„Odpocząć od cudu” Jerzego Hajdugi to tomik przedziwny. Pełno w nim cudu i jednocześnie zwyczajności, jakby to, co cudowne od tego, co zwyczajne nie było oderwane, ale stanowiło jedność. Jakieś postrzępione słowa, postrzępione zdania, a wszystkie one przybliżają rzeczywistość szpitala, choroby, umierania. Nie da się może mówić o takiej rzeczywistości w sposób niepostrzępiony, ponieważ forma szuka adekwatnego wyrazu, a ten ledwie wydobywa się z gardła, choć przeważnie jest radosny i co więcej, wyartykułowany często z humorem i przymrużeniem oka. Poetyka Hajdugi przypomina nieco Białoszewskiego – w swojej artykulacji, na granicy pewnej kalekości, jakby owa kalekość miała odzwierciedlić rzeczywistość szpitalną, która w swej istocie jest chora, ułomna, ale równocześnie, jak to widać w krótkiej prozie zamieszczonej na końcu, jakby rozświetlona od środka pewną radością, nawet spełnieniem, jakby właśnie w chorobie a nie poza nią, tkwiło to spełnienie i jakby umarli wesoło machali do nas ze swoich trumien. Hajduga prezentuje w swoim tomiku postrzępioną rozmowę z samym sobą, postrzępiony monolog, który prowadzi do jakiejś krawędzi, najpewniej milczenia, zawieszonego między życiem (którego nie ma), a śmiercią, która jest bardziej realna niż życie, bo ujawnia się w rozpadzie języka i rzeczywistości, w puszkach, odpadkach, niedopełnionych obietnicach, niezrealizowanych zadaniach. Ale właśnie w tych odpadkach i puszkach ujawnia się radość kreacji, radość wynalezionego języka, który mógłby opowiadać o znalezionych pejzażach – w sobie i na zewnątrz siebie.
Szpital jest u Hajdugi w języku, w zapomnieniu, w echu chorych i zmarłych. Ale to zapomnienie to zarazem przypomnienie o paradoksalnym szczęściu, jakie może dać choroba, szpital, bo przecież cud wydarza się codziennie, mimo, że od niego pragniemy odpocząć. Jednak odpoczynek od cudu staje się paradoksalnym trwaniem w cudzie życie i cudzie śmierci, gdyż jedno z drugim stale rozmawia i naprzemiennie, że nie można de facto rozróżnić, gdzie życie, gdzie śmierć, gdzie choroba a gdzie zwyczajna radość z życia.
Ci pacjenci szpitala, opisanego przez Hajdugą, niosą jednak również swój krzyż. Czasem nie mogą dopowiedzieć zdania, urywają w pół, słowa jakby zatrzymane są u nich, zablokowane, na krawędzi niewypowiedzianego. Odzwierciedlają tę mowę milczenia, bo tak można nazwać te monologi liryczne, wiersze pomieszczone w tomie, nieco porwane, jak strzępy popalonych szmat czy potarganych, zeszłorocznych gazet. Pacjenci są jak dzieci, które mają swoje żony i swoich mężów – wtopieni są oni w pejzaż szpitalny, w cudowną, szpitalną radość, która nie kończy się wraz z trumną.
[Wydawnictwo Literackie Białe Pióro, Warszawa 2015, liczba stron: 69].