Ukłon w stronę przeszłości
ułomność pamięci
uniemożliwia dotarcie
do wydarzeń z przyszłości
absolutnego priorytetu homo sapiens
przyszłość bezkompromisowego ciała
przyszłość wydoroślałych myśli
przyszłość uwolnionych słów
przeszłość zamknięta w klatce pamięci
rozwija dywan wyczekiwanej siostrze
dwadzieścia cztery godziny na dobę
według własnych niemożliwości
układa na półkach antycypacji
wyuczone związki przyczynowo skutkowe
doświadczone na własnej skórze wnioski
potencjalnie przydatne projekcje
dla upragnionego jutra
spełnione obowiązki
drżą skulone w koniku morskim
zwanym hipokampem
Skrzypiąca cisza po krześle
Szukam krzesła w pustym pokoju.
Przechodzę obok miejsca,
w którym powinno stać,
zanim w końcu na nim usiądę.
Brak krzesła uwiera mnie w plecy.
Skrzypi i chwieje się
z powodu krótszej nogi.
Staram się zachować równowagę.
Poprawiam zbyt twarde oparcie.
Przydałaby się poduszka,
ale pokój jest pusty.
Wychodzę i zostawiam krzesło tam,
gdzie go nie ma.
uniewinnieni współwinni
zagłębiasz widelec w soczystej polędwiczce
z rozkoszą podnosisz do ust
kawałek ugotowanego trupa
w sosie z karmelizowaną cebulką
ryk mordowanych zwierząt
nie daje spać sąsiadom
którzy od dawna stali się
wegetarianami
nie potrzebowali wąchać
unoszącego się w budynku
zapachu przestraszonej śmierci
nie potrzebowali oglądać
sączącego się po posadzce
strumienia wyganianej krwi
metodycznie zorganizowane mordy
poza zasięgiem naszego wzroku
nie chcemy widzieć
furgonów porąbanych stworzeń
które zostaną zbawione
na długo przed nami
wstyd zaszywa nam usta
zanim zuchwała myśl wymknie się
przez szczelinę warg
oddechem grozy
Poniżej zera
opuszki palców
odrywają się od ciała
czerwone, wymęczone, obolałe
wiercą w mózgu piekącą dziurę
czeluść przywłaszcza sobie
konstelację atomów
układu nerwowego
lodowaty żar wypala dłonie
ciepło – zimno
miłość – nienawiść
blisko – … bliżej niż się wydaje
w końcu decyduję się
na dywersję myśli
odzyskuję kontrolę
zaśnieżony jodłowy las
nabiera kształtów
dookoła moich nieczułych palców
Uroki miasta
wygłodniałe ulice
nienasycone bloki
zachłannie pożerają
ostatnie ostoje życia
przerażone drzewa
w pośpiechu ustępują miejsca
tak zwanemu postępowi
kwiaty tulą się do siebie
szepcząc na pożegnanie
czułe słowa
dzieło ludzkiego geniuszu
zieje betonem
otumania aluminium
mrozi szkłem
przeszywając do szpiku kości
bezdechem zaduchy
nawet drewniane ławki
na nic się nie zdadzą
bo wykonane są z pociętej padliny
coraz płytszy oddech
coraz mniej tlenu
przekwitasz
usychasz
opadasz
nie uratuje cię
błędny liśćprzybyły z odsieczą
o kilka lat za późno
Spadek po Różewiczu
W poszukiwaniu Dawnych Mistrzów
zdejmuję z półki
przywieziony z Polski
„zawsze fragment” Tadeusza Różewicza
z nostalgią otwieram go
zaskoczona odnajduję
dedykację z 1999 roku
„Dla Ani coś miłego”
Panie Tadeuszu
taka przyjemność
spotkać Pana po latach –
trzymam w rękach ciepłą dłoń poety –
wiele się zmieniło –
odpowiadam na jego pytające spojrzenie –
świat już nie ten
a Pana wiersze wciąż aktualne
oczywiście Pan wie
ta myśl o Ameryce o World Trade Center
(wciąż jestem pod wrażeniem
odnalezionego tomu poezji
zapominam
że poeta przeżył to
zupełnie jak ja
dla mnie odszedł
kiedy wyjechałam –
wszystko odnoszę do siebie
jakby świat poza mną
przestawał istnieć)
Pana wiersz proroczy nie-proroczy
wcale nie ze szklanej kuli a jednak
wydarzyło się sześć lat później
wierzący fanatycy samolotami…
prawie trzy tysiące osób
niektórzy skakali bez skrzydeł poezji
nie nosili ich aniołowie
widocznie byli zajęci
(na ogół są zajęci
ale może Pan coś o tym wie…)
nic nie zostało ani z nich ani z wież
ogromna dziura Ground Zero pustka
i tyle żyć pokaleczonych
oczywiście poezja tego nie odda
niemożliwa po Auschwitz
możliwa po jedenastym września
wiele na ten temat napisano
ale milczenie bardziej wymowne
zgodzi się Pan ze mną
nie poezja nie zbawi świata
piękno też nie
nic go już chyba nie zbawi
tyle mam Panu do opowiedzenia
tam gdzie Pan jest Mistrzu
na pewno spotkał Pan Francisa Bacona
i język przestał być przeszkodą
dwa lata temu byłam na wystawie
jego obrazów w Centre Pompidou
większość z Tate Gallery
pamięta Pan?
zdeformowane ciała mięso na haku
(Chaim Soutine we współczesnej wersji)
autoportrety olbrzymie tryptyki
„transformacja ukrzyżowanej osoby
w wiszące martwe mięso”
kiedy czytałam rozmowy Bacona
z Davidem Sylvestrem
uderzyły mnie zdjęcia pracowni artysty
czy Pan je widział?
niezwykle niepoetyckie
ale nieskończenie inspirujące
albo po prostu bałagan nie do opisania
czy Pan wie że Soutine trzymał
w pracowni rozkładające się zwłoki zwierząt
które malował
ich smród był nie do zniesienia
dla odwiedzających Soutine’a osób
a on nic
czy Bacon także…?
czy przynosił do domu…?
czy tylko obserwował w rzeźni
lub w sklepie mięsnym
prawdziwie martwą naturę
(już bardziej martwa być nie mogła)
czy mógłby go Pan ode mnie zapytać?
artyści to rodzaj ludzi
czujący własnymi kategoriami
nie do pojęcia dla zwykłych śmiertelników
zanim Pani odejdzie
wiem że Pan się spieszy
w niebie jest tyle do zrobienia
zobaczenia poznania
tyle osobowości do spotkania
zostańmy jeszcze kilka minut
dla Pana to nic w porównaniu do wieczności
Pan pijał piwo prawda?
ja wezmę kieliszek wina
taki francuski zwyczaj
sama już nie wiem kim jestem
mniejsza z tym
usiądźmy na chwilę
dziękuję
tę metaforę przy Niagara Falls
to nie Appolin wyciągnął z kosza
Appolin spieszył się do Koronis
i wcale nie pokraczny kulawy ślepy
to było jedynie przebranie
znalazłam ją na trawie
i rozglądając się
czy nikt nie patrzy
wsunęłam do kieszeni
wciąż ją mam
pośród stron tomu „Matka odchodzi”
i tylko czekam na odpowiednią chwilę
nie uwierzy Pan
ona odżyła na mojej ręce
zaczęła tańczyć lekka jak u Degas
aż trudno było mi ją uspokoić
nie wiedział Pan, prawda?
powiedzmy że zostawił mi ją Pan w spadku
kiedyś przekażę dalej
ale dzisiaj wyjątkowo jej potrzebuję
i jeszcze autoportret
na który Pan czekał
chyba się nie odważę
opisać siebie
którą minęłam wczoraj
jeszcze nie teraz ale pamiętam
takie wyzwanie
schowane z tyłu głowy
na płodniejszy okres
zadedykuję go Panu
odwdzięczając się
za inspirującą dedykację
sprzed dwudziestu dwóch lat
Mistrz odstawia pusty kufel
wstaje od stołu
uśmiecha się
kiwa ręką na pożegnanie
i odchodzi lekkim krokiem
na partię szachów z Whitmanem
z nadzieją że tym razem
zrewanżuje się Mistrzowi
a ja zostaję z kartką
zapisaną drobnym maczkiem
którego prawdopodobnie
nigdy nie odczytam
—
Anna Jachim (ur. 1981): warszawianka z urodzenia, paryżanka z wyboru.
Chęć zrozumienia praw rządzących współczesnym światem starała się zaspokoić studiami nauk politycznych. Na co dzień wspiera wielojęzyczne rodziny w przekazywaniu dzieciom ich drugiego języka i kultury mniejszościowej.
Zadebiutowała na stronie Wydawnictwa J i w kwartalniku „Przypływ”.
Na początku 2022 roku wydała, w języku francuskim, książkę z opowiadaniami dla dzieci na temat dwukulturowości i poszukiwania własnych korzeni.
Od ponad dwudziestu lat mieszka we Francji.
Autorka bloga: https://bilingual-kid.com