Jedni mówią, że tak rozpoczął się nasz nowy, XXI wiek. Inni mówią, że tak właśnie skończyła się pewna epoka, a ukazała na horyzoncie epoka nowa – jeszcze nierozpoznana, nieprzyjazna, złowroga i dynamicznie zmieniająca nasz byt epoka postnowoczesności zamkniętej w pandemię. Albo też (i być może) należałoby powiedzieć raczej – o post czymś tam (użyjmy słowa modnego) zaklętym w pandemię: w czas odosobnienia, czas strachu i czas kumulacji generalnie wszystkich strachów i obaw przed jutrem. Epoka zmian i transformacji starego świata w nowy.
Pojawił się wirus, histeria medialna, szaleństwo lęku i wydaje się – punkt zero nowych czasów, a my siedzimy sobie jak dawniej, nad „starą” książką i rozważamy, szacujemy na wadze wydarzeń rzeczywistość i kładziemy na wagę pierwszych ocen swoje za i przeciw.
My, niepoprawni intelektualiści, czytelnicy wszelkich maści, arystokraci słowa, a prowadzi nas tam Instytut Literatury i jego wyrafinowany pomysł (wy)dania świadectwa tych czasów, i tego Czasu, słowem punktu zero, wielkiego wybuchu, hipotetycznego początku – i dramatyzujmy dalej – czasu przepoczwarzenia człowieka przerdzewiałego zakrzepłą już krwią i ideologiami minionego wieku XX i człowieka napoczętego tragifarsą wkraczania w epidemię cyberfaszyzmu wieku niby nowego, wieku wkraczającego w wizje Orwella, wieku dramatów i zarazy, ludzkiego upokorzenia i właśnie sławetnej pandemii wyrażonej ogromnym sukcesem ponadnarodowych korporacji nad demokracją… stop.
Czy to jest jakiś telegram z końca świata? Czy to tylko moje sprawcze resume?
Książki są trzy. Trzy totalnie odmienne świadectwa. Trzy wizje (?), czy też literackie próby: uchwycenia, opisania, zrozumienia i trzy cyrografy sumień, z jednym wspólnym mianownikiem, z pomostem je łączącym, z jednym punktem odniesienia – z pandemią w tle, z niezapomnianym rokiem 2020 (w cieniu czegoś co nazwaliśmy COVID-19) oraz literacką próbą zapamiętania (uwiecznienia, jak w fotografii?) tych dni, dni, których przenigdy(śmy) jeszcze nie zaznali, nie poznali, dni, których, a jakże jeszcze nie znamy, bo przecież …
ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy
– tylko czy my jeszcze na coś czekamy? I co to jest, to, na co czekamy?
Trzy książki wydane przez Instytut Literatury – instytucję mającą na celu … ratowanie literatury z tonącego okrętu współczesności? O tym ratowaniu może później, bo to temat równie ważny. Czy jest jeszcze co i kogo ratować?
Pierwsza książka: Jana Polkowskiego „Pandemia i inne plagi” (Notatki marzec-lipiec 2020), druga książka: Antologia dzienników pandemicznych – pokłosie konkursu literackiego pod tym samym tytułem i w tej stricte zdefiniowanej tematyce (z kolejnym wyrafinowanym podtytułem: „Wiosnę odwołano”) oraz wreszcie książka trzecia, niejako „na deser”: „Świat w grupie ryzyka” podpisanej przez trzech autorów – Walerego Butewicza, Jacka Adamczyka i Miłosza Tomkowicza.
Trzeba przyznać, że był to przysłowiowy szach i mat, (…) chwileczkę – głęboki namysł i tutaj sam sobie jednak zaprzeczę w żywiole oceny, oj nie, może raczej przeciwnie, nie graliśmy przecież jeszcze tej rozgrywki ze światem – był to raczej dalece ryzykowny królewski gambit (słowem: ryzykowne otwarcie), a może był to tylko i aż imponujący strzał w dziesiątkę parafrazując bardziej konfrontacyjne postawy współczesności niż „nudne”, statyczne szachy, a fe, to był moi drodzy genialny pomysł i projekt zatrzymania czasu na karatach literatury, projekt Pandemia, projekt perwersyjny i wyrachowany, jakże kreatywnie płodny i otwarty, jakże szansogenny, płodny, jakże wyrazisty w swej zdawałoby się naiwnej prostocie i efekciarstwie wręcz i, ech, poszalejmy – pospolitej niepospolitości publikacji jako odzwierciedlenia słowem dziejącego się na naszych oczach świata. Co otrzymaliśmy w efekcie?
Na pierwszy rzut oka wydaje mi się, że zdjęcie w trakcie wywoływania, materiał (mistrzowski, nie przeczę), ale jeszcze w ciemni, w czerwieni lamp ciemniowych, w przedsionku rzetelnych ocen historii – zarówno projektu Pandemii na kartach literatury, jak i projektu Pandemii na kartach ludzkości…
Otóż Kochani, drodzy czytelnicy – Panie i Panowie – z takiej różnorodności stylów, treści oraz spojrzeń wyłania nam się jedna wielka mega pandemia z praktycznie każdym możliwym oglądem rzeczywistości, za wyjątkiem tego najważniejszego – oglądu zasadniczego, teoretycznie najbliższego prawdzie – oglądu, a może właściwiej byłoby powiedzieć opisu esencji tego co nas wszystkich spotkało. Chyba jakby najbliżej doniosłości wydarzenia tak dalece zmieniającego nasze życie był Jan Polkowski – literat z największym dorobkiem, który napisał:
„Nigdy dotąd nie dotknęło mnie, tak dojmująco, przeczucie końca epoki, nawet więcej, końca kultury trwającej, mimo ciężkich zapaści, kilka tysięcy lat. Nigdy wcześniej nie obezwładniła mnie tak bezwzględnie nicość agresywnej ideologii, chaosu moralnego, deprawacji języka, barbarzyńskiego zaborczego antyczłowieczeństwa, moralnie podobnego do grozy transhumanizmu. Kontury nowego porządku widać wystarczająco wyraźnie, by stracić nadzieję, że moje dzieci, nie wspominając o wnukach, będą żyły w normalnym świecie.” […]
Otóż to, Jan Polkowski bodaj najbardziej stanął na wysokości „zadania” i dostrzegł między innymi „grozę transhumanizmu”. Może przywołajmy tutaj na moment czym zatem jest ów trans… (ja wiem, do transów zdążyliśmy się już jakby przywyczaić)
Transhumanizm (czasem skracany do >H lub H+) – ruch intelektualny, kulturowy oraz polityczny postulujący możliwość i potrzebę (ale nie konieczność) wykorzystania nauki i techniki, w szczególności neurotechnologii, biotechnologii i nanotechnologii, do przezwyciężenia ludzkich ograniczeń i poprawy kondycji ludzkiej. (ho, ho, ho, jakże górnolotnie nam się zrobiło)
Jednak nowoczesną definicję transhumanizmu stworzył filozof Max More:
Transhumanizm to klasa filozofii, która próbuje kierować nas w stronę kondycji postludzkiej. Transhumanizm dzieli wiele elementów z humanizmem – przede wszystkim szacunek dla rozumu i nauki, nacisk na postęp i docenianie roli człowieczeństwa (czy transczłowieczeństwa) w życiu. Transhumanizm różni się od humanizmu przez przyzwolenie (a nawet oczekiwanie) na radykalne zmiany w naszej naturze i dostępnych nam możliwościach oferowanych przez różne nauki i technologie.
Wystarczająco straszne? Może i nie. Jednak Jan Polkowski dał sygnał do pewnej współczesnej wypadkowej przerażenia. Nie pandemią, nie statystyką, nie odosobnieniem (czasem wręcz uzdrawiającym) lecz istotą doznanej przez nas przemiany – ze swawoli wolności w okowy szaleństwa strachu. Druzgocącego upadku natury ludzkiej przy pomocy pandemicznej gigantomanii haseł prowadzącej nas do finalnego przezwyciężenia kolejnej traumy ludzkości i wejścia w bramy nowego wspaniałego świata kolejnych wieków… Tam już będzie tylko sama idealność – ta idealność, która naszemu autorowi oględnie rzecz ujmując spędza sen z powiek i każe tracić nadzieję, że wnuki i kolejne pokolenia będą żyły w … normalnym świecie. A może po nas choćby i Potop? A może my już nie żyjemy w normalnym świecie, tylko w jakiejś deformacji światów, które znamy?
Książka Jana Polkowskiego jest nieco dziwna. Jak reklamuje Wydawca – “Pandemia i inne plagi” to dziennik Jana Polkowskiego, dzięki któremu zyskujemy sposobność, by zbliżyć się do poety, dla którego odosobnienie jest konsekwencją nie tylko pandemii koronawirusa, ale – przede wszystkim – życiowej strategii. W dzienniku tym wątki prywatne krzyżują się z politycznymi, a forma luźnych notatek splata się z kunsztownymi wierszami. Jan Polkowski po raz kolejny robi to, do czego czytelników niejako przyzwyczaił – w kontrze do świata pozornych wartości i ulotnych wzruszeń zaskakuje pieczołowitością przemyśleń i hardością humanistycznego ducha.
Jan Polkowski raczy nas niejako klasycznymi dziennikami, w których li tylko przy okazji pojawia się pandemia, choć może to trochę z mojej strony niesprawiedliwe. Pandemia przecież tam jednak jest, tkwi jako punkt wyjścia, punkt odniesienia. Od punktu wejścia do punktu wyjścia … głównie we własny (dla autora) punkt widzenia (wielkiego) przecież poety nie dostrzegającego (albo nie chcącego dostrzegać) jednak istoty ducha czasów, w których się znaleźliśmy, w których utkwiliśmy i w których przyszło nam żyć.
To bowiem czasy wojny. Wojny światów. Wojny już nawet nie epok, a jakiejś sumy epok, to wojna cywilizacji, wojna niejako z jednej strony odwieczna – wojna konserwatystów z postępowcami, ale głównie i przede wszystkim jedna wielka wojna ze światem, który stworzył całą znaną nam kulturę – słowem wojna z cywilizacją judeochrześcijańską. Chęć starcia jej z powierzchni ziemi. Chęć zastąpieni jej, no czym? Jedna z odpowiedzi oto brzmi: no transhumanizmem właśnie, grubymi nićmi szytą kolejną ideologią po destrukcyjnych marksistowskich faszyzmach, socjalizmach i komunizmach. To też wirus. Wirus być może groźniejszy niż większość znanych nam wirusów, a COVID-19?
Wirus, z dużą dozą prawdopodobieństwa stworzony chyba ludzką dłonią i ludzkim umysłem ma zapewne w tym pomóc, ale takich rozważań próżno szukać we wszystkich z tych publikacji. Rozważania wszystkich autorów jakże skutecznie omijają te meandry i (jak wiemy oficjalnie) mielizny wątpliwości. A szkoda, gdyż te właśnie pytania z mielizn są jakże często tematem wielu zwyczajnych ludzkich (pokątnych i ściszonym głosem) rozmów w kuluarach tego świata. Słyszę je zewsząd – zwłaszcza w Polsce, kraju jakby nie patrzeć niegdyś katolickim.
Społeczeństwa świata (tego najbliższego, euroatlantyckiego) podzieliły się jakby prawie pół na pół – w Europie i Ameryce – wiodących tak zwanych demokracjach, które przez ową pandemią demokracjami być definitywnie przestały… I dlatego też sądzimy, że ów świat stacza się ku katastrofie po równi pochyłej… ale to być może jedyny przytyk krytyczny do całej trylogii pandemicznej. Poza tymi uwagami cała reszta jest absolutnie warta lektury. Jest wyśmienita, różnorodna, wciągająca.
Jan Polkowski, gdyż od niego rozpoczęliśmy tę krytykę, napisał bardzo zajmujące dzienniki. Ciekawe, ważne, dał dobre świadectwo słowne, mentalne, czy polityczne, a czasami wręcz mocno filozoficzne. Ukazał nam się człowiekiem spełnionym, ważnym, z ogromnym dorobkiem i jeszcze większą erudycją oraz człowiekiem mistrzowsko i jakże świadomie władającym słowem literackim dość właściwie wychwytującym problemy i bolączki czasów. Narracja wciąga, nie nudzi, lekturę pochłania się szybko, z zaciekawieniem i fascynacją. Zadane pytania zostają w rozmyślaniach. Znakomicie się po tym przechodzi do tomu drugiego. Do antologii świadectw. Do młodych, początkujących, debiutujących literacko opowieści. Wiosnę bowiem w minionym 2020 roku faktycznie – odwołano, ale Antologia to już inna literatura niż dzienniki Polkowskiego.
Antologia to dopiero wachlarz postaw, stylów, narracji, opowiedzianych historii. Uderza mnie coś podobnego. Mało który autor wychodzi poza siebie, poza własne spojrzenie, poza przygodę jednostki. Mało który autor spogląda szerzej, dziejowo, epokowo, wnikliwie pytając: a skąd to się wzięło? a czym to jest w istocie? a kto za tym stoi? i wreszcie zadając najważniejsze pytanie – dokąd my właściwie zmierzamy? Nie Ty i ja, ale my wszyscy, razem wzięci na pokład Projektu Pandemia.
Przyznać jednakowoż muszę, że młodzi literaci wywiązali się z pisarskiego zadania nad wyraz dzielnie, niektórzy wręcz brawurowo potraktowali sztukę pisania jako materią wcale im nieobcą i stworzyli czasem aż małe arcydzieła klisz naszych czasów, okruchów rzeczywistości prezentowanych z przeróżnych perspektyw, ale wszystkie one dają pewien ogólny, wartościowy i rzetelny oraz ustalmy: bardzo prawdziwy obraz naszego świata i jego ułomności widzianych oczami najbardziej witalnej tkanki naszego społeczeństwa.
Forma i zakres tych „dzienników pandemicznych” od strony literackiej i jednocześnie poznawczej dorosła do miana postawionego przed młodymi wyzwania i spełniła swoją rolę – unaoczniła nam to, co mogliśmy sobie tylko wyobrażać siedząc w domach w pierwszej połowie roku 2020. Powiem nawet więcej. Poruszyła słowami tkankę naszej wyobraźni i zaprowadziła nas w inne rejony życia, ich życia, ich traum, ich przeżyć i doznań, a przez to poszerzyła i nasze (czytelnicze) horyzonty (i aspekty) obserwowanej rzeczywistości. Brawo. Jedyny żal zgłosiłem na wstępie. Cudowna analiza, brak odwagi na wizje syntetyczne, lecz zdaje się to już cecha czasów, pokłosie wychowania i edukacji oraz wpływu postświata… No cóż. Może łatwiej i higieniczniej być sobie „dzieckiem we mgle”…
Po „Pandemii i innych plagach”, po odwołanej Wiośnie nadszedł czas na klisze z książki trzeciej naszej pandemicznej trylogii. To „świat w grupie ryzyka”. Tom trzeci. Autorstwa Walerego Butewicza, Jacka Adamczyka i Miłosza Tomkowicza. Zawartość dobrze oddaje tytuł. Nie ukazuje jednak w pełni chorób współtowarzyszących. Przyjrzyjmy się im. Walery Butlewicz i Jacek Adamczyk dobrze poradzili sobie z wyzwaniem, jako niekonwencjonalni adepci sztuki literackiej stworzyli utwory ciekawe, bardzo pobudzające intelektualnie, o indywidualnym brzmieniu, z wieloma podtekstami, właściwie do wielokrotnej lektury. Gorzej z poematem (?) Miłosza Tomkowicza. Pisanie wierszy „na zawołanie” z reguły tak się kończy. Pewnego rodzaju niedopracowaną tandetą. I nawet jeżeli w jakimś tam aspekcie zachęty promocyjnej do lektury tego poematu ma słuszność Roman Bobryk, który zauważa, iż Tomkowicz sprawnie łączy frazy i tematy, (…) sięga po anegdotę, mowę potoczną, odwołuje się do technik reportażowych, to w efekcie finalnym owo żonglowanie konwencjami językowymi staje się niestrawne. Postawmy sprawę otwarcie. Ten poemat autor stworzył „na siłę”, niejako „na zamówienie”, nie czyta się tego dobrze, nawet jeśli danie świadectwa w ten sposób miało być czymś: nietypowym, oryginalnym i nowatorskim wolałbym chyba nieco mniej żonglerki czy popisów indywidualnych, a więcej proezji w poezji… ale może tylko malkontencko grymaszę, może tak właśnie należało domknąć tę ważną i poważną trylogię projektu Pandemii? Kto wie? Może odnajdziecie tam świadectwo chaosu informacyjnego pandemii, zagubienia jednostki ludzkiej wrzuconej do worka wydarzeń masowo traumatycznych, tych właśnie wydarzeń i ograniczających wolność przykazań zalecających samotność celem ratunku…
Może tylko poemat Miłosza Tomkowicza ukazał tak naprawdę rolę mediów w kreacji postępu projektu Pandemia, nie tego literackiego, którym możemy się już teraz delektować dzięki Instytutowi Literatury, ale tego projektu prawdziwego, tego, który nadal nas dotyka – pandemii, innych plag, odwołanej wiosny, świata w grupie ryzyka oraz całkowitej martwoty życia literackiego w efekcie, którego jedyny wyraz pozostał w sieci oraz wydawanych publikacjach.
Może nie dorosłem, albo nie lubię łączenia w jednym wydawnictwie prozy z poezją, gdyż dysharmonizują one ze sobą. No cóż. Zapewne warto by się jeszcze na moment zatrzymać dłużej przy prozach: Butewicza i Adamczyka – jakby kontrastująco różnych, ale zostawię już was sam na sam z całą trylogią. Namawiam gorąco na jej lekturę, gdyż to pozycja nad wyraz odzwierciedlająca zarówno miniony właśnie czas jak i współczesny społeczny potencjał literacki. Trudno o bardziej ponętne zestawienie artystyczno-tematyczne, które pozwoli Wam na zadanie sobie wielu pytań oraz spędzenie nad wyraz kreatywnie tej lektury. Zdaję sobie sprawę, że jest to z pewnością lektura dla koneserów, ale wierzę wciąż w ich obecność i potrzeby poznawcze.
Na koniec słów kilka o Instytucie Literatury i o tym, wspomnianym już na początku tego tekstu ratowaniu książki z tonącego okrętu współczesności. Nie chcę wywoływać na koniec omówienia trylogii nowego tematu, jednak korzystając z okazji publikacji tego tekstu chciałem Państwa zachęcić do wizyty na stronie internetowej Instytutu pod adresem
https://instytutliteratury.eu/misja/
gdzie znajdziecie wszelkie wyjaśnienia o funkcjonowaniu Instytutu oraz jakie to stwarza dla wszelkich piszących autorów, zarówno poetów jak i prozaików niesamowite szanse. Życzę Wam wszystkim mało pandemicznego dobrego Nowego 2021 Roku – jak zawsze, przy wyśmienitej lekturze.
Andrzej Walter
O trylogii pandemicznej:
https://instytutliteratury.eu/2020/12/21/dzienniki-pandemiczne-instytutu-literatury/
Wojciech Butewicz, Jacek Adamczyk, Miłosz Tomkowicz „Świat w grupie ryzyka”.
Z serii Dzienniki Pandemiczne Instytutu Literatury, Warszawa – Kraków, 2020. Teksty nagrodzone w konkursie Literackim „Dziennik Pandemiczny. Druk Oficyna Wydawnicza Volumen, oprawa miękka, stron 272, ISBN 978-83-66765-26-9 Instytut Literatury, ISBN 978-83-64708-90-9 Oficyna Wydawnicza Volumen.
Antologia dzienników pandemicznych „Wiosna odwołana”.
Z serii Dzienniki Pandemiczne Instytutu Literatury, Warszawa – Kraków, 2020. Teksty nagrodzone w konkursie Literackim „Dziennik Pandemiczny. Druk Oficyna Wydawnicza Volumen, oprawa miękka, stron 456, ISBN 978-83-66765-25-2 Instytut Literatury, ISBN 978-83-64708-88-6 Oficyna Wydawnicza Volumen.
Jan Polkowski „Pandemia i inne plagi”.
Z serii Dzienniki Pandemiczne Instytutu Literatury, Warszawa – Kraków, 2020. Teksty nagrodzone w konkursie Literackim „Dziennik Pandemiczny. Druk Oficyna Wydawnicza Volumen, oprawa miękka, stron 272, ISBN 978-83-66765-27-6 Instytut Literatury, ISBN 978-83-64708-89-3 Oficyna Wydawnicza Volumen.
Tekst Andrzeja jest rafnie sformułowany, godzien lektury i namysłu! Brawo Andrzej!