depresja
wieczorami
gdy dzieci odeszły do domów
spotykaliśmy się w piaskownicy
łopatką
napełniał foremki mokrym piaskiem
ruchy miał prędkie
jakby gdzieś mu się śpieszyło
kosmyki siwych włosów
opadały mu ciągle na czoło
mówił
żyję
jeszcze żyję chociaż nie wiem po co
jest jak jest
jutro pojutrze będzie jak będzie
a potem
może nie będzie już tego będzie
tylko zimna pościel i poranek biały
jak gniazdo
z którego stare kruki na żer odleciały
zostawiał wtedy wszystko
i odchodził szybkimi krokami
jakby chciał uciec od losu
czy przeznaczenia
wyjmowałem delikatnie z foremek
wilgotne postacie
gdy mocno padało
zabierałem figurki do domu
by nie porozmywał je deszcz
też
pisał dobre wiersze miłosne
ciekawe sztuki teatralne więc chciałem
by
coś trwałego po nas zostało
Lund 2021 – 11 – 11
dziewczyna z domu z kart
odeszłaś wczesnym rankiem
z jasnym obliczem dziewczyny
która przed zimą między drzewami
rozpina wzorzyste
białe pajęczyny
miałaś wiele imion
dla mnie
pozostaniesz tą jedną
ze spłoszonym spojrzeniem
nieśmiałą
z jasną figurą zwiewną
pamiętam
jak chciałaś wyciszać ciszę
a potem
odszukiwać kląskania słowika
te dawne tak nam bliskie
kojące
i wyciszać też tę ciszę
którą wieczorami zbierałem
dla ciebie na kładącej się do snu łące
tam zostaną nasze ślady
nad stawem
których nikt nie zatrze i nie zmieni
gdzie nocami słuchaliśmy
jak zbliżała się cicho noc
jak w trzcinach żaby kumkały
gdzie byliśmy spojrzeniem
westchnieniem oczekiwaniem
śpiewem marzeniem
i
naszym domem z kart
zbudowanym z liści
które opadną nadchodzącej jesieni
nad Bobrem – 2021 r
poeci i malarze
drzewo genealogiczne poety:
ojciec nieznany matka jeszcze bardziej
dalsza rodzina
koń z Zajączek krowa z Dębowego
Bankowych Gaju
pada deszcz
lecą jasne krople prosto z ziemi
do błękitnego nieba
Amedeo Modigliani został zniszczony
przez alkohol
Stanisława Witkiewicza zniweczyły
narkotyki i wkroczenie Armii Czerwonej
poeta nigdy nie potrzebował
czyjejś łaski czy pomocy
zawsze niszczył się sam
systematycznie
każdego ranka w każde popołudnie
każdej nocy
na przełomie wieków
dużo było malarzy w Paryżu
La Boheme
za tło mieli błękit nieba
odchodzące fale morza i ich powroty
drzewo genealogiczne malarza:
ojciec markiz matka markiza
dalsza rodzina
królowa angielska jej kochanek
Henri de Toulouse-Lautrec
kładł na płótnie
głównie swój ból i swoje kalectwo
swoją rozpacz i swoje tęsknoty
każda tancerka przez niego stworzona
była
jednocześnie i brzydka i śliczna
tłem w jego obrazach
widocznym lub nie
był też alkohol i ukrywana choroba
weneryczna
na Montparnasse
byli też twórcy słów i ze słów obrazów
los nieraz i im nie szczędził bolesnych
kopów i razów
Montparnasse – 2021 r
buty stojące przy drodze
wspominaliśmy
miejsca nam nieznane
chcieliśmy
wracać tam gdzie nas nigdy
nie było
do lasu pełnego starych drzew i słońca
które zanim wzeszło
już
jakby dla nas świeciło
byliśmy w tych miejscach za dnia
i w ciemne wilcze noce
które twoje spojrzenia
zmieniały w czas wędrowca
o świcie chodziliśmy po łące
po rosie
tam dla ciebie
nauczyłem się ocierać łzy
podeszwą mojego gumowca
między kwiatami bzu
siedziała zawsze czarna wrona
rozpościerała skrzydła
jakby chciała skryć nas przed nocą
lub wziąć w ramiona
nad strumykiem
w czasie deszczu patrzyliśmy
jak jego krople w nurcie toną
twarz wycierałem wtedy
gumowca wewnętrzną stroną
a wieczorami
twój szept przechodził w szept
mrok zastępował większy mrok
i nastawała cisza
błoga
wtedy widziałem daleko przed nami
twój wpatrzony we mnie wzrok
z wyprawy do sąsiedniej wsi
wracaliśmy po latach
ty w sandałach na wysokim obcasie
ja z bosymi nogami
gumowce zostawiłem przy drodze
polnej
idąc nie oglądaliśmy się wstecz
czuliśmy
że buty na pewno patrzą za nami
wieczór na wsi – 2021 r
jak…
byłem niczym wiatr porwisty
który nigdzie nie leci
tylko ciągle skądś wraca
lub ptak
co w swoim gnieździe nie siada
i jak pędzące chmury w czasie burzy
które stoją w bezruchu
by słuchać
jak leśny czarownik
leśnym dzieciom bajki milczeniem
opowiada
byłem też jak stara kobieta
sierpem żyto zżynająca
które nigdy nie wzeszło
i jak wiekowy karzeł
w za dużych butach cyrkowych
który rozdepnął moje marzenia
bosej nogi podeszwą
moje wszystkie nadzieje
były jak niechciana bajka czy zła baśnia
lub
jak mrok
gęsty
który czarnym kolorem
światła gwiazd rozjaśnia
byłem jak oczy sowy co o poranku
giną
i jak noc i dzień gdy stają się tą samą
godziną
w oczekiwaniu na świt
na przystanku koło Grodna
jej oczy
a nocami cichymi jak dzwon
milczący
patrzyliśmy na nasze sny
dawne
podchodzące ze wszystkich stron
one
jakby znowu chciały być
z nami
patrzyliśmy na nie
i szukaliśmy ich w swoich oczach
stojąc do siebie plecami
wiatr je gnał gnał
jakby chciał przywrócić nam czas
dawny
który za nami gdzieś cicho stał
sny podchodziły podbiegały
szybko
jakby stały tuż za nieistniejącymi drzwiami
zerkaliśmy na nie
i patrzyliśmy głęboko sobie w oczy
stojąc odwróceni plecami
sny opowiadały o sobie
o cygance co z kart wróży
czy o starym wędrowcu
który nie miał czasu wyjść z domu
bo był ciągle w podróży
podchodziły do oczu
rozpychały pod powiekami
jakby chciały tam pobyć
posiedzieć
lub jakby chciały jeszcze raz
wszystko na nowo nam wyśnić
i opowiedzieć
lubiła sny
bo z nimi nie byliśmy sami
widziałem to w jej oczach
zwłaszcza
gdy staliśmy
odwróceni nagimi plecami
piosenka dla Janki
podziękowanie podziękowanie
zespołowi RUYA z Kalisza
za piękny piękny koncert w Ostrowie Wlkp
na tej łące gdzie ja i ty
patrzyliśmy pod koniec dnia
jak
z oka ostatnia spłynęła ci łza
szczęścia
którą wiatr co wybiegł zza mgły
by oszczędzić ci płaczu
podzielił równo na trzy na trzy
każdy dzień
był tam dla nas i dobry i zły
każda noc przespana lub nie
nasze wspomnienia i pragnienia
by
więcej ich było
wiatr też dzielił na trzy na trzy
i patrzyłem jak rzęsa twa drga
jak
ci z oka znowu spłynęła
ostatnia szczęśliwa łza
którą wiatr
co popychał obłoki by szły i szły
też
rozszarpał równo na trzy na trzy
stary krasnal znad rzeki
co rysował marzenia i sny
nocami
namalował nam tęsnoty na twarzach
które później pędzlem
podzielił równo na trzy na trzy
nad nami były figury obłoków
kolorowe jak karty do gry
patrzyliśmy na nie w milczeniu
na siebie
i nie stać nas było na słowa
i nie stać nas było na łzy
bo ja przestałem być sobą
chociaż ty ciągle byłaś połową
naszego dawnego MY
2021- nad brzegiem Prosny
nauczyciel muzyki
spotykaliśmy się wieczorami
latem przychodził od strony sadu
kwitnących
jabłoni wiśni czy czereśni
miał ciemne ubrania
i często
białe płatki kwiatów na nim
patrzyliśmy na siebie i las za rzeką
słuchając
drzew wieczornych pieśni
ojciec jego był organistą w kościele
odszedł jednak szybko ze wsi
ręce zawsze
trzymał w kieszeniach surduta
w czasie wiatru nic nie mówił
słuchał tylko
jak stare sosny i brzozy
w podmuchach mruczały
mówili że ojciec przestał grać
bo palce mu mocno drżały
odchodził rankami
patrzyłem zawsze za nim
jak pierwszy wiatr
jego starczą postać owiewał
a później patrzyłem w stronę lasu
który nigdy nie milkł
tylko recytował dla nas poezję
lub ją śpiewał
Jerzy Marciniak ur. w 1950 r. W Polsce ukończył studia prawnicze, a w Szwecji podyplomowe Studium Reklamy i Marketingu. Laureat kilkudziesięciu konkursów na sztuki teatralne, słuchowiska, opowiadania i wiersze. Autor powieści, zbiorów opowiadań, almanachów i tomiku wierszy. Ukazało się też wiele jego tłumaczeń. Teatr radiowy emitował jego słuchowiska. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Szwedzkich i Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Mieszka w Lund w Szwecji.