Moduł
Nic się takiego nie stanie
Hermesie zrodzony w Kyllene
dobijesz nowego targu
Stukniesz jeszcze raz swoją złotą laską
w nowej Arkadii
i wytryśnie nowy Ladon
który z nową Ziemią
spłodzi nową Dafne
A wiotka Syriks
ponownie zaszemrze jako trzcina
nad brzegami
Przez kilka tysięcy lat
historia potoczy się podobnie
Nowi homo sapiens
(homo Deus i homo roboticus)
powtórzą wszystkie błędy
ludzkości
Trzy małpki
Nie widzę nic złego
Nie słyszę nic złego
Nie mówię nic złego
Mizaru, Kikazaru, Iwazaru
uczono mnie że są mądre
a one asekurantki
konformistki
Dzisiaj pełne ich ulice
w maskach na twarzach
idą
w pełnym rynsztunku
ślepe
głuche
nieme
Taka jesteś blada Mario…
wyblakłe twe szaty
wyprali fachowcy
zakłamanych dziejów
Byłaś jeszcze dzieckiem
kiedy powiłaś Syna
A później
w niewysłowionym bólu
patrzyłaś
na Jego publiczną kaźń
Mario bezbronna
Owieczko zbrukana
zabili Twe jagnię
A Ciebie
skamieniałą
na piedestał niebieski
wywlekli
Dziedzictwo
Przyjęłam w siebie
zdziwienie i pieśń
jej nuty jak zaklęcia
nawlekam na sznury liter
One czasami tną ciszę
mówią językiem moich snów
Zwijam je w kłębek
jak Ariadna
aby nie zgubić się w dzień
Aktualności (covidiańskie)
– W nocy mentalnie
chodzę po suficie
wzdłuż pasów świateł
które zostawiają samochody
Rozmawiam ze ścianami w dzień
– mówi sąsiadka –
Pani dobrze, bo ma psa
Jak pani myśli…
zabiją nas?
W tych dniach…
możliwe że nie tych
ostatnich
każdy oddech jest wyznaniem wiary
modlitwą oderwaną
od kościelnych modłów
boleśnie
jak drzazga od deski
I każdy oddech pragnieniem
zostania
w domu – kiedyś złudzeń
a teraz wariatów
Tutaj gdzie łajdactwo
w cudzie przyrody
jak pleśń w niebie
szemrze
I co nas trzyma na wpół oszalałych
w gnijących oparach absurdu
i klęski…
Nic…
to tylko film
znowu horror kręcą
Ogień…
on nigdy nie palił się
do niczego
Wije się tylko
syczy
potępiony
Niszczyciel
Dobrodziejstwo ludzkości
Mam go
w długim knocie świecy
w zapalniczce
serca
Zima 2021
Biel w światłach
rozlała się błękitem
Zimne słońce
luto iskrzy
we mnie
Kosmiczny taniec
Ogłoszono Nagrodę Nobla 2020 z dziedziny fizyki
przyznaną badaczom czarnych dziur
Droga Mleczna ma wielką plamę ciemnej materii w środku
Wirtualnie znamy już szumnie nazwaną „boską cząstką”
– bozon Higgsa – ogniwo hipotetycznego pola skalarnego
dawcy (także hipotetycznych) materii i czasu
A nadal wielki zderzacz hadronów (nazywany maszyną Ozyrysa.
Przypomina też sklepienie świątyni Dilwara na górze Abu)
zbudowany aby wyłowić higgson rozrasta się niepomiernie
Badają naturę rzeczywistości, wszechświata,
Nie ważne, że odkrywając początek mogą
doprowadzić do końca wszelkiej materii
Bawią się siłami stworzenia choć nie potrafią dotrzeć do dna oceanu
Nie znają wszystkich gatunków fauny i flory
Niewiele wiedzą o nas samych o prawdziwej historii ludzkości
Czym jest… energia, wibracja, materia… umownie nazwana duszą?
Kto dzisiaj pamięta platoński dodekaedr – piaty element
nazwany przez Arystotelesa eterem
Nasza niestabilna galaktyka niewątpliwie zderzy się z Andromedą
o ile wcześniej nie wciągnie nas czarna dziura pychy
Powoli wchłaniają nas bańki nicości
przed budynkiem CERN niebieski Śiwa
– stwórca i niszczyciel w ognistym kole tańczy
Ostatniego roku…
przyroda utraciła barwy
i zapachy
bagnem zionie
każdy dzień
Ulicami przemykają skulone istoty
w rytualnych maskach
dobrowolne ofiary
całopalne
na stos
zwyrodnialców
Do ciała niebieskiego, możliwe że sztucznego
nazywanego imionami żeńskimi i męskimi ( jak teraz modnie)
Do Selene, Fengari, Księżyca – syna księcia, starego Miesiąca, Luny
Pijesz z mojego źródła
Luno kaleka
Martwą siną połać swego ciała
skrywasz wstydliwie
Masz tam Bagno Zgnilizny
i Jezioro Śmierci
Woń gangreny
trzymaj z dala od mojego okna
Pokazujesz tylko swe jasne oblicze
Łudzisz że jesteś
Samotność to jest tafla szklana
Moje ty srebro zimne
w lustrzanym
odbiciu
Ono…
pruje się
jak znoszony sweter
Musiałam zgubić oczko
leci jedno, drugie, trzecie
A tak starannie wybierałam ściegi
misternie wyplatałam wzory
Moje stopy zajmują
skrawek przestrzeni
… takie małe…
a tyle błota naniosły
Dyktat
A niech to będą nawet dni ostatnie
I niech się skończy fałszu mroczny przemarsz
Parada istnień jak kukły wyblakłych
Nieskończonej głupoty obłąkańczy grymas
A niech już zagrzmią niebios trąby
Spełni się przepowiedni głos proroczy
Zanim świat zniszczą wirusy i bomby
Które nienawiść ludzka przeciw sobie toczy
Może odrodzi się dobro zniknie trwoga
Choć miłość pewnie nie jest z tego świata
Bo tutaj dla bogactwa albo w imię Boga
Od wieków Kain nikczemnie zabija brata
Zmienia się tylko oręż wojennych knowań taktyka
Człowiek jest jedynie materiałem biologicznym
Bronią może być wszystko nawet dźwięk – muzyka
Mogą nas zmieść ot tak, impulsem elekromagnetycznym
Jeszcze nie
Moje noce rozświetla wrzask wspomnień
kłują uszy
Czasami długo wpatruję się w latarnie uliczne
reagują na ruch
oplata mnie ich przytłumione westchnienie
zimne i obce
Tylko pamięć przylega do mnie
jak zbroja
Ciemne niebo wrasta we mnie
ciepło
Nie patrz tam
nie szukaj przejścia do gwiazd
Rekonesans infernalny
Kamienny deszcz
zemstą dyszy
Czuję wpatrzone we mnie
żagwie jego źrenic
Między wodą a ogniem
jest granica
Nauczyłam się ją dostrzegać
Nauczyłam się ją nazywać
Nauczyłam się ją słyszeć
przy każdej próbie połączenia
syczy
Siła w bezsile
Jest moc taka
że głos ducha
nie przebija ust
ani słowu opaść
nie pozwala
Niesłyszalny dla innych
a tak wymyślnie
krzykiem pęta
Słowo
Ot bryłka piasku
tylko
szelestu słych
echa ton
w ustach puch
A bywa jako nóż
kamień wzdęty
ból
Lub jako wieża
niemocy pełnia
duch
Czasem gibko
wychynąwszy z trzewi
złotem zasypie
niebem muśnie
Niespełnione
Nienasycone
Niewypowiedziane
Za długa zima była
Za długa zima we mnie miła
zasypały zaspy
zaspałam
i sen ciągle śpiący
Czas nie przyszedł do mnie
o czasie
zegarek mu tęsknie zawodzi
cisza jak biel
bezgłośnie i gładko
dotyka
muślinowo pieści
Srebrzysty pająk
mrzonki snuje
wyciąga nici
ze śniegowych gwiazd
Za późno
To nie czas
to nie ten czas
cienie zgnilizny już przyczajone
i zegar tyka coraz ciszej
A on ma uśmiech szeroko-złudny
błyszczą atrapy dwurzędów
bez umiaru śnieżnobiałe
Lecz gdyby nie ten balast
na dnie źrenic zatopiony
jak tajemnica
mogłabym uwierzyć
że można jeszcze
pod dachem
niebo otworzyć
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl