Krystyna Habrat – KOCHAJMY SIĘ!

0
285

  Każdy Polak wie do czego ten tytuł nawiązuje, której Księgi  narodowego poematu jest tytułem, a że nie piszę tego w cudzysłowie jako cytat, to dlatego, że te słowa bardzo się spopularyzowały,  ostatnio nawet zanadto.

  Często słyszy się to “kocham” zamiast : lubię. Czyżbyśmy się stali społeczeństwem tak bardzo się lubiącym?

  Niechby tak było. Załóżmy to przynajmniej na teraz – w sezonie ogórkowym, gdy nic się nie chce, bo tak gorąco. A jeszcze mniej się chce, gdy pada deszcz.

 Ale ja właśnie wczoraj, w niedzielę, wyciągnęłam z półki książkę, której dwa jednakowe egzemplarze, pięknie ilustrowane przez Andriolliego, mam od szkoły podstawowej, bo jeden dostałam w szkole z klasie szóstej, a drugi w siódmej. Do nich mój mąż po ślubie dołączył trzecią książkę z tym utworem, bo wszystkie utwory tegoż autora, zebrane w jednej wielkiej księdze.

  Kiedyś przynajmniej jedna musiała być w każdym domu.

  W klasie ósmej wychowawca zachęcał nas do uczenia się jej na pamięć. Wcześniej, gdy nasza ojczyzna była  pod zaborami, wiele osób się tak uczyło. Nasze pokolenie już tylko fragmenty, a coraz młodsi podchodzą do tego niestety z coraz mniejszym pietyzmem. Niektórzy ośmielają się nawet przyznać, że ich nudzi, że nie przeczytali całości. Dziwne? Jacy inni są teraz ludzie.

  Ja, wzorem niegdysiejszych zwyczajów domowych, zamierzałam tę książkę czytać głośno w każde popołudnie niedzielne. Bardzo mi się ten zwyczaj podobał. Tylko mnie zabrakło na to czasu, bo więcej czytałam literatury współczesnej. Zresztą zwyczaje się zmieniły i formy spędzania wolnego czasu. Inne już książki i nośniki literatury. Ale czasem po tę książkę sięgam. Nie wspomnę tu tytułu ani autora, bo na pewno każdy już wie.

  Wczoraj obok niej położyłam czternasty tom Dzieł Józefa Conrada “Między lądem a morzem”.  Właśnie go skończyłam. Nie po raz pierwszy. Przynajmniej raz w roku muszę powrócić do któregoś tomu tego autora. To mój ulubiony obok Czechowa i dalej kilku, raczej wielu, innych.

  Wczoraj skończyłam opowiadanie z tego tomu “Freja z Siedmiu Wysp”. Dawno go czytałam i zapomniałam szczegóły, ale przewidywałam, że nie zakończy się dobrze. Tym bardziej, iż zaczyna się szczęśliwie i sielankowo. A kiedy do akcji wkracza zły człowiek,  boję się czytać dalej, bo wiem, co będzie.

  Tu dygresja. Wybierałam się kiedyś na polonistykę, ale w końcu wybrałam psychologię. Zawsze trochę żałowałam, ale by zabrać się do drugiego fakultetu, stanęła mi na przeszkodzie asystentura – jakoś nie wypadało pomocniczemu pracownikowi naukowo-dydaktycznemu zasiadać w ławach ze studentami i to z pierwszego roku. Potem wyszłam za mąż, wyjechałam daleko, rodzina się powiększała, i tak polonistyka stała się dla mnie nieziszczalna. Ale niedługo potem absolwentka tegoż kierunku żaliła mi się, że jak czyta utwór literacki, np. powieść, to nie przeżywa jej jak zwykły czytelnik, nie wzrusza się, bo najpierw śledzi, jakie chwyty artystyczne stosuje autor, i już wszystko ocenia na zimno. No więc dobrze, że nie studiowałam polonistyki, bo ja wolę się wzruszać. Jak przeciętna kobieta. Nie patrzę na powieść nawet jako psycholog. Wzruszam się. Albo nie i wtedy książka nie zasługuje na czytanie.  Oczywiście sama przestudiowałam rozmaite  teorie poetyki i podręczniki pogłębiające mój odbiór literatury, ale to też wpływa na moje emocje przy odbiorze dzieła. Czy to pomaga przy pisaniu? Czasami, ale moja własna teoria pisania  jest decydująca, choć – przyznam się – niełatwa.

  Wracając więc do Conrada, opowiadanie o Freji bardzo w ostatnich dniach przeżywałam. Tak bardzo, że bałam się czytać dalej i przekonać się, że naprawdę  ta historia źle się skończy.

  Ale poetyka utworu wymaga, by nie wszystko układało się pięknie,  i musi pojawić się antybohater, człowiek zły. Dobra literatura nie lubi też happy endu.  Gdy   powieść kończy się ślubem oraz  formułką, że żyli potem długo i szczęśliwie,  wyznacza to miejsce  książki drugorzędne.  Trochę szkoda.

  Czy potrzebne są w ogóle postacie negatywne, takie odpychające, wstrętne, które wszystko z uporem niszczą? Na przykład ów prześladowca głównego bohatera w “Nędznikach”? Heemaskirk w opowiadaniu Conrada? I ci wszyscy inni,  przeczący twierdzeniu, że dobro zawsze zwycięży.

  A w życiu?

  Iluż ich wśród nas!

  Uczono nas już w dzieciństwie, że każdy człowiek ma więcej skłonności do złego niż dobrego. I tego, że dobry Pan Bóg wyposażył człowieka w dwa worki przewieszone przez ramię. W tym na plecach zawarte były grzechy bliźnich, a ten na piersiach uwidaczniał człowiekowi własne wady i przewiny. Ale człowiek przemienił te wory, by lepiej widzieć wszystko, co złe u bliźnich, a swoich nie. Stąd dalsze powiedzenie o belce we własnym oku i  słomce w cudzym,  co skwapliwie dostrzeżemy.

  Taką więc mamy naturę. Ale tu przypomina mi się zdanie z książeczki spisanej z rad amerykańskiego ojca dla syna wyjeżdżającego na studia. Ojciec w przeddzień wyjazdu syna, gdy ten położył się już spać, postanowił spisać mu kilka rad na nową drogę życia. Usiadł i pisał aż do rana. Dał to synowi, ale pisał te moralne i estetyczne wskazania dalej. Zrobił z tego kilka sympatycznych książeczek. Sama mam ich kilka. Ale nie zajrzę teraz do nich, tylko podam te rady, spostrzeżenia czy przestrogi z pamięci.

  Najważniejsze jest chyba proste stwierdzenie, że każdy kogoś kocha, czegoś się obawia i czymś się martwi. Może cytuje to niedokładnie, ale brzmiało to mniej więcej tak. Chodzi o prostą myśl, że wszyscy jesteśmy do siebie podobni i nawet nasz najgorszy wróg przeżywa podobne nam sprawy i jest tak bezbronny wobec losu, jak i my.

  Stłumię tu konstatację, że dla mnie wróg, to ktoś w mundurze strzelający do nas tutaj. Tak to czułam od dziecka, wychowanego w lękach powojennych aż dotąd, i nic na to nie poradzę, że historia uniemożliwia mi uważać wszystkich za bliźnich.

  Ale ci pozostali? Nie wrogowie z karabinami?

  Do takich pewnie odnoszą się spostrzeżenia ojca dla syna studenta. Radzi więc synowi, by zawsze starał się otaczać czymś pięknym. Mieć choćby przed oczami jedną stokrotkę w szklane wody. A na poborze opłat przy autostradzie syn powinien czasem zapłacić za kogoś jadącego za nim, kogo nawet nie widzi.

  Podobnych rad jest w książce dużo. Ojciec stara się wpoić synowi bezinteresowną miłość bliźniego. Niektóre z tych rad są dla nas wprost egzotyczne. Nie do wykonania. Szczęśliwy to kraj, ta nasza mityczna Ameryka,  gdzie takie zasady można propagować i są one wykonalne. Zakładam, że tam można je wcielać w zycie. U nas by je wyśmiano. Ale nas długie lata prześladowano pod zaborami, niszczyły nas powstania i wojny. Pańszczyzna, nierówności społeczne i bieda. Teraz też nie mamy spokoju.

  Sami bywamy niedobrzy dla drugich.

  Jesteśmy jako ludzie do siebie podobni, mamy te same potrzeby fizyczne i psychiczne, czemu więc na każdym kroku się czubimy?

  Akta sądowe pęcznieją od spraw, gdzie po śmierci rodziców  dzieci walczą ze sobą o  majątek, czasem  nawet mizerny, symboliczny, ale jedno chce więcej, drugie… I tak kończy się rodzina zawiązana kiedyś z miłości dwojga młodych ludzi. Przykre to sprawy.

  Myślę o tym gdy w słoneczną niedzielę siedzę na balkonie.

  Przez lata nigdy w taki dzień nie zostawałam w domu. Wyjeżdżaliśmy na majówkę! Najchętniej nad jeziorko 30 km od domu!

  Najpierw było tam uroczo. Piękny widok na błękit wody i my w cieniu drzew na brzegu, lub na rowerku wodnym wreszcie na pontonie.

 Z czasem na brzegu zacieśniało się. Samochody z kolejnymi amatorami wypoczynku na łonie natury  wjeżdżały pomiędzy leżących na kocach i… no właśnie robiło się strasznie ciasno i gwarnie, a nawet niebezpiecznie, gdy koła przejeżdżały tuż obok głowy wypoczywającego. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, że można na tym zarobić, zagrodził cały dostęp do jeziorka i wpuszcza za słoną opłatą za samochód i każdą osobę w samochodzie. Co ofiaruje  w zamian? Jeden tojtoj, a za nim stale długa kolejka chętnych i czasem rura do umycia rąk, jeśli woda jest, bo przecież można myć się w jeziorze. Takie to luksusy przyniósł nam kapitalizm.

  Co sprytniejsi zagradzali taśmą, jak największy kawał wokół swego namiotu i z góry patrzyli na tych, co za tym ogrodzeniem cisną się na leżakach, kocach ciasno obok siebie, a miedzy nimi przepychają się jeszcze samochody, bo muszą dojechać do swego namiotu, to wyjechać…Nasila się wojna tutejszych mieszkańców z niedzielnymi przybyszami. Już wcześniej, gdy nie było zagrodzone przepuszczali przez “obozowisko” wypoczywających stada baranów i psy, a te tratowały wszystko,  rozrzucały stoliki z ucztą.  Luksusy – palce lizać!

    Kiedyś “tubylcy” w samo południe i niemiłosierny upał rozpalili na plaży olbrzymi ogień z przyniesionych tu wcześniej starych szmat i nieczystości, aby dym skutecznie dokuczył tym wylegującym się na leżakach. Na protesty mieli przygotowane: “Idź, głupia babo, do psychiatry albo >>gynologa<<” Na szczęście nie mnie to dotyczyło, bo jeszcze wtedy byłam  nieśmiała, a język mój nigdy nie jest dość obrotny do kłótni. Ale tamta pani wystraszyła się i uciekła.

  Raz, gdy już koc przy kocu leżał, że już palca nie było gdzie wcisnąć postawiłam leżak w kąciku za sznurem szeroko ogradzającym spory kawał pustej przestrzeni z namiotem stolikiem, garami, grillem, betami,  i usiadłam z książką. Kobieta z namiotu oniemiała. Co miała powiedzieć, gdy grodziła się nielegalnie. Szybko  pobiegła po swój leżak i ustawiła mi go przed nosem, co ja zaczytana zignorowałam. Kątem oka widziałam, jak się męczy, musząc nieruchomo wartować przede mną i zasłaniać mi widok jeziora. Ale przetrwałyśmy bez słowa. Mnie było łatwiej, bo byłam zagłębiona w książce, a i tak jezioro widziałam i miałam kontakt z rodziną na kocu z drugiej strony sznura. Natomiast ona musiała tkwić nieruchomo, sama, bez zajęcia i gadania, w jednym miejscu kilka godzin. Która z nas odeszła pierwsza, nie pamiętam dobrze, ale zdaje się wygrałam.

  Tylko jeździłam tam już z coraz mniejszą chęcią. Byle popływać jeszcze na pontonie, posłuchać ptaków i zobaczyć zachód słońca odbity czerwonym pasmem w poprzek jeziora. Ale rybacy utrudniali pływanie, warkot samochodów płoszył ptaki, na ziemi było coraz ciaśniej.  WC nie do odwiedzenia.

  Wreszcie szczęśliwcy z domków letniskowych zaczęli wycinać drzewa na brzegu, by pozbawiać wypoczywających cienia. Chcieli mieć teren tylko dla siebie.

  Tu cisną się słowa z opowiadania Czechowa: czemu ludzie przeszkadzają tak jeden drugiemu żyć?

  Odpowiedź nasuwa się prosta. Każdy chce wydrzeć dla siebie jak najwięcej. Czy to władzy, czy bogactwa, czy nawet głupiego kawałka przestrzeni w cieniu drzewa.

  Jeszcze wrócę do Conrada z opowiadaniem “Freja z Siedmiu Wysp”. Sa w nim trzy osoby: ojciec, córka Freja i jej ukochany z pięknym żaglowcem Bonito. Wszystko mogłoby być dobrze, ale pojawia się jeszcze człowiek zły, porucznik Heemskirk. Ma jakąś tam władzę nad ojcem Freji, bo reprezentuje okupujących wyspę Holendrów, a oni są Duńczykami. Ojciec bardzo się go boi. Ten porucznik to ohydna postać. Odpychający fizycznie i psychicznie. Otyły, niezgrabny i źle wychowany, chamowaty. Młodzi po cichu nazywają go: “Karaluch”. Ale on jest niebezpieczny. Pojawia się kiedy chce i nieproszony zasiada z nimi do obiadu, spija najlepsze wina. Ojciec próbuje się mu przypodobać, żeby mu nie zaszkodził. A ten czuje się w ich domu jak władca. Nawet piękna Freja powinna być na jego rozkazy. Ona udaje grzeczną, bo jest dobrze wychowana i nie chce zaszkodzić interesom ojca. Niestety, niestety. Złemu nie w smak, że Freja może kochać innego. Zły może donieść na nich, oskarżyć niewinnych, uknuć intrygę.

  Tacy ludzie niszczą innych.

  Lubię Conrada, ale byłam na niego zła, gdy w XXVII tomie jego Dzieł pt “Zwycięstwo”, człowiek dobry na ostatniej stronie przegrywa, a ścigający go odchodzi w spokoju. Podobnie jak w “Nędznikach” Wiktora Hugo.

  Trzymajmy z dala od nas ludzi złych, takich, co nie lubią nikogo. Sami też przez to cierpią, ale niech im tam… i dobrze!

  To już lepiej zakończę jakąś optymistyczną poradą ojca dla syna studenta: staraj się zawsze mieć  za oknem budkę dla szpaków, aby na nie patrzeć. I jeszcze: zapisz się do chóru akademickiego.

  No i zaraz na duszy lżej.

  Kochajmy się więc, jak radzi nasz wielki poeta, kończąc optymistycznie swój wielki poemat, wbrew temu, co  dzieje się potem.

Krystyna Habrat.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko