Odkrywanie Cypriana Norwida dla polskiej literatury i dla kultury w ogóle trwało prawie cały dwudziesty wiek. I ten proces – można powiedzieć – trwa nadal. W ocenie niektórych badaczy zasłużył na miano „czwartego wieszcza”, a niektórzy ciągle mają kłopoty z jego oceną. Jednym z pierwszych jego „odkrywców” na przełomie wieków XIX i XX był Wiktor Gomulicki, również poeta, powieściopisarz i twórca wszechstronny. Tymi dwoma zajęli się: profesor, polonista Uniwersytetu Warszawskiego, Wiesław Rzońca i jego doktorant, polonista Karol Samsel; wydali książkę pt. Norwid Gomulickich (wyd, 2021). A ja próbuję ją przyswoić czytelnikowi, bo warta tego.
Na obydwu, Cypriana i Wiktora, wybitnych twórców kilku epok – od ostatniej dekady romantyzmu, przez pozytywizm, do Młodej Polski – aktualnie spogląda literacko, filozoficznie i społecznie dwóch badaczy. Ja – przepraszając tego młodszego, że go pomijam – zajmę się tym starszym. Ta rozprawka nie ma charakteru recenzji, Chcę, by na „czwartego wieszcza” i jego pierwszego odkrywcę spojrzał także z dzisiejszej perspektywy szef Związku Literatów Polskich, Marek Wawrzkiewicz, poeta i prozaik, którego cenię za najnowszy tomik Chwila jawy ;za wcześniejsze również.
Przypomnienie: pierwszy z dwójki bohaterów Rzońcy umierał w osamotnieniu i życiowej nędzy w paryskim, zakonnym przytułku (1883), a drugi swoje poezje, już od paru lat (1882-1887) drukowane w prasie, „z trudem wydobywał ze stanu rozproszenia, i układał w kolejne tomiki”. Czytam profesora Rzońcę, który ocenia tego mniej znanego bohatera książki: „… Gomulicki nie zadbał o to, by ułożyć w końcowej fazie życia jakiś reprezentatywny tom swoich liryków…” Dopiero po II wojnie syn Wiktora, Juliusz, także postać wybitna nie tylko w dziedzinie literatury, uporządkował dorobek ojca. Ojciec i syn, „zakochani” w Norwidzie, wyprowadzali „czwartego wieszcza” z zapomnienia na światło dzienne życia literackiego kraju.
Przywołuję za Rzońcą wspólnotę wątków tematycznych obieżyświata Cypriana oraz wiernego Mazowszu Wiktora. I natychmiast wyłania się pokusa, – granicząca z potrzebą – spojrzenia obydwu twórców na te same, już wspomniane, epoki w naszej literaturze, a także w sferze społecznej ojczyzny ciągle wymazanej z map europejskich. Ile w niej było wygasającego romantyzmu, ile gruntującego się pozytywizmu no i jak zapowiadał się już nadchodzący modernizm (Młoda Polska). Jak te prądy artyści słowa pisanego nosili w sercach i umysłach, jak pożytkowali swoje talenty, jak przeżywali artystycznie zmagania. Wiadomo – tematy i wątki twórcze poezji powtarzają się od tysięcy lat; bo ileż można ich, nowych, życiowych i artystycznych odkrywać czy wymyślić? Natomiast artystyczne do nich podejście, ich przelewanie w dawnych czasach głównie na papier – to już inna sprawa: to już „hulaj dusza” … Podejdę do nich czytelniczo, może nawet ocennie i krytycznie.
Wpadłem na pomysł: na te „hulanki” pozwolę także spojrzeć z obecnej, zatem o ponad wiek późniejszej, perspektywy. Powtarzam: dam głos poecie, prozaikowi i krytykowi literackiemu – Wawrzkiewiczowi, który od urodzenia wiernie służy Mazowszu i wszystkim, co je otacza; zatem piszę o trzech Mazowszanach. .
Ptaszki romantycznie śpiewają w lirykach Norwida i Gomulickiego, ale – konstatuje polonista Rzońca – obydwaj są „poetami miasta”, co jest oznaką już postromantycznego pozytywizmu i następnych epok. Czytam Gomulickiego: „…Miasto się skrywa na kształt maski;/ Do gniazd jaskółki podążają hyże, / … Sklepy gwiazdami błysły gazowymi,/ Łunę rzucając na przechodniów fale,/ …
Zatem – prawie zniknęły z poetyckich, romantycznych obrazów: tęsknota do utraconej, wolnej ojczyzny, walka narodowo-wyzwoleńcza, nienawiść do wschodniego zaborcy, literackie domaganie się od Nieba „rządu dusz’, niespełnione ziemskie miłości prawie wyłącznie męskich bohaterów wierszy do kobiet, „puchów marnych”. One pojawią się w sferach artystycznych, głównie literackich, dopiero w pozytywizmie.
Gwiazdy (lampy) gazowe i tłumy przechodniów, nieobecne w obrazach romantyzmu… One w następnej epoce, pozytywizmie, budzą u ludzi rozmaite lęki, już zarówno u męskich jak i kobiecych literackich bohaterów. Rodzą się, jako efekt uprzemysłowienia. A ono grozi tym, ,że – tu już strofy innego utworu Gomulickiego: „…Tłum wzgardził ciszą, depce róże/ Z cegieł świat stworzył – i naturze/ Z pychą swe dzieło przeciwstawia…” Ta „wzgarda dla ciszy„ u Gomulickiego była wyczuwalna także u Norwida parę dekad wcześniej. Wielki autor, obieżyświat wyraził ją jako „naturalną rozmową z ciszą”, czyli rozmowę w bólach rodzącej się przemysłowej cywilizacji. Zaobserwował to podczas kilkumiesięcznego pobytu w Londynie. Tam dostrzegł w wierszu Larwa, że w błocie tapla się Biblia, co ocenił jako grzech pozytywistycznych czasów, symbol „rozpaczy i pieniądza”. W wierszu Nerwy właśnie rozpacza: „… Byłem z wieczora w miejscu, gdzie mrą z głodu…’’ Sam jeszcze go nie doświadczał. Ale warto tu już przypomnieć swoje pytanie, jeszcze z czasów studenckich: Jakich rozkoszy doświadczał Norwid osobiście, gdy parędziesiąt lat później, podczas umierania w samotności, w paryskim przytułku prowadzonym przez zakonnice? W nim zapewne łkał, bo stale tęsknił do kraju, „…gdzie kruszynę chleba podnosi się z ziemi jako dar nieba…” ( Moja piosnka, 1854). A jeśli mowa o „darach nieba”, to dla obydwu bohaterów Rzońcy bliski jest wątek rozważań pozaziemskich. W wielu ich obrazach „Bóg występuje we wszystkich formach materii… przemawia przez wszystko, co ziemskie i ludzkie”.
Jeśli dary nieba – to jednym z największych darów jest kobieta. Przypomnę dla urozmaicenia opowieści: u wieszcza Adama literacko, w Dziadach kobieta była: „… puchem marnym i wietrzną istotą …” Zaś w Panu Tadeuszu Telimena to już istota pożądana. Natomiast życiowo, w realu przyszły wieszcz nadzwyczajnie lubował płeć piękną.
A jak kochali Norwid i Gomulicki w ocenie Rzońcy? Tu już ograniczę się do przypomnienia wizerunku literackiego: „… W Norwidowskim poemacie Assunta w wizerunku kobiety najważniejszy pozostaje czynnik duchowo-religijny. Nie ma tu zmysłowości godnej późniejszej epoki, Młodej Polski. Kobieta Norwida „..jest jednak spowita kwiatami i patrzy w niebo – uosabiając sacrum wcielone, święte i świeckie naraz. Świeckość będzie tej świętości składnikiem, elementem…” A w wierszu Gomulickiego, W parku czytamy o spacerze bohaterki, o napotkanym przez nią kamiennym krzyżu widzianym w błękicie niebai obcałowanym. Gdy go całowała to: „.. W okamgnieniu przyrosły jej skrzydła u ramion (w niebiańskim świetle wydawała się przemieniać w anioła)…” Świętości u swoich bohaterów Rzońca zauważa niemało, ale u obydwu religijność nie przytłacza świeckiej ważności życia ziemskiego. Ono jednak nie może wyeliminować z ludzkiej egzystencji tego, co je kończy – śmierci. Na szczęście tę, choć biologicznie nieuniknioną, poprzedza piękno życia, bo – pisze Norwid – „śmierć rzadko bywa świadomym wyborem, godnym naszego człowieczeństwa”. Ono jest pierwszym i nakazanym wyborem – dla jednych nakazanym przez tajemniczego Stwórcę, dla innych przez tajemniczy los.
Apoteoza piękna i sztuki – nie ma w człowieczym losie spraw ważniejszych od nich. Tak je rozumieją i poetyckim słowem wyrażają bohaterowie Rzońcy. Za nim i ja cytuję strofy obydwu artystów. Oto Norwid, autor wybitnego Promethidiona (fragmenty wspaniałego poematu nakazano mi przed sześćdziesięciu laty, w liceum opanować na pamięć): „…Bo nie jestświatło, by pod korcem stało,/ Anisól ziemi do przypraw kuchennych,/,Bo piękno na to jest, by zachwycało,/ Do pracy – praca, by się zmartwychwstało….” A po Norwidzie Gomulicki – sporo lat później, mało wówczas znany autor, w utworze Głodnego nakarmić euforycznie zachęcał: „… O! Wznośmy pięknu wspaniałe ołtarze,/Marmur i złoto niech rzucają blaski,/ Wino niech szumi w kryształowej czarze, /… Aż każdy smutków daremnych zaniecha/…Miłość i rozkosz, piękno i uciecha/… Lecz wprzód – niech głodnych pośród nas nie będzie…/” Teraz te strofy komentuje i ocenia Rzońca: Ważną ich cechą jest „przerost refleksyjności nad liryzmem… piękno jest tu jedną z nadrzędnych wartości w świecie…” A dalej profesor, polonista puentuje treść strof: „…Piękno platońskie, marmurowy chłód antyku, romantyczni wieszczowie jako piewcy poetyckiej przeszłości i empatia socjalna godna najlepszych dzieł realizmu pozytywistycznego – trudno o poezję bardziej charakterystyczną dla drugiej połowy XIX wieku…”
Co mogła poezja – dwóchwielkich poetów, dwóch epok – postromantyzmu i pozytywizmu? Co w ogóle może poezja? Oto jest pytanie! Warto tu przypomnieć, że jej rola jako sztuki od początku świata nurtuje twórców. Przypomnę swój przykład głośny wyjątkowo dla mnie jako abiturienta w przygotowaniach do egzaminu maturalnego pod kierunkiem siedleckiej polonistki, Natalii Zbuckiej. Otóż musiałem pisemnie roztrząsać dylemat wieszcza Juliusza, gdy on w Beniowskim narzekał, że niełatwo mu wydobyć z siebie „tak giętki język, by powiedział wszystko, co pomyśli głowa”.
Wróćmy jednak do bohaterów profesora Rzońcy. Wydawać by się mogło, że Norwid dość łatwo znajdował wielkie słowa i układał je w wielkie frazy, wielkie poematy poruszając wielkie sprawy życia i śmierci – jednostki i społeczeństwa, narodu i społeczeństwa, dobra i zła, cnoty i grzechu. A jednak poeta głośno bolał przy budowaniu strof ze słów. Czytam w Ironii: „…Żeby to można arcydzieło/ Dłutem wyprowadzić z grubych brył/Żeby dłuto nie zgrzytnęło/Ni młot je ustawnie bił a bił!…” Jakiś czas potem narzekał również Gomulicki. Cytuję go w strofie wybranej przez Rzońcę: „…Gdyby poezją można wznosić mury,/Ja duszę całą wyśpiewać bym gotów,/By was zasłonić od słonecznych grotów/I bezlitosnych urągań natury…” I jeszcze jeden przejmujący cytat z Gomulickiego warty zapamiętania: „… Gdybym ja mógł przelać w słowa/Swe palące łzy/ Gdyby zdolną była mowa/ Wcielić moje sny/ Gdyby z serca wprost do piersi/ Biegł uczucia prąd/ Może daliby rówieśni dobry o mnie sąd…” Choć autor tomików poetyckich, ale także prozy powieściowej – Wspomnień niebieskiego mundurka i Ciurów – oraz tekstów dziennikarskich, przeżywał rozterki twórcze. Choć ich nie ukrywał, to musiał mieć świadomość – jak wszyscy inni twórcy, wszystkich epok minionych i oczekiwanych, przeżywali i będą przezywać ciągle to samo. To, że cenna literatura (nie chałtura) rodzi się z bólu i w bólach. Rzońca przypomina w wierszu Norwida Do Bronisława Z. na chwałę obydwu swoich bohaterów: „… Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie/ Dwie tylko: poezja i dobroć…”
Poezja może wszystko, więcbardzo lubi wtrącać się także w sprawy zmysłowe jednej i drugiej płci; a najbardziej naraz jednej i drugiej. Tymczasem obydwaj bohaterowie profesora, polonisty nie działają za bardzo podniecająco na czytelników w tej sferze ludzkiego losu. Zatem – zostawmy na ich boku wątki erotyczne. Za to sporo ich w wierszach Marka Wawrzkiewicza. Na wieczór promocyjny jego najnowszego tomu Chwila jawy (2021) trafiłem wraz z profesorem-polonistą.
Pan Wiesław Rzońca napisał głęboki komentarz na moją prośbę swoim profesorsko-polonistycznym językiem..
Chwila myśli Marka Wawrzkiewicza
„Najnowszy tomik wierszy Marka Wawrzkiewicza to, w moim odczuciu, potwierdzenie, że liryka ta wywodzi się – w najszlachetniejszym sensie formuły – z poezji europejskiej II połowy XIX wieku. I mimo że publikacja ma coś z monumentalnego podsumowania tej, obfitej wszak, twórczości, mamy tu frywolność kulturowego obserwatora współczesności, który nigdy jednak nie rezygnuje z zapisu własnych (czasem nawet głęboko intymnych) przeżyć i doświadczeń.
W europejskiej poezji nowoczesnej, jaka później dominowała w XX wieku, najskuteczniej przegląda się świat. I choć Wawrzkiewicz nie jest poetą miasta, to skojarzenie jego liryki z Wiktorem Gomulickim jest koniecznością, gdyż obaj szukali owego złotego środka, gdy przypadkowe przemienia się w konieczność i zyskuje następnie znaczenie symboliczne. Naiwność i wyrafinowanie składają się u Wawrzkiewicza w jedną ironiczną strukturę.
Tytułowa >>chwila jawy<< – pisze Rzońca – jest więc rezultatem bezinteresownego wnikania w kulturę i w samego siebie. Jest też nieomal rozpaczliwą próbą ostatecznego zrozumienia swego historycznego losu. Żyć długo nie oznacza tu wcale wiedzieć więcej. Dlatego ta wielka >>JAWA<< to impresjonistyczna chwila, która już niebawem przeobrazi swoją tożsamość.
Ta liryka to ślad emocjonalnej i duchowej zmienności – jakby uwiecznienie Schopenhauerowskiej wizji świata, która zaważyła na wieku XIX, a wywodziła się z przekonania, że nie tylko nasza egzystencja stanowi nasz los, ale naszym głębszym jeszcze losem jest poznanie. Tak oto wędrowiec, który jest mędrcem, a zarazem swego długiego życia – życia autora wielu tomików na przestrzeni dekad – w istocie nie chce. To co jest olśnieniem, prawdą, wielką miłością – to pozostaje tylko chwilą… Poezja zaś, jak żadna inna forma zapisu naszej ludzkiej świadomości, posiada wszakże przywilej zapisywania owej eterycznej, w wielu wierszach tomiku jakże zagadkowej, >>JAWY,<<”.
Moje ostatnie słowo. Intelektualnego i formalnego poziomu powyższego komentarza profesora Rzońcy na szczęście nie prześcignę, ale mi wolno przywołać strofy Wawrzkiewicza w tym towarzystwie. Dlatego głośno zachwycę się jego wierszem Notatki na przedartych kartkach:
„ Ale jeszcze kochaj się we mnie. / Ale teraz kochaj się ze mną./ A teraz zaśnijmy razem,/ Umrzyjmy razem./ Przecież wszystko już się zdarzyło…
Powiadam: kiedyś mi wybaczysz,/Że cię kochałem./Nie mogło być inaczej. To także/ Twoja wina. Coś na nas spadło:/ Już nie oddychamy, nie widzimy,/Nie cierpimy. Zabrakło nas/ W sobie./
Nasze ciała śpią obok siebie,/
To jest jak zdrada.
Nie można wrócić na tamten brzeg,/Pod tamtą falę. Nigdy nad nami/Nie przeleci mewa./ Roztrwoniliśmy dobro,/Które było nam dane.
Czego doświadczyliśmy razem?/ Paru krajobrazów i dróg? Ciała?/ Moja duszo, znajdź odpowiedzi/ Na kilka prostych pytań.
Śmierć
nie przeżywa naszej śmierci./Co najwyżej ironicznie się uśmiecha./A przecież trafiło nas słońce./ Oddychaliśmy w ciepłej wodzie,/Zdawałoby się – płynęliśmy w szczęśliwość.
Panie Profesorze i drogi Marku – uśmiecham się nie ironicznie, bo do śmierci, jako osiemdziesięciolatek, mam bliżej niż dalej. Wierzę, że popłynę nie w Szczęśliwość, lecz w Nieznane.