Wiersze tygodnia – Urszula Gierszon

0
575
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska

Moduł

Nic się takiego nie stanie
Hermesie zrodzony w Kyllene
dobijesz nowego targu

Stukniesz jeszcze raz swoją złotą laską
w nowej Arkadii
i wytryśnie nowy Ladon
który z nową Ziemią
spłodzi nową Dafne

A wiotka Syriks
ponownie zaszemrze jako trzcina
nad brzegami

Przez kilka tysięcy lat
historia potoczy się podobnie
Nowi homo sapiens
(homo Deus i homo roboticus)
powtórzą wszystkie błędy
ludzkości

Trzy małpki

Nie widzę nic złego
Nie słyszę nic złego
Nie mówię nic złego

Mizaru, Kikazaru, Iwazaru
uczono mnie że są mądre
a one asekurantki
konformistki

Dzisiaj pełne ich ulice
w maskach na twarzach
idą
w pełnym rynsztunku
ślepe
głuche
nieme

Taka jesteś blada Mario…

wyblakłe twe szaty
wyprali fachowcy
zakłamanych dziejów

Byłaś jeszcze dzieckiem
kiedy powiłaś Syna

A później
w niewysłowionym bólu
patrzyłaś
na Jego publiczną kaźń

Mario bezbronna
Owieczko zbrukana
zabili Twe jagnię

A Ciebie
skamieniałą
na piedestał niebieski
wywlekli

Dziedzictwo

Przyjęłam w siebie
 zdziwienie i pieśń
jej nuty jak zaklęcia
nawlekam na sznury liter

One czasami tną ciszę
mówią językiem moich snów
Zwijam je w kłębek
jak Ariadna
aby nie zgubić się w dzień

Aktualności (covidiańskie)

– W nocy mentalnie
chodzę po suficie
wzdłuż pasów świateł
które zostawiają samochody
Rozmawiam ze ścianami  w dzień
– mówi sąsiadka –
Pani dobrze, bo ma psa
Jak pani myśli…
zabiją nas?

W tych dniach…

możliwe że nie tych
ostatnich
każdy oddech jest wyznaniem wiary

modlitwą oderwaną
od kościelnych modłów
boleśnie
jak drzazga od deski

I każdy oddech pragnieniem
zostania
w domu – kiedyś złudzeń
a teraz wariatów

Tutaj gdzie łajdactwo
w cudzie przyrody
jak pleśń w niebie
szemrze

I co nas trzyma na wpół oszalałych
w gnijących oparach absurdu
i klęski…

Nic…
to tylko film
znowu horror kręcą

Ogień…

on nigdy nie palił się
do niczego
Wije się tylko
syczy
potępiony

Niszczyciel
Dobrodziejstwo ludzkości

Mam go
w długim knocie świecy
w zapalniczce
serca

Zima 2021

Biel w światłach
rozlała się błękitem
Zimne słońce
luto iskrzy
we mnie

Kosmiczny taniec

Ogłoszono Nagrodę Nobla 2020 z dziedziny fizyki
przyznaną badaczom czarnych dziur
Droga Mleczna ma wielką plamę ciemnej materii w środku

Wirtualnie znamy już szumnie nazwaną „boską cząstką”
– bozon Higgsa – ogniwo hipotetycznego pola skalarnego
dawcy (także hipotetycznych) materii i czasu

A nadal wielki zderzacz hadronów (nazywany maszyną Ozyrysa.
Przypomina też sklepienie świątyni Dilwara na górze Abu)
zbudowany aby wyłowić higgson rozrasta się niepomiernie

Badają naturę rzeczywistości, wszechświata,
Nie ważne, że odkrywając początek mogą
doprowadzić do końca wszelkiej materii

Bawią się siłami stworzenia choć nie potrafią dotrzeć do dna oceanu
Nie znają wszystkich gatunków fauny i flory
Niewiele wiedzą o nas samych o prawdziwej historii ludzkości

Czym jest… energia, wibracja, materia… umownie nazwana duszą?
Kto dzisiaj pamięta platoński dodekaedr – piaty element
nazwany przez Arystotelesa eterem

Nasza niestabilna galaktyka niewątpliwie zderzy się z Andromedą
o ile wcześniej nie wciągnie nas czarna dziura pychy

Powoli wchłaniają nas bańki nicości
przed budynkiem CERN niebieski Śiwa
– stwórca i niszczyciel w ognistym kole tańczy

Ostatniego roku…

przyroda utraciła barwy
i zapachy

bagnem zionie
każdy dzień

Ulicami przemykają skulone istoty
w rytualnych maskach

dobrowolne ofiary
całopalne

na stos
zwyrodnialców

Do ciała niebieskiego, możliwe że sztucznego
nazywanego imionami żeńskimi i męskimi ( jak teraz modnie)
Do Selene, Fengari, Księżyca – syna księcia, starego Miesiąca, Luny


Pijesz z mojego źródła
Luno kaleka

Martwą siną połać swego ciała
skrywasz wstydliwie

Masz tam Bagno Zgnilizny
i Jezioro Śmierci

Woń gangreny
trzymaj z dala od mojego okna

Pokazujesz tylko swe jasne oblicze
Łudzisz że jesteś

Samotność to jest tafla szklana
Moje ty srebro zimne

w lustrzanym
odbiciu

Ono…

pruje się
jak znoszony sweter

Musiałam zgubić oczko
leci jedno, drugie, trzecie

A tak starannie wybierałam ściegi
misternie wyplatałam wzory

Moje stopy zajmują
skrawek przestrzeni

… takie małe…
a tyle błota naniosły

Dyktat

A niech to będą nawet dni ostatnie
I niech się skończy fałszu mroczny przemarsz
Parada istnień jak kukły wyblakłych
Nieskończonej głupoty obłąkańczy grymas

A niech już zagrzmią niebios trąby
Spełni się przepowiedni głos proroczy
Zanim świat zniszczą wirusy i bomby
Które nienawiść ludzka przeciw sobie toczy

Może odrodzi się dobro zniknie trwoga
Choć miłość pewnie nie jest z tego świata
Bo tutaj dla bogactwa albo w imię Boga
Od wieków Kain nikczemnie zabija brata

Zmienia się tylko oręż wojennych knowań taktyka
Człowiek jest jedynie materiałem biologicznym
Bronią może być wszystko nawet dźwięk – muzyka
Mogą nas zmieść ot tak, impulsem elekromagnetycznym

Jeszcze nie

Moje noce rozświetla wrzask wspomnień
kłują uszy
Czasami długo wpatruję się w latarnie uliczne
reagują na ruch
oplata mnie ich przytłumione westchnienie
zimne i obce
Tylko pamięć przylega do mnie
jak zbroja

Ciemne niebo wrasta we mnie
ciepło
Nie patrz tam
nie szukaj przejścia do gwiazd

Rekonesans infernalny

Kamienny deszcz
zemstą dyszy

Czuję wpatrzone we mnie
żagwie jego źrenic

Między wodą a ogniem
jest granica

Nauczyłam się ją dostrzegać
Nauczyłam się ją nazywać

Nauczyłam się ją słyszeć
przy każdej próbie połączenia
syczy

Siła w bezsile

Jest moc taka
że głos ducha
nie przebija ust
ani słowu opaść
nie pozwala

Niesłyszalny dla innych
a tak wymyślnie
krzykiem pęta

Słowo

Ot bryłka piasku
tylko
szelestu słych
echa ton
w ustach puch

A  bywa jako nóż
kamień wzdęty
ból

Lub jako wieża
niemocy pełnia
duch

Czasem gibko
wychynąwszy z trzewi
złotem zasypie
niebem muśnie

Niespełnione
Nienasycone
Niewypowiedziane

Za długa zima była

Za długa zima we mnie miła
zasypały zaspy
zaspałam
i sen ciągle śpiący

Czas nie przyszedł do mnie
o czasie
zegarek mu tęsknie zawodzi

cisza jak biel
bezgłośnie i gładko
dotyka
muślinowo pieści

Srebrzysty pająk
mrzonki snuje
wyciąga nici
ze śniegowych gwiazd

Za późno

To nie czas
to nie ten czas
cienie zgnilizny już przyczajone
i zegar tyka coraz ciszej

A on ma uśmiech szeroko-złudny
błyszczą atrapy dwurzędów
bez umiaru śnieżnobiałe

Lecz gdyby nie ten balast
na dnie źrenic zatopiony
jak tajemnica

mogłabym uwierzyć
że można jeszcze
pod dachem
niebo otworzyć


Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko