Krystyna Konecka – POWROTY KSIĘCIA

0
366

     W wilgotne, wietrzne popołudnie 8 listopada 2021 roku stoję przed oryginalną kompozycją architektoniczną: nowoczesne, przeszklone pawilony połączone z ciemnymi, ceglanymi murami budynku z okresu drugiej wojny światowej, który był siedzibą komendantury oflagu Woldenberg IIc. Woldenberg to rodzinny Dobiegniew, powojenny. Z Urzędu Miasta i Gminy Dobiegniew przybyła Irena Zmaczyńska, wieloletnia dyrektor Muzeum Woldenberczyków, która już przed laty opowiadała szczegółowo o losach ponad 6 tysięcy polskich jeńców wojennych, zamkniętych za drutami od roku 1940 do stycznia 1945. Teraz, w unowocześnionych wnętrzach lepiej będą wyeksponowane pozostałości wyposażenia zrujnowanych baraków, osobiste drobiazgi, dokumenty, fotografie, prace artystyczne w tym miejscu, gdzie celem nazistowskich władz było psychiczne wyniszczanie jeńców, a gdzie, paradoksalnie – powstała zorganizowana społeczność żołnierzy artystów, sportowców, aktorów i naukowców, którzy utworzyli jedyny działający w niewoli uniwersytet.

     Spośród licznych, których losy i dzieło poznał po wojnie kraj (m.in. artysta rzeźbiarz Horno-Popławski, aktor Kazimierz Rudzki), te chwile na obozowej ziemi przywołują inną nietuzinkową postać woldenberskiego jeńca – księcia Eustachego Sapiehy, który przebywał tu z bratem Lwem. W muzealnych zbiorach bibliotecznych jest przecież egzemplarz jego książki, po którą przed laty wybrałam się specjalnie do wydawcy na warszawską Saską Kępę… Dlatego po powrocie przywołuję książęce  losy, opisane z talentem i reporterskim zacięciem w autobiografii pt. „Tak było. Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy”. I przed laty opowiedziane mi osobiście przez autora. Teraz, pod niebem dobiegniewskim przypominam wzruszający epizod obozowy z książki:

     „Obóz na moją komendę do modlitwy!

     Kiedy taki tłum ludzi w listopadowych ciemnościach śpiewa, zaczynając dzień, „Kiedy ranne wstają zorze…”, człowiek zakrywa sobie twarz (…). Nie dziwię się, że Niemcy prawie zawsze wtedy stawali i nieruchomieli, a nawet widziałem ich zdejmujących nakrycia z głowy. Jest to potężna pieśń”.

     Dwie niewielkie fotografie w identycznych rozmiarach, jak awers i rewers tego samego medalu. Na jednej – piętrowy, rozległy dom-pałac w stylu zakopiańskim. To Spusza na Nowogródczyźnie: w tej ziemiańskiej rezydencji urodził się w 1916 roku książę Eustachy Sapieha i stąd wyjechał w 1939 roku na wojnę. Na drugiej fotografii – gęste, zdziczałe zarośla. To ta sama Spusza: tutaj książę Eustachy Sapieha powrócił po blisko 60 latach. Po to, żeby nie znaleźć śladu po rodzinnym domu.

Spełniona obietnica

     Te dwa spuszańskie kadry zamykają, pełną równie ważnych zdjęć, książkę – należałoby powiedzieć: księgę – zatytułowaną „Tak było. Niedemokratyczne wspomnienia Eustachego Sapiehy”. Jeszcze ostatnia kolorowa fotografia: starszy pan o miłej prezencji opiera się o pień rozłożystego drzewa. W tym miejscu był salon, gdzie ośmioletni mały książę pobierał od Amerykanek lekcje charlestona. Ostatnie, refleksyjne zdanie w książce nawiązuje do nieodwracalnej, dramatycznej przeszłości: „…75 lat nie wystarczy na wyleczenie tego bólu w piersiach”.

     Pomiędzy awersem i rewersem dwóch fotograficznych kadrów zmieścił się cały wiek XX: dziejowe zawieruchy i pokrzyżowane ludzkie losy, a biografia Eustachego Sapiehy stała się fascynującą wędrówką przez czas i przestrzeń, chociaż miała być tylko osobistym spełnieniem prośby, urodzonych w Kenii po II wojnie światowej, i dawno dorosłych, książęcych córek: „…chcemy wiedzieć, dlaczego urodziłyśmy się w Afryce. Odpowiedź, że to wojna, że to komuniści, Rosjanie, Niemcy, bardzo mało nam mówi… musisz napisać jak to było, obiecaj, że to zrobisz…”.

     Na zadane wtedy pytanie: jak to było? – odpowiada najprościej tytuł autobiografii: „Tak było”. Książka (kolejna już, po wydanej w 1995 r. publikacji pt. „Dom Sapieżyński”) ukazała się w roku 1999 w Wydawnictwie SAFARI POLAND, a druga, poprawiona edycja – niemal na zamknięcie wieku. 25 października 2000 roku książę złożył na jednym z egzemplarzy dedykację „…z podziękowaniem za przemiłą rozmowę”. Międzykontynentalne losy Eustachego Sapiehy mogłyby być li tylko pasjonującą lekturą podróżniczą, gdyby nie brzemię przeszłości, z którego autorowi nigdy nie udało się otrząsnąć.

Mały książę

     Sapiehowie to jeden z najbardziej zasłużonych dla kraju polskich rodów arystokratycznych, skoligacony na przestrzeni wieków z licznymi osobistościami o równie znaczących nazwiskach. Eustachy Sapieha wywodził się z linii Sapiehów Różańskich, a swoje imię dziedziczył po ojcu – polityku oraz po pradziadku – powstańcu i emigrancie.

     W Różanie na Grodzieńszczyźnie autor książki „Tak było…” odnalazł jedynie ruiny oficyn, arkad i fasady pałacu po swoich przodkach. Spuszański dom, wzniesiony dla chorującego księcia Jana Sapiehy, został wykończony przez syna, księcia Eustachego Sapiehę i jego żonę, Teresę z Lubomirskich. W drugiej dekadzie XX wieku przyszło tutaj na świat kolejne pokolenie: mały książę Eustachy (późniejszy autor biografii „Tak było…”) urodził się w 1916 r. – po Janie, Eleonorze i Lwie – jako najmłodszy z braci. Po pięciu latach, w roku 1921, w ocalałej z pożaru oficynie domu urodziła się Elżbieta, obecna na kartach książki jako Izia-Kukula.

     Mały książę Eustachy był jeszcze niemowlęciem, kiedy rodzina, w obawie przed zbliżającym się frontem, trafiła do Warszawy. Miał niespełna trzy lata, gdy jego ojciec wziął udział w zamachu stanu, w wyniku którego usunięto lewicowy rząd Moraczewskiego, a na premiera wprowadzono Ignacego Paderewskiego. Jako czterolatek zamieszkał z rodziną w Londynie, gdzie ojciec został pierwszym polskim posłem w Anglii, mianowanym przez Józefa Piłsudskiego, a wkrótce potem – ministrem spraw zagranicznych w Warszawie. Powrót całej rodziny z Anglii do Spuszy nastąpił z przyczyn politycznych: „Na stanowisku ministra spraw zagranicznych przeszedł Tata najcięższe chwile wojny polsko-bolszewickiej” – czytamy w „Tak było…” – „…i po naszym zwycięstwie zaakceptował traktat ryski, mimo że nie zgadzał się z wieloma jego punktami. Wobec wyraźnej wrogości Narodowej Demokracji i lewicy, 20 maja 1921 roku podał się do dymisji i wyjechał z Warszawy”.

Próba życia

     Książę Eustachy Sapieha dorastał raz z rodzeństwem jak zwykłe dziecko w bardzo kochającej się rodzinie. Śladem starszego brata trafił do gimnazjum aż w Pszczynie na Śląsku, z uwagi na wysoki poziom szkoły. Służbę wojskową odbył, z własnego wyboru, w szkole podchorążych rezerwy kawalerii w Grudziądzu, a następnie studiował w Wyższej Szkole Handlowej w Antwerpii. Miał zaledwie 23 lata, kiedy cały jego dotychczasowy świat rozsypał się w gruzy.

     Wojna zaczęła się dla Eustachego Sapiehy w Suwalskiej Brygadzie Kawalerii. „Dziewiątego września brygada stała nad Narwią, a nasz pułk trzymał bardzo duży odcinek, sięgający aż po most na Wiźnie…” – czytamy w książce. Polacy zdążyli jeszcze wygrać bitwę pod Kockiem, ale Warszawa padła. Otoczone przez niemiecką armię oddziały musiały złożyć broń. W oflagu Woldenberg II c (Dobiegniew) Eustachy Sapieha odnalazł się ze swoim starszym bratem – Lwem, z którym przetrwał tam do stycznia 1945 roku. Wyprowadzeni następnie w kierunku zachodnim nie powrócili już nigdy w rodzinne strony, które po wojnie znalazły się poza granicami Polski.

Na czarnym lądzie

     W obozie w Lubece, tuż przed wejściem aliantów, Eustachy Sapieha otrzymał od powstających polskich władz polecenie zajęcia się polskimi stadninami w Grabau. Z trudnego zadania wywiązał się znakomicie, a wyjechał stąd w listopadzie z Didi – Antoniną Marią Siemieńską (żołnierzem AK) – wprost na swój ślub do Paryża. Tu spotkał matkę i młodszą siostrę, które uciekły z kraju pieszo przez Austrię do Szwajcarii. Kolejnym etapem tułaczki była Afryka.

     Na czarnym kontynencie Eustachy Sapieha z rodziną przeżył ponad pół wieku. Tworzenie nowego domu zaczynał od najbardziej prymitywnych sprzętów własnej roboty. Zawsze czynny, zajmował się tartakami, złomem (np. ciął na kawałki stary stalowy most), szlachetnymi kamieniami, organizował polowania i fotosafari, uczestniczył w realizacji filmów. Zapis tego półwiecza w książce to fascynująca lektura, pełna niezwykłych przygód, epizodów, anegdot i refleksji. Książę przeżył w Kenii śmierć rodziców, jedynego synka, a wkrótce po złotych godach – ukochanej żony Didi, bez której wsparcia, jak podkreślał, nie zniósłby wszystkich trudów afrykańskiego życia.

     Przez całe półwiecze książę Eustachy Sapieha pozostał wierny zasadom, które wpoili mu rodzice, a które przeniósł na swoje trzy córki: Teresę (Kasiunię), Marię i Annę. „Kasiunia… spytała nas co to znaczy prince… Chodziło nam o to, żeby nasze dzieci wiedziały nie tylko o noblesse, ale że noblesse oblige, a to rzecz dużo ważniejsza. Takich rzeczy się nie uczy, takie rzeczy się wysysa z mlekiem matki. Jak mówić z małym dzieckiem o tych sprawach, nie wyzwalając w nim przy tym jakichś idiotycznych kompleksów wyższości, które są dużo szkodliwsze od kompleksów niższości”.

     W roku 1979 książę Sapieha rozesłał do bliskich kilka egzemplarzy swojej pracy „Skorowidz Sapiehów” wraz z listem, w którym napisał: „Niech Bóg da naszym dzieciom tę wielką łaskę, aby mogły kiedyś coś kochać tak, jak myśmy kochali nasz kraj”.

     Od ostatniej wizyty księcia w Polsce upłynęło kilka lat. W marcu 2004 roku autor książki „Tak było…” umarł w Nairobi. Kilka miesięcy później jego córki przywiozły urnę z prochami do miejscowości Boćki w powiecie bielskim ma Podlasiu. Tutejszy kościół ufundował ponad 300 lat temu przodek księcia, Józef Franciszek Sapieha.

Noblesse oblige    

     Przed laty, w niezapomnianej rozmowie, kiedy fotoreporter Andrzej Zgiet robił nam pamiątkowe zdjęcia, książę Eustachy Sapieha objaśniał status osoby utytułowanej: – Bo co można powiedzieć: że istniała taka cywilizacja, taka kultura? Że były różnice stanowe? Dzisiaj są tylko pieniężne różnice. Kogo obchodzi jakiś hrabia, książę czy markiz? Jedyna rzecz, jaką moi rodzice wbijali w głowę, to: pamiętaj, że noblesse nic nie daje, tylko noblesse oblige. Należało porządnie się zachowywać przy stole, szanować starszych i szanować służbę. Z przeproszeniem, w tyłek dostawałem, jeśli gdzieś przypadkowo postąpiłem inaczej. Poza tym – biegaliśmy na bosaka w błocie tak samo jak wszyscy inni. Robiliśmy takie same psikusy, byliśmy wychowywani zupełnie wolno (…) Chamstwo to złe wychowanie, i koniec. Tacy ludzie patrzą z góry na innych. A ja – jestem takim człowiekiem jak każdy inny. Tak samo muszę pracować, jeśli nie mam za co żyć.

     I o genach: – Moi rodzice to był szczyt kultury europejskiej: pięć języków, miłość kraju, przyrody, życia. To była kultura europejska, nie białoruska czy kresowa, czy polska. Tak samo byli w Paryżu, w Londynie, w Nowym Jorku. Na szczęście byli moimi rodzicami, i troszeczkę tego musiałem połknąć po drodze.

     I – wtedy – ponad osiemdziesięcioletni książę o przyszłości: – Powstały dwa suplementy, ale nie do tej książki. Jeden, to książka myśliwska, afrykańska, napisana wspólnie z panem Pawłem Kardaszem, moim wydawcą. Druga to czysto encyklopedyczny, naukowy dodatek do książki „Dom Sapieżyński”, żeby po Sapiehach nie pozostały tylko zrazy sapieżyńskie. Jestem stary pieprz, ale mam jeszcze pięćdziesiąt rzeczy do zrobienia.

Krystyna Konecka

Zdjęcia: Andrzej Zgiet

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko