„Każdy z nas pochodzi ze swojej własnej przeszłości”
Wrocławki prozaik Zbigniew Niedźwiecki Ravicz jest autorem dziesięciu książek, w tym niektórych o tematyce społecznej. Ostatnie lata pokazały jego dużą dyspozycyjność pisarską. W 2020 roku wypuścił na rynek kontynuację powieści (drugi tom) „.Daisy – błękitna tożsamość” o księżnej pszczyńskiej Daisy von Pless. Natomiast w 2021 ukazały się aż dwa tytuły: „Barwne scenki z życia we dwoje” oraz „Grzech przemilczenia”. „Grzech” jestpoprawioną i uzupełnioną wersją powieści z 2009 roku z zachowanym tytułem i o tej pozycji chciałabym słów kilka napisać. A lektura nie należy do lekkich, łatwych i przyjemnych, ale bez wątpienia wartościowych. Czyta się ją – że użyję tego słowa – gwałtownie. W tę opowieść o wykolejonym życiu siedemnastolatka po prostu się wpada. Chłopak o imieniu Miłosz dorasta w patologicznej rodzinie. Ojciec sadysta znęca się nad nim, jego bratem i matką. Z domu trafia do poprawczaka, potem do więzienia. Jeden ból zastępuje drugim, tragedii nie ma końca. Ogrom krzywd, upokorzeń i przemocy, których byłoby za wiele nawet na długie życie, musi znieść dopiero kształtująca się psychika młodego człowieka. Nie ma tu miejsca na dziecięctwo czy młodość, od razu dopada dorosłość w wymiarze najokrutniejszym. Co decyduje o tym, że chłopak o duszy romantyka ze skłonnościami poetyckimi trafia na złą ścieżkę? W tym przypadku rodzina, której się nie wybiera, a potem jeden zły wybór wynikły z naiwności i już do końca tkwi się pośród ludzi z marginesu społecznego. W konsekwencji następuje seria zdarzeń, która jest jak zaciskająca się pętla przyczynowo skutkowa. I nagle nie widzi się już żadnego celu i wyjścia. A życie za kratami nie jest bynajmniej oczekiwaniem na dzień wolności. Aby dożyć tej chwili, trzeba sobie radzić, walczyć o siebie, wchodzić w układy z przestępcami lub schodzić im z drogi. Nieustająca czujność napięta do granic wytrzymałości – bo tu na porządku dziennym jest przemoc psychiczna i fizyczna. Rzeczywistość w poprawczaku i w więzieniu nie ma nic wspólnego z resocjalizacją. Wręcz przeciwnie, nabiera się tam więziennego sznytu, deprawacja, a nawet zezwierzęcenie doskonali się pod przymkniętym okiem służb więziennych i przy ich udziale. Ten światek ma swoją hierarchię i rządzi się innym prawem – silniejszego. Autor obnaża go i wskazuje jednocześnie chorobę całego systemu karno-penitencjarnego PRL-u, bo w tym okresie osadzona jest akcja książki. A jednak – czytając – mamy nieodparte wrażenie nadzwyczajnej aktualności poruszonych problemów. Bo czy zniknęła przemoc w rodzinie, która niszczy psychikę dzieci i zbiera żniwo w dorosłym życiu? Czy zniknęła bieda i społeczne doły pchające często w objęcia środowiska przestępczego? A czy więzienna rzeczywistość przestała być brutalna? To wszystko wciąż ma miejsce również teraz, lecz dopóki nie dotknie bezpośrednio naszego życia, pozostajemy na problemy głusi. Tymczasem książka przewidziana jest na poruszenie naszych sumień i otwarcie oczu na dziejącą się krzywdę. Tu nawet tytuł krzyczy, że przemilczenie jej jest grzechem; „Nie można spojrzeć krzywdzie w oczy i spokojnie zasnąć” – mówią słowa wyjęte z tekstu i pomieszczone jako motto na tytułowej okładce.
„Środkiem jezdni biegł chłopiec – jego brat, wówczas nie więcej niż sześciolatek – a tuż za jego plecami sunęła ciężarówka. Samochód gwałtownie zahamował, uderzając zderzakiem w plecy chłopczyka. Darek przewrócił się na ziemię, lecz poderwał się na nogi i znów puścił się pędem do przodu. Ciężarówka szybko dopędziła go; nastąpił ten sam zgrzyt hamulców i dzieciak leżał twarzą do jezdni. Kolejne natarcie nie było już tak precyzyjne. Samochód wyhamował trochę dalej niż za pierwszym i drugim razem. Darek od pasa w dół znalazł się pod maską pojazdu. Kanka z brzękiem potoczyła się w poprzek ulicy, znacząc na drodze wielką, mlecznobiałą plamę.
Przez parę kolejnych sekund dzieciak nie podnosił się z jezdni. Nie było pewności, co mu się stało, czy jest przytomny. W tym czasie kierowca – jego ojciec – wysprzęglił silnik i wcisnął do końca pedał gazu na jałowym biegu. Ciężarówka ogłuszająco zawyła nad głową przerażonego malca. Wygramolił się spod maski, chwycił kankę i rzucił się znów do ucieczki. Po kilku metrach zderzak po raz kolejny trafił go w plecy. Chłopczyk potknął się i upadł, usiłując biec na czworakach.
Na kilka sekund widok z okna przesłonił Miłoszowi stojący nad samą rzeczką budynek. Gdy wyłonili się zza domu, Darek biegł już poboczem. Ciężarówka również zjechała na chodnik. Dziecku udało się dać susa w bok, na drugą stronę drogi, i wskoczyć do płytkiego rowu. Ojciec zatrzymał pojazd równolegle do miejsca, w którym syn usiłował się schronić. Otworzył drzwi od strony pasażera i zaczął opętańczo wrzeszczeć.
Dzieciak nie opierał się zbyt długo. Już po chwili znowu pędził go przed maską samochodu. Nastąpiło jeszcze jedno uderzenie. Ale że wszystko rozgrywało się na wysokości budynku mieszkalnego, Darkowi udało się schronić za drewnianym płotem okalającym domostwo. Ojciec zatrzymał samochód i wcisnął klakson, usiłując przeciągłym wyciem zmusić syna, by po raz trzeci wrócił na jezdnię, przed zderzak.
Emocje dochodziły zenitu. Darek zawahał się, uczynił niepewny krok do przodu, Miłosza ścisnęło w gardle. Nie wiadomo było naprawdę, co się stanie. I nie wiadomo, co by się stało, gdyby klakson, który miał sterroryzować chłopca, nie zaalarmował mieszkańców budynku, przy którym dziecko usiłowało szukać ocalenia. Drzwi mieszkania otworzyły się gwałtownie i na ganku pojawił się stary Wiązek. Nie bardzo jeszcze rozumiał, co się dzieje, ale na widok chłopca z poobdzieranymi do krwi kolanami i łokciami o mało nie połknął papierosa. Dopiero gdy ciężarówka gwałtownie szarpnęła z miejsca, zrozumiał, co się naprawdę wydarzyło”.
Jako się rzekło, książkę czyta się błyskawicznie. Świetnie zawiązana została akcja, wątki kryminalne pomysłowo splecione z miłosnymi pozostają ze sobą w równowadze, co jest dużą zaletą kompozycyjną. Skrzy się w nich od refleksji, a te wybrzmiewają niczym złote myśli. Gdyby autor o to nie zadbał (również tego dotyczyły poprawki do drugiego wydania książki), dawka okrucieństwa wielu ekspresyjnych scen byłaby dla czytelnika nie do udźwignięcia. A zatem wyczucie kompozycyjne, sprawny warsztat i prostota języka odartego z wszelkiej „dodatkowości” prowadzą fabułę, a ta toczy się samoistnie i jak po równi pochyłej. Bo to pokazany problem ma zaprzątać głowę czytelnika. Pogłębiona psychologia postaci dobrze wtopionych w tło sytuacyjne uruchamia opowieść nie tylko na poziomie socjologicznym i zwyczajnych ludzkich emocji, ale wielu innych wglądów w stan rzeczy. Jeśli wymaga tego kontekst, mamy język grypsery, który za chwilę zostaje zderzony z poetyckim, mamy postaci prawego Zygfryda i pięknej Ramony obok Baryły, typa, którego strach spotkać. Rzetelność w przygotowaniu tła odgrywa niebagatelną rolę. Nie odczuwamy najmniejszego fałszu, pochłaniają nas treści, analizujemy mechanizmy psychologiczne i społeczne. Pytamy, czy wielkie uczucie Miłosza do Ramony (odwzajemnione) będzie w stanie odwrócić jego życie „na dobre”? Bieg wydarzeń i ich zależności dopełniają społeczno-obyczajowy charakter tej powieści. Powieści, która zasługuje na duży rozgłos i ze względu na dydaktyczną wymowę powinna trafić nie tylko do instytucji o programach antyprzemocowych, ale i do szkół. Powinna być czytana przez młodzież, pedagogów i nauczycieli. W ogóle czytana – ku przestrodze, by zapobiec, by się nie musiało zdarzyć. Kto wie, może zostanie zekranizowana. No, w każdym razie daje takie możliwości, bo to mądrze i przejmująco opowiedziana historia jednego krótkiego życia uwikłanego w system i zarazem obraz walki o ludzką godność. Te treści bolą tak, jak potrafi boleć życie. Dodam, że „osnuta jest na prawdziwych wydarzeniach mających miejsce na Dolnym Śląsku na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku” – podaje autor w informacji na okładce.
„Grzech przemilczenia” został uhonorowany w 2018 roku Nagrodą Literacką im. Tadeusza Mycińskiego. Na zakończenie przytoczę jeszcze jeden fragment, jako ten przykład żywej tkanki utworu. Niech będzie zachętą do sięgnięcia po tę pozycję.
„Naczelnik spojrzał na Ramonę i westchnął głęboko, po czym dodał:
– Pofatygowałem się tam, pojechałem do rodzinnego domu Miłosza; rozmawiałem z jego babcią, z rodzeństwem. Dopiero tam zrozumiałem coś bardzo ważnego. Powiem tylko, że miałbym ochotę wykopać to ścierwo z grobu i zakatrupić je po raz drugi. Ten dzieciak został zabity we własnym domu i przez własnego ojca. Przypominam sobie, że w jednym z listów do pani napisał: „Każdy z nas pochodzi ze swojej własnej przeszłości”. Los tego chłopca nie mógł się potoczyć inaczej. To nie dotyczy tylko Miłosza. On miał rację, takich dzieci jest więcej. To rodzice robią z nich przestępców, okaleczają je na całe życie. Najgorsze, że wszystko to dzieje się na naszych oczach. A przecież wychowanie to proces – dzieci potrzebują adwokatów, a nie prokuratorów lub – co gorsze – kata. Do tego jeszcze sądownictwo rodzinne… Polska sprawiedliwość to prezerwatywa – a wiadomo, kto sobie zakłada prezerwatywę, na co i w jakim celu. Wszyscy o tym wiedzą, ale nikt nie ma odwagi wyrazić tego na głos! – ostatnie słowa naczelnik wypowiedział w bardzo rozemocjonowanym tonie”.
Elżbieta Musiał
Zbigniew Niedźwiecki Ravicz, „Grzech przemilczenia”, Wydawnictwo Kaliny, wydanie drugie poprawione i uzupełnione, Wrocław 2021, s. 384.