(…)
Co postanowisz, niech się ziści
Niechaj się wola Twoja stanie
Ale zbaw mnie od nienawiści
Ocal mnie od pogardy Panie
Natan Tenenbaum*
A gdyby zaryzykować takie stwierdzenie, że nasze życie rozpięte jest między wdzięcznością a pogardą? Zarówno jeden jak i drugi stan umysłu warunkujący nasze zachowanie można by określić jako coś, co nazbyt często umyka naszemu rozpoznaniu. I tutaj narzuca się podział na ludzi, którzy okazują wdzięczność za dobro, które im wyświadczono, a są też tacy, którzy łatwo zapominają o tym, co komuś zawdzięczają. Dzieje się to zwykle wtedy, gdy dzięki własnemu talentowi i sprzyjającym okolicznościom losu stają się „królami życia”. Osobiście wielokrotnie doświadczałem sytuacji, w których czułem się zażenowany, gdy ktoś odcinał się od dawnych znajomych z powodów politycznych, dysproporcji majątku, sławy, różnicy w pozycji społecznej i zawodowej. A niejednokrotnie ci odtrąceni byli ludźmi, którym ten „Ktoś” wiele zawdzięczał, gdy jeszcze nazywał się „nikt”.
Będąc prezesem Krakowskiego Oddziału ZLP (2005 – 2008) wspomagałem twórczość młodych, co było kontynuacją działalności mojego Teatru Promocji Poezji, gdzie organizowałem cykliczne, spotkania, warsztaty, również z dziedziny teatru, by nauczyć młodych adeptów poezji wyrazistego i ekspresyjnego prezentowania swoich wierszy. Wspólnie z moją żoną Basią wydawaliśmy, dzięki wsparciu Miasta Kraków, coroczne almanachy oraz pilotowaliśmy indywidualne tomiki naszych „podopiecznych”. Pisałem do nich słowa wstępne i posłowia. Kilka z tych promowanych przeze mnie osób zawdzięcza mi dobry start. Parę lat temu zetknąłem się z jedną z nich na spotkaniu literackim promującym najnowszy tom jej poezji. Czułem się usatysfakcjonowany, że w jakimś procencie przyczyniłem się do tego sukcesu i po spotkaniu podarowałem jej moją książkę z nadzieją, a wręcz z przekonaniem, że zrewanżuje mi się swoją. Do ostatniej chwili czekałem na ten oczywisty, wydawałoby się gest, jednak nic takiego się nie stało, bo widać nie byłem już dla niej kimś w kogo warto „zainwestować”. Ale też, na przestrzeni ostatnich 25 lat, spotykałem się z przejawami wdzięczności wielu moich „wychowanków” i przyznam, że było to bardzo miłe uczucie i krzepiąca świadomość, że kiedyś mogłem im się przydać.
Za Czesławem Miłoszem specjalnie nie przepadałem, bo czytana przeze mnie wyrywkowo jego poezja wydawała mi się napuszona literacko i nasycona przekonaniem o własnej wielkości. Poeta zdawał się mówić niemal na każdej karcie: To Ja, żywy posąg i nikt mi nie dorówna. Ale nie mam nic przeciwko temu, byście mnie wielbili bez granic… Drażniło mnie to jego napompowane ego i robienie z poezji jarmarcznego widowiska, o ile można mówić o jarmarku intelektualnym. Z drugiej strony, w tamtych czasach, odbiegał znacznie od moich artystycznych kryteriów wartościowania hołdujących awangardzie i eksperymentowi językowemu. Dlatego drażnił mnie jego historyzm i publicystyczny ton, który uważałem za zbędny i obciążający dla poezji balast. W owych „czasach pogardy”, działając czynnie w opozycji antykomunistycznej, ceniłem go prawie wyłącznie za wiersz pt. „Który skrzywdziłeś” i do dziś ten tekst mi służy jako znaczące wsparcie buntu przeciw wszelkim przejawom autorytaryzmu gotowego w razie partyjnej potrzeby unicestwić życie każdego, niewygodnego ideologicznie człowieka.
Wróćmy jednak do pamiętnego roku 1980, kiedy w niespokojnej atmosferze czających się protestów, tuż przed eksplozją solidarnościowej rewolucji, ten niezbyt lubiany przeze mnie autor został laureatem nagrody Nobla, którą odebrał 12 grudnia 1980 r. Nas, piszących, młodszych i starszych, niezależnie od preferowanej poetyki i przekonań politycznych, ogarnął ogromny entuzjazm. Byliśmy dumni, że to Polak właśnie, że w tak trudnej dziejowo sytuacji staliśmy się bardziej dostrzegalni i dowartościowani w oczach świata… A w czerwcu 1981 roku, w nabitej do granic możliwości sali, oczekiwaliśmy podekscytowani na spotkanie z naszym wielkim Rodakiem, który mimo nawału obowiązków noblisty, znalazł czas na spotkanie z nami w legendarnej „stołówce” Domu Literatów przy ul. Krupniczej 22.** Gdy przedłużały się minuty oczekiwania, atmosfera stawała się coraz bardziej gorączkowa i podniosła. .. W końcu tłumek literatów stłoczonych w salce zafalował, bo odgłosy dochodzące przez otwarte okno, podniecony szmer zgromadzonych tam ludzi, zwiastowały, że za moment pojawi się On… Wspięty na palcach, przytłoczony do ściany, zobaczyłem Go jak stanął rozpromieniony w drzwiach i po chwili ruszył wolnym krokiem do autorskiego stolika. Wtedy wstał z krzesła wzruszony Adam Włodek, poeta i opiekun młodych (byłem wtedy prezesem Koła Młodych przy ZLP, (ostatnim przed ogłoszeniem stanu wojennego). Adaś, jak go z sympatią nazywaliśmy, wyciągnął do niego rękę i powiedział: Czesiu, czy ty mnie pamiętasz? … I stała się rzecz zdumiewająca, o której do dzisiaj nie mogę zapomnieć, mimo upływu czterdziestu lat… Czesław Miłosz przeszedł obok niego z niewidzącym, zapatrzonym w dal wzrokiem. Wyciągnięta ręka Adama zawisła w próżni i przez jego twarz przebiegł skurcz, jak od niespodziewanego uderzenia batem. Skulił się i z głową wtuloną w ramiona usiadł na swoim krześle… W tamtym momencie spotkanie dla mnie się skończyło. Laureat coś tam mówił i czytał wiersze. Trwało to może z pół godziny, może krócej, gdy przez okno wsunęła się głowa jego brata Andrzeja: Czesiu, jest telefon ze Stanów, musimy kończyć…
Miłosz wstał i opuszczał nas wolno z uniesioną ręką. Wyglądał jak żywy pomnik, który pozdrawia swoich wielbicieli… Pożegnałem go karcącym wzrokiem z nadzieją, że nigdy go już więcej nie zobaczę i nikt i nic już nie będzie w stanie zmusić mnie do czytania jego tekstów…
Jednak wrócił do mnie po trzydziestu latach, mimo tamtej traumatycznej sytuacji, o której nie potrafię zapomnieć. Wciąż nękały mnie natrętne myśli, co było powodem tak nieludzkiego zachowania. Czyżby to ze względu na lewicowe przekonania Adama Włodka, których nigdy nie ukrywał, więc łatwo go było wrzucić do worka ze zdradzieckimi komuchami? A może w „tamtych” czasach wydarzyło się coś pomiędzy nimi, co wykopało tak jednostronną wrogość? Ale cóż mogłoby się wydarzyć, co usprawiedliwiłoby tego rodzaju publiczną egzekucję. Zarzekałem się, że nie przeczytam już ani jednego wiersza Miłosza, że nigdy mu tego nie wybaczę, ale stało się zupełnie inaczej. Kilka lat po jego śmierci, dosłownie wpadły mi do rąk, wydane pośmiertnie „Wiersze ostatnie” (2006), które zebrała jego osobista sekretarka Agnieszka Kosińska. I nagle odnalazłem w nich skruszonego poetę, który zszedł z piedestału i przemówił ludzkim głosem. W tych tekstach pojawiała się uderzająca otwartością refleksja nad własnym losem. Wielbiciel Bóstwa Natury i Historii spojrzał nagle w oczy Boga i w końcówce swojego życia wydał poruszające świadectwo Jego istnienia. Bez ogródek ujawnił też swoje słabości i śmiesznostki, by ironicznie się z nich natrząsać. Ta niezwykła bezwzględność w stosunku do siebie i bolesna szczerość wypowiedzi poruszyła mnie na tyle, że zacząłem gromadzić poetycki materiał, który stał się podstawą scenariusza. Napisałem też wiersz, który właśnie dzisiaj postanowiłem mu zadedykować.
STARY POETA I URZĘDY ABSOLUTU***
Czesławowi Miłoszowi
przenikalność światów staje się regułą
przez pergamin poety przedziera się światło
sączą się zapewniania podłość zostanie ukarana
szlachetność opatrzy się nagrodą
stary poeta wie że dobro rodzi się w bólu
stary poeta wie że wiersz rodzi się w bólu
stary poeta wie że człowiek rodzi się by doświadczyć
nicości i kategorycznie jej zaprzeczyć
W roku 2011 w Teatrze Promocji Poezji zrealizowałem spektakl pt. „Sens” a jego teksty pięknie zaśpiewali; Agnieszka Bubka-Sagan i Włodzimierz Mazoń, który napisał do nich prostą i wzruszającą muzykę. A ja wystąpiłem w roli Czesława Miłosza i podjąłem się trudu rozgrzeszenia samego siebie. I te „Wiersze ostatnie” pozostały ze mną i widnieją już dziesięć lat na półce, obok książek, po które najczęściej sięgam. Przypominają mi, że życie jest nieustanną spowiedzią przed samym sobą i przed kimś, kogo być może jeszcze nie znamy.
Czesław Miłosz (ur. 30 czerwca 1911 w Szetejniach na Litwie, zm. 14 sierpnia 2004 w Krakowie.
Oto garść jego wierszy ze scenariusza spektaklu:
Historie ludzkie
Są to historie ludzkie, patetycznie żałosne,
Których nigdy nie opowiem. Zastanawiam się
Co mnie powstrzymywało. Może rozumienie,
Że wszystkim nam właściwa jest pewna koślawość
Czy też niezborność, starannie ukrywana,
Że wyjawianie jej to taki nietakt
Jak wytknięcie palcem garbatego. Skoro już jestem
Szamanem, mam odprawiać moje rytuały
Nieco powyżej, a nie poniżej człowieka.
Gdybym mógł być chórem w antycznym teatrze,
Występującym w strojach kamiennych
Żeby lamentować nad podstępami Losu!
Ale moje historie nie byłyby monumentalne:
Zmięte prześcieradła, złamane przysięgi,
Drobne kłamstewka, zużyte prezerwatywy.
I słowa pomiędzy nią i nim, żeby zabolało,
Żeby ten drugi czuł się jak śmieć wdeptany w ziemię,
Ugodzony w swojej najbardziej intymnej godności.
Kompromitacja szlachetnych postanowień,
Ośmieszenie podniosłych wyobrażeń o sobie.
Ich życie jak fala kiedy spiętrza się i rozpryskuje się o brzeg.
Panie na Wysokościach!
Nie zostawiaj ich w otchłani, bez Czyśćca i Piekła,
Błądzących labiryntem.
Włóż w moje usta modlitwę
Za nas, za nich i za mnie,
Który ich miałem opisać
I nie opisałem.
2003
Wyznanie
Panie Boże, lubiłem dżem truskawkowy
I ciemną słodycz kobiecego ciała.
Jak też wódkę mrożoną, śledzie w oliwie,
Zapachy: cynamonu i goździków.
Jakiż więc ze mnie prorok? Skąd by duch
Miał nawiedzać takiego? Tylu innych
Słusznie było wybranych, wiarygodnych.
A mnie kto by uwierzył? Bo widzieli
Jak rzucam się na jadło, opróżniam szklanice,
I łakomie patrzę na szyję kelnerki.
Z defektem i świadomy tego. Pragnący wielkości,
Umiejący ją rozpoznać gdziekolwiek jest,
A jednak niezupełnie jasnego widzenia,
Wiedziałem co zostaje dla mniejszych, jak ja:
Festyn krótkich nadziei, zgromadzenie pysznych,
Turniej garbusów, literatura.
1986
Rozmowa o sławie
– Czytali, uczyli się przecie o widowisku próżności.
I na nic, bo to wcale ich nie uleczyło.
Dla gromkiej chwały gotowi oddać rozkosze
Krwistego befsztyka, łona kobiety a nawet
Rozkazywania innym. Wyrzekając się,
Byle zostało imię, wieniec, pamięć.
– Tobie to łatwo, jesteś nasycony.
Zasuszyłeś laury, zebrałeś zaszczyty,
Obojętny na to czy dobrze mówią o tobie czy źle,
Ponieważ tak czy owak triumfujesz.
– Nie, nie dlatego. Zawsze, co dnia i godziny,
Jest ze mną nieprzyjazna i bystra świadomość.
Nie opuszcza mnie w nocy i udręczają mnie sny.
To znaczy wiem już tyle, że chciałbym zakryć twarz.
Jak mogłem
Jak mogłem
jak mogłem
robić takie rzeczy
żyjąc w tym strasznym świecie
podlegając jego prawom
igrając z jego prawami.
Potrzebuję Boga, żeby mi przebaczył
potrzebuję Boga miłosiernego.
Sanctificetur
Cóż jest człowiek bez Twego imienia na ustach?
Twoje imię jest jak pierwszy łyk powietrza
i pierwszy płacz niemowlęcia.
Wymawiam twoje imię i wiem, że jesteś bezbronny,
ponieważ potęga należy do Księcia tego świata.
Rzeczy stworzone oddałeś we władzę konieczności,
dla siebie zachowując serce człowieka.
Uświęca Twoje imię człowiek dobry,
uświęca Twoje imię pożądający Ciebie.
Wysoko nad ziemią obojętności i bólu
jaśnieje Twoje imię.
Przypisy:
*Natan Tenenbaum (ur. 27 grudnia1940 r. w Witebsku – zm. 26 lutego 2016 r. w Sztokholmie), polski poeta, satyryk, autor tekstów scenicznych, żydowskiego pochodzenia, opozycjonista. Po wydarzeniach roku 1968 wyemigrował do Szwecji. Przytoczony przeze mnie tekst „Pieśni o wschodzie słońca” jest czasem mylnie przypisywany autorstwu Jacka Kaczmarskiego.
** Dom Literatów przy Krupniczej 22 to jedno z legendarnych krakowskich miejsc. Od 1945 roku przez prawie 40 lat służył pisarzom, poetom, tłumaczom i artystom. Mieszkali lub bywali w nim najwięksi i najważniejsi polscy twórcy. Powstawały tam wybitne powieści, wiersze, dramaty, które weszły do historii literatury polskiej. Kwitło życie towarzyskie i uczuciowe.
Mieszkali tu m.in. Wisława Szymborska ze swoim mężem, poetą Adamem Włodkiem, Konstanty Ildefons Gałczyński, Sławomir Mrożek, , Stefan Kisielewski, Tadeusz Peiper, Tadeusz Różewicz, Halina Poświatowska, Stanisław Czycz, Jerzy Andrzejewski, Leon Kruczkowski, Stefan Otwinowski, Tadeusz Śliwiak, a z młodszego pokolenia: Ewa Lipska, Janusz Anderman, prof. Stanisław Balbus, Krzysztof Lisowski, Adam Ziemianin z żoną Marią.
W latach 1978 – 1982, jako członek, a od 1980 r. prezes Koła Młodych przy ZLP uczestniczyłem aktywnie w życiu tego domu.
źródło: https://dziennikpolski24.pl/legenda-domu-literatow-mieszkalo-w-nim-stu-wieszczow/ar/12649113
*** Wiersz z dedykacją dla Czesława Miłosza wpisałem w mój najnowszy tom poezji pt. „Czas się weselić”, który ukaże się niebawem.