Wiersze tygodnia – Andrzej Kosmowski

0
846
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska


Żychlin

                                                             siostrze

w coraz cięższych snach
coraz częściej
wracamy do żychlina

jak niegdyś krążymy
po krainie szczęścia
gdzieś między narutowicza a 3 maja
i z powrotem
a między nami 
jak wśród drzew w leśnej gęstwinie
kręcą się nasi umarli

i tylko
w tym zagajniku
każda ścieżka
wiedzie w
szeleszcząca nicość
starych papierów
wyblakłych dokumentów
spłowiałych fotografii

a my szukamy
tamtych gestów
tamtej czułości

tamtego miasta

spóźnione pożegnanie z młodością albo życie gospodarcze   

to stało się zgoła niespodziewanie
tyle razy tego próbowałem
bez większego przekonania
ot tak dla obowiązku
wszak winniśmy dążyć ad astra

aż wreszcie
gdzieś między
newark a okęciem
trochę przypadkiem
jednak przecisnąłem się
przez igielne ucho

i więcej po tym było
octu strachu
niż szampana triumfu

byłem po drugiej stronie
jeno po to
aby rychło odkryć
że jako na ziemi tako i w niebie
tylko intensywniej

to miraż
poetyckie złudzenie
zwodniczy owoc
pisarskiego temperamentu
księdza wujka

chciałem wrócić
ale w ciasnej i niskiej bramie
w murach jeruzalem
panował ruch jednostronny
a strażnicy byli uzbrojeni po zęby

dość dobrze przyswojony
rachunek prawdopodobieństwa
podrzucał kojące rozwiązanie
i tak to wszystko skończy się
zrzuceniem z murów


***

kiść bzu
zamiast zagubionej nadziei
stary wiatrak
jak kotwicowisko
nieba

prawie mistrzowska
rekonstrukcja
życia

i już kabaret

zapowiedzianej śmierci
niespodziewanie wznawia
działalność


starość

jeszcze raz
uporczywa powtarzalność

zachodzącego
słońca

nad głową
coraz niżej
niespiesznie przepływają obłoki
ognistej gotującej się lawy

trzęsie się z zimna
a jednak panicznie boi się
opuścić balkon
ostatni bastion
wiary w gdzieś zagubiony
ład świata


dzień dziecka

prawie o świcie
telefon od rodziców
z misternymi życzeniami
na dzień dziecka

delikatny powiew
nieśmiertelności
muska synapsy

na dobre zapomniałem
o ponurym tangu
niedawnych urodzin


trwanie

z tego dworca nieomal od półwiecza 
nie odjechał już żaden pociąg
lecz trwa
zaciskając tory w ironicznym geście
na pohybel restrukturyzacyjnym
reformom

a ja
na zrujnowanym peronie
w księżycowe noce
w rogatywce z czerwonym denkiem
zawiadowcy stacji
uporczywie łatam
dziury w płaszczu nieba


***

poranek
starość zlizuje krople rosy
z butów nowego (nie)porządku świata


***

to chyba tylko sen

przypływ
odpływ
zaskakująca nieistotność wiatru
zaskakująca nieistotność nas


bohater literacki

tak to ja
felicjan dulski
który w uporczywym marszu
po własnym domu
rozporządzeniem władz
przeistoczonym
w nie wiadomo co
dotarł już
nie tylko na wawel
ale też
na sam kraniec afryki
i na wyspy japońskie

raz na tydzień
wypuszczany na zakupy
do sklepu
naciągam na twarz 
szpanerską bandankę
niczym malowniczy kowboj
ze spaghetti westernu
i udaję przed światem
że mnie nie ma

zaczynam podejrzewać
że jestem tylko
żałosną postacią
wykradzioną
ze stronic
wagonowej literatury


dysonans poznawczy

w czas sztormu
nie wybieramy
przystani
pośpiesznie
płyniemy do najbliższej

a co jeśli
to właśnie port
jest
szkwałem
a
za kordonem oknem
spokojnie
rozbestwia się
wiosna
taka co to
wybucha nadzieją
ku zachwytowi
egzaltowanych poetek
i zramolałych starców

let’s just say
it’s been a days of extreme
cognitive dissonance


wiosna

cichy dramat
czysta strzelista geometria
gałązek czarnego bzu
rozerwana przez wybuchy
zielonych pąków

dobrze że chociaż
pąki naszych żywotów
starannie zamieciono
za drzwi i za okna

niespodziewanie
nic nie zakłóca
czystej strzelistej geometrii
miasta


petrichor świąteczny w czas zarazy

lany poniedziałek

pierwsze krople
wiosenne deszczu
na rozgrzanej ziemi

zapach rozkoszy
wdziera się
do mieszkania
i smuży się wśród
pustych krzeseł
i zastawionego stołu

tylko gdzieś we mnie
jakiś uporczywy głos
złośliwie szepcze
a jeśli śmierć
też tak może pachnieć

ze śliwy w ogrodzie
sypią się kwiaty


Takie tam zapiski z kwarantanny

11.
od paru dni
uporczywie śnią mi się
stare rybackie łodzie
nawet nie wiem czy
z camara des lobos
czy z kątów rybackich

wchodzę z nimi w niechętny dialog
naprawdę niechętny

okazuje się
że chociaż dawno temu
wyrzucone
na piaszczysty brzeg
wciąż potrafiły odczytać
z duża precyzją przyszłość
z gwiazd i księżyca
a na dodatek
z upodobaniem wdają się
w głęboki filozoficzny dyskurs
z wiatrem i morzem

a potem budzę się
na mieliźnie
zamkniętego domu
i tylko chcę
ponownie zasnąć


***

ostatni taniec świecy
nieproszony gość
czai się w ciemnościach


Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko