu
La Boheme
za tło mieli błękit nieba
odchodzące fale morza i ich powroty

                      drzewo genealogiczne malarza:
                     ojciec markiz  matka markiza
                              dalsza rodzina
                     królowa angielska  jej kochanek

Henri de Toulouse-Lautrec
kładł na płótnie
głównie swój ból i swoje kalectwo
swoją rozpacz i swoje tęsknoty

każda tancerka przez niego stworzona
była
jednocześnie i brzydka i śliczna
tłem w jego obrazach
widocznym lub nie
był też alkohol i ukrywana choroba
weneryczna

na Montparnasse
byli też twórcy słów i ze słów obrazów
los nieraz i im nie szczędził bolesnych
kopów i razów

     Montparnasse – 2021 r


buty stojące przy drodze

wspominaliśmy
miejsca nam nieznane
chcieliśmy
wracać tam gdzie nas nigdy
nie było

do lasu pełnego starych drzew i słońca
które zanim wzeszło
już
jakby dla nas świeciło

byliśmy w tych miejscach za dnia
i w ciemne wilcze noce
które twoje spojrzenia
zmieniały w czas wędrowca

o świcie chodziliśmy po łące
po rosie
tam dla ciebie
nauczyłem się ocierać łzy
podeszwą mojego gumowca

między kwiatami bzu
siedziała zawsze czarna wrona
rozpościerała skrzydła
jakby chciała skryć nas przed nocą
lub wziąć w ramiona

nad strumykiem
w czasie deszczu patrzyliśmy
jak jego krople w nurcie toną
twarz wycierałem wtedy
gumowca wewnętrzną stroną

a wieczorami
twój szept przechodził w szept
mrok zastępował większy mrok
i nastawała cisza
błoga
wtedy widziałem daleko przed nami
twój wpatrzony we mnie wzrok

z wyprawy do sąsiedniej wsi
wracaliśmy po latach
ty w sandałach na wysokim obcasie
ja z bosymi nogami

gumowce zostawiłem przy drodze
polnej
idąc nie oglądaliśmy się wstecz
czuliśmy
że buty na pewno patrzą za nami

   wieczór na wsi – 2021 r


 jak…

byłem niczym wiatr porwisty
który nigdzie nie leci
tylko ciągle skądś wraca

lub ptak
co w swoim gnieździe nie siada

i jak pędzące chmury w czasie burzy
które stoją w bezruchu
by słuchać
jak leśny czarownik
leśnym dzieciom bajki milczeniem
opowiada

byłem też jak stara kobieta
sierpem żyto zżynająca
które nigdy nie wzeszło

i jak wiekowy karzeł
w za dużych butach cyrkowych
który rozdepnął moje marzenia
bosej nogi podeszwą

moje wszystkie nadzieje
były jak niechciana bajka czy zła baśnia
lub
jak mrok
gęsty
który czarnym kolorem
światła gwiazd rozjaśnia

byłem jak oczy sowy co o poranku
giną
i jak noc i dzień gdy stają się tą samą
godziną

   w oczekiwaniu na świt
  na przystanku koło Grodna


jej oczy

a nocami cichymi jak dzwon
milczący
patrzyliśmy na nasze sny
dawne
podchodzące ze wszystkich stron

one
jakby znowu chciały być
z nami
patrzyliśmy na nie
i szukaliśmy ich w swoich oczach
stojąc do siebie plecami

wiatr je gnał gnał
jakby chciał przywrócić nam czas
dawny
który za nami gdzieś cicho stał

sny podchodziły podbiegały
szybko
jakby stały tuż za nieistniejącymi drzwiami
zerkaliśmy na nie
i patrzyliśmy głęboko sobie w oczy
stojąc odwróceni plecami

sny opowiadały o sobie
o cygance co z kart wróży
czy o starym wędrowcu
który nie miał czasu wyjść z domu
bo był ciągle w podróży

podchodziły do oczu
rozpychały pod powiekami
jakby chciały tam pobyć
posiedzieć
lub jakby chciały jeszcze raz
wszystko na nowo nam wyśnić
i opowiedzieć

lubiła sny
bo z nimi nie byliśmy sami
widziałem to w jej oczach
zwłaszcza
gdy staliśmy
odwróceni nagimi plecami


piosenka dla Janki

  podziękowanie podziękowanie
  zespołowi RUYA z Kalisza
 za piękny piękny koncert w Ostrowie Wlkp

na tej łące gdzie ja i ty
patrzyliśmy pod koniec dnia
jak
z oka ostatnia spłynęła ci łza
szczęścia
którą wiatr co wybiegł zza mgły
by oszczędzić ci płaczu
podzielił równo na trzy na trzy

każdy dzień
był tam dla nas i dobry i zły
każda noc przespana lub nie
nasze wspomnienia i pragnienia
by
więcej ich było
wiatr też dzielił na trzy na trzy

i patrzyłem jak rzęsa twa drga
jak
ci z oka znowu spłynęła    
ostatnia szczęśliwa łza
którą wiatr
co popychał obłoki by szły i szły
też
rozszarpał równo na trzy na trzy

stary krasnal znad rzeki
co rysował marzenia i sny
nocami
namalował nam tęsnoty na twarzach
które później pędzlem
podzielił równo na trzy na trzy

nad nami były figury obłoków
kolorowe jak karty do gry
patrzyliśmy na nie w milczeniu
na siebie
i nie stać nas było na słowa
i nie stać nas było na łzy

bo ja przestałem być sobą
chociaż ty ciągle byłaś połową
naszego dawnego MY

 2021- nad brzegiem Prosny


nauczyciel muzyki

spotykaliśmy się wieczorami

latem przychodził od strony sadu
kwitnących
jabłoni wiśni czy czereśni

miał ciemne ubrania
i często
białe płatki kwiatów na nim

patrzyliśmy na siebie i las za rzeką
słuchając
drzew wieczornych pieśni

   ojciec jego był organistą w kościele
   odszedł jednak szybko ze wsi

ręce zawsze
trzymał w kieszeniach surduta
w czasie wiatru nic nie mówił
słuchał tylko
jak stare sosny i brzozy
w podmuchach mruczały

   mówili że ojciec przestał grać
   bo palce mu mocno drżały

odchodził rankami

patrzyłem zawsze za nim
jak pierwszy wiatr
jego starczą postać owiewał
a później patrzyłem w stronę lasu
który nigdy nie milkł
tylko recytował dla nas poezję
lub ją śpiewał

      Jerzy Marciniak ur. w 1950 r. W Polsce ukończył studia prawnicze, a w Szwecji podyplomowe Studium Reklamy i Marketingu. Laureat kilkudziesięciu konkursów na sztuki teatralne, słuchowiska, opowiadania i wiersze. Autor powieści, zbiorów opowiadań, almanachów i tomiku wierszy. Ukazało się też wiele jego tłumaczeń. Teatr radiowy emitował jego słuchowiska. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Szwedzkich i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Lund w Szwecji.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko