Harcerki z Ravensbrück autorstwa Anny Kwiatkowskiej-Biedy – to reporterska opowieść o jedynej funkcjonującej w czasie II wojny światowej drużynie harcerskiej w obozie koncentracyjnym. To był fenomen na skalę światową. Drużyna, którą tworzyły więźniarki Ravensbrück – w większości przedwojenne harcerki, powstała w 1941 r. Jej pomysłodawczynią była Józefa Kantor, która została również drużynową. Odbywały się regularne zbiórki. Harcerki pomagały innym więźniarkom, chorym i „królikom”. Drużyna miała swój sztandar, którym był – znaleziony w czasie sortowania rzeczy nowoprzybyłych do obozu – proporzec 13. warszawskiej drużyny harcerskiej. Drużynę tworzyło 7 zastępów, działały w nich aż do wyzwolenia w sumie 102 osoby. Te, które przeżyły, tworzyły do końca swych dni „drużynę” bardzo bliskich sobie osób, połączonych niewymazywalnymi wspomnieniami.
Istotą, sygnowanej przez Wydawnictwo Bellona, książki nie są li tylko sprawy organizacyjne. Anna Kwiatkowska-Bieda przedstawia obozowe akcje sabotażowe wobec okupanta i przekazywanie na Zachód informacji o obozie. Najważniejszym wątkiem jest jednak codzienna walkę o godność. Bardzo wzruszyła mnie historia doktor Janiny Węgierskiej, która ratowała chore więźniarki w bloku zakaźnym. Niezwykle piękny jest opis Dnia Myśli Braterskiej, zorganizowanego 22 lutego 1944 roku. Autorka przypomina, że święto to zostało ustanowione przez Światowe Stowarzyszenie Przewodniczek i Skautek na pamiątkę dnia urodzin Roberta Baden-Powella i jego żony, Olave. Bardzo ciekawy jest opis nocy sylwestrowej, którą – mimo wszechobecnego terroru – potrafiły zorganizować harcerki, w dodatku z wykorzystaniem strojów narodowych.
Dlatego poprosiłem Annę Kwiatkowską-Biedę o wywiad.
Roman Soroczyński: – Nie będę ukrywał, że znamy się od dłuższego czasu, a poznaliśmy się na harcerskim szlaku. Dlatego pozwolę sobie mówić do Dziennikarki, Podróżniczki, Pisarki po imieniu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciw temu.
Anna Kwiatkowska-Bieda: – Oczywiście, że nie, powiem więcej gdyby było inaczej czułabym się niezręcznie.
– Jesteś Harcerką, zatem nie dziwi mnie, że między innymi zrealizowałaś filmy dokumentalne o polskim harcerstwie (Wędrowne ptaki) i o początkach skautingu (Zdarzyło się w Mafekingu). Jak długo zbierałaś materiały do filmów i ile czasu trwała sama realizacja filmów?
– Wędrowne Ptaki to był film zrealizowany wiele lat temu we współpracy z Główną Kwaterą ZHP. Chodziło w nim o rodzaj prezentacji idei harcerskiej i historii harcerstwa na skautowym forum międzynarodowym. Sama realizacja filmu trwała kilka miesięcy. Dla mnie wielką radością było to, że wzięli w nim udział młodzi harcerze z mojego dawnego szczepu 65 WDHiZ, w którym niegdyś zdobywałam szlify drużynowej. Odgrywali scenki rekonstrukcji historycznych z czasów dwudziestolecia międzywojennego i okupacji. Zdjęcia, pokazujące harcerską współczesność, kręciliśmy na obozach harcerskich. A jak długo trwało przygotowanie do filmu? Na to pytanie trudno odpowiedzieć, bo ten film by nie powstał, gdyby nie moje harcerskie doświadczenia od zucha do instruktorki. Podobnie było z resztą z filmem Zdarzyło się w Mafekingu. Gdybym gdzieś w podstawówce, w ramach harcerskich wyzwań, nie przeczytała biografii Baden – Powella, pewnie planując wyprawę do Mafekingu (przy okazji programu „Podróżnik”, który przez wiele lat prowadziłam w TVP1), nigdy bym nie pomyślała o tym, by „przy okazji” zostać kilka dni dłużej i w wersji „ekonomicznej” zrealizować zdjęcia do filmu o tym, jak narodziła się idea skautingu. Jak wiadomo, w tego typu produkcjach największym wyzwaniem jest to, by znaleźć fundusze na wyprawę z ekipą, Zdjęcia na miejscu to jedno. Sam film powstawał długo, bo trzeba było przekonać do idei kogoś, kto chciałby taki film pokazać. Ale udało się i film ukazał się na antenie TVP 2. Ale to naprawdę dawne dzieje. Niemniej dla mnie realizacja obu tych filmów była ogromną przyjemnością i wyzwaniem. Połączeniem dwóch światów: dorosłego, związanego z moim zawodem, i tego, co jest moim ważnym i życiowym doświadczeniem – harcerstwa.
– Twoje zainteresowanie Afryką wynika z doświadczeń związanych z filmem Zdarzyło się w Mafekingu czy wiąże się z jakimiś wcześniejszymi doświadczeniami?
– Wiesz, ja w Afryce byłam zakochana chyba od zawsze. To książki, które czytałam pasjami. Nic oryginalnego: „Tomek”, „W pustyni i w puszczy”, później „Pożegnanie z Afryką”, opowiadania Hemingwaya. Możliwość dotknięcia Afryki była związana z „Podróżnikiem”. Moim pierwszym afrykańskim krajem była Kenia. To był jeden z pierwszych programów. Okropnie się bałam, bo spotkanie twarzą w twarz i dotknięcie czegoś, o czym marzymy i co sobie siłą rzeczy tylko wyobrażamy, zawsze wiąże się z ryzykiem rozczarowania. Tak też było ze mną. Ale ta pierwsza wyprawa, spotkanie z ludźmi, przyrodą, tradycjami, codziennością była naprawdę magiczna. To znaczy przerastała to, co sobie wyobraziłam. Afryka w moim życiu była punktem zwrotnym. Dzięki niej inaczej spojrzałam na świat i jego doświadczanie, nabrałam jednocześnie pokory. Zrozumiałam choćby to, co Baden Powell pisał o swoich doświadczeniach w Indiach i w kraju Aszanti, czyli we współczesnej Ghanie. Dlatego, kiedy nadarzyła się okazja wyjazdu do Mafekingu, od razu pomyślałam o filmie o początkach skautingu.
– Powiedziałaś kiedyś, że harcerzem zostaje się do końca życia. Czym jest dla Ciebie Harcerstwo?
– I to jest ten moment, kiedy to ja wolałabym zadawać pytania, bo chętnie bym Ciebie o to spytała! Harcerstwo – to dla mnie są twarze i ludzie. Moje zuchy z 347 WDH, dzięki którym przekwalifikowałam się na drużynową harcerską, bo nie miał się nimi kto zająć. Mój komendant z kursu dla instruktorów zuchowych, z którym przyjaźnimy się do dziś. Moja najukochańsza przyjaciółka, która była moją przyboczną. Moi przyjaciele, z którymi budowaliśmy obozy na kwaterce. Harcerstwo to dla mnie obrazy. Siedzimy w środku nocy w namiocie niemiłosiernie śpiący, ale musimy jeszcze zrobić trzy łuki i dwa miecze, żeby zuchy rano miały się czym bawić. Przerażone buzie moich harcerzy, kiedy do obozu na którym bawiliśmy się w Szare Szeregi wpadło gestapo, czyli drużyna starszoharcerska z sąsiedniego podobozu. To dopiero był początek zabawy… To menażka pełna duszonych grzybów, którymi dokarmiałyśmy nasze dzieciaki, bo obozowa kuchnia była… nie najlepiej skomponowana, tak to nazwijmy. I kolejny obrazek – huśtawka taka wysoka na 5 metrów, bo moi chłopcy mieli zbudować wartownię. Huśtawka, bo wiadomo warty są nudne, ale dlaczego 5 metrów???? Harcerstwo – to dla mnie przyjaciele na których mogę polegać zawsze i którzy nie zniknęli z mojego życia. To ludzie, których spotykam i jakoś nadajemy na tych samych falach, a później okazuje się, że gadamy godzinami o obozach, choć wcześniej się nie znaliśmy. Harcerstwo to moi rodzice, oboje przedwojenni i wojenni harcerze, i krzyż harcerski z dwudziestolecia międzywojennego, który podarował mi ojciec, ale dopiero wtedy, gdy zdobyłam stopień ćwika (w nomenklaturze kobiecej samarytankę, ale za moich czasów to był ćwik). To był jego krzyż, na którym była nabita złota lilijka i złoty okrąg. Musiałam go więc zdobyć, żeby mieć prawo do noszenia. Mówię o tym dlatego, że harcerstwo jest wspomnieniami, które budują tożsamość, ale przede wszystkim wartościami, których możemy być pewni, bo sprawdziliśmy je w życiu. A że nie wszyscy je podzielają i rozumieją: cóż nie wszyscy są harcerzami, tak jest poukładany świat. Dobrze to zrozumiałam kiedy… poznałam mojego męża. Nie przeżyliśmy harcerstwa wspólnie, ale bardzo szybko okazało się, że oboje jesteśmy harcerzami. I tak dwoje ludzi, którzy nie przeżyli razem młodych lat, może w samochodzie wyśpiewywać i szanty i stare harcerskie piosenki i czerpać z tego radość wynikającą ze wspólnoty. To daje nieprawdopodobną energię. I tym właśnie jest dla mnie harcerstwo.
– Która cecha harcerska była i jest, według Ciebie, najważniejsza?
– Umiejętność widzenia bliźniego w każdym człowieku. To punkt 4 prawa harcerskiego. Z niego, w mojej opinii, wynikają wszystkie inne. Znów wrócę do Afryki. Większość rdzennych Afrykanów wita się słowami „Widzę Cię”. To takie oczywiste? Tyko na pozór, bo tak naprawdę nie widzimy większości ludzi, których spotykamy. Nie zastanawiamy się nad tym, co czują, czego by chcieli, z czym walczą, jakie są ich historie. Harcerstwo nauczyło mnie, by widzieć ludzi różnymi i takimi jacy są: nie oceniać, tylko doceniać. Kiedy zbierałam materiały do książki o harcerkach z Ravensbruck, uderzyło mnie to, że wtedy kiedy drużyna powstawała, druhny obserwowały zachowania współwięźniarek i wyłuskiwały te, które pomagają innym, które widzą mimo cierpienia i lęku o własny los innych; z nimi zaczynały rozmowę o harcerstwie, a wtedy okazywało się, że większość z nich albo była przed wojną harcerkami albo do drużyny chciało wstąpić. To było zachowanie – znak po którym poznawały się wzajemnie. Istota harcerstwa.
– W jednym z wywiadów powiedziałaś, że bardzo lubisz czytać, a pierwszą książką zabraną przez ojca były Dzieje grzechu Stefana Żeromskiego. Kiedy to było?
– To nie była moja pierwsza w życiu książka. Byłam chorowitym dzieckiem i babcia, która się mną opiekowała, i miała serdecznie dość czytania dziecięcych książeczek (bo nieustannie ją męczyłam: „poczytaj mi, babciu”), po prostu nauczyła mnie czytać. I tak na pierwszy ogień poszły wierszyki i bajki. Czytanie sprawiało mi ogromną frajdę, więc szybko dołączyły do nich opowiadania i powieści dla dzieci. Ale jak każde dziecko, chciałam poznawać nowe światy i zamiast wyciągnąć kolejną książkę z mojej półeczki postanowiłam pobuszować w regale rodziców. Czemu wyciągnęłam akurat „Dzieje grzechu”, nie wiem. Pewnie stały w zasięgu moich rąk, bo regał z książkami był taki do sufitu. I chyba zbyt wiele nie przeczytałam, bo tata szybko mnie nakrył. Miałam wtedy pewnie jakieś 7 -8 lat. To była wczesna podstawówka.
– Jak wyglądało zbieranie materiałów do książki Harcerki z Ravensbrück?
– Na pomysł zrealizowania filmu o harcerkach z Ravensbruck wpadła Katarzyna Traczyk, dyrektorka Muzeum Harcerstwa w Warszawie. Pytałeś, co to znaczy być harcerzem do końca życia. No właśnie to. Coś tam już z zewnątrz, ale jednak na miarę sił i możliwości harcerskiego robimy i już. Zbliżało się 100 lecie powstania ZHP i z Kasią rozmawiałyśmy o tym, co można by filmowo zrobić, żeby opowiedzieć o harcerstwie coś nowego i niezwykłego. Kasia przez lata współpracowała z harcerkami „Murów”. W Muzeum Harcerstwa w Warszawie jest archiwum powojennej działalności drużyny. Pomysł, by o niej opowiedzieć, wydał mi się znakomity, bo to rzeczywiście mało znany opinii publicznej fragment historii ZHP. Z ekipą Muzeum Harcerstwa pojechałam na doroczne spotkanie harcerek „Murów” na Jasną Górę. Poznałam wtedy jeszcze żyjące druhny. Zaczęłam też kwerendę w zbiorach Muzeum, w której bezcenną pomocą były druhny Julia Tazbir i Ewa Jóźwik, która od lat zajmuje się historią „Murów”. Otwierałam kolejne pudła. Miałam wrażenie, że ostatnio do nich zaglądali Ci, którzy opisywali znajdujące się w nich materiały. A były to prawdziwe perełki. List druhny Rene Skalskiej, która opisywała swoją, założoną zanim powstały „Mury”, drużynę Szarych Szeregów; wspomnienia Krystyny Czyż Wielgatowej, jednej z autorek listów pisanych harcerską metodą sympatycznym atramentem, dzięki którym jeszcze przed ewakuacją Ravensbruck świat dowiedział się o okrucieństwach dziejących się w obozie. Krystyna Czyż-Wielgatowa, była przedwojenną harcerką, ale nie należała do drużyny „Murów”, była jedną z ofiar medycznych eksperymentów. Te materiały otwierały dla mnie nowe ścieżki – szukałam w archiwach IPN, szłam tropami wspominanych w materiałach osób. Tak odkryłam historię i wiersze Grażyny Chrostowskiej, poetki rozstrzelanej w Ravensbruck w 1942 r. Znalazłam nigdy nie opublikowaną książkę Rene Skalskiej z jej wspomnieniami z Ravensbruck. Wspomnienia Teresy Harsdorf-Bromowiczowej i wreszcie spisany tuż po wojnie pamiętnik drużynowej „Murów”, Józefy Kantor. Bezcenne okazały się publikacje z lat pięćdziesiątych – siedemdziesiątych, zawierające wspomnienia więźniarek z Ravensbruck. Połączone z dokumentami, spisanymi przez harcerki, dawały spójny obraz tego, jak harcerstwo funkcjonowało w obozie, jak dawało siłę i pozwalało przetrwać innym. Praca nad książką siłą rzeczy była pracą ze źródłami pisanymi ze wspomnień, listów, wywiadów mówiły kobiety, harcerki, opowiadały fascynującą historię. Ja tylko ją zebrałam i spisałam.
– Ile czasu Tobie zajęła ta praca?
– Trzy lata
– A jak długo trwało samo pisanie?
– Cztery miesiące.
– We wstępie do książki napisałaś, z jakim przejęciem czytałaś wspomnienia harcerek z Ravensbrück. Jak patrzysz na te wspomnienia teraz, po napisaniu książki?
– Tak, jak powiedziałam wcześniej: to dla mnie nie są wspomnienia, tylko ludzie, kobiety, harcerki, które w nieludzkim świecie przeżyły i zachowały godność, tożsamość i człowieczeństwo. Jestem im ogromnie wdzięczna za te wspomnienia, za to, że mogłam je przeczytać. I bardzo bym chciała, żeby ich głos mógł być usłyszany, żeby – jak pięknie napisał Horacy: „nie wszystek umrę” – przetrwało to, co chciały powiedzieć i to jakie były, bo głęboko wierzę, że przyda się to kolejnym pokoleniom.
– Przyznam, że bardzo podoba mi się Twoja metoda przedstawiania faktów: od ogółu do szczegółu. Przedstawiłaś twórców skautingu i harcerstwa; wyjaśniłaś, skąd wzięła się okropna idea tworzenia obozów koncentracyjnych; opisałaś przedwojenne losy późniejszych więźniarek Ravensbrück. Zawsze tak pracujesz czy górę wzięły harcerskie emocje?
– Bardzo dziękuję, ale to kolejne trudne pytanie. Ja chyba już tak mam, że sama chcę zrozumieć. Żeby zrozumieć, trzeba poznać fakty, tło, uwarunkowania. Tę historię starałam się opowiedzieć tak, jak stała się zrozumiała dla mnie i jak wierzę będzie kompletna dla czytelników. Dla mnie, i tu faktycznie jestem harcersko uwarunkowana, po prostu piękne było to, że kiedy założycielki drużyny już wdrapały się na trzeciak, zmaltretowane – mimo wszystko – pozdrawiały się hasłem Czuwaj. Chciałam pokazać, co ono dla nas – harcerzy znaczy, bo one tak właśnie je rozumiały. I bez wątpienia jest to wynik harcerskich doświadczeń, zmiksowany z dziennikarską skrupulatnością, że nie mogłam darować sobie opowieści, skąd się to hasło Czuwaj wzięło. Tym bardziej, że jestem przekonana, że dzięki tym „didaskaliom” czytelnik może głębiej wejść w świat harcerek z Ravensbruck i lepiej je poznać.
– Zauważyłem, że wszystkie osoby, które są wymienione na stronie redakcyjnej – to kobiety. To przypadek czy świadome działanie?
– Naprawdę? To nie jest krygowanie się, ale… dowiedziałam się tego od Ciebie. I tu przyznaję się do grzechu, nie przeczytałam strony redakcyjnej. To nie było moim zamysłem ani zamysłem wydawnictwa. Jeśli pozwolisz, zrobię unik w kwestii dyskusji o kobiecej stronie świata. Powiem tylko, że zawsze byłam zwolenniczką harcerskich drużyn koedukacyjnych.
Wiem, że masz plany napisania książki o losach pewnej kamienicy w Warszawie. Cóż to za kamienica? Czy możesz powiedzieć o niej coś więcej?
– To moje zobowiązanie, powiedziałam o tym publicznie i moje sąsiadki i mieszkanki TEJ kamienicy już mnie trzymają za słowo. A słowo droższe od pieniędzy… Chodzi o mój rodzinny dom i historię, z której, jak sądzę, płynie siła, nadzieja i wiara w ludzi. Kamienica, w której mieszkam, powstała na rubieżach (to nieprzypadkowe słowo) Warszawy w 1928 roku. Wokół były pola, a kamienicę zbudowali ludzie, którzy wierzyli we współdziałanie. Dlatego założyli modną w owym czasie spółdzielnię mieszkaniową. Byli pracownikami Banku Gospodarstwa Krajowego. Jednym z nich był mąż siostry mojego dziadka. Kamienica była bardzo nowoczesna na owe czasy. Jasne mieszkania z ówczesnymi wygodami. Z bólem serca w łazience zlikwidowałam guzik, którego naciśnięcie informowało, że należy przynieść kolejne wiadro gorącej wody z kuchni. Pisząc te słowa, siedzę przy stole we wnęce, w której mieszkała dziewczyna, która dbała o to, by woda do łazienki dotarła. Dla mnie to jest opowieść o marzeniach, nadziejach, kataklizmie – zrządzeniu losu, o które ciągle pytamy, czy mogliśmy mu zapobiec. Solidarności, wierze i trwaniu mimo wszystko. I o tym, że ja i moi sąsiedzi, którym jestem tę opowieść winna, bo im to obiecałam. Moja babcia – ciocia babcia (siostra mojego dziadka) sprawiła, że tę opowieść poznałam, a skoro poznałam i mnie urzekła, to chcę ją opowiedzieć. Uważam, że nie tylko jest warta zapamiętania, ale my i… piąte już pokolenie, które teraz raczkuje w tym domu, nie tylko ma prawo ją znać, ale też może czerpać z niej to, co ważne, dobre i po prostu fajne. Chciałabym, żeby poczuli to, co ja w trakcie przeglądania pisanych piórem protokołów. Tak, tak, oficjalne protokoły ze spotkań władz Spółdzielni w 1941 roku i te z 1946. Obiecałam, jestem przekonana, że warto i trzeba, więc napiszę i trudną będzie odpowiedź na pytanie, ile czasu mi zajęło gromadzenie materiałów. Odkąd pamiętam? I tu pewnie wracamy do pytań o harcerstwo…
– Czy masz jakieś inne plany pisarskie i/lub dziennikarskie?
– Książka o moim domu? Już powiedziałam, że ją po prostu napiszę. Tak naprawdę pytanie, które zadałeś, jest pytaniem o kondycję zawodu dziennikarskiego, w którym plany i najczęściej możliwości związane są ze źródłami finansowania. Z moją przygodą z dziennikarstwem jest trochę, jak z harcerstwem. Dlatego, że czas kiedy stawiałam pierwsze kroki w tym zawodzie, był czasem wolności nieuwarunkowanej ani polityką ani ekonomią. Dziś zawód dziennikarz, w rozumieniu twórczej wolności, się spauperyzował i de facto przestał istnieć. Taki, w jaki wierzę, stał się hobby, które czasem znajduje niszę, żeby dojść do głosu w publicznej debacie. Ale wierzę, że warto, a książka Harcerki z Ravensbrück jest tego najlepszym dowodem. I być może dzięki niej uda mi się jednak zrealizować film o druhnach z „Murów”.
Dziękuję za rozmowę i życzę zdrowia oraz wielu sukcesów w każdej dziedzinie Twojej twórczości.
Anna Kwiatkowska-Bieda, Harcerki z Ravensbrück
Redaktor prowadząca: Aleksandra Janiszewska
Redaktor merytoryczna: Anna Richter
Redaktor techniczna: Agnieszka Matusiak
Korekta: Joanna Kłos, Bogusława Jędrasik
Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Damasiewicz
Źródła ilustracji: Archiwum Muzeum Harcerstwa w Warszawie
Wydawca: Bellona, 2021
ISBN 978-83-11-15896-2
Roman Soroczyński
20.03.2021 r.