Wiesław Łuka – O bliskości etyki z estetyką.

0
76

 Najbardziej podniosłe chwile w pierwszych, najstarszych dziejach polskiego teatru. Wspomnijmy zachwyt bogini Melpomeny, gdy na świecie pojawiło się  chłopię o imieniu Wojciech w rodzinie Bogusławskich (herbu Świnka) z ojca, wielkopolskiego  regenta,   Leopolda  Andrzeja i matki, Anny Teresy. Chłopię kształciło się  zrazu u ojców pijarów, potem w paru innych miejscach, w tym także świeckich. Wyrosło na młodzieńca o kilku talentach w sferach sztuk pięknych i  organizacji życia społecznego. Wymieńmy tylko kilka: autor literacki, dramaturg, tłumacz, solista operowy, aktor dramatyczny , a wcześniej kadet litewski. Melpomena nie broniła mu wybić  się na Ojca Polskiego Teatru. Tak się zapisał w polskiej historii i teraz dumnie stoi na postumencie, wpatrzony w dal  przed gigantyczną  budowlą  warszawskiej Narodowej Opery i Teatrem Narodowym.

 Prawie po sąsiedzku  tego honorowego miejsca funkcjonuje  warszawska Akademia Teatralna. Ona od dawna zasługuje na uwagę ponieważ Jego Magnificencja, Wojciech Bogusławski już ponad dwa wieki temu zachęcał wykładowców i studentów Melpomeny do głębokich namysłów nad życiem. Tworzył nie tylko poezję, ale także „złote myśli” : „ Gdy kobieta długo w mężczyznach  przebiera, zwykle nagorzej wybiera”. Albo taka mądrość: „Milsze jest człowiekowi jedno drzewo, które sam posadził, niż cały ogród przez innych zasadzony”.

***

Przenoszę  się do centrum Akademii kierowanej dziś przez aktora, reżysera, profesora zwyczajnego, rektora, Wojciecha Malajkata.

     Parę lat temu  rektor Malajkat mówił do swoich studentów i wykładowców, gdy pandemia rosła:… „Musimy sobie pomagać w tych ponurych czasach: Chciałbym, by było radośnie, wesoło, ale nie jest…”

Mimo wszystko  zachęcił mnie do przekroczenia  progu Akademii przy ulicy Miodowej wybitny poeta, Zbigniew  Herbert.  Czytam jego posłanie  wyrażone   we wstępie do jubileuszowej książki –  „75 lat kształcenia dla teatru”. Czytam je pierwszy  raz z podziwem,  a za chwilę czytam drugi raz z zachwytem i dla utrwalenia –  „ … Czeka Was życie wspaniałe, okrutne  i bezlitosne… Życzę Wam trudnego życia, tylko takie godne jest artysty… Nie bądźcie na miłość boską  nowocześni;  bądźcie rzetelni… Hodujcie w sobie odwagę i skromność. Niech Wam towarzyszy wiara w nieosiągalną  doskonałość i nie opuszcza  niepokój  i wieczna udręka, które mówią, że to, co  osiągnęliśmy dzisiaj ,to jednak stanowczo za mało”.

    Ostatnie zdania posłania wielkiego mistrza słowa  i filozofa brzmią: „… Życzę  wam trudnego życia. Tylko takie godne jest artysty. Dla Was dobre myśli i pozdrowienia, i słowa nadziei” (1995).

***

Spaceruję po pierwszych rozdziałach książki i wyławiam najciekawsze informacje o wkładzie wybitnych współtwórców Akademii Teatralnej.:

   1932 – Aleksander Zelwerowicz obejmuje dyrekcję Państwowego Instytutu Sztuki  Teatralnej; pierwszą, państwową, samodzielną, trzyletnią wyższą szkołę teatralną ((PIST). Od kandydatów na studentów wymagana jest co najmniej mała matura.

    1933 – U tworzono Wydział Sztuki Reżyserskiej pod kierunkiem Leona Schillera jako drugi na świecie wydział kształcący  reżyserów i scenografów.

   1939-1944 ; PIST działa w konspiracji. Odbywają się wykłady, egzaminy i przedstawienia.

    1946 – Powstaje  trzyletnia Wyższa Szkoła Teatralna w Warszawie z tymczasową siedzibą w Łodzi. Wśród wykładowców najwybitniejsi praktycy: Erwin Axer, Jan Kreczmar, Władysław Hańcza, Jan Świderski, Jacek Woszczerowicz, Stefania Skwarczyńska, Nina Assorodobraj.

   1950 – Do grona wykładowców i wychowawców dołączają między innymi wybitni aktorzy – Zofia Małynicz, Janina Romanówna, Jerzy Kreczmar ( brat Jana), Bohdan Korzeniowski, Aleksander Bardini, Henryk Szletyński.

   1953 – Szkoła otrzymuje pierwsze pomieszczenia  w odbudowanym Collegium Nobilium  przy ul Miodowej. Utworzony zostaje Wydział Estradowy. Do wykładowców dołączają  między innymi Irena Kwiatkowska, Hanka Bielicka, Mira Ziemińska, Andrzej  Łapicki, Jerzy Połomski, Wojciech Pokora, Jerzy  Turek.

     1955 -umiera Aleksander Zelwerowicz i Szkoła otrzymuje jego imię. 

    1962 – Szkoła otrzymuje pełne prawa akademickie, co oznacza, że kandydaci muszą mieć maturę. Absolwenci dostają tytuł „magistra sztuki teatralnej”.

   1966 – Dostosowanie programów i metod nauczania do przemian zachodzących w teatrze oraz potrzeb filmu i telewizji.

    1971 – Szkoła otwiera kolejny kierunek teoretyczny –  Wyższe Zawodowe Studium Teatralno-Literackie dla przyszłych recenzentów,  krytyków i kierowników literackich.

    1975 – W miejsce Studium Teatralno-Literackiego utworzono Wydział Wiedzy o Teatrze, by podkreślić odrębność tych studiów od uniwersyteckiej  teatrologii. Organizatorem  WoT- u i jego pierwszym dziekanem został Jerzy Koenig.

    1981 – Pierwszym  wolno wybranym (nie nominowanym)  rektorem  uczelni został  Andrzej Łapicki. Uczelnia zyskuje tytuł Akademii Teatralnej.

    1981 – 1982 – W stanie wojennym aresztowano część studentów i wykładowców. Na dwa lata wstrzymano rekrutację na Wydział  WoT.

   1984 –  Przywrócono  rekrutację.

1987 – Długi rektorat (dwie podwójne kadencje) Jana Englerta.

   1990 –  Sesja, zjazd absolwentów i bal jubileuszowy z okazji 5-lecia Wydziału WoT. Zjazd przejdzie do legendy Akademii.

***

Zachwycam się

   Wywiad z byłym rektorem ( fragmenty), a obecnie od  lat dyrektorem Teatru Narodowego. Dyrektora, Jana  Englerta, Melpomena obdarowała talentami artystyczno- organizacyjnymi na równi z tymi, którymi cieszył się Aleksander Zelwerowicz. Można przewidywać, że kiedyś, w zaświatach jeden zajmie honorowe miejsce obok drugiego – w gronie mistrzów pod przewodem Wojciecha Bogusławskiego.

   Jan opowiada o kolejnych kadencjach rektorsko-dyrektorskich. Zaskakuje czytelnika wstępnym wyznaniem o ważności bycia skromnym człowiekiem w tym, co i jak robi, co osiąga. Nie zapomina podpowiedzi Zbigniewa Herberta z jego posłania: „ Choć osiągasz dużo, to jednak stanowczo za mało”. Przekonuje, że  „teatr powinien stać się płodem możliwie najpełniejszego doświadczenia artystycznego”. To doświadczenie nakazało mu hołubić nowy Wydział Wiedzy o Teatrze; cenny dla studentów i wykładowców. Pan Jan przyznaje  się do wrodzonej cechy prostolinijności w słowie i postępku wobec siebie i innych. Jednak czasami  bywa  niedelikatny.  Co prawda lubi atmosferę życia z obcymi tak, jakby byli swoimi, ale swoich – jak to w rodzinie – kocha się, jednak czasami nienawidzi. „Obciosywał” jako rektor tych  profesorów, a teraz, jako dyrektor, tych aktorów, którzy jawnie przekraczają granice „etyczno-estetyczne” (czasami po alkoholu). Uważa siebie za „istotę autosceptyczną”  i nie zapomina, że posiadana władza czyha niebezpieczeństwami. Uważa, że często ten, który ma władzę szybko i zbyt łatwo potrafi „ferować wyroki”, bo „wie więcej i więcej może”. Zapomina, że „inni też dużo wiedzą i należy ich słuchać”. Potrafi słuchać. A jeśli o tym zapomni, potrafi powiedzieć „przepraszam”; (czasami nawet wręcza  wiązankę kwiatów, jeśli chce załagodzić jakiś drobny  spór czy nieeleganckie zachowanie wobec koleżanki .

    Dyrektor, Jan Englert przyznaje w wywiadzie : „…Czasami braknie  mi delikatności  w zachowaniu się wobec innych… Przeżyłem kilku  ministrów kultury i zawsze pamiętam, że się nie jest nieomylnym… ”.

***

Przekazałem spory ładunek nieco historycznej wiedzy do namysłu i naśladowania.

Będzie teraz o akademickim Wydziale  Wiedzy o Teatrze. Pierwszym jego dyrektorem  – był Jerzy Koenig; ( WŁ: Świeć  Panie nad  jego duszą). Następny z kierowników, to prof. Lech Sokół, mój kolega z uniwersytecko-polonistycznej  ławy. Aktualnie  dzieli ze mną wspólnotę emeryckich lat.  Ma się całkiem dobrze i opowie o sobie. Na wstępie jego opowieści ja wyrażę swój podziw i zazdrość (nie utożsamiać z „zawiścią”. WŁ) – wymienię jego osiągnięcia w  wielu dziedzinach. Lechu to absolwent Filologii Polskiej UW (1964). Doktoryzował się w 1973, a habilitował 17 lat później w Instytucie Sztuki PAN.  Jest historykiem dramatu i teatru. Osiągnął wiedzę  komparatysty jako autor licznych prac o Witkacym, Strindbergu i Ibsenie. Ogłaszał je po polsku, angielsku, francusku, niemiecku, norwesku, serbsku, słoweńsku i szwedzku. Ogłaszał także  prace o dramacie francuskim, włoskim i skandynawskim. Wykładał również w warszawskiej Wyższej Szkole Psychologii Społecznej. By zagrać na innej strunie, społecznej – warto dodać, że przez pięć lat ambasadorował w Norwegii oraz Islandii.Dziś osiemdziesięciolatek (z haczykiem) wspomina to, o co go poprosiłem. W Akademii Teatralnej ze studentami i wykładowcami współpracował 45 lat; nie tylko w Wydziale WoT. Nie zmienia intonacji głosu, gdy informuje: „…Niemal wszyscy z ówczesnych profesorów już nie żyją… Siłą rzeczy poznawałem także aktorów, słuchałem, co mówią i jak mówią. Ale przez kilka lat nie umiałem się włączyć do ich rozmów. Niektórzy w różny sposób ułatwiali mi kontakty; byli otwarci. Mówili otwarcie o swej sztuce, nie bali się ocen koleżanek i kolegów… Niektórzy mówili o swojej wygranej bądź przegranej w danym przedstawieniu. Po jakimś czasie, zwłaszcza moi byli studenci, stawali się moimi przyjaciółmi. Nie skrywali swoich radości i sukcesów, ale i porażek… Mogę śmiało powiedzieć, że przez lata pozyskałem u kilku z nich jakiś rodzaj przyjaźni. Byłi to – Andrzej Łapicki, Aleksander Bardini, Tadeusz Łomnicki, Maja Komorowska… W rozmowie z Zbigniewem Zapasiewiczem ośmieliłem się ocenić jedną z jego ról i odkryłem nagle innego człowieka… Z młodszymi, często moimi byłymi studentami płci obojga, przyjaźnię się do dziś. Dziś wspominam, że często ja powinienem być bliżej studentów i aktorów – wykładowców, niż oni bliżej mnie…”   

   Filozofuję z Lechem na temat sytuacji teatru i dramatu scenicznego w dzisiejszych czasach konkurencji telewizji i Internetu. Słucham kolegę – omnibusa, znawcę prawie wszystkich rodzajów sztuki. Od lat wiele się mówi o rychłym upadku sztuki słowa mówionego. Filozofowie – krytycy wieszczą jego zmierzch. Lech kontruje:  „ To są ci prorocy –  nie dość wykształceni ani nie dość wrażliwi”. Rozwijam myśl Lecha: ci „prorocy” preferują przedstawienia telewizyjne, oglądane w domu, w łapciach na nogach.

     Pytam Lecha z „innej beczki”, co słyszałem i wyczytałem, że  niektórzy wykładowcy akademiccy, a nawet nauczyciele szkół średnich, boją się  trudnych pytań autorstwa studentów i uczniów, a także ich aroganckich zachowań: Notuję odpowiedź: „… Nigdy nie bałem się studentów, choć niekiedy – ale bardzo rzadko,  się spieraliśmy, zwłaszcza na wydziale reżyserii. Jednak nigdy to nie była pyskówka, tylko  brak porozumienia i jego szukanie…”

   Podsumowuję opowieść Lecha :  Ot – stary belfer przyznaje się do pewnej słabości – nie bardzo rozumie naszą sztukę nową i  z natury  rzeczy dla niego nieosiągalną. Dla mnie też nieosiągalną. Zgoda między nami, emerytami –  ja też mam identyczne  kłopoty. Przyznaję, że w ostatnich latach kilka razy zdarzyło mi się wyjść ze spektaklu w jego połowie, podczas przerwy. Nie potrafiłem wysiedzieć do jego końca w atmosferze „dentych”, udziwnionych  reżysersko pomysłów młodych twórców. Nie będę ujawniał tytułów przedstawień i nazwisk reżyserów, choć ich będę długo, długo i źle pamiętał.  Przed kilku laty nigdy nie zdarzyło mi się wyjść przed końcem spektaklu.

     Wracam do osiągnięć kolegi Lecha. Oddaję mu cześć za ujawnienie jeszcze jednego talentu. Wydał on niedawno poetycki tom. Poświęcił go rozważaniom  zgodnym z jego tytułem: Człowiek i drzewo (Warszawa, 2022). Z tomu wybrałem dwa wiersze. W listopadzie 1991 roku napisał i opatrzył gwiazdkami w roli tytułu:

Jechał środkiem wojny / Chłopiec na trzykołowym  rowerku/ Rodzice ginęli jak muchy/ Niektóre dzieci przetrwały. / Ulubieniec okupacyjnych armii/  Blondynek zielonooki / Dmuchał w małą blaszaną trąbkę//Przypominał synów mordercom./  Kim jesteś dzisiaj chłopcze? / Oskarżam cię – byłeś szczęśliwy/ Ale że krzyczysz po nocach/ może będziesz zbawiony.

     Kogo i za co oskarża poeta Lech? Nie wiem! Brak tytułu tego wiersza nie ułatwia analizy. Niewykluczone, że oskarża właśnie siebie. Wstydzę się pytać go o to, ale te trzy, niby skromne zwrotki dają do myślenia! Zachęcają do analizy. Zaczynają się na ziemi, a kończą w zaświatach. Człowiecza wędrówka w dzień i w nocy. Błądzenie.

    Też podobna wędrówka Lecha: wiersz z ostatniego roku; Drzewa i wiatr (2020):

Drzewa potrzebują wiatru jako gimnastyki,/ Prostują gałązki i konary./ Wiatr  pozwala drzewom/ kłaniać się aż do ziemi./Ukłony bywają zdradzieckie:/ Konary spadają na ziemię,/ Pnie rozdziera boleśnie wiatr./Niekiedy wichura/  Wyrywa drzewa z korzeniami. /Na najróżniejsze sposoby udręcza je – /Z chichotem./ Drzewa umierają bez słowa/.

    Rozmyślam po lekturze wierszy: drzewa jednak „krzyczą”. Słyszałem te odgłosy, gdy śmiertelny mróz doskwierał  korze topoli, One płakały z zimna, słyszałem je w młodości, w  rodzinnych Siedlcach, gdy wieczorami wychodziłem  na gospodarskie podwórko  „na siku”. W owych czasach nikt jeszcze nie straszył nas groźnym ociepleniem  klimatu.  Nawet po nocy, w szkole, podczas lekcji nauczyciele tracili minuty opowiadając o korze drzew jęczących z zimna. Teraz straszą ociepleniem Matki Ziemi.

     Do dziś nie wiem, komu lepiej się żyje na „tym łez padole” – mnie, czy do dziś rosłym, siedleckim  topolom ?

 Szukam odpowiedzi

    Przekazuję głos aktualnemu dziekanowi Wydziału WoT,  doktorowi, Pawłowi Płoskiemu.

   Dziekan zaczyna od odpowiedzi na moje pytanie o roli Aleksandra Zelwerowicza, dawnego szefa uczelni, która w owym czasie nie była jeszcze akademią lecz Wyższą Szkołą Teatralną. Czym sobie wówczas zasłużył Aleksander Zelwerowicz na wyróżnienie , że jego nazwiskiem wzbogacono tytuł uczelni? Na  jednym z zdjęć  widzę jego potężną twarz z jeszcze potężniejszym wąsem.

    Słyszę i notuję, że  Zelwerowicz przewyższał ówczesnych aktorów, reżyserów i ludzi teatru swoimi walorami osobistymi oraz  w sferze sztuki; zarządzaniem nią. Długo by można  było wymieniać niezliczone talenty i walory tego człowieka. Wszystkich ówczesnych kolegów po fachu zaskakiwała ta jego umiejętność przywództwa – dar określania i egzekwowania intelektualnych oraz artystycznych potrzeb i wartości teatru. On się domagał się, by student aktorstwa, osiągając tytuł absolwenta, opuszczał uczelnię jako „inteligent w pełni świadomy procesu twórczego”.

    Teraz słyszę to w  rozmowie z dziekanem Płoskim. Notuję fragmenty jego wiedzy historycznej: przez wieki zawód aktora był deptany przez inne zawody. Aktorkę często uważano jako prostytutkę, albo kochankę jakiegoś bogacza. Natomiast aktora uważano jako młodego, zbankrutowanego, najczęściej  szlachcica,  człowieka poszukującego miejsca dla siebie na marginesach społecznych. Następnego dnia  rozmawiam o tym samym z czwórką studentów. Julka Flisińka (II rok aktorstwa), także próbuje  oceniać osobę patrona uczelni. „Zelwerowicz kształcił w człowieku coś głębokiego, a nie tyko rozrywkowego”. Pytam o tę „głębię” pozostałych z czwórki studentów. Oni uważają, że absolwent Akademii musi  nabyć dwa  rodzaje inteligencji –  emocjonalną i kalkulatywną. Z pierwszą w dużym stopniu człowiek się rodzi, a drugą trzeba wyćwiczyć. Obydwa rodzaje należy pogłębiać. Na zajęciach ćwiczą  jedną i drugą. Z Julką zgadza się Viktoria Dulak (I rok Wiedzy o Teatrze). Vikta  dodaje:  trzeba umieć znajdować szybkie klucze do obydwu rodzajów inteligencji. Maciej Synowic (Wdział reżyserski) uważa, że każde spotkanie z drugim człowiekiem, w teatrze i poza nim,  powinno poruszyć struny inteligenckie, by „nie wypaść głupio”. Aleksy Jakubiec (I rok WoT)  wyczytał w którejś z powieści Fiodora Dostojewskiego, że w relacjach jednego człowieka z drugim nie można zbyt łatwo ulegać temu drugiemu, czyli tracić własną osobowość. To dotyczy również  relacji student – wykładowca. Alek określa, że w uczelni, podczas zajęć, czasami zdarza się funkcjonować na kontrze z aktorem, będącym  równocześnie profesorem. Czasami nie należy działać wyłącznie na komendę profesora, lecz wykazać się czymś własnym; „dać coś od siebie”

     W aktualnej rozmowie z dziekanem Płoskim słyszę o zasadach głoszonych przez  Zelwerowicza kilkadziesiąt  lat temu. Teraz dziekan zapewnia, że  przekazuje je dalej – dzisiejszym studentom. Oto niektóre z tych zasad: piękno, czyli estetyka  dzieł teatralnych rodzi się w bezpośredniej biskości z etyką jego twórców. Bez etyki nie ma estetyki. Viktoria przekonuje: Nie da się robić teatru rzeczy pięknych bez wzajemnego szacunku reżysera z aktorem, bez wzajemnego otwierania się w dwustronnych relacjach; bez licznych prób spektakli, czyli wspólnego dochodzenia do artystycznego celu. Student Maciej przypomina: Rrozumienie wzajemności odczuć w działaniu twórczym rodzi się w bólu. Jeśli nie ma bólu – to nie ma sztuki. Tylko szmira rodzi się bez bólu. Jednak trzeba pamiętać o istnieniu granic we wzajemnej współpracy. Jeśli granice znikają, to zanika jedno i drugie – etyka i estetyka.

    Pytam dziekana: – Co jest w teatrze takiego, że niektórzy jego krytycy zaliczają go do sztuki najszybciej się starzejącej? Słyszę krótką odpowiedź: – Przyjmujemy założenie, że przedstawienie dziś ma premierę, dziś grane tak, a następnego dnia, już grane  inaczej? Zatem – w  jakiś sensie jeden występ odbiega od drugiego. Aktor, czy aktorka każdego dnia mają inny nastrój, więc „pojadą” inną intonacją. Niezauważalnie dla widza „przedrzeźnią” się na scenie – jeden drugiego itd. itd… Dlatego możemy mówić, że przedstawienia się starzeją. Julka twierdzi: – Każde przedstawienie, to nowy poród.

     Jeszcze sporo tematów poruszyłem w rozmowie z dziekanem i czwórą studentów, ale zbytnie rozciąganie dyskusji może być nużące. Zatem ostatni, nie najdłuższy wątek.

 ***  

Oceniam

      Z niejakim trudem oglądałem ostatnio przestawienie w wykonaniu czwórki innych studentów z ulicy Miodowej. Nad przygotowaniem ich spektaklu, w cyklu „Scena Młodych”, czuwał rektor Akademii – przypominam: aktor, reżyser, profesor zwyczajny – Wojciech  Malajkat.  Ponadgodzinny spektakl nazywa się  „Kamień” na podstawie  książki Bronki Nowickiej pt. „Nakarmić kamień”.

Na scenie dorosłe dziecko, już panienka wspomina swoje wychowanie i dorastanie. Słyszę dziesiątki rozmaitych zdań, często „porwanych” i trudnych do  ułożenia w czytelną całość. Widzę też dziesiątki ruchów scenicznych czwórki rozbieganych  studentów. Notuję niektóre: mamusia kiedyś piekła najlepszy na świecie sernik, pijany tatuś walił córkę pięścią gdzie popadnie, najukochańsza babcia, najczulej przytulała wnuczkę. Dorastająca córka zaczyna rozmawiać o „człowieczym wstydzie” skrywanym, gdzieś „w cipce, pośrodku przyjemności między nogami”. To sobie przypomina panienka, o tym bardzo głośno rozprawia – w jednej chwili radosna i zaraz potem „zdołowana”. Tytułowy kamień, to symbol życia twardego, nie do ruszenia!

     Nad życiem człowieka góruje smutek.

    Smutek przeczytany przez młodego aktora z książki pt. Nakarmić kamień.

***

    Miałem przez kilka dni trudności z odczytaniem filozofii spektaklu. Nie łatwo  odczytać sensy i znaczenia symboli,  rekwizytów, dynamiki scenicznej przyszłej młodzieży aktorsko-teatralnej. Doskwierała mi niemoc – powiązania  jednego z drugim w czytelną,  tradycyjną narrację.  Po prostu opuszczałem salę – co prawda nie w połowie przedstawienia – ale jednak  z poczuciem: – Bom jest niedzisiejszy! ……                                  

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko