Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
120

Wszystko jest możliwe

Biorąc pod uwagę datę ukazania się francuskiego oryginału eseju Alaina Finkielkrauta (1996), jego metryka jest już dość odległa i nie obejmuje doświadczeń ludzkości ostatniego ćwierćwiecza. Jak można się było spodziewać po Francuzie żydowskiego pochodzenia, jego rozrachunek z XX wiekiem, podszyty jest losem żydowskim, a ściślej biorąc – Holokaustem. Napisany na wysokim poziomie abstrakcji i uogólnienia, językiem filozofującym, tekst Alaina Finkielkrauta (rocznik 1949) zaczyna się bardzo sugestywną, niemal reporterską sceną, w której więzień Auschwitz Primo Levi stawia się przed niemieckim chemikiem doktorem Pannwitzem i widzi w jego oczach, w jego zachowaniu nieuznawanie człowieczeństwa więźnia. W połowie XX wieku, po wielkich humanistycznych przemianach ludzkości czasów Renesansu i Oświecenia, wykształcony człowiek narodowości niemieckiej patrzy na człowieka narodowości włoskiej jak na użyteczny przedmiot. Bez nienawiści, bez pogardy, lecz jak na przedmiot. W swoim eseju francuski myśliciel zastanawia się jak kilka tysięcy lat licząca droga ludzkości mogła zaprowadzić człowieka do tego punktu? „Kto jest moim bliźnim”” – pyta Finkielkraut. Szuka też wspólnego mianownika łączącego ludzi pod mianem człowieczeństwa. Rozważa pojęcie „triumfu woli” jako postawy, która cel działania stawia ponad wszelkie inne względy. Wskazuje w czym przejawia się ironia historii i dokonuje porównań totalitaryzmu nazistowskiego ze stalinowsko-radzieckim, co jak na intelektualistę żydowskiego jest nietypowe, zważywszy, że myśliciele z tego kręgu byi skłonni koncentrować się głównie na tym pierwszym. Cytując w finale esej Hannah Arendt o korzeniach totalitaryzmu, Finkielkraut zgadza się z nią, że człowiek „wzbrania się przed dostrzeganiem w danym świecie sensu i rozumu”, człowiek nowoczesny „obwieszcza, że wszystko jest dozwolone i żywi potajemnie przekonanie, że wszystko jest możliwe”. I że człowiek, zamiast zaakceptować różnorodność jako wartość egzystencji, dąży do globalnej unifikacji. Ten imperatyw wywodzi się z urazy, które to uczucie stanowi podłoże zła ludzkości. „Czyżby wiek XX okazał się bezużyteczny?” – brzmi ostatnie zdanie-pytanie w eseju Finkielkrauta. Z punktu widzenia pożytku, jaki przyniosło doświadczenie okropności wydaje się, że odpowiedź na to pytanie może być tylko negatywna. Bardzo pesymistyczny esej, więc tylko dla tych, którzy mają potrzebę stawania oko w oko z dramatycznymi zagadnieniami ludzkiej egzystencji.

Alain Finkielkraut – „Zagubione człowieczeństwo. Esej o XX wieku”, przekł. Mateusz Fabjanowski, str. 149, ISBN 978-83-8196-347-3

Być albo nie być – oto jest pytanie

„Zamieszczone w książce teksty łączy zagadnienie podmiotowości politycznej, które Tomasz Stefanek rozpatruje w odniesieniu do sytuacji Polski po 1989 roku. Stawia pytania o naturę wspólnoty politycznej, znaczenie aktu założycielskiego, rolę wspólnej kultury i pamięci zbiorowej oraz warunki trwałego pokoju. Okazuje się, że wielcy myśliciele – Platon, Arystoteles, Burke i Nietzsche – mają coś do powiedzenia o suwerenności państw w Unii Europejskiej, temperaturze konfliktu politycznego w Polsce czy problemie zerwanej ciągłości politycznej i kulturowej po półwieczu komunizmu” – napisał o „Być albo nie być” Zbigniew Stawrowski. Stefanek jest młodym (rocznik 1984) historykiem idei, który podjął się autorskiego opisu i analizy szeregu „wielkich zagadnień” związanych z podmiotowością i bytem Polski jako państwa, także w kontekście zjawisk europejskich. Punkt wyjścia do swoich rozważań zawarł w pomieszczonej we wprowadzeniu „Między bytem a zagładą” takiej oto kwestii: „Za sprawą katastrofy smoleńskiej Polacy raz jeszcze zdali sobie sprawę, że od politycznego nieistnienia dzieli ich bardzo cienka granica. Znów na pierwszy plan wysunął się cały zestaw wielkich zagadnień, które historia i geopolityka trwale zaszczepiły w najgłębszych pokładach naszej zbiorowej podświadomości, Ciągłe zagrożenie politycznym niebytem, nieustanne  trwanie w sytuacji ostatecznego albo-albo, paradoksalne zawieszenie między dwiema krańcowymi alternatywami, które – jak przekonuje Mochnacki – nie znoszą stanów pośrednich. Z dylematem podmiotowości wiąże się podstawowe wyzwanie polityczne, które towarzyszy nam od ponad dwóch wieków: jak ukształtować Polskę, jaką nadać jej formę, aby  zapewnić jej trwałe miejsce w Europie i na Zachodzie, aby na dobre uczynić z niej element historii powszechnej”.

W tak zarysowanym dylemacie sytuuje, dla którego figurę znajduje w postaci Hamleta, Stefanek kwestię nowoczesności, widzianej – z jego punktu widzenia, podobnie jak z punktu widzenia jego konserwatywnej formacji – jako szansa, dla rozwoju, i jako zagrożenie dla tradycyjnego modelu polskiego istnienia, wiążącego się m.in. z kręgiem tzw. „tradycyjnych wartości”, czy społeczno-politycznej roli religii katolickiej. Stefanek nawiązuje tu m.in. do pragmatycznego poglądu Maurycego Mochnackiego, który w polemice z kaliskimi „doktrynerami” Niemojowskimi odrzucał wszelkie ideologie jako obciążenie  utrudniające osiągnięcie jedynego ważnego celu, jakim jest niepodległość Polski. „Nam trzeba niepodległości i całości, a nie doktrynerii, przykładów niezłomnego uporu w uprzedzeniach teoretycznych. Stara nasza Polska nie powstanie z teorii. Moskalów wielkimi pryncypiami nie zwojujemy; a cała księga o rękojmiach Benjamina Constant i wszystkie dogmata jego czcicieli nie staną nam za pół szwadronu jazdy”. Za mistrza w owym pragmatyzmie uważa Stefanek Józefa Piłsudskiego. Widzi też potrzebę nowego przemyślenia tej kwestii. „Fundamentalne wartości liberalne – prawa podmiotowe z wolnością jednostki na czele, podział władz, zasada państwa świeckiego – przeżywają dziś na Zachodzie poważny kryzys. Myślenie w kategoriach podmiotowości politycznej pozwala dostrzec, że nie są to bezwzględne obowiązujące reguły rozumu o uniwersalnym zasięgu, lecz elementy ustroju konkretnych wspólnot politycznych. Polityczność bowiem jest pierwotna względem ideału „mieszczańskiego państwa prawa”, by użyć pojęcia Carla Schmitta. Obrona  kanonu liberalnych wartości, jeśli ma być skuteczna, musi się rozpocząć od ugruntowania egzystencji politycznej wspólnot, którym ów kanon jest drogi. Trzeba także go na nowo przemyśleć i rozważyć, czy niektóre jego elementy – jak choćby dogmatyczny sekularyzm lub programowy pacyfizm – nie zagrażają podmiotowości politycznej jako takiej”. Kolejno podejmuje Stefanek kluczowe kwestie: sytuację konserwatyzmu po każdorazowym kataklizmie, nad którym to zjawiskiem prekursorską refleksję podjął Edmund Burke w „Rozważaniach nad Rewolucją we Francji” (1790), odnosząc się do jego – konserwatyzmu – naturalnej potrzeby ciągłości i konieczności zgody na zmianę, co stanowi samo w sobie sytuację paradoksalną. Analizuje też Stefanek polską „stasis” czyli stan bezruchu zbiorowości narodowej, wynikającego z klinczu w jaki wprowadziła ją „wojna polsko-polska”, którą traktuje jako odmianę – zimną – wojny domowej. Swoje rozważania o polskiej „stasis” konkluduje, puentuje następująco: „Od 10 kwietnia 2010 roku wspólnota polityczna trwa w bezruchu, obezwładniona przez bezwzględny konflikt fakcyjny. „Stasis” stanowi  dziś dla nas wyzwanie natury nie tylko politycznej, ale również intelektualnej. Zamiast ekscytować się jej kolejnymi odsłonami, wypada zapytać, w jakim kierunku podążą Polacy po jej zakończeniu, kiedy głosy armat ucichną, a zmęczeni przywódcy zwaśnionych obozów udadzą się na zasłużoną emeryturę”.

Przyjmując za przestrzeń inspiracji i analizy idee zawarte w europejskim aspekcie twórczości Jarosława Iwaszkiewicza (m.in. „Czerwone tarcze”) rozważa Stefanek kwestię wyboru przez Polskę, w szczególności w obliczu opowiedzenia się wobec potęgi Niemiec, polityczno-cywilizacyjnej drogi: cesarskiego (czytaj: państwowego, w praktyce proniemieckiego) „gibelinizmu”, propapieskiego „gwelfizmu” i rodzimej idei jagiellońskiej wybiera jako inspiracje tę ostatnią. W „Emigracyjnej lekcji wolności” rozważa „z goryczą”, dlaczego mimo przemian po 1989 roku, historycznie oczekiwanych jako „błogosławiony cel narodowy”, mimo istnienia „wolnej Polski” wypatrywanej przez pokolenia, nadal trwa emigracja z Polski, a po jej wstąpieniu do Unii Europejskiej „z miejsca” z kraju wyemigrowało około trzech milionów Polaków. Dla wsparcia polskiego kontekstu, w drugiej części zbioru, zajmuje się Stefanek „klasyczną lekcją umiarkowania” i „filozoficznym zmaganiom z nowożytnością” w ujęciu Allan Blooma, a także filozofią polityczną Leo Straussa.

Tomasz Stefanek – „Być albo nie być”, Teologia Polityczna, Warszawa 2016, str. 339, ISBN 978-83-62884-09-4

Między pospolitością ludu a pychą jednostek

Do tego tytułu („Tragedie rzymskie”) można by dodać określenie – tragedie polityczne. Oczywiście nie tylko „Koriolan” i „Tytus Andronikus”, wchodzące w zakres tej edycji, należy tak nazwać. Także „Juliusza Cezara” i „Antoniusza i Kleopatrę”, które tworzą pierwszy tom „Tragedii rzymskich”. Polityczne są też wszelakie „kroniki królewskie” z „Ryszardami” Drugim i Trzecim, Henrykami na czele. Stronę niepolityczną dramatopisarstwa Szekspira tworzą, poza tragedią „Romeo i Julia”, dramatami takimi jak „Miarka za miarkę” czy „Kupiec wenecki”, w dużej części komedie z „Wieczorem Trzech Króli” na czele. Wróćmy jednak do „Koriolana” i „Tytusa Andronikusa”. O ile „Juliusz Cezar” oraz „Antoniusz i Kleopatra” są „dramatami historycznymi w sensie ścisłym”. „Koriolan” i „Tytus Andronikus” opowiada o postaciach fikcyjnych, choć inspirowanych przekazami historycznymi. „Koriolan” to legenda historyczna usytuowana w Rzymie w V wieku przed naszą erą, opowiadająca o legendarnym rzymskim wodzu odznaczającym się niechęcią i pogardą dla rzymskiego ludu, do „zwykłych ludzi”, za co zapłacił wygnaniem. Koriolan w swojej niechęci i pogardzie motywowany był poczuciem wyższości, owym horacjańskim „Odi profanum vulgus” („Brzydzę się pospolitym motłochem”). Poprzez historię rzymską odniósł się Szekspir także do zjawiska mu współczesnego: konfliktu między elitaryzmem znamionującym odchodzące w przeszłość Średniowiecze a rodzącym się egalitaryzmem nowej epoki, owocem Renesansu. To wtedy rodził się jako szerokie zjawisko populizm, któremu ktoś taki jak Koriolan stawiał opór jako „ostatni Mohikanin”. „Koriolan” jest więc epitafium ku czci odchodzącego elitaryzmu, dumy wielkich wodzów, rycerzy, herosów, realnych i fikcyjnych, owych Achillesów, Antoniuszów, Rolandów, Gotfrydów, Bertrandów de Guesclin czy polskich Zawiszów. Rodziła się z wolna epoka „buntu mas”, epoka schlebiania im i szukania ich poklasku w duchu „panem et circenses” („chleba i igrzysk”). Nowy tłumacz „Koriolana”, Antoni Libera zwraca uwagę na kunszt Szekspira: „wznosi się po raz kolejny na szczyty maestrii. Choć wszystkie atuty daje Koriolanowi – inteligencję, dowcip i słuszność w wyśmiewaniu zakłamanej tradycji – to jednak tak buduje dialogi i napięcia dramaturgiczne, że widz jest po stronie ludu i, mimo jego ewidentnych przywar, głęboko mu współczuje”. „Nie można tak drwić z ludzi, choćby i byli najgłupsi – słyszy się spoza wygłaszanych kwestii niemą opinię autora (czytaj: Szekspira). Za taką pogardę się płaci”. Zapewne wielu „elitarystów” się z tym nie zgodzi, nie uzna że istnieje obowiązek szacunku dla głupoty i pospolitości, acz akurat z punktu widzenia nauki moralności chrześcijańskiej oraz z punktu widzenia idei lewicowych, socjalistycznych, pogarda dla bliźniego, kim był nie był, jest nie do zaakceptowania. Dziś jednak, że spojrzymy na to zagadnienie przez chwilę z dzisiejszego punktu widzenia, nawet konserwatyści nie ośmielają się otwarcie pogardzać ludem. Tragizm „Koriolana” polega na tym, że zło rodzi zarówno głupota motłochu, jak i krańcowy elitaryzm „koriolanów”. „Ambicja i pycha Koriolana to rodzaj nieuleczalnej choroby, wynikającej być może z jego wyjątkowych zdolności i cnót rycerskich, niemniej wyniszczającej go na dłuższą metę i destrukcyjnej dla ogółu. Takie zapatrzenie w siebie, tak niezachwiana wiara, że w każdej sytuacji ma się rację, a mylą się tylko inni, prowadzi do klęski, a niekiedy do hańby. Wielkość ma to do siebie, że zaślepia człowieka, odbiera mu jasność spojrzenia i jeśli nie ma się dość pokory lub przytomności umysłu, kończy się niesławą i upadkiem” – zauważa Libera. „Ale przesłanie Shakespeare’a (tłumacz trzyma się konsekwentnie angielskiej pisowni nazwiska tragediopisarza – przyp. KL) nie sprowadza się wyłącznie do jednostkowego przypadku. „Koriolan” to nie studium degeneracji wybitnej postaci pod wpływem jej nieprzeciętnych czy wręcz unikalnych talentów. Jest to dramat o odwiecznym i nierozwiązywalnym konflikcie nierówności wśród ludzi”. Stąd bierze się wybitnie pesymistyczna wymowa utworu. „Nie ma w niej w pełni szlachetnych, nieposzlakowanych bohaterów. Wszyscy są tak czy inaczej spaczeni lub nikczemni. Stoją naprzeciw siebie dwie siły – każda inaczej występna Nigdy nie dojdą do zgody” – konkluduje Libera.

„Tytus Andronikus”, to dość makabryczna fantazja historyczna, w której ojciec nieświadomie zjada podczas uczty pieczeń z ciała syna. W odróżnieniu od nieco hieratycznego „Koriolana”, „Tytus Andronikus” jest utworem gwałtownym, „dzikim”, chaotycznym. Spiętrzenie makabry osiąga poziom groteski w tym stopniu, że niektórzy komentatorzy doszukiwali się po stronie Szekspira drwiny z poetyki krwawych tragedyj. To studium zemsty, studium psychologiczne niepohamowanego zła. Odnosząc się do charakteru swoich przekładów, Libera, ponownie jak w przypadku poprzedniego tomu, zwraca uwagę na swoją metodę przekładu. Polega on nie na literalnym tłumaczeniu, które nieuchronnie prowadzi na manowce z powodu strukturalnych różnic między – zwłaszcza – starą angielszczyzną, a współczesną polszczyzną. „Nie przekładać słów, lecz intencje” – to translatorska dewiza Libery.

William Shakespeare – „Tragedie rzymskie”, tom II („Koriolan”, „Tytus Andronikus”, przekład i opracowanie Antoni Libera, str. 410, ISBN 978-83-8196-393-0

Ojciec historii i herold demokracji

Herodot żył w latach 485-425 p.n.e. i określany jest jako ojciec historii, ale to określenie, sformułowane przez Cycerona, powstało w oparciu o  starożytne pojęcia odnoszące się do przeszłości, nie o nasze współczesne. Na pewno jest jednym z założycieli nauki zwanej historią. To co uderza przy pierwszym tylko wertowaniu księgi jego „Dziejów”, to rozmach dzieła, budzący niebywały wprost podziw, jeśli wziąć pod uwagę, jak prymitywnymi sposobami ten starożytny Grek je skomponował. Współczesny historyk dysponuje dostępem do wszelakich  możliwych źródeł z internetem włącznie. Herodot miał właściwie tylko swój przyrząd do pisania (jakiś rylec?) i papirus (?). To jest wprost nieprawdopodobne, że przy takich środkach mogło powstać dzieło tak rozległe i drobiazgowe jednocześnie, wprost gęste od faktów i personaliów, kipiące nimi na lewo i prawo.

„Dzieje”, monumentalny tekst autorstwa Herodota, Greka rodem z Halikarnasu, żyjącego w V wieku przed naszą erą – są najstarszym zachowanym w całości dziełem greckiej, a więc także europejskiej literatury historycznej – czytamy w nocie wydawniczej – Jako ich główny temat sam Herodot wskazał wielkie zmagania i nieprzemijający antagonizm między Wschodem a Zachodem, czyli jego rodzimą potęgą helleńską a potęgami azjatyckimi. Co prawda w opisie konfliktu sięgnął aż do wydarzeń mitycznych, ale rychło skupił się na bliższej historii i doprowadził relację do do prawie mu współczesnych wojen grecko-perskich i słynnych – po dziś dzień – bitew: pod Maratonem, Termopilami, Salaminą, Platejami. Opowieść tę wzbogacił, z jednej strony, o refleksje natury historiozoficznej i polityczno-ustrojowej, będąc zdecydowanym zwolennikiem greckiej wolności i demokracji w opozycji do tyranii; z drugiej zaś – o obszerne dygresje dotyczące geografii krain Europy, Azji i Afryki oraz obyczajów, wierzeń i historii zamieszkujących je ludów”.

Nie mam żadnych kompetencji, by komentować stronę naukową dzieła. Objaśnia ją zresztą w przedmowie tłumacz z języka greckiego Seweryn Hammer, który dokonał tego dzieła (też imponującego) w 1954 roku. Z kolei przypisy przejrzał i uzupełnił Aleksander Krawczuk. Podzielę się więc tylko wrażeniami czytelniczymi. Każdy kto zetknął się z zapisami kronikarskimi z czasów antycznych, greckich czy rzymskich (z Tukidydesem, Liwiuszem, Swetoniuszem, Flawiuszem i innymi), ten, o ile nie jest zapalonym starożytnikiem, wie jak trudna jest lektury tych dzieł. Ich główne cechy, to krańcowa rzeczowość, ograniczanie się na ogół do czystych faktów, z rzadka tylko i wstrzemięźliwie okraszanych chłodnymi komentarzami i refleksjami. Jeszcze nie „wymyślono” ani psychologii, ani subiektywizmu, ani emocji. Trzeba było „czekać” na to prawie dwa tysiące lat, podobnie jak na wprowadzenie do literatury materialnego detalu, rodzajowości, zwykłego życia, humoru.

Na koniec wróćmy do określenia „ojciec historii”. Herodot zapewne na nie zasługuje, podobnie jak zasługuje na miano jednego z ojców demokracji. „I zaklinamy was na bogów helleńskich, abyście do miast nie wprowadzili tyranii…” – pisał. W tę podróż z Herodotem po starożytnym świecie Hellenów i Persów, Egipcjan, Scytów i Traków warto się wybrać. Wybrał się w nią kilkanaście lat temu Ryszard Kapuściński („Podróże z Herodotem”) i w lekturze dzieła starożytnego warto się tym współczesnym zapisem podróży wspomóc.

Herodot – „Dzieje”, z języka greckiego przełożył i opracował Seweryn Hammer, Czytelnik, Warszawa 2022, str. 677, ISBN978-83-07-03-479-9

Cały Hłasko – kobiety i samoloty

Ta powieść nigdy nie ukazała się za życia Marka Hłasko. Jak napisał Radosław Młynarczyk, autor wstępu i redaktor „iskrowej” serii prozy twórcy „Pętli”, „Palcie ryż każdego dnia” pozostaje symbolicznym zakończeniem niemal dwudziestoletniej aktywności twórczej oraz domknięciem literackiej koncepcji opartej na filarach naturalistycznej brutalności świata i bezlitosnych bohaterach dręczonych ułudą prawdziwej miłości”. To jedyna w pełni amerykańska, w sensie miejsca akcji i tematyki, powieść Hłaski. Powieść o jednej z jego „męskich” fascynacji – lotnictwie. Bohater, Anderson jest być może jedną z najbardziej brutalnych hłaskowych postaci, działa impulsywnie, instynktownie, bez oglądania się na kogokolwiek. Jego jedyne dwie namiętne, obsesyjne fascynacje, to kobiety i samoloty, z akcentem na te ostatnie. Anderson jest poniekąd porte parole pisarza, z tą różnicą, że obiektem fascynacji Hłaski były ciężarówki. Latanie nie jest dla niego tylko profesją, lecz realizacją instynktu. Jak zwykle u Hłaski, tło emocjonalne stanowi swoisty tragiczny romantyzm przegranego indywidualnego losu oraz daremnej miłości. Miejsce akcji, to Kalifornia, widziana głównie z perspektywy lotu i rozpalone słońcem prymitywnego lądowiska, „kraina bezduszna, zazdrosna, bezlitosna dla tych, którym los nie sprzyja”. Cały Hłasko, cały on ze swoim brutalnym stylem, okropnością świata podszytą tragicznym, podszytym śmiercią romantyzmem. Krótkie dialogi, krótkie zdania, atmosfera bezceremonialności i beznadziei. To już się dziś czyta nie tyle dla znaczeń, indywidualnych czy społecznych, lecz dla stylu, który ciągle może być literacką atrakcją. Lubię Hłaskę, choć półwieku po jego śmierci lektura jego prozy to już tylko sztuka dla sztuki. Czytelniczej.

Marek Hłasko – „Palcie ryż każdego dnia”, „Iskry”, Warszawa 2022, str. 234, ISBN 978-83-244-1113-9

Michnikowszczyzna po latach

Rafał A. Ziemkiewicz dobrym publicystą jest, aczkolwiek nieco topornym, a w tej toporności nieco brutalnym, co przysporzyło mu miana „żulnalisty”. Ma ten publicystyczny bigiel, tę odpowiednią dozę temperamentu i frazeologicznej pomysłowości, która sprawia, że czyta się go z zainteresowaniem, z zajęciem, czasem z emocją (przeważnie negatywną). Trzeba mu też przyznać, że choć jest to przekonany „prawol”, to ma w sobie tę dozę niezależności i niepokory, która sprawia, że choć na ogół bije w przeciwników, czyli w „lewactwo”, to potrafi też czasem odwinąć się i przysolić z mańki prawej stronie. Takich kozaków lubię, bo podobna postawa wymaga sporej odwagi, jako że naraziwszy się obu strono można zostać na lodzie i nikt w nie poda nawet szklanki wody w potrzebie. Niby endek („Myśli nowoczesnego endeka”), a potrafił RAZ napisać „Polactwo”, gdzie rozprawia się z wadami całych rzesz Polaków w duchu zgoła dalekim od pełni narodowej aprobaty. Prawica, wiadomo, nawet ta najbardziej katolicka i usposobiona narodowo, Piłsudskiego nie tyka, choć to były socjalista, czerwoniec, religijnie obojętny, który nie patyczkował się (to bardzo delikatnie powiedziane) nawet z biskupem polowym Wojska Polskiego Gallem, którego potraktował jak sierżant pijanego rekruta. Tymczasem Ziemkiewicz napisał „Złowrogi cień Marszałka”, w którym dążył do udowodnienia, że Piłsudski potęgą swojej osobowości i swojej władzy rzucił na kolana naród polski, nazywany przez niego „narodem idiotów”, traktował go jak surowy ojciec nierozgarnięte dziecię i tym samym nie pozwolił mu rozwinąć się w normalne, odpowiedzialne za siebie społeczeństwo, można by użyć formuły Stanisława Brzozowskiego – zdziecinnił je.

Chyba jednak najbardziej nie lubi Ziemkiewicz Adama Michnika, a na dowód tego po raz drugi, po upływie dwunastu lat (poprzednia edycja – 2010) postarał się o wydanie swojej głośnej „Michnikowszczyzny”. Trzeba wszakże przyznać, że uczyniwszy Michnika jednym z dwóch (obok Piłsudskiego) personalnych bohaterów swoich książek, zdaje się sam przyznawać, że uważa redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” za postać wielką, może złą, szkodliwą, ale wielką. Wprawdzie na ostatniej stronie okładki czytamy, że „Michnik nie sprawuje już rządu dusz”, ale skoro mimo to po dwunastu latach wznawia swój pamflet na niego, to może nie jest o tym niewzruszenie przekonany. Nie wdając się w szczegółowe omówienie zawartości książki można wszak napisać, że Ziemkiewicz obwinia Michnika za wszystkie patologie III RP do 2015 roku. Patologie niewątpliwie były i to liczne, ale czy Michnik zasłużył by cała odpowiedzialność spadała personalnie na jego biedną głowę? RAZ chyba jednak Michnika, z całą jego błyskotliwą, charyzmą, inteligencją, przecenia. W końcu robić z redaktora naczelnego dużej (niegdyś) i owszem, wpływowej ( nadal), ale jednak tylko gazety winnego wszystkim patologiom, które trawiły i trawią Polskę, to gruba przesada. Warto „Michnikowszczyznę” przeczytać. Zwolennicy AM – by poznać co myśli przeciwnik, przeciwnicy – by utwierdzić się w swoich przekonaniach. Poza tym, warto wrócić, jeśli kto już czytał ten pamflet po latach, by sprawdzić na ile opis, oceny i diagnozy RAZ są aktualne. Skonfrontować rzecz z upływem czasu. Wiadomo, że książka przeczytana po latach nigdy nie jest tą samą książką. A może raczej kolejna lektura tej samej książki po latach, to jak lektura po raz pierwszy. 

Rafał A. Ziemkiewicz – „Michnikowszczyzna”, Fabryka Słów,  Lublin-Warszawa 2020, str. 339, ISBN 978083-7964-605-0

Anarchizm. Wczoraj i dziś

Skąd tytuł „W stronę anarchizmu”, skoro żyjemy w czasach nowych autorytaryzmów? „Pytaniem przenikającym całą pracę, zarówno jej bardziej eseistyczne fragmenty, jak i te będące drobiazgową analizą filozoficznych pojęć, jest pytanie o to, czym jest i czym powinna być dzisiejsza polityka. Przy czym nie idzie tu o dość klasyczne pytanie o ideał polityki i wskazanie naczelnych zasad, jakie w jej obszarze powinny być realizowane, lecz bardziej konkretne pytanie o najbardziej pożądane formy działania politycznego tu i teraz”. Jednym z istotnych zjawisk z tym związanych jest kwestia „polityczności prywatnego”, które znów, jak przed kilkudziesięciu laty stanęło na porządku dziennym. No właśnie, tu leży częściowa przynajmniej odpowiedź na pytanie o tytułowy „anarchizm”. „Polityki nie utożsamiamy już wcale ze specjalnie wydzielonym dla niej kawałkiem przestrzeni publicznej jaką jest agora. Widzimy to na protestach, których celem nie jest tylko wyrażenie pewnych poglądów czy niezgody na jakieś prawo, lecz pewna konstruująca się tam forma życia. Rzeczywiście, jeśli porównać współczesne demonstracje wszelkiego autoramentu z tymi, które pamiętamy jeszcze choćby z lat 1980-81 czy z pierwszych dwóch dekad III RP, to widać jak się zmieniły. Wcześniej na ulicach demonstrowali niejako polityczni cywile, składający w formie ulicznego protestu swoje żale i żądania w stosunku do polityków. Była to relacja nierównoważna, demonstranci byli właściwie petentami polityków. Dziś są kreatorami wobec polityków suwerennymi. Polityka nabrała też bardziej niż kiedyś cech radykalizmu. Demonstrujące grupy nie są już na ogół podobnie jednorodne jak były w minionej epoce. Słowem: do polityki wkradł się anarchizm. Rozumiany nie jak klasyczny anarchizm z XIX-wiecznym rodowodem, opisany skrótów w rozdziale pierwszym, lecz jako powszechny modus uprawiania polityki, w który nie istnieje już dychotomiczny podział na zawodowych polityków mniej czy bardziej realizujący dążenia swoje klienteli, lecz rozgałęziony, różnorodny ruch permanentnego protestu. Inna cechą obecnej polityki jest też jej radykalizm, rzadko spotykany w tym stopniu w minionych dziesięcioleciach. O anarchizmie autor pisze, że „współczesny anarchizm  postanarchizm – nie plasuje się w oświeceniowym podziale na lewo  prawo. Historia i prehistoria anarchizmu prefigurują właśnie jego ponowoczesne rozumienie jako specyficznie rozumianej polityki antypolityki, która nie jest ani skompromitowana, ani obciążona powszechnym znaczeniem „polityki” jako dziedziny skorumpowanej, nieautentycznej i nudnej, przynależnej do starszych panów w garniturach i upodabniających się do nich pań w garsonkach”. Zauważa też, że anarchizm zawsze dystansował się od filozofii, acz do końca od niej nie uciekł. Szukając poręcznej metafory mogącej określić naturę anarchizmu Słowińskie cytuje Samuela Newmana z jego książki „Od Bakunina do Lacana”: „Zamiast drzewiastego modelu myśli, Deleuze i Guattari proponują kłączowaty, taki model myśli, który wyrzeka się esencji, całości i binarnej logiki oraz obejmuje wielość, pluralizm i stawanie się. Taki obraz myśli można uznać za anarchistyczny”. I taki obraz myśli anarchistycznej ukazuje w swojej interesującym studium Sebastian Słowiński.

Sebastian Słowiński – „W stronę anarchizmu. Filozoficzne uwarunkowania współczesnej polityczności”, Książka i Prasa, Warszawa 2021, str. 294, ISBN 978-83-66615-66-3

Najgorętszy marzec w historii Polski

Mimo upływu ponad pół wieku, doświadczenie marca 1968 nadal jest żywe dla sporej liczby osób, które albo uczestniczyły w tych wydarzeniach, albo wtedy studiowały i obserwowały je z pewnego dystansu. Największa liczba tych świadectw, to wspomnienia, pamiętniki. Form prozatorskich poświęconych temu okresowi najnowszej historii Polski pojawiło się niewiele. Należy do nich powieść Andrzeja Dziurawca „Bardzo długi marzec”, opowiadające o nastoletnim Adamie Sanderze, uczniu renomowanego warszawskiego liceum. W tle jest doświadczenie pierwszej miłości, pierwszych konsumpcji alkoholu, pierwszych emocji, uniesień związanych z muzyką pokolenia, którą w tym przypadku reprezentuje grupa Rolling Stones. Wydarzenia marcowe, pacyfikacja demonstracji przez Milicję Obywatelską, relegacje z uczelni a później emigracja na Zachód wielu obywateli polskich żydowskiego pochodzenia  -to główne składniki politycznego tła powieści. Mamy zatem do czynienia z odmianą bildungsroman, czyli powieścią o dojrzewaniu młodego człowieka. Dziurawiec, pisarz, autor m.in.  wydanego pod pseudonimem  „Bastarda” (?), „Festiwalu”, „Późnego Gomułki, wczesnego Gierka”, a także scenarzysta ( m.in. „Karate po polsku”),  nadał swojej powieści charakter dziennika,  codziennych zapisków, po to, by nadać narracji  możliwie najbardziej dynamiczny, żywy charakter, który gasi namysł z dystansuczasu  właściwy wspomnieniom. Autor nie poprzestaje jednak na roku 1968, w który wchodzimy dopiero około setnej strony, ale pokazuje źródła tych zdarzeń, ostro widoczne już w roku 1967. Rozpoczyna swoją powieść od podanego w telegraficznym skrócie portretu tego roku, zaczynającego się od tragicznej śmierci Zbigniewa Cybulskiego, poprzez wojnę czerwcową w rezultacie napaści Izraela na Arabów, listopadową, a jak się okaże, brzemienną w skutki premierę mickiewiczowskich „Dziadów” w Teatrze Narodowym w Warszawie, a kończy na pierwszym przeszczepie serca dokonanym przez doktora Christiana Barnarda. Powieść Dziurawca nie jest wysokoartystyczną prozą, w której dokonana jest psychospołeczna wiwisekcja tych lat, lecz popularną powieścią  z miłością na pierwszym, indywidualnym planie, napisaną dynamicznie, barwnym, klarownym językiem. I z brutalną polityką w tle.

 Andrzej Dziurawiec – „Bardzo długi marzec”, Wydawnictwo Lira, Warszawa 2022, str. 332, ISBN 978-83-66730-42-7

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko