Powrót Straszewicza
Tak, wiem, wszystkiego nie da się przeczytać. Zwłaszcza, gdy pisarza nie ma w publicznym obiegu. Ale wciąż nachodzą mnie gorzkie refleksje, że czas powojennej emigracji wyrwał nam z literatury dziesiątki ważnych, bardzo ważnych pisarzy. A gdy powracają, otwieramy oczy ze zdumienia.
Dwa tomy, 1600 stron, dorobek niezwykły – zwłaszcza, gdy nie ma w tych woluminach tej jednej, jedynej, książki, którą mojemu pokoleniu podarował Jerzy Giedroyc, absolutny miłośnik talentu Czesława Straszewicz – „Turystów z bocianich gniazd”.
Z obowiązku zatem muszę wymienić, co w tych tomach znajdzie czytelnik. W pierwszym, opracowanym przez prof. Macieja Urbanowskiego mamy opowiadania: z tomu „Wystawa Bogów” oraz z tomu „Gromy z jasnego nieba” oraz trzy opowiadania, które nie miały publikacji książkowej, Krytykę literacką (20 tekstów), Varia (6 tekstów) oraz Juvenilia (9 tekstów). W tomie drugim, opracowanym przez prof. Violettę Wejs-Milewską pomieszczono dwie powieści przedwojenne – „Przeklętą Wenecję” oraz „Litość, Szkice (dwa teksty), Komentarze radiowe 72 teksty), Słuchowiska radiowe feature (5 tekstów), Varia (98 tekstów). Oba tomy opatrzone są obszernymi omówieniami obojga profesorów, notami edytorskimi, sporządzono też indeksy nazwisk (Gombrowicz i Gomułka obok siebie – pierwszy przywoływany 27 razy, drugi 31 razy!)…
W tym gigantycznym i tak różnorodnym dorobku najbliższe są mi, oczywiście, powieści. Pierwsza z roku 1934, druga z 1939. Ciekawe o tyle, że obie nawiązują do tego, co miało nadejść już za chwilę. Oczywiście, Straszewicz nie mógł wiedzieć, że wybuchnie wojna, ale to „problem niemiecki”, problem niemieckiego ducha, zdominował oba te utwory. I choć w „Przeklętej Wenecji”, utworze na wskroś modernistycznym, mamy Polskę i relacje w małżeństwie niemiecko-polskim, to ta druga, „Litość”, za którą Straszewicz po zajęciu Polski przez Niemców trafił na listę proskrypcyjną, wydaje się ciekawsza.
Powiedzmy więc kilka słów o niej.
Jej bohater, niemiecki lekarz, patomorfolog Paul Knappe, oczarowany hitlerowskim porządkiem, dostaje list od barcelońskiego biskupa, Gregorio de Muguerza, z prośbą o… o „naprawę” spoczywającego w tamtejszej katedrze świętego Oleandra. Jedzie do stolicy Katalonii. Nie z własnej jednak woli, a z polecenia niemieckich władz. Bez wątpienia w misji szpiegowskiej. Tak, tak, szpiegowskiej. Jest rok 1936, zaczyna się hiszpańska wojna domowa, a profesor ma być tym, który rozpozna nastroje, oczekiwania, zda relację.
Nic nie jest w tej powieści oczywiste, w każdym razie nie tak oczywiste, jak należałoby zakładać. Przewodnik Paula Knappe, ksiądz Serafin jest ojcem dwójki dzieci, święty Oleander się rozsypuje, nagle pojawia się tajemniczy Hesus, diaboliczny rewolucjonista, dla którego jedynym celem jest zburzenie zastanego porządku: młodość, młodość, młodość, wykrzykuje. A świat ma ruszyć za nim… Trochę, jak w wyścigu pływackim, w którym stary profesor nie ma z nim żadnych szans.
Barcelona jest tajemnicza, choć przecież prawie nie wyprowadza swych bohaterów Straszewicz poza katedrę. To tam rozgrywają się sceny buntu, rewolucji i kontrrewolucji, to tam wybuchają granaty, obalany jest posąg świętej, to tam ginie młody mniszek. Ale też tam łamie się cały przez lata wpajany profesorowi ryt świata. Znika niemiecki porządek, budzą się inne uczucia. To tam, psychika doktora zostaje zrujnowana.
Więc zdrada, tak przecież należy traktować niewypełnienie misji. Gauleiter Fryderyk Richter, za niemieckim konsulem powtarza: dreck – śmieć. Tylko tyle znaczy ktoś, kto nie potrafi wypełnić rozkazu. „Pan sobie myśli: nie jestem tak bardzo winny. Pan myśli: nie zasłużyłem na taką pogardę. Pan poza tym myśli: jest wiele prawd na świecie, czemu mam cierpieć dla jednej prawdy? Wiem wszystko o panu, dobrze widzę, że wrócił pan z Hiszpanii jak cień, że tam pana zmaltretowano,więcej – otumaniono, że kazano patrzeć na rzeczy, które nie są z naszego ducha rodem…”
Niesie w sobie ta powieść zadziwiająco wiele prawdy, o tym, co się zdarzy w ciągu sześciu lat po jej wydaniu. „Niemiecki duch” przyniesie miliony ofiar, a posłuszny doktor Knappe, tysiące mu podobnych wciąż będzie unosić, czasem nieśmiało, czasem radośnie, rękę do góry czując potęgę, porządek, wspólnotę.
Powtórzę, Straszewicz nie mógł wiedzieć, że za moment wybuchnie wojna, że zginą miliony, ale „Litość” to trochę profetyczna powieść. Zaskakująco oryginalna, zaskakująco współczesna.
A reszta? Ciekawa. Zwłaszcza publicystyka. Czasami ostra, jednoznaczna. Bo – mam takie wrażenie – przed wojną pisano odważniej, bez lęku.
Dzięki Bogu, że ten pisarz wrócił. Nie, nie łudzę się, że przeczytają go tysiące Polaków. Ważne, że dostaną szansę…
Czesław Straszewicz – Pisma, Arcana, Kraków 2020, tom I str 659, tom II, str. 940.