Wiersze Igora Aleksandrowicza Jelisiejewa w przekładzie Kaliny Izabeli Zioła

0
660
Igor Jelisiejev

Gladiator

Coraz mniej krewnych i znajomych,
mniej dziewczyn i i mniej przyjaciół.
Dusza moja nie w zamkach złotych –
w Koloseum jest zrujnowanym.

Ja przed laty na tej arenie
we krwi walczyłem bez złości,
i nawet jeżeli upadłem,
to w imię prawdziwej miłości.

Walczyłem o prawdę i wolność,
nie dla bogactwa i chleba.
Za ten mój los szczęśliwy –
za duszę mą umrzeć trzeba.

Na forum złoszczą się tłumy,
miotają obelgi, zniewagi,
lecz ja mimo swej bezsilności
nie rzucam miecza ni tarczy.

Minęły wieki … Pożary
zdążyły już spalić przeszłość.
Lecz ja, wciąż ten sam, silny, blady,
stoję tu, wsparty na mieczu.

Opustoszały trybuny
w ruinach epok zbyt krwawych,
ale mój duch jest wciąż młody,
gotowy na nowe walki.

Wrogowie nie wyjdą ze śpiączki …
A pamięć jest jak muzeum,
w którym znajomi i krewni,
dziewczyny i przyjaciele.


Most Swargadwari

Żelazny most się wyciągnął ku mnie,
gdy góry się przede mną zamknęły,
i wszedłem w blask rozpylonych kropel
i szum rzeki zwanej Marsyangdi.

Wąwóz jak wąż ogromny i zwinny
zsuwał się gładko po skałach śliskich,
jak połączonych luster tysiące
zalśniło srebro zboczy, jak łuski.

Spojrzałem wyżej, potem na lewo,
Kamadeva wyszedł mi na spotkanie,
i ujął moją chłodną dłoń lekko,
i usiadł razem ze mną na ławie.

Tak mi powiedział: „Nie idź ku temu
w którego sercu nie ma miłości.
Nie wpuszczaj Nirrti do swojej duszy,
bardzo uważaj. Bądź wciąż ostrożny  …
Oto dziewczyna – popatrz w jej oczy,
one się śmieją, błyszczą jak mika –
jej dusza jest na miłość otwarta.”
“Jak masz na imię?” – Rzekła: „Anita!
Czyś nie zmęczony? My tu herbatą
wszystkich podróżnych pięknie witamy ”.

Dziękuję Tobie, o Himavanta,
za niespodziankę, za to spotkanie!
Jeśli posiadam troszkę talentu,
na twoją dobroć odpowiem pieśnią.

Pośród otchłani, mrocznych wahadeł,
pod okiem wężo-Nagów, Garudy,
ludzi potrafią łączyć, jak mosty,
nadzieja, miłość i wiara w cuda.

Wciąż mam w pamięci setki obrazów –
biel Annapurny, przełęcze, szczyty,
a w pieśniach wiatru znad Himalajów
słyszę melodię śmiechu Anity.


* * *

Płynie rzeka wśród górskich rozpadlin,
na zielonych zboczach leży mgła.
A niebiosa grzmią ciągle, jak dawniej,
tak jak było w ten pamiętny czas.

Więc nad morzem żarliwie się modlę,
słowo nihil honorując w tym,
żeby Rosja znów powstała godnie,
żeby blask jej znowu jasny był,

modlę się, aby moje natchnienie
i płonący kiedyś we mnie blask
nie pogrążył się znów w zapomnieniu,
gdzie nadzieja nie ma żadnych szans.

By nie znając żadnych praw i zasad
nie powtarzać przez kolejny wiek:
„O, Ilya, Ilya, lama savakhfan?”
Panie, czemuś znów opuścił mnie? “


* * *

Jesteśmy jak motyle,
latamy nad zielonymi łąkami życia,
ale pierwszy podmuch wiatru
zdmuchnie nas
nie wiadomo gdzie.


Ona

Ona także pisała dla mnie wiersze,
smutne, jak jesienny zachód słońca.
O miłości nie było w nich
ani słowa.
Dzięki jej za to.
Wiedziała, że nic z tego nie będzie,
że oboje jesteśmy zmęczeni
a życie straciło dla nas swój urok –
tajemnicę,
i że te samotne dusze
nigdy się nie złączą.
I o miłości nie napisała
ani słowa.
Poeci mogą oszukiwać,
poezja – nigdy.


Poranek i noc

Nocne lęki rozpłynęły się …
Poranek, jak piękna kobieta
niedawno przebudzona,
patrzy w lustro okien
i, z rozwagą,
promienie blond loków
nawija na lokówki
gałęzi, mieniących się rosą.
A ja patrzę na moją ukochaną,
na jej świeże ciało,
i nie mogę się napatrzeć.
Nawet jeżeli dziesięć wieków
przeżyję na tym świecie,
będę kochać ją tak samo,
jak w dniu narodzenia …
Lecz ta mroczna rywalka,
czarowna i namiętna noc,
cały czas mnie prześladuje,
nie zostawia w spokoju,
nie zapomina o mnie.
A te magiczne oczy,
płonące gwiaździstym ogniem,
wspominam nawet
będąc z tobą, ukochana,
i nie mam dokąd uciec.


Wojna

I

Czerwony wybuch zachodzącego słońca
rozerwał chmury na strzępy.
Krematorium nieba
spaliło ostatni promień
i rozwiało
popioły nocy nad ziemią.
Próbowałem się ukryć w zbroi snów –
tego chwilowego niebytu,
ale żółta muszla księżyca
groźnie wyrosła nad głową
i rozkruszyła ciszę, jak gips.

Nie ma spokoju ani w dzień, ani w nocy.

II

To było w Majdanku, Auschwitz, Buchenwaldzie,
na setkach wojennych dróg
i w zrujnowanych miastach –
rowy i chodniki zawalone trupami
zmarłych i rozstrzelanych.
Straszne apokaliptyczne obrazy.
Widziałem to na zdjęciach
korespondentów wojennych.
Moja dusza nie może unieść
takiego ciężaru martwych ciał,
bo wszyscy zabici
pozostają w niej na zawsze
i ich sękate palce
wystają z niej, jakby z ziemi.
Moja miłość idzie, potykając się o nich,
i otula ją martwa cisza.


* * *

Starzeją się moi przyjaciele,
starzeją się moje przyjaciółki …
Życie biegnie naprzód, drażniąc tylko,
i daremne są moje wysiłki
by je złapać, żeby je dogonić.
Brak mi tchu, już czas na wysypisko,
do śmietnika na resztki dni przeszłych.
Lecz kolejna miłość … Jakże blisko…
Może trzeba odrzucić? A wtedy
co ja będę robić na tym świecie,
gdzie są tylko nienawiść i bieda,
gdzie jasnego światła nie znajdziecie,
gdzie nie możesz uciec już od siebie,
gdzie się kręcisz w zwariowanym kółku? ..
Starzeją się moi przyjaciele,
starzeją się moje przyjaciółki …


Deszcz. Sierpień

Ptaki ćwierkały,
zachwycone deszczem,
który lekko przemknął
przez łąki i ogrody,
jak bose dziecko
jadące na oklep na ogierze,
pochylone nad jasną grzywą.
I to mi przypomniało
czas, gdy w zamarzniętym
i milczącym ogrodzie
skakałem, zsuwając się na bok,
niezdarnie trzymając wodze
i omijając gałęzie,
zimne, ubogie i czarne.
Ale to było już tak dawno,
że teraz, w ten ciepły wieczór,
słucham ptasich hałasów,
śledzę uciekającą chmurę,
niczego nie żałuję
i niczego nie chcę.


Imię Twoje

Jak masz na imię, me przeznaczenie?
Ja nie pasuję do żadnych  form
i na sąd czekam już z utęsknieniem…
Odpowiedziało: „Elohim!”

Jak masz na imię, duszo ty moja?
Ot – wieczność gwiżdże w szczelinach strof,
co ułożyłaś mi, udręczona …
Odpowiedziała: “Sawaof!”

Jak masz na imię, miłości moja?
Szukam cię od początku po kraj.
Czyje jeść mogę krew oraz ciało?
Odpowiedziała: „Adonai!”

Jak masz na imię, smutku ogromny,
pierwszy, ostatni oddechu mój,
wiosny obszarze nieogarniony? …
Niebo zagrzmiało nagle: „Bóg!”


PODRÓŻ

W rodzącej się ciemności, rozgarniając dym,
z zaskoczeniem w  oczach i zgrozą
spoglądamy w życia nieskończone dni,
zupełnie jak na morze.

Dorastamy potem w klatce czterech ścian,
marząc o żegludze, o przestworzach,
i porzucić chcemy nasz spokojny dom,
aby wypłynąć w morze.

Potem się rozpraszamy, każdy jedzie gdzieś
od domowego ogniska, wiedząc dobrze:
lata biegną jak woda, jak bystry nurt rzek,
wpadających do morza.

Aż pokonawszy burze i momenty złe,
doświadczając szczęścia, ile tylko można,
ciągle spotykamy na swojej drodze gniew
i miłosierdzie morza.

Skończyła się droga. Każdy z nas powrócił.
Siadamy przy stole, potem dla kurażu
wznosimy ten toast, zgodnie i bez kłótni –
za tych, co na morzu.


Słowiańskie runy

Nie, nie spotkasz na tych stepach
scytyjskich kamiennych kobiet.
Zresztą i same stepy od dawna nie są scytyjskie.
I nie są nawet stepami –
ziemia jest w całości zaorana.
A wiatr zamienił w proch
ciężkie warstwy wieków.
Nie lubię wędrować
po tych zaoranych polach
i słuchać gorącego oddechu
okaleczonej ziemi,
i myśleć o tych niezliczonych narodach,
które teraz
karmią tą pszenicą
i tymi ziemniakami – konkwistadora indyjskiego,
Europejczyków i wszystkich innych
przy obiadowych stołach.
Słowianie wygrali bitwę na tych rubieżach,
mieszając się z pokonanymi tak,
że do tej pory widzę azjatyckie twarze
w dońskich miastach i wsiach –
lecz czy tylko w nich?
Jestem Słowianinem,
ale nazywam się Ross w języku Waregów.
Jestem Słowianinem,
ale Rus jest jak wiking.
Moje normańskie serce
ciągle kocha kampanie i bitwy.
Moja gorąca północna dusza
chce podbić południowe kraje,
no, może nie Sycylię, ale chociaż
wybrzeże Morza Czarnego na Kaukazie.
Nie, nie jestem Słowianinem,
jestem Rusem.
Ja z wikingiem Świętosławem
walczyłem z Pieczyngami
i ubranymi w jedwab
bizantyjskimi barbarzyńcami,
na bramach których
razem z  Olegiem przybiłem swoją tarczę.
Wtedy Słowianie przejęli
moje rodowe imię
i chwalą się nim od setek stuleci.
Ale ja zapomniałem swojego języka,
opuściłem ojczyznę tak dawno temu,
że teraz ta ziemia stała się dla mnie
bliższa niż kraj rodzinny.
A jednak ja, Ingwar,
czczę mego boga obfitości,
który mnie ochrania,
i rzeźbię w skale mojego przeznaczenia
te słowiańskie runy.


Bezludna wyspa

Ważka
rozpostarła plastikowe skrzydła
i zatrzepotały one na wietrze,
w strumieniu ciepła
znad mokrej ziemi.
Niebo pełne jest
jedwabnych spadochronów mleczy –
powietrznego desantu wiosny …
Przeszła dziewczyna
w bluzce pachnącej bzem –
miraż
nad falującym obszarem życia.
I ja, jak bezludna wyspa,
marząca o przybyciu ludzi,
odprowadzam ją tęsknym wzrokiem,
jak pobłyskujący na horyzoncie
statek.


* * *

Zaczynam grzebać w przeszłości,
jak w starej skrzyni
na zakurzonym strychu.
Teraz
stało się to moim hobby.
Modlę się w najdalszym kącie,
pokrytym pajęczynami,
gdzie bieleje krzyż
tkającego je pająka  .


Stara bajka

Co za dziwny kraj!
Komuniści i faszyści
sąsiadują tutaj tak samo,
jak zielona trawa i wieczny śnieg –
w górach.
Trzy chatki nad Bałtykiem
stoją przodem do Europy,
a tyłem do Rosji,
i wyciągają ręce jedną do przodu,
a drugą do tyłu,
przytupując przy tym niecierpliwie
kurzymi stopkami.
I wszędzie ślady niewidzialnych bestii –
oszustów.
A Ilja Muromiec nadal śpi,
przypuszczalnie będzie spał tak długo,
jak długo żył Chrystus.
Czy oni nie są czasem spokrewnieni?
Gdzieś zapachniało rosyjskim duchem,
ale zaraz spryskano go dezodorantami
niewiadomego pochodzenia
(prawdopodobnie z przemytu).
Słowik – Rozbójnik nie siedzi już na gałęzi
(wszystkie lasy wycięto).
Można go zastać
w przytulnym fotelu urzędnika,
a czasem zmienia swoje nawyki
i staje się przelotnym
ptakiem ambasadorskim
(za granicą lepiej karmią).
Carewicz Iwan jedzie na szarym wilku
(w serialu „Wołga”?)
na giełdy towarowe,
oferując towary
współpracownikom Żmija- Gorynycza.
A Iwan – głupiec cały czas pracuje,
pracuje, pracuje,
aż tak wychudł,
że przez pomyłkę biorą go
za Kościeja.
A to, jak wiadomo, jest bezsensowne –
on w końcu jest nieśmiertelny.

              Tłumaczenie z rosyjskiego na język polski Kalina Izabela Zioła


Igor Aleksandrowicz Jelisiejew – poeta, tłumacz. Opublikował 20 tomów poezji i przekładów. Wiersze zostały przetłumaczone na język angielski, czuwaski, karaczajski, inguski, bułgarski, nepalski, polski, serbski, portugalski.
Redaktor naczelny almanachu literacko-artystycznego „Rękopis”.
Za twórczość literacką otrzymał liczne dyplomy i nagrody, w tym Międzynarodową Nagrodę im. Klemensa Janickiego (Polska) oraz honorowy dyplom Związku Pisarzy Czarnogóry.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko