Epicentrum pandemii coronawirusa 19 dopadła również Związek Literatów Polskich (ZLP). W ubiegłym roku doroczna, już 49. Warszawska Jesień Poezji odbyła się w ostatniej chwili, w mniejszych rozmiarach i z ograniczoną liczbą uczestników. Niemoc nie opuściła nas i w tym roku; niestety. Bardziej zrozumiała była poprzedniej jesieni, ale dlaczego również tej, nadchodzącej? O tym później, bo najpierw warto sięgnąć do jej półwiecznej historii. Oddaję głos Szefowi Zarządu Głównego Związku.
*
Marek Wawrzkiewicz, obdarzony pamięcią budzącą również moją zazdrość (nie mylić z zawiścią), szuka bardzo odległej daty przyjazdu do stolicy jako delegat Łodzi na jedną z pierwszych Warszawsich Jesieni. Wiedział, że to „gigantyczna impreza” nie tylko w skali krajowej, ale także europejskiej. Zajeżdżali na nią poeci chyba z wszystkich krajów Europy, a i ze świata. Równała się wówczas z innym, bliźniaczym – macedońskim festiwalem poetyckim w Strudze…. Spotkał tu przyjaciół po fachu – młodych poetów – Krzysztofa Gąsiorowskiego, Jerzego Górzańskiego, Zbigniewa Jerzynę, Edwarda Stachurę z Orientacji Poetyckiej Hybrydy. Wspomina wieczór autorski w Ursusie. Zagaił go Lesław M. Bartelski (ówczesny prezes Oddziału Warszawskiego ZLP), który w historii literatury powojennej zapisał się nie jako poeta, a raczej jako powieściopisarz i autor książek o Powstaniu Warszawskim, którego był uczestnikiem. Pan Marek niewiele z tego pierwszego, ursuskiego spotkania zapamiętał – zaprezentował dwa swoje wiersze, chyba te z tomiku Orzech i Nimfa (1963 r.). Czytam teraz w nim wersy jasne w formie i ciemne w treści wydobywanej z głębi młodzieńczego osądu świata. Ten osąd już wówczas rodził się z bólu egzystencjalnego autora. Czytam w wierszu Przerażenie: „… To będzie właśnie koniec wszystkiego/ Kiedy my wszyscy zabłądzimy/ Kiedy twarze będą tylko obce/ Kiedy nikt nie odnajdzie się w tłumnie./ Pożar będzie z milczenia/ Bez wołania płaczu i szeptów… I dopiero/ na drugim brzegu milczenia/ Są światła które widzę tylko z daleka/ Uwolnij mnie od przerażenia/. Wtedy młody autor odczuwał również to, co mi kilka lat temu, już jako prezes Zarządu Głównego Związku (2017) powtórzył w wywiadzie, gdy z głębi ducha określił Bezradonść Wobec Istnienia.
*
Prezes lepiej zapamiętał którąś, kolejną Jesień i wieczór poetycki z tamtych czasów w warszawskiej Starej Prochowni, bardzo „prężnie prowadzonej” przez Wojciecha Siemiona. Ten wielki artysta, autorytet w wielu dziedzinach kultury, świetny organizator zaproponował młodzieńczemu Markowi formę „na ty” . A obyło się to bez „jakichś tam bruderszaftów”.
*
Prezes mówi krótko: – Kolejne Jesienie Poetyckie były oczkiem w głowie ówczesnych władz. Na ich organizację Związek dostawał znaczne pieniądze, aż do połowy lat osiemdziesiątych. Zmieniali się prezesi Oddziału Warszawskiego, a renomowane w świecie Jesienie nie traciły nic z blasku artystyczno-społecznego, z wagi filozoficznej i atrakcji formy. Odbywały się w ciągu trzech dni niezwykle żywych debat i konkursów poetyckich, a także hucznych i wystawnych biesiad.
Tak obchodzono święto poezji. Poeci krajowi i zagraniczni dzielili się przeżyciami, stanami ducha, jakością wersów i strof, już osiągniętym dorobkiem artystycznym; i w ogóle sobą. – Te kilkudniowe spotkania i dyskusje były niezwykle zapładniające – ocenia prezes.
Pan Marek wspomina osobiste poznanie i dozgonną przyjaźń ze śląskim poetą, Tadeuszem Kijonką. Wówczas w poezji polskiej królował już nurt Różewiczowski – czyli, ogólnie mówiąć, wiersz wolny. Kijonka zaś tworzył wiersze klasyczne, starannie rymowane, rytmiczne. W starą formę wlewał nowe treści. Tak powstawały wspaniałe sonety śląskie. Marek: – Wspomnę poemat o tragedii górnika, Alojzego Piontka zasypanego oberwaną, czarną skałą i odkopanego żywego po ośmiu dniach. Wtedy pierwsze zdanie, pytanie górnika-nieszczęśnika, brzmiało: „Czy piłkarze Górnika Zabrze wygrali mecz w rozgrywakach pucharowych”.
*
Kilka kolejnych Jesieni o liczbach zaczynających się od numeru 29, Prezes współorganizował z Krzysztofem Gąsiorowskim. Jego jednego nazwał już za życia „wielkim poetą”, bo zasłużył na to miano nie tylko jako przyjaciel, ale przede wszystkim twórca – odznaczający się niezwykłą wyobraźnią, wielkim, przewrotnym poczuciem humoru , zdolnością odkrywania nowych znaczeń i sensów w rzeczach małych i powszednich, których my nie potrafiliśmy dostrzec.
*
Po latach Prezes „łączył – czytam w jednym z wywiadów – animusz młodości z dojrzałością działania, czyli nieustannego przezwyciężania humorów , fochów i fanaberii, wymyślanych przez kolegów, poetów w salach przy Krakowskim Przedmieściu.”. Przypomina jeden niewielki fakt. Inauguracja którejś Jesieni odbywała się w Sali Wielkiej Zamku Królewskiego. Funkcję marszałka sejmu pełnił Marek Borowski, patron honorowy tej imprezy. Marszałek potrafił wyrecytować bez spoglądania na kartkę wiersz Noblistki, Wisławy Szymborskiej: … Wielkie to szczęście/ nie wiedzieć dokładnie,/ na jakim świecie się żyje./Trzeba by było/ istnieć bardzo długo,/stanowczo dłużej niż istnieje on./ Choćby dla porównania poznać inne światy./ Unieść się ponad ciało,/ które niczego tak dobrze nie umie,/ jak ograniczać
i stwarzać trudności./ Dla dobra badań, jasności obrazu /i ostatecznych wniosków wzbić się ponad czas,/w którym to wszystko pędzi i wiruje…/Z tej perspektywy żegnajcie na zawsze szczegóły i epizody./ Liczenie dni tygodnia musiałoby się wydawać/ czynnością bez sensu,/ wrzuceniem listu do skrzynki/ wybrykiem głupiej młodości…” Pan Prezes “wyczyn” Borowskiego: – Takich mieliśmy kiedyś marszałków sejmu.
*
Ale wszystko, co najlepsze w kwestii Jesieni skończyło się kilka lat temu.Obecny stan – smutek i borykanie się z trudnościami –tak opisuje sytuację Marek Wawrzkiewicz. Ostatnie dwie, trzy Jesienie na swój sposób „zachwycały” skromnością treści i przebiegu, choć z powodów finansowych brakowało zagranicznych twórców i przyjaciół. Nie brakowało natomiast determinacji w organizowaniu mimo wszystko tradycyjnego programu spotkań, sesji literackich, koncertów, dyskusji poetyckich , konkursów Jednego Wiersza. Przypominam jednak – ubiegłoroczną Jesień zaatakował koronawirus. Natomiast na tegoroczną 50 – Jesień, Warszawski Oddział i Zarząd Główny Związku nie dostały ani grosza od władz stolicy, ani od Ministerstwa Kultury. Pytam Prezesa o ewentualny podtekst polityczny tego lekceważenia przez władzę, jej „umycie rąk” od organizacji tradycyjnej – polskiej i równocześnie międzynarodowej imprezy. Słyszę odpowiedź: – Nie wiem, czy to jest polityka. Wiem natomiast, że sytuacja Związku jako całości daje rodakom przykład traktowania kultury narodowej jako obszaru drugorzędnego. Tu nie chodzi tylko o poezję, ale w ogóle o literaturę i całą kulturę.
Prezes zauważa, że jednak w kraju odbywa się wiele regionalnych imprez poetyckich, organizowanych przez terenowe oddziały Związku. Niektóre z nich też mają wieloletnią, choć nie dorównującą warszawskiej, tradycję. Szefostwa lokalnych oddziałów zdobywają swoimi sposobami jakieś pieniądze. – Nie wiem, z jakiego klucza – puentuje.
*
Włączam do rozmowy wątek literacko – autorski młodzieży. Słyszę Szefa: – Młodzi poeci omijają Związek i chodzą własnymi ścieżkami. Wśród około 270 członków Oddziału Warszawskiego mamy zaledwie czterech czy pięciu młodych, tych poniżej „trzydziestki”. Nie potrafię tego skomentować. Dawniej prężnie funkcjonowało w Domu Literatury Koło Młodych. Przed laty rozsypało się.
Za to Szef chwali się wyjątkowo żywym udziałem młodzieży licealnej w aranżowanych lekcjach poetyckich, które są jednym z najsilniejszych punktów programu każdej Jesieni. Kilkanaście stołecznych szkół średnich gości poetów (także mnie – prozaika, reportażystę. WŁ). Oczywiście, obecnie pandemia namieszała i w tym przedsięwzięciu. Warto przypomnieć zaskoczenie sprzed paru laty zagranicznych gości Jesieni, którzy byli wysłani do warszawskich liceów z wiodącymi językami europejskimi. Wracali do „bazy” po tych lekcjach zachwyceni. Powtarzali: „Polska jest wymarzonym krajem dla poetów”. Słyszę puentę Szefa: – Myśmy nie prostowali tej opinii, nie gasili tego zachwycenia zagraniczniaków… Niech tacy „głupi”, naiwni wracają do swoich krajów.
*
Marek Wawrzkiewicz jest nie tylko mistrzem pamięci, ale także dowcipu. Zanim o tym – to jeszcze przypominam za Mistrzem jedną, poważną myśl, którą od wieków powtarzają twórcy nie tylko sztuki poetyckiej. Marek teraz ją powtórzył; – Jest udowodnione, że poeci piszą najpiękniejsze i najmądrzejsze wiersze, kiedy są samotni, opuszczeni przez los i biedni także materialnie. Nasze państwo – kontynuuje Szef – wiele robi, byśmy pisali coraz lepsze utwory. I piszemy, co widzę i czuję jako juror rozmaitych konkursów poetyckich. To bezapelacyjne, że poezja polska trzyma poziom nazwiskami autorów i bogatą różnorodnością.
*
A teraz trochę anegdot, które kiedys miały rangę dramatów. + Przed którąś Jesienią Prezes pojechał na Lotnisko Chopina po gościa z Gruzji. Czekał na niego półtorej godziny i się nie doczekał. Wrócił do biura Związku. Niedługo po tym dostał telefon od radcy ambasady – usłyszał wyrzut , że nikt nie odebrał gościa z lotniska. Okazało się, że gruziński poeta został zatrzymany przez służby portu lotniczego, ponieważ był bliźniaczo podobny do terrorysty poszukiwanego mięzynarodowym listem gończym. Dość szybko sytuacja się wyjaśniła… + W innym roku Prezes zaprosił na Jesień poetę z Indii. Gość dotarł taksówką kierowaną przez członka lotniskowej „mafii”. Ten zażądał od Azjaty 400 € za kurs. Gość Jesieni jednak pokonał ten finansowy wysiłek. Mało tego – okazało się, że walizka Hindusa się zagubiła, ostatni raz widziano ją w Bombaju. Prezes musiał kupić gościowi kilka elementów garderoby. Umieścił go w hotelu, w kamienicy Związku. W nocy ktoś niespodziewanie doniósł walizkę, która odnalazła się w warszawskim porcie lotniczym. Ubranie Hindusa w niej było nienaruszone, ale zniknęło 2 tysięce dolarów, które Azjata ukrył między koszulami…+ Zadziwienie: Na Festiwalu Młodej Poezji w roku bodajże 1958 w Poznaniu Marek usłyszał Plejady Iwaszkiewicza w wykonaniu młodego aktora nazwiskiem Adam Hanuszkiewicz. Artysta fantastycznie recytował, a raczej mówił ten utwór. Po wielu latach, przed kolejną Jesienią Prezes przypomniał sobie tamto poznańskie, niezwykłe wydarzenie artystyczne. Poprosił Pana Adama o powtórzenie tego występu w Sali Wielkiej Królewskiego Zamku podczas Jesieni. Plejady recytował już wybitny Pan Adam oraz młodzi aktorzy z jego warszawskiego Teatru Nowego. Po fenomenalnym koncercie podszedł do Prezesa jego przyjaciel, wybitny poeta – Roman Śliwonik i wyznał: – Marek, kurwa – wzruszyłem się…
*
Obecna Prezes Oddziału Warszawskiego, Aldona Borowicz nie wzrusza się, gdy przypomina sobie to, co ją przed paru laty zadziwiało. Pisarze rosyjscy, goście Jesieni popisywali się podczas nocnych biesiad poetyckich. Z pamięci recytowali własne utwory. Dlaczego je zapamiętywali? Taka jest tam tradycja i nawyk jeszcze z czasów Związku Radzieckiego. Trudno w to uwierzyć, ale nawet wybitna Anna Achmatowa znała swoją twórczość na pamięć po to, by zapobiec grożącemu zniszczeniu własnego dorobku przez stalinowską cenzurę, by komunistyczna władza nie wykorzystała poezji przeciw poetce jako dowodu jej antykomunizmu..
*
50 -ta Warszawska Jesień Poezji musi jeszcze poczekać na swoją realizację przynajmniej rok. Oby tylko rok. Tymczasem notuję Szefa Związku: – Aby tradycja kolejnych Jesieni nie odeszła w mglistość – w październiku organizujemy niewielką, półtoradniową , kameralną imprezę poetycko – wspomnieniową. Ma nosić tytuł – ZAMIAST. Wrodzony optymizm każe mi wierzyć, że za rok będzie lepiej. Jesień Poezji ma zbyt bogatą tradycję w Polsce, by zniknęła z kalendarza kultury.
*
Szukam w dorobku Marka Wawrzkiewicza krzepiącej myśli. Znajduję ją w cieniutkim tomiku zatytułowanym Dwanaście listów .“…Nie wierzę w poetyckie wzniosłości, w pocałunki muz i obłoki natchnienia, ale wierzę w szaleństwo. Wierzę w ten szczególny rodzaj napiętej czujności mogącej trwać dość długo, kiedy wszystko jest podporządkowane pisaniu, chwytaniu nie wiadomo skąd tematów, obrazów, porównań. Uruchamiają się wówczas śpiące pokłady pamięci, a nieużywane dotąd wspomnienia i wiedza stają się przydatne…”
Twierdzę, przydadzą się starszym i młodym kolejne Jesienie w przyrodzie, w kulturze, a więc i w poezji. Byśmy nie czuli się „bezradni wobec istnienia”. Poeci i wszyscy inni na tym łez padole.