Wacław Holewiński – Mebluję głowę książkami

0
106

No i tak sobie pojeździli

Aleksander Wierny wsiadł (to przenośnia) do pociągu podmiejskiego, potem przesiadł się do osobowego, ten zmienił na pospieszny, a na końcu zajął miejsce w ekspresie. Rozpędził ten pociąg, gnał, gnał aż…wrócił na miejsce startu. Po co? Nikt nie wie. Ale czyż sama jazda nie może być przyjemnością? Może, zwłaszcza podlana jakimś lekko strawnym sosem przyjaźni, odpowiedzialności, odrobiną grozy, gangsterami z szerokimi karkami, przyrodą, wiatrem, można dodać kolejny banał.

Ostatnie lato przed końcem wszystkiego.

I trójka pasażerów: Emilka, Karolina, Bratek. Co prawda nie pociągu, a samochodów, najpierw dosyć luksusowego, potem trochę gorszego.

Sytuacja wymyślona? Bez wątpienia. Stolik kawiarniany przy którym spotykają się trzy nieznajome osoby. On, pięćdziesięciolatek, dość szybko okazuje się, że w miarę zamożny, ale u progu śmierci, z jakimś nowotworem w brzuchu, starsza z kobiet, Karolina, ciut młodsza od Bratka, z samochodem wypełnionym narkotykami, którymi handluje jej mąż, farmaceuta i Emilka, dwudziestosześciolatka, po zawodówce fryzjerskiej, której „mężczyźni zawsze i wszędzie kompulsywnie pożądali”.

Każdy ma powód aby wsiąść do BMW Karoliny i jechać. Bez planu, bez ograniczeń, byle gdzie. A w radio zawsze usłyszą „A love supreme, a love supreme, a love supreme”.

Jadą, zatrzymują się hotelach, Emilka wygłasza swoje „ale bez żadnego ruchania”, jest im dobrze. Przynajmniej do jakiegoś momentu. No bo przecież to auto z bagażnikiem „tabletek” nie może ot tak, zniknąć. Tabletki zresztą, dla poprawienia nastroju, biorą wszyscy, gdy przyjdzie im ochota.

No więc ktoś ich goni, mężowi Karoliny mafiosi grożą, są tuż tuż, Bratek dostaje cios, Emilka przykłada szpadlem w łeb bandycie…. Zniknąć z radaru pościgowi… Auto można utopić, tabletki przełożyć do auta Emilki, komórki spalić i znów jechać, jechać, jechać.

Aż do hotelu, w którym Emilka mogłaby zostać. Bo właściciel byłby skłonny, a i ona nie od tego. Ale przecież więź stworzona jazdą jest silniejsza. Jakie to miłe… Nikt nikogo nie zmusza, ale jednak. W ostatniej chwili dołącza.

Każde nocuje oddzielnie, każde włącza telewizor, ale bez dźwięku, wystarczy obraz.

Raz jeden mógłby Bratek z Karoliną, ale przecież „bez żadnego ruchania”.

Poza tym jest choroba Bratka. To ona wyznacza czas podróży. Jak smutno. Ostatnie lato przed końcem wszystkiego. No jeszcze jego kasa.

W knajpie staruszek w stroju żebraka. Już go spotkali na trasie. Pogawędka.

„– Spotykamy się na tych samych drogach stwierdziła Karolina. – Ale my jedziemy.

– A ja idę – odpowiedział starszy mężczyzna.”

I tu trochę tego sosu egzystencjalnego.

„– Jeździcie tym samym samochodem, to prawda. A co o sobie wiecie?” A dalej „Bo jeśli naprawdę wiecie, dlaczego ktoś z wami wędruje, wiecie też, dokąd chce dotrzeć.”

Mocne! Jak błysk świeżo wyostrzonego noża.

Trochę szkoda, że rano wciąż to samo menu: parówki, jajecznica, kawa. A jak się „wkurwimy” to tabletka. I już jest dobrze. Emilka może popływać nago w leśnym stawie. Błogo, słońce, cisza, można zapalić papierosa. Czasami można też na stacji benzynowej zwinąć batona.

Potem znów pojawi się czarny SUV z facetem, którego już widzieli. Bo jednak trzeba trochę podkręcić. Ale jak to, przecież pozbyli się smartfonów, w jaki sposób ich znaleźli? Pozbyli się? Na pewno? Wszyscy? No jest komórka sprzed piętnastu laty. W torebce nie do namierzenia, ale przecież trzeba ją podładować. Wystarczy.

Jadą, jest pięknie. „A love supreme, a love supreme, a love supreme”. Tylko Bratek coraz słabszy, trzeba mu pomagać dojść do auta, coraz częściej musi poleżeć, czasami zwymiotuje, ma problem z wejściem pod prysznic.

Dokąd mogą pojechać?

„– Do Częstochowy – odpowiedział.

– Co ty pierdolisz – Emilka nie patrzyła już na odchodzącą dziewczynkę. – Już o tym rozmawialiśmy, nie wracamy.”

Porozmawiali. Przecież nie uciekają. Bo gdyby chcieli uciec, nie jeździliby po Polsce. Amsterdam, Londyn, Tarifa.

„– Wiedzieliśmy, że trzeba wracać.”

On umrze, one porozmawiają z policją. Taki plan. Nie będzie łatwo.

No i tak sobie pojeździli.

Aleksander Wierny – Słabnące światło sierpniowego słońca, Fundacja Duży Format, Warszawa, 2021, str. 202.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko