Leszek Żuliński – Wspomnienia weterana (43)

0
302

Moje podróże i rozmyślania

         Tak, przez te wszystkie lata trochę miejsc i świata zwiedziłem. I zawsze były to podróże służbowe, co – rzecz jasna – było dla mnie wygodne. Tylko dwa razy podróżowałem na własna rękę.
         Pierwsza taka podróż to był Lwów. A to dlatego, że ze Lwowa była moja przedwojenna rodzina. Druga taka wyprawa była do Nowego Jorku, gdzie aż na cały miesiąc zaprosił mnie mój przyjaciel (nie żyjący już) Tadeusz Chabrowski; skądinąd poeta. Niewiele mnie to kosztowało – tylko oprócz biletów samolotowych, no i moich – co nieco – dolarów.
         A poza tym jeździłem po świecie służbowo. A więc kilka razy byłem w Bolonii, gdzie moja firma wysyłała mnie na Targi Literackie (mieliśmy tam własne stoisko).
         Oczywiście targi targami, lecz można i było gdzieś „na bok” wyskakiwać. Tak więc między innymi urywałem się na różne strony. Najbardziej uwiódł mnie wyjazd na Sycylię.
Jako tako znajomość języka rosyjskiego i angielskiego były wielce przydatne.
         Jednak wyskoki za granicę to była jedna sprawa, a druga to liczne rozjazdy po Polsce.
         Teraz już oporami wyjeżdżam, no bo w końcu co nieco się postarzałem (delikatnie mówiąc). Taka na przykład podróż z Warszawy do Szczecina to jest w te i we wte tysiąc kilometrów drogi. A podróżuję wyłącznie autem, bo w pociągu bym chyba zwariował.
         Dawnymi czasy było to dla mnie coś fajnego. Jeździłem od tego Szczecina aż do Rzeszowa i od Białegostoku do Wrocławia. Teraz już coraz rzadziej i rzadziej.
         To tak jest: tetryczejemy! Całymi latami była to frajda. A zwłaszcza gdy poznajesz wielu autorów, wdajesz się w dyskusje, wymieniasz się adresami itp.
         W gruncie rzeczy jest to istotne, bowiem „mapa poetów” jest ci dobrze znana. A to krytykowi poetyckiemu jest przydatne, choć lawina literacka tak się rozpasała, że już chyba żaden z nas nie umie ogarnąć wszystkiego.
         No więc: kręć się kręć, wrzeciono.
         Od wielu już lat poetów nam przybywało, bowiem drukowanie tomików stało się czymś prostym. Owszem, większość wydawców żąda już od nas zapłaty. No cóż, tak się porobiło, że za darmo nic nie ma.
         Czy warto? Hmm, nasza „gildia tomikowa” to jest „zaułek literacki”. Ci, którzy czytają książki, są w większości „konsumentami” prozy. My, poeci, co nieco siedzimy w kącie. Wiadomo: populacja czytająca to zaułek.
         Ale nie narzekajcie, jako i ja nie narzekam. Mamy ten swój zaułek. Od czasu do czasu pojawia się ktoś arcydoskonały. Ja na przykład za znakomitych poetów uważam Karola Samsela, Izabelę Fietkiewicz, Anetę Kolańczyk vel Teresę Rudowicz i sporą garść innych.
         Jesteśmy cechem! To nic, że Naród nas nie czyta, ale w tym Narodzie są także entuzjaści poezji. Tak zawsze było i będzie.
         Na wszelkich Targach Książki widzicie stoiska poetyckie. I niechaj to trwa i trwa. A na co dzień siedzimy i nad wierszami się pocimy. To jest hobby wielce szlachetne. Oczywiście w tej branży sporo jest przeciętności. Jednak już sam „ciąg do literatury” wiele mówi o człowieku mówi.
         Na początku pisałem o moich podróżach. One bywają znakomitym asumptem do pisania. W sumie czy jesteśmy nauczycielem, czy urzędnikiem, to posiadamy swój drugi świat. Czy może być coś lepszego?
         I na koniec jeszcze przypomnę: Godziny przy piórze one leczą rany. To powiedział Stanisław Grochowiak. Podziękujmy mu za to…

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko