Olga Derewiecka – Próba eseju poufałego. I z serca i z rozumu

0
340
Ryszard Tomczyk
Ryszard Tomczyk

Powszechnie uważa się, że czytanie związane jest z czasem wolnym i relaksem. Jednak to pojęcie uległo przeobrażeniu na przestrzeni ostatnich 20 lat, gdyż zmienił się naród, jego potrzeby, możliwości, przede wszystkim materialne, którym poświęca się coraz więcej czasu i energii. Żyjemy w społeczeństwie nieustannie dorabiającym/zarabiającym, rozwijającym, starającym się zatrzeć pewne różnice powstałe na przestrzeni lat bytu za żelazną kurtyną. Dopóki nie nasycimy się ogólnie rozumianymi dobrami materialnymi, dopóty nie będziemy dążyć do poszukiwań odpowiedzi na pytania egzystencjonalne tudzież nie będziemy poszukiwali tego, co nas wyróżnia. Tempo, jakiemu bez zastrzeżeń się poddajemy, powoduje, że zaczynamy nie nadążać sami za sobą, a co dopiero za światem. Za Yuvalem Noahem Hararim: „Wiele słyszymy o ogromnych obietnicach technologii – i te obietnice są z pewnością prawdziwe. Ale technologia może również zakłócić działanie ludzkiego społeczeństwa i podkopać na wiele sposobów sens ludzkiego życia, od stworzenia globalnej klasy bezużytecznych po zapoczątkowanie kolonializmu danych i dyktatur cyfrowych. /…/Nawet w rzekomo wolnych krajach ludzie prawdopodobnie stracą kontrolę nad własnym życiem, a także zdolność rozumienia polityki publicznej. Dzieje się to już teraz. Ilu ludzi obecnie rozumie system finansowy? W najlepszym przypadku może jeden procent. Za kilka dziesięcioleci liczba ludzi zdolnych pojąć system finansowy wyniesie dokładnie zero. /…/ Bliźniacze rewolucje w infotechnologii i biotechnologii dają obecnie politykom środki na stworzenie raju bądź piekła, ale filozofowie mają problem z konceptualizacją tego, jak będzie wyglądać nowy raj i nowe piekło. I jest to sytuacja bardzo niebezpieczna. Jeśli nie zdołamy wystarczająco szybko wyobrazić sobie nowego raju, możemy łatwo zostać wprowadzeni w błąd przez naiwne utopie. A jeśli nie uda nam się wystarczająco szybko wyobrazić sobie nowego piekła, możemy zostać w nim uwięzieni bez wyjścia. /…/”.[1]

Współczesny wachlarz możliwości spędzania wolnego czasu powoduje, że dzielimy swój wówczas cenny czas decydując się na to, co nie wymaga od nas zaangażowania myślowego. Nie od dzisiaj wiadomo, że największe firmy marketingowe używają psychologicznych badań do własnych celów. Wśród nich są przede wszystkim takie, które stymulują ludzkie zmysły: wzroku, węchu, słuchu, dotyku, rzadziej smaku. I dzięki tym pierwotnym, wydawać by się mogło, ludzkim instynktom, podbijają swoje słupki sprzedażowe. Podobnie jest z książkami. Nie czytamy, bo wymaga to od nas pobudzenia naszej wyobraźni, gdzie bodźce na pozostałe zmysły po prostu pozostają w uśpieniu, jeśli sami ich nie będziemy stymulować właśnie poprzez wyobraźnię. Dlatego też łatwiej sięgnąć po film lub serial, które nie wymagają od nas tzw. wkładu własnego, a jedynie podają na przysłowiowej tacy wszystko, czego potrzebujemy do stymulacji. Jednak zawsze trzeba pamiętać, że czytanie jest jedną z podstawowych umiejętności współczesnego człowieka do poradzenia obie w błyskawicznie zmieniającym się świecie.

Zatem czym owo czytanie jest, skoro tak dużo od nas wymaga? „Jest to proces psychiczny, polegający na spostrzeganiu umownych znaków graficznych i odtwarzaniu z nich myśli, które autor przy ich użyciu zaszyfrował. Takie udane, wierne odtworzenie myśli autora z czytanego tekstu nazywamy zrozumieniem, stanowi ono samą istotę czytania. Bez zrozumienia nie ma czytania, są tylko nieudane jego próby.”[2] Warto wspomnieć, że czytanie związane jest bezpośrednio z aktem mowy i stanowi jeden z elementów w złożonym procesie komunikacyjnym. Zatem czego wymaga od nas czytanie? „Przy czytaniu, na przykład, rzecz zaczyna się od skupienia uwagi, skierowania wzroku na tekst. Po czym następuje spostrzeganie go, przesuwanie wzroku, dzięki złożonym ruchom oczu, wzdłuż wiersza, przenoszenie go z wiersza na wiersz, uprzytomnianie sobie umownego znaczenia spostrzeganych kształtów, odtwarzanie w świadomości całych myśli i ich ciągu zaszyfrowanego w tych znakach.”[3]

Przede wszystkim skupienia uwagi oraz koncentracji, znajomości i biegłości w czytaniu[4], orientowaniu się w kontekstach i umownym znaczeniu treści, niezbędnych do rozumienia przyswajanych treści oraz umiejętności poruszania się po tzw. mapie własnej wiedzy. Świetnie napisał o tym Jacek Dehnel w jednym ze wpisów na swoim profilu.  

„Erudycja, (…), jest w dzisiejszych internetowo-wikipediowych czasach wbrew pozorom nietrudna; łatwo zgromadzić ciekawe fakty i zderzać je ze sobą. Problemem jest rozległość podściółki, mapa wiedzy (dlatego zresztą sam protestuję, kiedy nazywają mnie erudytą, bo uważam, że podściółkę mam za słabą). Polem działania krytyka i eseisty jest tradycja kultury; jeśli nie zna kamieni milowych, podstawowej siatki pojęć, tradycji i sporów, na której może umieszczać swoje ciekawostki, będzie jeszcze długo nie diamentem, tylko kawałkiem węgla.”[5]

Ciekawym zjawiskiem jest również kwestia korzystania z bibliotek. Idąc tym śladem, wybrałam się do biblioteki celem przekonania się o jej czytelnikach. Najczęściej książki wypożyczane są przez kobiety w przedziale wiekowym 50-70 lat. To pokolenie, które doskonale pamięta czasy PRL, brak możliwości podróżowania, żądzę wierzy i poznania. I te właśnie kobiety najczęściej wypożyczają książki podróżnicze, reportaże, literaturę taką, jaką manierycznie nazywamy dzisiaj trudną lub wartościową.  Kobiety poniżej tego przedziału wiekowego skupione są na romansach, kryminałach, literaturze tzw. lekkiej, do poduszki, aby przeczytać i zapomnieć. Cóż. Nic nie dzieje się bez przyczyny.

Na licznych grupach czytelniczych, na których dominują kobiety poniżej 45 roku życia, również uwaga skupiona jest na romansach, przede wszystkich wojennych, które najczęściej z faktami lub autentycznością nie mają zbyt wiele wspólnego[6]. Takiego zainteresowania w grupie dojrzalszej nie ma, może dlatego, że większość z nich przeżyła tak trudne czas, a  może dlatego, że są bardziej świadomi historii? Moja babcia nie lubi literatury, którą potocznie nazywamy wojenną. Sama przeżyła ten trudny czas już jako osoba pełnoletnia, wywózki, obozy i wszystko, co odbiło się piętnem na jej życiu i do dziś uważa, że jedynie co może czytać o wojnie to reportaże, wspomnienia, dokumenty, bo wówczas sama sięga do swojej pamięci i ją weryfikuje. Żadna proza fabularyzowana ją nie interesuje.

Czasy socjalizmu w Polsce naznaczyły pokolenia w nim żyjące jako te, które dużo czytają i czytaniem poznają świat.  Dzięki temu, wydają się pokoleniami, które łatwo nie oceniają, nie chcą krytykować, ale jednocześnie w swoich wyborach są bardziej radykalne. Pokolenia późniejsze odeszły od czytania. Doskonale to widać wśród moich roczników, które jedynie czytanie kojarzą ze szkołą albo z literaturą czytaną dla przyjemności. Kiedyś miałam wątpliwą przyjemność poznać bibliotekarkę, która uważała, że dzieci to nie ludzie i nie warto poświęcać im miejsca w świecie książek. O zgrozo to młoda kobieta nie pojmowała w swoim jestestwie, że tzw. mądrości ludowe lub życiowe nie biorą się z powietrza choćby przytaczając przysłowie: „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał”. Bo należy pamiętać, że kto nie czytał, nie zacznie nagle z dnia na dzień czytać, bo to proces wieloletni. A dzieci i młodzież możemy tego nauczyć. My, świadomi dorośli.

Dlaczego o tym wspominam? Patrząc na środowisko w którym się obracam dostrzegam niezaprzeczalny, potwierdzony psychologicznie fakt, że człowiek powiela pewne schematy, realizuje to, czego nauczył się w dzieciństwie lub to, co przekazali mu rodzice. Zatem czytania też się uczymy. Jeśli mamy wykształcony w sobie pewien nawyk czytania, spędzania czasu wolnego  z książką lub książka kojarzy nam się z relaksem, odpoczynkiem – to zawsze po nią będziemy sięgać. Tego nawyku uczą nas nauczyciele, rodzice, dziadkowie czytający do snu, uczymy się sami słuchając audiobooków, studiując, podróżując. Za Ingvarssonem: „Dzisiaj nawet w rodzinach niewykształconych każdy młody człowiek ma czytająca babcię albo czytającego dziadka. W każdej warstwie społecznej znajdują się czytelnicy. Dlatego choć młodych ludzi rozprasza nawał informacji, cały czas istnieje pewien wzorzec. Od urodzenia mają wokół siebie osoby czytające.”[7] I dalej: „Czesi i Estończycy niewątpliwie traktują książkę jako dobro kultury i dużo w porównaniu z nami czytają, a także wspomagają czytelnictwo. W Czechach pomimo bardzo wysokiego VAT-u na książki (siedemnaście procent) i zapowiedzi jego podwyższenia czytelnictwo nie spada. (…) Czeskie i estońskie społeczeństwa są poddane takiej samej presji kultury masowej jak Polska, a jednak ich elity dbają o dostęp do książki, czyli dobre księgozbiory biblioteczne, o obecność rodzimych autorów w księgarniach, nowe edycje klasyki.”[8]Jednak jeśli nie nauczymy się tego w młodości, później będzie trudniej, bo inne nawyki i przyzwyczajenia będą działały jako silniejsze bodźce, niezbędne nam do odpoczynku. „Głębiej w mózgu i bliżej jego pnia – miejsca, w którym mózg spotyka się z rdzeniem kręgowym – leżą starsze, bardziej prymitywne struktury. Kontrolują zachowania automatyczne, jak oddychanie i połykanie, albo reakcję przestrachu, która się pojawia, kiedy ktoś nagle wyskoczy na nas zza krzaków. Bardziej w stronę środka głowy znajduje się kawałek tkanki wielkości piłki golfowej, (…). To są jądra podstawne, skupisko komórek o owalnym kształcie, którego funkcji naukowcy przez lata nie rozumieli zbyt dobrze (…). Ów proces, w którym mózg przekształca sekwencję działań w reakcję automatyczną, zwany jest pod nazwą <<porcjowanie>> i leży u podstaw kształtowania się nawyków. (…) Zdaniem naukowców nawyki pojawiają się, ponieważ mózg bezustannie szuka sposobów na ograniczanie wysiłku. Jeśli tylko dać mu wolną rękę, mózg będzie próbował przekształcić każdą rutynową czynność w nawyk, ponieważ to właśnie nawyki pozwalają naszym umysłom na częstszy urlop.”[9]

Umberto Eco w swoim odczycie  zatytułowanym „O bibliotece” z 1981 roku, co pragnę wyraźnie podkreślić, wykreował wizję antybiblioteki. Doskonała semiotyczna podróż w krainę książek, w której to, co napisane jest polską rzeczywistością, w ujęciu Eco – rozumieniem przeciwnym. I tak na ten antywzór tworzone są biblioteki na całym świecie – stają się one centrami kulturowymi, życia społecznego, miejscami dostępu do wiedzy, w których można dosłownie obcować z literaturą, napić się kawy, spokojnie przechadzać między regałami, bez obawy, że ktoś nas wyprosi, rozmawiać przez telefon, korzystać ze stref cyfryzacji, z ogólnie dostępnego Internetu, wysłać dzieci na zajęcia, kupić książki, porozmawiać o nich i gdzie przede wszystkim cisza nie jest wyznacznikiem dobrego wychowania. I takie oto zreformowane, nowoczesne biblioteki przyciągają młodych. Chcą w nich spędzać czas, gdyż oferują całościowo kulturalny model spędzania wolnego czasu, a jednocześnie dają poczucie swobody, czego u nas jeszcze brakuje. „W Danii są biblioteki, które działają od szóstej rano do dwunastej w nocy, chociaż obsługa jest tam tylko przez kilka godzin w ciągu dnia. Po prostu każdy mieszkaniec ma kartę i może o każdej porze spokojnie wejść. Nie ma kradzieży, bo to jest przestrzeń publiczna, która należy do całej miejscowości.”[10] Choć nie mówię, że tego nie ma i u nas. Co większe miasto oczywiście wprowadza standardy światowe, głównie dzięki takim instytucjom jak m.in. Instytut Książki, Biblioteka Narodowa, Narodowe Centrum Kultury i wszystkim programom, które realizują. Jednak wciąż problemem stają się podstawowe ograniczenia: korzystanie z własnych komputerów, wnoszenie toreb czy swobodne korzystanie z księgozbioru. A obawy? Niezmienne. Troszczenie się o tak delikatne publikacje, aby jak najdłużej mogły służyć innym. Ciekawym precedensem jest dla mnie ochrona dzieł sztuki. Co się dzieje, kiedy zwiedzający przypadkowo zniszczy dzieło sztuki? Otóż nic. Nie grożą mu żądne sankcje karne ani finansowe, no chyba że winowajca świadomie i z premedytacją je zniszczył. Jednak w 90% są to przypadki lub niedopilnowanie. Wówczas jednak pełną odpowiedzialność ponosi muzeum, galeria lub inne jednostki zarządzające sztuką. Kiedyś dyrektor muzeum w Nowym Jorku wypowiadał się na ten temat i stwierdził, że to nic nadzwyczajnego, bo takie przypadki są niezwykle rzadkie, a szkody przy współczesnej technice w 99,9% możliwe do naprawy. I nigdy nie obwinia zwiedzającego, bo to właśnie dla zwykłych ludzi są takie muzea jak to, którym zarządza. Zaskoczyły mnie te słowa. I niezwykle urzekły. Oczywiście można spotkać się z zupełnie innym podejściem do tej kwestii, jednak wówczas może należy zastanowić się również nad rolą szeroko pojętej sztuki i celom, w jakich została stworzona. Biorąc pod uwagę, że Heidegger neguje istotę naszej kultury uważając, że opieramy się na podstawach błędnych i tkwimy w tymże błędzie od ponad 2000 lat, a jednak w sztuce, a szczególnie w poezji, doszukuje się prawdy-wiedzy, do której wszyscy dążymy. Przypomina mi się również Sebyła, który w listach z podróży po Włoszech do żony opisuje jej swój spędzony czas w kościołach – w których siedział i podziwiał dzieła największych malarzy. On, niewierzący, maniakalnie zwiedzał świątynie by móc na własne oczy zobaczyć wytwory przeszłości. Sztuka uczy i nie jest ważne jakie ma pochodzenie, wyznanie czy autora.

Warto także zaznaczyć kolejny trend czytelniczy, coraz bardziej popularny – prywatne biblioteczki. Ludzie brzydzą się i boją korzystać z bibliotek, ze zbiorów, które przechodzą przez ręce licznego grona czytelników. Dlatego wolą kupić książkę i sukcesywnie zapełniać nimi wyznaczoną w domu przestrzeń. Towarzyszą temu ciekawe zjawiska socjologiczne, związane nie tylko z gromadzeniem książek (np. kupowaniem tytułów „modnych”, ale także książek które aktualnie są nagradzane, uważane za wybitne lub kontrowersyjne; ładnych okładek – kolorystycznie pasujących do wnętrza itp.). Można to zaobserwować na znanych portalach, grupach tematycznych i innych, gdzie ludzie dodają zdjęcia swoich bibliotek – tych fizycznych jak i już ze księgozbiorem i poddają się ocenie/krytyce/pochwałom członkom tejże grupy. Ludzie lubią się chwalić, jedni wakacjami, inni samochodami, a jeszcze inni domowymi biblioteczkami. Jeśli już jesteśmy w obrębie elitaryzmu, to czytelnictwo także zaczyna być promowane jako te, które wyróżnia, dodaje intelektu (?) – same nazwy popularnych i poczytnych blogów stanowią świetne źródło do analiz psychologiczno-socjologicznych, które, według opisów PRowych, powinien znać „każdy książkoholik”: Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki; Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka; Książki rządzą; Kartkowanie nie brudzi rąk i inne. Pewnego rodzaju arogancja osób czytających do nieczytających tworzy społeczne, nieco błędne w moim przekonaniu, postrzeganie osób nieczytających lub mało czytających jako tych gorszych przy jednoczesnej silnej stereotypizacji. Nie jestem lepszy, dlatego że czytam książki. A jednak zaczynamy wprowadzać wartościowanie gorsze-lepsze, mądrzejsze-głupsze w stosunku do ludzi nie powielających naszego stylu spędzania wolnego czasu. To również pewien rodzaj autoidentyfikacji: czytający, nieczytający, w którym ten czytający zawsze jest lepszy od nieczytającego, dowartościowuje się, podnosi poczucie własnej ważności. „W Szwecji istnieje silne przekonanie, że ludzie wykształceni muszą promować kulturę i czytelnictwo wśród wszystkich warstw społecznych. Natomiast w Polsce silne są elitaryzm i przekonanie, że istnienie ciemnych mas to jakieś prawo przyrody, że tak zawsze było i będzie, że to normalne w każdym społeczeństwie.”[11]

Jednak blog i blogowanie oraz recenzja i recenzowanie, które dzisiaj w przestrzeni publicznej funkcjonują tożsamo, stały się po prostu sprzedawaniem wydawniczych nowości kosztem własnego zdania. Ba! I to za dużo powiedziane. Bo tam własnego zdania nie ma. Jest za to kiepska polszczyzna, jeszcze gorsza recenzja i natrętna reklama. Od razu przypomina mi się sytuacja w blogosferze, kiedy jedna z recenzentek opublikowała swoją pozytywną opinię o produkcie (bo trudno było w tym przypadku nazwać to książką), ale zwróciła uwagę, że wydawnictwo, aktualnie jedno z przodowych, wydało książkę niechlujnie, gdyż zawierała mnóstwo podstawowych błędów ortograficznych. Prawnicy wydawnictwa od razu zerwali współpracę z dziewczyną i zastraszyli ją konsekwencjami prawnymi o niewiadomym pochodzeniu i niewiadomej podstawie. Jednocześnie sama doświadczyłam ogromnego niechlujstwa wydawniczego, kiedy czytając książkę autorstwa Manueli Gretkowskiej „Miłość klasy średniej” odkryłam, że jeden rozdział nie został poddany w ogóle korekcie (rażące błędy ortograficzne np. który przez „u”, każdy przez „rz” etc.). I tu pojawia się kolejny problem, kiedy wydawnictwa tną na potęgę koszty rezygnując z korekty, często też z redakcji, zrzucając odpowiedzialność na autora poprzez tzw. ostateczną korektę autorską. Korzystanie z chińskich drukarni, jak w przypadku wielkich wydawnictw (których notabene książki najczęściej możemy spotkać na przecenach w wielkich  marketach i dyskontach, ponieważ dzięki taniej produkcji winduje zaskakująco niskie ceny), to mordercza dla rynku książkowego, ale również coraz częstsza praktyka. Wracając do recenzowania, również należy zaznaczyć, że funkcja recenzji zmieniła się całkowicie i dzisiaj skłonna jestem określić ją mianem opinii. Doszliśmy do momentu, w którym recenzowany stawia warunki i wybiera sobie recenzentów, którzy z różnych przyczyn, głównie finansowych, zawsze dobrze napiszą o jego dziele. Doszliśmy do momentu, w którym nie jest ważna prawdziwa wartość książki i umiejętności osoby piszącej, a dobry PR za miłe słowa i uśmiech. Na naszym rynku zaczyna brakować miejsca na rzetelną recenzencką pracę. Zresztą nie tylko. Rynek książki w Polsce można porównać do terenu zaminowanego. To „wolna amerykanka”, która rządzi się swoimi własnymi prawami. „W dzisiejszej Polsce  dominuje obecnie pragmatyzacja, uwaga społeczna skoncentrowana jest przede wszystkim na interesach ekonomiczno-socjalnych. W polskim społeczeństwie przeważa zdecydowanie orientacja materialistyczna, zwłaszcza wśród osób gorzej wykształconych.”[12] Wojny rabatowe, magazynowanie, windowanie cen, monopol wystawienniczy, niesprzyjające ustawy i regulacje prawne, ale przede wszystkim instytucje tzw. środowisko, które w teorii powinno wspólnie działać i starać się wynegocjować jak najlepsze warunki dla całego rynku, a w praktyce jest skłócone i podzielone jak całe polskie społeczeństwo. Ostatnio niezwykle odczuwalne jest zamykanie małych, często rodzimych i tradycyjnych księgarń, które stało się kolejnym tematem debaty o stanie rynku książek w Polsce. Ale poza debatowaniem nie podjęto żadnych działań, aby rynek księgarski unowocześnić, wprowadzić pewne standardy i ustawy go chroniące. Jeden z silnych głosów, jakie dało się usłyszeć, to zarzuty w stronę czytelników – za mało kupują, wybierają dyskonty książkowe lub księgarnie internetowe. Kiedy spojrzymy racjonalnie, trudno oprzeć się wrażeniu zrzucenia odpowiedzialności na potencjalnego czytelnika. Przecież chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie kupi książki za 40 zł, kiedy w innej księgarni dostanie ją za 25 zł. Rozregulowane prawo oraz zachłanność wielkich korporacyjnych wydawców doprowadza do upadku tradycyjnych księgarń – oczywiście w wielkim skrócie. Nastawieni na szybkie zyski, wszyscy chcą błyskawicznie i pewnie wydać bestseller. Czytelnicy rozkochali się w romansach wojennych – na potęgę wydawane są romanse wojenne, w kryminałach – wydajemy dziesięć kryminałów w roku[13], Olga Tokarczuk zdobyła Nagrodę Nobla – dodruki jej książek itp. Wszystkie te działania zachwiały pewien balans i doprowadzają skutecznie do upadku książki w Polsce. Należy również wspomnieć jedynie o problemu ubożenia społecznego, hierarchizacji i zapewnieniu podstawowych, bytowych produktów, do których książka, niestety, nie należy. Przy tym wszystkim badania rynku pod względem poczytności prowadzone są podobnie jak w przypadku każdego produktu. No właśnie KAŻDEGO produktu. I ci, którzy je wydają, ale przede wszystkim dobierają treści często zapominają, że „Literatura jest naszą współczesną mitologią, opowieścią o nas samych, o innych, i trudno jest wyczuć, jakiej historii w danym momencie potrzebuje zbiorowość”[14]. I dalej za Markowskim: „Albowiem ludzie to ich opowieści. Opowieści te jednak muszą być opowiedziane. Tym zajmują się nauki humanistyczne: rekompensują szkody poczynione przez modernizację snuciem opowieści. Im bardziej rzeczy stają się uprzedmiotowione, tym bardziej, tytułem rekompensaty, potrzebne są opowieści. W innym wypadku ludzie umierają na uwiąd narracji.”[15] 

I jak tu czytać? Co tu czytać, skoro same publikacje są niechlujne, niestaranne i teoretycznie uczą nas poprawnej polszczyzny, zrozumienia świata, złożoności słownictwa, wspomagają uczenie, ale poprzez tempo prac nad nimi ich jakość drastycznie się obniża. Dzisiaj książka „przeżywa” na rynku wydawniczym około miesiąca. Później trafia do kolejnego, taniego obiegu i zostaje zrzucona do magazynów, najczęściej czekając swego końca – utylizacji. Na rynek wydawniczy miesięcznie zostaje wpuszczonych około stu publikacji! Czy człowieka współczesnego nie miażdży taka ilość? Mnie dobija. I środowisko również. Zatem może e-booki? Audiobooki? Aplikacje? Należy pamiętać, że na przestrzeni ostatnich 10-15 lat zmieniły się media, które dostarczają nam wiedzy. Dzisiaj korzystamy głównie z dobrodziejstwa Internetu, a ludzi młodzi całkowicie swój wolny czas uzależniają od bycia online. Zatem książka również zmieniła swoją formułę. Trudno dywagować nad wartościami płynącymi z bezpośredniego kontaktu z książką czy z dostępu do e-bibliotek. Przypomnijmy sobie moment wynalezienia druku, kiedy to słowo pisane stało się powszechnie dostępne. Był to przełom. I być może e-książka jest dla czytelnika kolejnym krokiem w rozwoju czytelnictwa. Podobnie jak dawniej ludzie pisali listy, dzisiaj wysyłają e-maile lub wiadomości tekstowe. I trudno byłoby nam przy dzisiejszym stylu życia oraz tempie życia wrócić do tego, co było. Świat idzie do przodu, rozwijamy się cywilizacyjnie i kulturowo. Naturalnym procesem są również zmiany formuły czytelniczej, książki i wszystko, co spełnia pewne oczekiwania społeczne. Co jednak nie oznacza, że to co starsze (w tym przypadku książka papierowa) jest złe. Absolutnie! Badania biblioteczne w Wielkiej Brytanii wskazują, że czytanie papierowych książek jest teraz modne i młodzi ludzie chętniej sięgają po takie jej wydanie.

W tym momencie warto wspomnieć o danych, na jakich wszyscy opierają się w swoich rozważaniach,  może nie tyle poziomie, co w ogóle o czytelnictwie w Polsce. Rokrocznie Biblioteka Narodowa udostępnia sprawozdania ze swoich badań, za które odpowiedzialna jest socjolog pani Grażyna Lutosławska. Po opublikowaniu wspomnianych sprawozdań wszystkie portale, biblioteki, blogerzy i miłośnicy książek „grzmią” lub piszą artykuły poświęcone czytelnictwu i jego aktualnemu stanowi[16]. Jednak nie same badania są dla mnie istotne, a metoda ich przeprowadzania.  Czytając owe sprawozdanie dominują słowa-klucze: czytelnicy, czytelnictwo, książki, publikacje, biblioteki, badania czytelnictwa, literatura specjalistyczna, literatura lekka, rozrywkowa i inne. Jednak przyglądając się badaniom, nic nie różni je od typowych badań marketingowych czy opinii publicznych, zlecanych firmom zewnętrznym specjalizującym się w analizach, tworzeniu statystyk modelowych i innych potrzebnych do zdobycia określonego celu.

 Już we wstępie sprawozdania czytamy: „W 2019 roku 39% Polaków zadeklarowało przeczytanie przynajmniej jednej książki.” Jednak to nie 39% Polaków, a jedynie 39% ankietowanych, co należy wyraźnie podkreślić – zadeklarowało przeczytanie tekstu. Biblioteka Narodowa zleca badania firmom zewnętrznym, określając grupę docelową wg kryteriów wieku, pochodzenia, zamieszkania, płci, wykształcenia itp. I w obrębie tej grupie nie znajdują się wszyscy Polacy, a jedynie ci, którzy zostali wytypowani i wpasowują się w konkretne wytyczne. Oczywiście wszystkie badania przeprowadzane są anonimowo i telefonicznie – co również należy podkreślić. I tak oto mój mąż również taki telefon odebrał: w środku dnia, w godzinach zaawansowanej pracy, kiedy jego czas był mocno ograniczony. Odpowiedział szybko, bez refleksji, można powiedzieć –  byle jak i nie zawsze zgodnie z prawdą – świadomy, że prawdą spotęguje kolejne pytania, na które odpowiedzi nie miał czasu. I to jest przypadek jedynie mojego męża, który pochłania nie tyle książki, co audiobooki ze względu na czas i pracę jaką wykonuje, wciąż czekając na „czytane” gazety, jakich mu brakuje, ale na których czytanie tradycyjne również nie ma czasu. W badaniach nie sprawdził się jako czytelnik, ale został na pewno ujęty w procentowym podsumowaniu i to zapewne tym z oznaczeniem: nieczytających. Szanowny czytelniku, proszę nie zrozum mnie źle. Absolutnie nie podważam wartości i trudu pracy czy zaangażowania Biblioteki Narodowej. Ba! Wydaje się, że to jedna z nielicznych instytucji mająca ogólną i wszechstronną wiedzę dotyczącą rynku książki w Polsce. Jednak pamiętaj, że każdym działaniom należy przyglądać się i je analizować, poddawać wątpliwościom, a nie biernie i bezrefleksyjnie przyjmować narzucone informacje.

Jak wspomniałam już wcześniej ludziom w dzisiejszym świecie wciąż stoi na drodze do swobodnego czytania i przede wszystkim cieszenia się z tego czytania chroniczny brak czasu, coraz bardziej widoczne separowanie się od innych, a jednocześnie chęć przynależności do jakiejś grupy[17], zasyp informacji i to głównie o treści sensacyjnej, różnorodność atrakcji spędzania wolnego czasu, ale wydaje się, że przede wszystkim „(…) demokratyzacja w kulturze, czyli zniwelowanie hierarchii, zniknięcie autorytetów i wolny rynek dóbr kultury, na którym dziś nie sposób kupić klasyki światowej i polskiej, to jeden problem. Ważniejszy wydaje się brak w Polsce woli politycznej, by kulturę, edukację i naukę uznać za priorytety cywilizacyjne również ważne, jak gospodarka i budowanie instytucji demokratycznych”[18].

Z racji wykonywanego zawodu mam okazję na spotkania i wywiady z polskimi pisarzami. Oczywiście prędzej czy później  rozmowa toczy się wokół tematyki czytelnictwa i jego poziomu. Jednak śmiało mogę powiedzieć, że żaden z nich nie narzekał na czytelników. Ba. Za każdym razem przewijała się podobna odpowiedź, że najważniejsze jest, że AŻ tylu ludzi czyta.  I to oni są nadzieją dla tych, co nie czytają oraz dla młodych ludzi, jako pewien rodzaj wzoru, pokazania, że jednak się da, że można.

Po co to wszystko piszę? Bo wierzę, że nasz rynek książki odbija się od przysłowiowego dna. I to odbicie dzieje się dzięki młodym, alternatywnym wydawnictwom, młodym ludziom świadomym swojej wiedzy i niewiedzy, coraz większemu apetytowi na książki, zmianom, do jakich dążymy i które na pewno nadejdą. A dlaczego esej? Cóż, jest to bardzo wdzięczny gatunek, ponieważ nie wymaga od nas obiektywizmu. Ale jednocześnie jest  szalenie wymagający, ponieważ nieustannie musimy wykazywać się własną erudycją i umiejętnościami poruszania między siatkami wiedzy. I o ile chętnych do subiektywnych wynurzeń jest sporo, to weryfikacja wiedzy nie zawsze wypada zbyt dobrze. Bardzo przypadło mi do gustu sformułowanie odczytane w innym eseju autorstwa Agnieszki Czajkowskiej. „Myśl ma to do siebie, że lubi długo stać w miejscu, rodzi się powoli i bez pośpiechu. Do dojrzałości potrzebuje podniet w postaci długiej rozmowy, dobrej książki, a także ciszy i spokoju.” Nic dodać nic ująć – idealne clue. Dlatego dzisiaj, pełna wątpliwości, wracam do familiar essay, by trochę od siebie opowiedzieć o czytaniu. Bo jak czytanie to i pisanie. Nie ma jednego bez drugiego. Istnieją zależne od siebie i w pełnej symbiozie. I chociaż dzisiaj poddajemy wątpliwościom czytelnictwo, to nie możemy oderwać go od pisarstwa. To w zasadzie po co pisać eseje? Osobiście wydają mi się alternatywą do krótkich wpisów internetowych, rozwinięciem wskazanego w sieci tematu, dłuższą formą własnej opinii w alternatywie do szybkich i mało refleksyjnych komentarzy, ale czy warto pisać? Trudno powiedzieć, czy ktokolwiek kiedykolwiek przeczyta to, co napiszemy. Może piszemy do szuflady, być może przygotowujemy tekst do publikacji, może się spodoba, może nie, a może nikt poza nami i ewentualnie recenzentami nie przeczyta naszych słów. Ale pisać warto. Zawsze, Bo nie wiemy co akurat jest w obrębie zainteresowań i czy nasze słowa nie poruszą tłumów. Być może nie teraz, może za rok, a może dopiero po naszej śmierci, ale nasze słowa kiedyś zostaną odczytane i posłużą pokoleniom/społeczeństwom/jednostkom. Mogą również leżakować na dnie szuflady, porastać kurzem i wzbudzać w nas, piszących niejednoznaczne emocje, a także stanowić trening słowny w sztuce pisania. Bo pisarstwo[19] samo w sobie jest sztuką i umiejętnością, która nie od dzisiaj jest niedoceniana. Najważniejsze, to posiadać pewną świadomość wiedzy, którą chcemy przekazać, którą chcemy się podzielić. Pisanie uwidacznia problemy społeczne, porównuje, daje szansę przemyślenia kwestii z różnych perspektyw, rozwija nie tylko osobę piszącą, ale także odbiorcę, uzupełnia jego wiedzę lub ją potwierdza albo i neguje.

Pisanie ma charakter normatywny, ale i nowatorski. Pisanie zatrzymuje czas. Pisanie kreuje rzeczywistość. Pisanie jest potrzebne nam, piszącym i tym czytającym. Jednak współcześnie problemem jest fakt, że wszyscy chcą pisać, bo fizycznie umieją posługiwać się pismem i często uważają, że mają wiele do przekazania. Chcą, aby ich myśl przetrwała na kartkach książek. Dobre pisanie to nie tylko umiejętność posługiwania się pismem, to przede wszystkim stan naszej wiedzy, przekonania i często niemożność dojścia do prawdy w rozumieniu poznania. Wówczas fatygujemy czytelnika swoimi opiniami i sądami. Podobnie jest z czytaniem. Nie jest sztuką przeczytać książkę i stać się nijako kopistą jej myśli. Książki uczą myślenia i ich przekaz często wymaga od nas własnych przemyśleń, analiz, wniosków. Za Srokowskim: „Nie jesteśmy współcześni. Składamy się z ogromnej ilości faktów, iluzji, złudzeń, marzeń, przeszłości, pamięci, historii. W człowieku jest wszystko, tylko trzeba umieć odkrywać warstwę po warstwie.”[20]

Pamiętać także należy, że literatura sama w sobie nie posiada wartości, nadajmy jej te wartości, które są zależne od naszych norm społecznych, sytuacji politycznej, nastrojów, tego, co kształtuje nas na skonkretyzowane społeczeństwo. Stąd między innymi klasyfikacje takie jak literatura piękna, ku pokrzepieniu serc, faktu i inne.

Samoświadomość, dystans oraz pewnego rodzaju pokora w stosunku do naszej – zawsze! – ograniczonej wiedzy to w moim przekonaniu droga do prawdy, którą każdy z nas musi przebyć. Jednak w którym miejscu czy w jakim momencie się zatrzymamy, to już zależy tylko od nas samych. A zostanie po nas to, co w trakcie naszej drogi wypracujemy i zapiszemy. Ku pamięci.


[1] https://www.ynharari.com/, dostęp: 11.05.2020.

[2] Król F., Sztuka czytania, Wydawnictwo Szkolne i Pedagogiczne, Warszawa 1982, s.12.

[3] Dz. Cyt., s.12.

[4] Co wcale nie jest takie oczywiste, ponieważ biegłość nie jest równoznaczna z umiejętnością czytania. Najnowsze badania orientalistyczne wskazują, że około 60% Japończyków nie zna i nie potrafi czytać bardziej zaawansowanych treści. Skupieni na podstawowych znakach, pozwalających im na funkcjonowanie w społeczeństwie, a także pewien rodzaj ubezwłasnowolnienia przez państwo (rozumiem przez to zbyt daleko idącą pomoc, wyręczającą w myśleniu i analizowaniu, które w społeczeństwie japońskim nie jest dobrze widziane –  życie wg ściśle określonych zasad i instrukcji ), powodują, że Japończycy nie mają potrzeby uczenia się więcej, niż wynika to z ich potrzeb czysto bytowych.

[5] Wpis na FB z 5.09.2016, dostęp: 1.07.2020.

[6] Kilka miesięcy temu wybuchła dość kontrowersyjna sprawa z autorką „Podróż Cilki” Heather Morris, która to wykorzystała postać autentyczną, jej losy, a dodatkowo posłużyła się fikcją literacką. Wszystko to zrobiła pomimo sprzeciwu rodziny, która stanowczo zaprotestowała i poprosiła o niefałszowanie losów jej rodziny. Z kolei inne polska autorka Magdalena Knedler opisała w sposób fabularyzowany losy Stanisławy Leszczyńskiej tzw. położnej z Auschwitz przy ścisłej współpracy z pracownikami Muzeum oraz rodziną bohaterki.

[7] Szewcja czyta. Polska czyta, s.24

[8] Ibidem, s.187.

[9] Duhigg, Siła nawyku, PWN, Warszawa 2014, s.42-46.

[10] Ibidem, s.225.

[11] Ibidem, s.25.

[12] Ziółkowski M., Przemiany interesów i wartości społeczeństwa polskiego, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań 2000, s.131.

[13] Chodzi o sytuację jak w przypadku R.Mroza, który rocznie publikuje ok.6-8 tytułów, opierając się na modelowym wzorze w pisaniu historii.

[14] Ibidem, s.23.

[15] Marquard O., O nieodzowności nauk humanistycznych, w: Apologia przypadkowości, Oficyna Naukowa, Warszawa 1994, s. 187.

[16] W badaniach czytelniczych chodzi o tekst dłuższy niż 3 strony formatu a4 o tzw. złożonej treści.

[17] Należy pamiętać, że czytanie jest czynnością jednostkową, samodzielną, zatem z jednej strony separując się teoretycznie posiadamy warunki idealne do czytania, z drugiej strony mimo separacji dążymy do przynależności do jakieś grupy: fitnessu, czytelniczej, harcerskiej, pływackiej itp.,  w której wspólne zainteresowanie jest czynnikiem łączącym i dającym poczucie akceptacji, wspólnoty.

[18] Ibidem, s.183.

[19] Nie tylko komercyjne, fabularne, ale każdego rodzaju.

[20] Chuligan Literacki, 2016, dostęp: 14.05.2020.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko