Żychlin
siostrze
w coraz cięższych snach
coraz częściej
wracamy do żychlina
jak niegdyś krążymy
po krainie szczęścia
gdzieś między narutowicza a 3 maja
i z powrotem
a między nami
jak wśród drzew w leśnej gęstwinie
kręcą się nasi umarli
i tylko
w tym zagajniku
każda ścieżka
wiedzie w
szeleszcząca nicość
starych papierów
wyblakłych dokumentów
spłowiałych fotografii
a my szukamy
tamtych gestów
tamtej czułości
tamtego miasta
spóźnione pożegnanie z młodością albo życie gospodarcze
to stało się zgoła niespodziewanie
tyle razy tego próbowałem
bez większego przekonania
ot tak dla obowiązku
wszak winniśmy dążyć ad astra
aż wreszcie
gdzieś między
newark a okęciem
trochę przypadkiem
jednak przecisnąłem się
przez igielne ucho
i więcej po tym było
octu strachu
niż szampana triumfu
byłem po drugiej stronie
jeno po to
aby rychło odkryć
że jako na ziemi tako i w niebie
tylko intensywniej
to miraż
poetyckie złudzenie
zwodniczy owoc
pisarskiego temperamentu
księdza wujka
chciałem wrócić
ale w ciasnej i niskiej bramie
w murach jeruzalem
panował ruch jednostronny
a strażnicy byli uzbrojeni po zęby
dość dobrze przyswojony
rachunek prawdopodobieństwa
podrzucał kojące rozwiązanie
i tak to wszystko skończy się
zrzuceniem z murów
***
kiść bzu
zamiast zagubionej nadziei
stary wiatrak
jak kotwicowisko
nieba
prawie mistrzowska
rekonstrukcja
życia
i już kabaret
zapowiedzianej śmierci
niespodziewanie wznawia
działalność
starość
jeszcze raz
uporczywa powtarzalność
zachodzącego
słońca
nad głową
coraz niżej
niespiesznie przepływają obłoki
ognistej gotującej się lawy
trzęsie się z zimna
a jednak panicznie boi się
opuścić balkon
ostatni bastion
wiary w gdzieś zagubiony
ład świata
dzień dziecka
prawie o świcie
telefon od rodziców
z misternymi życzeniami
na dzień dziecka
delikatny powiew
nieśmiertelności
muska synapsy
na dobre zapomniałem
o ponurym tangu
niedawnych urodzin
trwanie
z tego dworca nieomal od półwiecza
nie odjechał już żaden pociąg
lecz trwa
zaciskając tory w ironicznym geście
na pohybel restrukturyzacyjnym
reformom
a ja
na zrujnowanym peronie
w księżycowe noce
w rogatywce z czerwonym denkiem
zawiadowcy stacji
uporczywie łatam
dziury w płaszczu nieba
***
poranek
starość zlizuje krople rosy
z butów nowego (nie)porządku świata
***
to chyba tylko sen
przypływ
odpływ
zaskakująca nieistotność wiatru
zaskakująca nieistotność nas
bohater literacki
tak to ja
felicjan dulski
który w uporczywym marszu
po własnym domu
rozporządzeniem władz
przeistoczonym
w nie wiadomo co
dotarł już
nie tylko na wawel
ale też
na sam kraniec afryki
i na wyspy japońskie
raz na tydzień
wypuszczany na zakupy
do sklepu
naciągam na twarz
szpanerską bandankę
niczym malowniczy kowboj
ze spaghetti westernu
i udaję przed światem
że mnie nie ma
zaczynam podejrzewać
że jestem tylko
żałosną postacią
wykradzioną
ze stronic
wagonowej literatury
dysonans poznawczy
w czas sztormu
nie wybieramy
przystani
pośpiesznie
płyniemy do najbliższej
a co jeśli
to właśnie port
jest
szkwałem
a
za kordonem oknem
spokojnie
rozbestwia się
wiosna
taka co to
wybucha nadzieją
ku zachwytowi
egzaltowanych poetek
i zramolałych starców
let’s just say
it’s been a days of extreme
cognitive dissonance
wiosna
cichy dramat
czysta strzelista geometria
gałązek czarnego bzu
rozerwana przez wybuchy
zielonych pąków
dobrze że chociaż
pąki naszych żywotów
starannie zamieciono
za drzwi i za okna
niespodziewanie
nic nie zakłóca
czystej strzelistej geometrii
miasta
petrichor świąteczny w czas zarazy
lany poniedziałek
pierwsze krople
wiosenne deszczu
na rozgrzanej ziemi
zapach rozkoszy
wdziera się
do mieszkania
i smuży się wśród
pustych krzeseł
i zastawionego stołu
tylko gdzieś we mnie
jakiś uporczywy głos
złośliwie szepcze
a jeśli śmierć
też tak może pachnieć
ze śliwy w ogrodzie
sypią się kwiaty
Takie tam zapiski z kwarantanny
11.
od paru dni
uporczywie śnią mi się
stare rybackie łodzie
nawet nie wiem czy
z camara des lobos
czy z kątów rybackich
wchodzę z nimi w niechętny dialog
naprawdę niechętny
okazuje się
że chociaż dawno temu
wyrzucone
na piaszczysty brzeg
wciąż potrafiły odczytać
z duża precyzją przyszłość
z gwiazd i księżyca
a na dodatek
z upodobaniem wdają się
w głęboki filozoficzny dyskurs
z wiatrem i morzem
a potem budzę się
na mieliźnie
zamkniętego domu
i tylko chcę
ponownie zasnąć
***
ostatni taniec świecy
nieproszony gość
czai się w ciemnościach
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl