Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
161

Nie ma „Rio Bravo” bez Suzina

         Jana Suzina (1929-2012) na srebrnym najpierw, a później barwnym ekranie telewizyjnym oglądało jako spikera (słowo „prezenter” pojawiło się dużo później), przez pewien czas także lektora „Dziennika Telewizyjnego”, kilka generacji telewidzów. Dla mnie był jednak przede wszystkim głosem o wspaniałej barwie, przede wszystkim lektorem westernów, n.p. „Rio Bravo” czy serialu „Bonanza”. Doszło do tego, że nie lubię oglądać powtórek ani „Bonanzy”, ani „Rio Bravo”, ani innych westernów bez towarzyszącego w tle głosu Suzina, charakterystycznego, unikalnego, niepowtarzalnego, niskiego, matowego, aksamitnego, lekko nosowego, bardzo dźwięcznego głosu. Dla mnie było w barwie jego głosu coś absolutnie fascynującego, magnetyzującego, coś czego nie potrafię nazwać, także jakaś elegancja była w tym głosie. Było wielu świetnych lektorskich głosów, ale Suzin był absolutnym, topowym fenomenem. Od tamtego czasu, gdy obejrzałem po raz pierwszy czytane przez niego „Rio Bravo”, John Wayne, Dean Martin, Ricky Nelson, Walter Brennan, a nawet Angie Dickinson mówią do mnie głosem Jana Suzina. A że mam kopię „Rio Bravo” z suzinową ścieżką lektorską, więc od czasu do czasu czasu serwuję sobie taką powtórkową, sentymentalną ucztę. „Nieźle się zapowiadało” to lekkie, pełne humoru wspomnienia Jana Suzina o początkach Telewizji Polskiej, ludziach, którzy ją tworzyli, i czasach, w jakich się rozwijała. Autor tych wspomnień, jeden z najsłynniejszych i najbardziej lubianych polskich prezenterów telewizyjnych i lektorów filmowych, pracę w Telewizji Polskiej rozpoczął w połowie lat 50. XX wieku. Wziął udział w konkursie na spikera telewizyjnego. Przeszedł ostrą selekcję, m.in. udzielając Adamowi Hanuszkiewiczowi błyskotliwej odpowiedzi, gdy ten podczas egzaminu zapytał znienacka o wypełnienie dziury w programie. – Mam dla państwa dobrą wiadomość – zagaił wówczas ze spokojem Jan Suzin – że telewizja właśnie sprowadziła z Paryża całą serię filmów dla dorosłych, które już od jutra nadawane będą w późnych godzinach nocnych. Pasją Jana Suzina było rysowanie i – jak się okazało – także pisanie. Alicja Pawlicka wiele lat po śmierci męża odnalazła w domowym archiwum maszynopis z ciekawym, nikomu nieznanym tekstem. I zwróciła się do Wydawnictwa ARKADY z propozycją jego wydania” – czytamy w nocie wydawniczej. Coś o tym wiem, bo pani Alicja Pawlicka, wdowa po Janie Suzinie, przy okazji udzielania mi wywiadu w „Promie kultury” na Saskiej Kępie, udostępniła mi do lektury wspomnienia napisane przez jej męża. Zapoznałem się z nimi dość pobieżnie, ale już z tamtej lektury wywnioskowałem, że to bardzo interesujący tekst, choć brakuje mi w nim wrażeń autora z owych przygód z lektorowaniem westernom, ale też filmom z innych gatunków, np. kryminalnym. Jest za to mnóstwo kapitalnych epizodów i anegdot z życia Telewizji Polskiej, dziesiątki barwnych portrecików ludzi telewizji, i tych z wizji, jak m.in. Eugeniusz Pach, Edyta Wojtczak, Czesław Nowicki „Wicherek”, i tych z „kuchni”, z technicznego i redaktorskiego zaplecza. Bardzo smakowita lektura, lekka i pełna subtelnego humoru, bogato ilustrowana fotografiami. A dlaczego wspomnienia te wydały „Arkady”, oficyna zajmująca się sztuką? Bo Jan Suzin był nie tylko synem wybitnego architekta, ale także sam był z wykształcenia architektem. Jednak zanim zaczął na dobre wykonywać swój zawód, uwiodła go telewizja.  Ku pożytkowi nas, telewidzów.

Jan Suzin – „Nieźle się zapowiadało”, Arkady, Warszawa 2021, str. 183, ISBN 978-83-213-5116-2

Praga (czeska) jako „złoty” kalejdoskop

        „Damsko-męskie zawirowania sprawiają, że główny bohater ucieka z Warszawy do czeskiej Pragi, z którą ma romans od Aksamitnej Rewolucji w 1989 roku. W ironicznej literackiej grze, którą są „Praskie święta radości, czyli zasada Don Giovanniego”, „złote miasto” staje się sceną, planem filmowym i akuszerką narodzin książki. Kluczem są na nowo odczytana postać Don Giovanniego z głośnej praskiej opery z 1787 roku, a także postaci Mozarta, Hrabala, Kafki. W motywach ich dzieł przeglądają się męskie marzenia i wrażliwość, zmieniające się role kobiet i mężczyzn doby feminizmu. Tak jak w oknach praskich pałaców i kamienic, tramwajów, w premierze słynnego „Divadlo pod Palmovkou”, w kuflach i butelkach czeskiego piwa” – czytamy w nocie wydawniczej. Wbrew pozorom nie jest to jednak powieść, raczej rodzaj dygresyjnej, pełnej ironii narracji odautorskiej, szczypta eseju, odrobinę przewodnika po mieście, trochę swobodnej gawędy, keks obicie nadziewany bakaliami, silva rerum – opowieść o Pradze czeskiej, w tym jako o mieście knajp i piwiarni. Jest w niej „złote” miasto  jego urokami i osobliwościami, pojawiają się niczym duchy Hrabal, Havel, Hašek, Don Giovanni, Kafka, Mozart, Freud. Wszystko mieni się barwami, kształtami, zapachami, wrażeniami. Pojawiają się  też Rolling Stonesi osobiście zapowiadania na praskim koncercie przez prezydenta Vaclava Havla i Bill Clinton grający na saksofonie w towarzystwie Bohumila Hrabala. Opowiada to narrator właściwie trudny do zidentyfikowania, choć można zorientować się, choćby po gustach muzycznych, ze to mężczyzna w średnim wieku, o niezbyt wyrazistej sylwetce, raczej ktoś schowany za przestrzenią opisywanego świata. Narrator przedstawia nam Pragę niczym miasto- spektakl, miasto-plan filmowy, na pół realne, na pół prawdziwe. Rzecz napisana w stylu ironicznej gry literackiej. Nieprzypadkowo w tytule występuje Don Giovanni (Don Juan), bo dużo tu o kobietach, o sprawach miłosnych, o relacjach męsko-damskich. A pomiędzy erotyzmami i poetyzmami – praktyczne uwagi o tym, że w czescy barmani piwni po każdym zamknięciu lokalu przepłukują nalewaki gorącą wodą, aby resztki piwa nie kisiły się w przewodach i nie psuły smaku piwa nazajutrz. W Polsce rzecz nie wyobrażalna, więc pijąc piwo z nalewaków pijemy także obrzydliwą kiszonkę piwną z zeszłego dnia. Jednocześnie to także relacja z mąk twórczych autora, po trosze relacja z pisania powieści, gorzkie wyznania „nieudanego pisarza” i jego klęsk, choć akurat lektura „Praskich świąt radości” przeczy tej samokrytyce. Rzecz czyta się lekko, potoczyście, mając wrażenie wędrówki przez szybko kręcący się, kolorowy kalejdoskop. Można sobie nawet przy tej lekturze darować pochylanie nad goryczami narratora i napawać swobodną, beztroską i bezpretensjonalną atmosferą czeskości i praskości, tej krainy, która pomimo bliskości geograficznej jest tak bardzo duchowo i mentalnie odległa  od Polski, z jej wiecznymi pretensjami do historii, nadęciem narodowym, wieczną „napinką” i wystawianiem na widok publiczny wszystkich traum.

Jacek Pomorski – „Praskie święta radości, czyli zasada Don Giovanniego”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 170, ISBN 978-83-8196-257-5

Jak interpretować filmy

         Wbrew temu, co można by wnioskować z tytułu, nie jest to rzecz z zakresu krytyki czy analityki filmologicznej, lecz poświęcona jest „działaniu bardziej rudymentarnemu niż owe wielkie konstrukcje kulturowe, mianowicie interpretacji”. Autor studium, Jacques Aumont tłumaczy, że „interpretowanie jest aktywnością umysłu całkiem powszechną, nawet banalniejszą i  z pewnością bardziej istotną niż krytyka dzieł literackich (lub filmowych). Ta ostatnia jest domeną specjalistów, a czasem wręcz profesjonalistów, którzy mają własny cel wyznaczony w dużej mierze przez istnienie środowiska, do którego należą. To zupełnie oczywiste w odniesieniu do kina: każdy z nas, wychodząc po projekcji, może poddać film spontanicznej lub przemyślanej praktyce (…) Ale przed oddaniem tgo skonstruowanego i popartego dowodami tekstu, jakim jest recenzja, wykonaliśmy, najczęściej bez udziału świadomości, gest najważniejszy, który pozwolił nam zrozumieć pewne rzeczy, ewentualnie nazwać je, zorganizować w sieć przyczynowości i porównań, nadać im istnienie dla nas samych – słowem, zinterpretowaliśmy film”. Z tego powodu interpretacja jest zawsze spontaniczna, a często omylna. Interpretacja jest zawsze procesem rozumienia, zawsze jest ryzykowna i wątpliwa, jest produkowaniem znaczeń. Autor poświęcił rozważania technikom interpretacyjnym i ich historii, relacjom między analizą a interpretacją, roli symboli i alegorii, egzegezom, a także wielu innym zagadnieniom.

„Aumont w swoich najważniejszych książkach, nie ograniczał się do metod i narzędzi teorii filmu. Wybierał podejście pluralistyczne, biorąc pod uwagę fakt, iż wybrany przez niego problem badawczy nie jest  wyłącznie obiektem wiedzy o filmie, lecz przejawia się na gruncie innych dyscyplin, takich jak filozofia, socjologia, antropologia, literaturoznawstwo, historia sztuki i in., bądź wręcz zostaje przez nie wyłoniony. Wszystkie te cechy odnajdziemy także w „Interpretacji filmów”. Interpretacja, zdaniem autora – ujmując rzecz najkrócej – polega na przypisywaniu sensu temu co widzimy, jest arbitralna i subiektywna. Jest to gest bardzo osobisty, wyraz bezpośredniej reakcji na dzieło; interpretować to znaczy nadać sens, przekładać (z jednego języka na inny)” – napisała wybitna filmolożka Alicja Hellman. Aumont prezentuje sztukę interpretacji na przykładzie szeregu filmów, m.in. „Sonaty jesiennej” Ingmars Bergmana, „Iwana Groźnego” Siergieja Eisensteina, „Łowcy androidów” Ridleya Scotta, serialu „Gra o tron”, „Portretu Doriana Graya” Alberta Lewina, „Marsjanie atakują” Tima Burtona, „Do utraty tchu” Jean-Luc Godarda, „Zwierciadła” Andrieja Tarkowskiego, „Odysei kosmicznej 2001” i „Lśnienia” Stanleya Kubricka czy „Króla Nowego Yorku” Abla Ferrary. Szczególnie reprezentatywny jest passus dotyczący interpretacji postaci Joanny D’Arc w sześciu filmach jej poświęconych. Nas koniec uprzedzam jednak, że jako uniwersyteckie studium naukowe nie jest to rzecz łatwa w lekturze, charakteryzuje się skomplikowaną strukturą, ale przebrnięcie przez nią naprawdę może przynieść czytelnikowi wzbogacenie jego wiedzy o procesie interpretacji i rozumienia filmów, czyli czynności, którą zazwyczaj tak często wykonujemy, bo oglądanie filmów, w kinie czy w telewizji, to chleb powszedni większości z nas.

Jacques Aumont – „Interpretacja filmów”, przekł. Teresa Rutkowska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2021, str. 294, ISBN 978-83-8196-228-5

Neapol, Palermo – miasta labirynty

Jest takie powiedzenie, że południowa Italia (wolę używać pięknej, oryginalnej nazwy tego kraju, a nie brzydkiej i opartej na zamierzchłym błędzie polskiej nazwy Włochy) zaczyna się na południe od Rzymu. Coś w tym jest, bo to młody Federico Fellini, gdy przybył do stolicy z rodzinnego Rimini, określił Rzym (Romę – i ta oryginalna nazwa jest piękniejsza od polskiej wersji) jako „miasto afrykańskie, gdzie panuje rozprzężenie i upał. Rzym akurat znam bardzo dobrze, byłem tu wielokrotnie i schodziłem i zjeździłem go od A do Z, lecz południową Italię znam, z autopsji, bardzo słabo, a w Neapolu byłem raz, przez jeden niecały dzień, i to 37 lat temu. Stąd przeczytałem „W labiryncie południowych Włoch” może nie jak rzecz o terra incognita, bo to byłoby przesadą, ale jako o krainie „prawie incognita”. Mieszkająca w Neapolu autorka opisała swoje miasto, ale także Sycylię, w tym w szczególności Palermo. Wyłania się z niego obraz krainy odmiennej w swym kolorycie i obyczajach nie tylko od Europy, ale i od reszty Italii. Niezwykle barwnej, z naszego punktu widzenia egzotyczne obyczaje, bardzo ekspresyjne. Edytor książki tak informuje o jej zawartości:  „Niewtajemniczonych przybyszy Południe Włoch zadziwia, doprowadza do śmiechu i oburza. Życie tu można porównać do poruszania się w labiryncie pełnym niespodzianek, ale i jakże ciekawych konwenansów. A gdyby tak dać się przez niego poprowadzić Polce dzielącej życie od wielu lat między Neapolem i Palermo?  Na szlaku pojawią się zabytkowe dzielnice oraz miejsca charakterystyczne dla obu miast, poznamy mieszkańców i ich codzienność niedostępną dla oczu turystów, odwiedzimy miejsca, których nie znajdziemy w przewodnikach, zajrzymy do szpitali, szkół, więzienia, urzędu, zakładu fryzjerskiego oraz do domów zwykłych ludzi. Na ścieżkach labiryntu pojawią się sąsiedzi grillujący na klatce schodowej, karabinierzy podsłuchujący rozmowy telefoniczne, dziewczyna, która „wypłakała” prawo jazdy, żołnierze chroniący sędziów walczących z mafią, uczniowie okupujący szkoły, uliczni oszuści, lekarze, „zamawiający” oliwę przy stole operacyjnym czy uwielbiający gotowanie skrzypek słynnej orkiestry. Zaglądając w zakamarki ciasnych uliczek i mieszkań, usłyszymy kłótnie włoskich rodzin, zobaczymy eksplozję fajerwerków puszczanych przez cały rok i o każdej porze, przekonamy się, czy Włosi rozmawiają z duchami i czy nie obrażamy ich, mówiąc „pan” lub „pani”.

         Tyle wydawca. Do tego przestrzeń Neapolu, Palermo czy dziesiątków miast tej części Półwyspu Apenińskiego przesycona jest bogatą symboliką, którą spotyka się tu na każdym kroku, a kryje się za nią niezwykle bogata historia tego regionu. I tu właśnie dochodzimy do mankamentu tej interesującej książki, którym jest brak choćby pobieżnego opisu kulturowego tła tej części kraju. Niezależnie od tego jest to godna polecenia lektura.

 Agnieszka Kwiatek – „W labiryncie południowych Włoch”, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2021, str. 143, ISBN 978-83-7729-444-4

Poeta hybrydalny

Biografia Bolesława Leśmiana (1877-1937) ukazuje się z pewnym poślizgiem czasowym w stosunku do okresu nowego, intensywnego zainteresowania tym poetą, którego to zainteresowania apogeum przypadło mniej więcej na lata ostatniej ćwierci XX wieku, choć jego początki sytuują się w latach 60-tych. Można było wtedy odczuć nawet pewien przesyt nadmiarem tekstów o Leśmianie i jego poezji, jakie ukazywały się nie tylko w istniejącej jeszcze wtedy w resztkowej postaci prasie literackiej. To jednak dobrze, bo dzięki temu autor, jak sam napisał we wstępie, mógł wykorzystać najnowszy stan wiedzy o poecie. Praca Piotra Łopuszańskiego, zasłużonego w polskim  piśmiennictwie ostatnich lat biografisty imponuje w pierwszym rzędzie jako efekt benedyktyńskiej, drobiazgowej pracy i zaczyna się od zacytowania aktu urodzenia, sporządzonego przez urzędnika kancelarii Wyznań Niechrześcijańskich Cyrkułu X w Warszawie, odnotowującego narodziny „niemowlęcia płci męskiej”. Ta ostentacyjnie wręcz drobiazgowa tradycjonalność samego już początku biografii idzie na przekór ostatnim modom na biografie autorskie, patchworkowe, zbudowane jakby z pomieszanych klocków czy cząsteczek puzzli, biografie, które w większym stopniu są ekspresją wyobrażeń biografisty niż próbami maksymalnie, na ile to możliwe, wiernego oddania portretu bohatera. Łopuszański pokazuje życie i twórczość poety, którego najbardziej fascynowały miłość, natura, dziwność, a nawet niesamowitość istnienia i śmierć. W młodości napisał wspaniałe erotyki, pod koniec życia stał się poetą przemijania, śmierci, znikania zmarłych z pamięci żywych. Zaczął wtedy intensywnie odczuwać „metafizyczną trwogę, lęk przed odejściem i niebytem”. Używał sformułowań „niebyt” i „bezświat”. W młodości inspirował się poezją Słowackiego, a także rosyjskimi i francuskimi symbolistami, wielbił Baudelaire’a, dopiero później stworzył swój własny poetycki świat, nawiązujący do fenomenów natury, folkloru i mitologii słowiańskiej, ale także do arabskiego Orientu („Klechdy sezamowe”). Był jednym z najbardziej pomysłowych w poezji polskiej słowotwórców. Jako człowiek, jako osobowość był syntezą, hybrydą sprzeczności: żyjącego z głową w chmurach fantasty i prawnika-notariusza, wykonującego zawód wymagający szczególnej trzeźwości i staranności. Zagłębiając się drobiazgowo, a jednocześnie z rozmachem w świat Bolesława Leśmiana, jego poezję, życie osobiste, kontakty, podróże, zakreślił jednocześnie autor biografii panoramiczny obraz epoki, w której przyszło Leśmianowi żyć i pisać. Zaczynał jako poeta w epoce Młodej Polski, a kończył w czasach mody na scjentyzm, racjonalizm, kult nowoczesności (Młodziakowie z wydanej w roku śmierci Leśmiana „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza). Mało kto zapewne pamięta, że leśmianowa fascynacja niesamowitością sprawiła, że był jednym z pierwszych tłumaczy, którzy przyswoili polszczyźnie szereg opowiadań Edgara Allana Poe, pisarza bardzo bliskiego jego wyobraźni.

Piotr Łopuszański – „Bolesław Leśmian. Biografia”, Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 2021, str. 400, ISBN 978-83-244-1087-3

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko