Podróże z Kapuścińskim po „Arkadiach we krwi”
Najmocniejsze wrażenie z tej ponownej po latach lektury „Podróży z Herodotem”, to wrażenie znakomitej klasy pisarstwa Ryszarda Kapuścińskiego. Kryształowy styl, jasność wywodu i przekazu, maksimum treści przy ascetycznej niemal oszczędności środków, ciekawa osnowa ideowa – wszystko to stwarza rzadką przyjemność lektury. Lektura tekstu pełnego mądrości, a nie męcząca, czyż to nie ideał lektury? I do tego zawiązanie akcji przywodzące na myśl skojarzenie z konstrukcją powieści przygodowej, jakby nieco rodem z Juliusza Verne: młody dziennikarz z niewielkim krajowym doświadczeniem reporterskim, działający w siermiężnych okolicznościach, nagle, niczym „deus ex machina” otrzymuje niespodziewany dar od losu i ląduje (via Rzym) jako reporter w dalekich, egzotycznych Indiach. Już w tej pierwszej podróży towarzyszy mu egzemplarz „Dziejów” Herodota, nie dlatego jednak, że młody reporter był wtedy erudytą nie rozstającym się z tej rangi klasyką. Przeciwnie, przyznaje się już na wstępie do swojej elementarnej (w sensie najzupełniej dosłownym) niewiedzy, do swojego „wiem, że nic nie wiem”. Dla młodego dziennikarza egzemplarz „Dziejów” spełnił wtedy rolę swoistego elementarza, a jego lektura była inicjacyjna, tak jak inicjacyjna była jego pierwsza i kilka kolejnych podróży. Kapuściński opowiada nam o Indiach, później o Chinach przewodniczącego Mao, Egipcie Nasera, Czarnej Afryce (m.in. Kongo – kraina conradowskiego „Jądra ciemności”, czy Sudan), po latach także o Iranie ogarniętym rewolucją islamską. O niektórych z nich mówi jako o „Arkadiach spływających krwią”. Niezmiennym rysem opowieści Kapuścińskiego jest nieco stoicka konstatacja różnorodności kultur narodów i plemion świata, ich radykalnej odmienności, przy jednoczesnym ich wzajemnym, czasem jawnym, a czasem utajonym przenikaniu, przy – także – ich wewnętrznych dwoistościach, sprzecznościach. Pomiędzy tymi podróżami czyta i cytuje obfite passusy z Herodota, o wojnach greckich i nie tylko, o świecie śródziemnomorskim, o Persji. Te passusy z zamierzchłej przeszłości są zarówno kontrapunktem, jak i świadectwem, pokazującym, że choć „przemija postać świata”, to natura ludzka pozostaje właściwie niezmienna i zmiany technologiczne zasadniczo jej nie modyfikują. Niezmienna też była pokora wobec świata, która charakteryzowała Kapuścińskiego. Nawet jako 24-letni (rok 1956) reporter nie miał w sobie ani krzty młodzieńczej, czy jakiejkolwiek innej, pychy czy choćby tylko pozorowanej zarozumiałości. Już wtedy, w inicjacyjnej podróży do Indii, gdy zaobserwował chłopca śpiewającego z ojcem upaniszady, filozoficzne pieśni sprzed trzech tysięcy lat, skonstatował: „Kiedy to sobie uświadomiłem i pomyślałem o małym chłopcu witającym jutrzenkę strofami upaniszad, zwątpiłem, czy uda mi się pojąć kraj, w którym dzieci rozpoczynają dzień od śpiewania wersetów filozofii”. Ta postawa filozoficznego, otwartego wątpienia towarzyszyła Ryszardowi Kapuścińskiemu przez całe życie. Wyborna lektura.
Ryszard Kapuściński – „Podróże z Herodotem”, Czytelnik, Warszawa 2020, str. 280, ISBN 978-83-07-03468-3
Spróbujcie śniciny
„Moja nowa książka… Takie miejsce musi gdzieś być, można je znaleźć albo stworzyć, używając dużo śniciny i trochę pisma też, nie mogę o tym za wiele mówić, bo wyśliźnie się tajemnica, która zawsze jest odkrywana dopiero na końcu. Zapraszam do czytania o nowych ludziach snu, nowych śniących zwierzętach i przybyszach z gwiazdozbioru. Książka wydana bardzo pięknie, dziękuję za wszystko Osobom z Państwowego Instytutu Wydawniczego, które przyczyniły się do jej materializacji”- napisała na fejsbuku Marta Zelwan, autorka „Miejsca na rzeczywistość”.
Nie dziwię się autorce w jej podziwie dla plastycznej urody okładki – wygląda ona tak, jakby ta książka opowiadała o wszechświecie, o gwiazdozbiorze, o planetach. Marta Zelwan to pisarka znana wcześniej pod nazwiskiem Krystyny Sakowicz, uważanej za ważną przedstawicielkę prozy „onirycznej” czyli „sennej”. Nie podejmuję się analizować „Miejsca na rzeczywistość” używając standardowych instrumentów oceny. Nie próbuję nawet objaśniać, co moim zdaniem „autorka miała na myśli”. W tę narrację ( słowo „narracja” jest tu wyjątkowo na miejscu, bo to ani powieść, ani opowieść, ale właśnie „narracja”, czyli werbalna relacja z „jakiejś” rzeczywistości, obiektywnej czy subiektywnej, to ma drugorzędne znaczenie) trzeba się indywidualnie wczytać, potraktować lekturę jako radykalnie zindywidualizowany akt świadomości, bo przecież „śnienie” też jest formą świadomości. Ale jeśli nawet lektura nie ułatwi nam wniknięcia w głębie cudzej jaźni i wyobraźni, jeśli trudno nam wyemancypować się z ugruntowanych w nas nawyków myślenia zdroworozsądkowego, racjonalistycznego, to warto się w nią wczytać. Warto – dla lawiny wrażeń, zaskoczeń, oczarowań, pasji i inspiracji, które może nam przynieść, pod warunkiem, że nie usposobimy się do tej lektury obronnie, sceptycznie, niechętnie, jak do literackiego, wydumanego „dziwadła”. Jeśli przyjmiemy taką perspektywę, jej czytanie będzie stratą czasu. Jeśli jednak wzniesiemy ponad nasze skostniałe nawyki, ponad dyktat trywialności, która w każdym z nas siedzi mocno osadzona, jeśli na czas lektury, w końcu nie bardzo długi, odłożymy je na bok, to może nas czekać sporo fascynujących wrażeń i inspiracji. W końcu w akcie czytania głównie o to chodzi. Bo jaką wartość ma czytanie, które tylko potwierdza uleżałe w nas nawyki, schematy i poglądy? Szczerze rekomenduję zdecydowanie się na przygodę z śnieniem Marty Zelwan i ze zbliżeniem się do jej miejsca na rzeczywistość.
Marta Zelwan – „Miejsce na rzeczywistość”, Iskry, Warszawa 2020, str. 143, ISBN 978-83-8196-075-5
Portret
Człowiek będący głównym bohaterem tej książki uważany jest przez kilka milionów ludzi w Polsce za niesamodzielną miernotę, marionetkę, mdłego, nieciekawego, harcerzyka-dewota, człowieka ograniczonego, sformatowanego zarówno intelektualnie, mentalnie, charakterologicznie, jak i emocjonalnie, co wyraża się m.in. w jego jaskrawym infantylizmie. Mowa o Andrzeju Dudzie, o którym pasjonującą książkę napisali dwaj znakomici dziennikarze i publicyści, Tomasz Piątek i Marcin Celiński. Wspomniane wyżej cechy bohatera tej książki wywodzą się z dwóch zasadniczych źródeł. Pierwszym jest po katolicku duszne i konserwatywne środowisko rodzinne, w którym się wychował. Drugim – polityczny mentor-preceptor, który wydobył go z głębokiego cienia i utorował drogę do najwyższego urzędu w państwie, czyniąc z niego jednocześnie polityczną, posłuszną marionetkę. Do tego stopnia posłuszną, że mimo dramatycznych okoliczności zewnętrznych forsownie zmierza do wyborów, które mają jego kreaturze (słowo „kreatura” pochodzi od łacińskiego – „creatura”, stworzenie) przedłużyć sprawowanie urzędu na kolejne pięć lat. Po upływie pięciu lat od majowych wyborów 2015 roku, które wyniosły Dudę na urząd prezydenta RP role mają się teraz, do pewnego stopnia, odwrócić. To Duda ma być pancerzem (przynajmniej przez pewien czas) dla prezesa PiS, „Szeregowego Posła” de facto rządzącego Polską, w sytuacji, gdyby ten utracił władzę, a następnie, wraz z częścią otaczającej go kamaryli, stanął wobec perspektywy poniesienia surowej odpowiedzialności politycznej i karnej za popełnione przestępstwa. Już jednak tylko rzut oka na tekst pomieszczony na ostatniej stronie okładki sprawia, że z postacią tego niesamodzielnego i submisyjnego psychologicznie (ponadprzeciętnie ulegającego zewnętrznym wpływom) człowieka wiążą się jednak fakty intrygujące, a przy tym niepokojące (biorąc pod uwagę rangę urzędu).
„Oskarżano go o niesamodzielność, nieodpowiedzialność, nieprzemyślane działania. Wielokrotnie zarzucano mu niezdolność do pełnienia jakiejkolwiek władzy, nie tylko tej najwyższej. Nikt jednak dotąd nie prześwietlił Andrzeja Dudy, jego przeszłości, związków i powiązań. Ta książka jest pierwsza. Jeśli sądzisz, że wiesz wszystko o człowieku, który objął najbardziej szacowny urząd Rzeczypospolitej Polskiej, to się mylisz. W tej książce przeczytasz: jak nasz bohater rozpoczął wielką i niespodziewaną karierę, co go łączyło ze zwolennikami prawa do aborcji, jak stawiał pierwsze kroki w branży deweloperskiej i dlaczego lokatorom zabrakło wody, kto go wprowadził do spółek skarbu państwa, dzięki komu znalazł się w Prawie i Sprawiedliwości, kto wymyślił, że Andrzej Duda mógłby kandydować na prezydenta, kim są współpracownicy Dudy i jakim wpływom ulegają, kto z jego otoczenia ma powiązania z obcym, ekspansywnym mocarstwem, na jakie pytania jego kancelaria woli nie odpowiadać, kim jest Filip Szary, kim jest Jolka Rosiek i co ją łączy z tzw. „Ruchadłem Leśnym”.
Ten intrygująco brzmiący katalog tematów jest wewnętrznie zróżnicowany. Niektóre z nich, jak dawne związki Dudy ze środowiskiem Unii Wolności i wiążące się z tym niejakie meandry światopoglądowe (w pewnym zakresie sprzeczne z formułami w jakich został wychowany) mieszczą się w zrozumiałych i dopuszczalnych granicach w jakich porusza się bardzo wielu ludzi, w tym także polityków. Ta książka dotyka jednak pakietu i takich kwestii, w którym mamy do czynienia z sytuacjami, których uczestnicy ocierają się a może nawet wchodzą w kolizję z prawem. Przy czym część z nich (jak sprawa związana z branżą deweloperską czy członkostwo w spółkach skarbu państwa) przynależy do relatywnie niskiej skali politycznej wagi, inne jak sprawa domniemanych relacji osobistych z Jolantą Rosiek w kontekście znanej sprawy „ruchadła leśnego” przynależy do sfery prywatnej, ale część, jak n.p. powiązania osoby z jego najbliższego (prezydenckiego) otoczenia z obcym, ekspansywnym mocarstwem, uwikłań i wpływów jakim ulegają niektórzy współpracownicy Dudy czy bardzo niepokojących kontekstów jego związków z Filipem Szarym, sięga wysoko politycznie usytuowanych i wrażliwych kręgów interesów państwa.
Kto wie, może przyjdzie czas, gdy powyższe zagadki zostaną ujawnione, co więcej, one powinny, z uwagi na interes publiczny, zostać wyjaśnione już teraz, ale prawdę powiedziawszy trudno na to liczyć, biorąc pod uwagę, że poprzednie książki sygnalizujące mroczne tajemnice wokół Antoniego Macierewicza i Mateusza Morawieckiego nie spotkały się z reakcją ze strony bohaterów poprzednich książek Tomasza Piątka. Macierewicz co prawda straszył Piątka prokuraturą wojskową, ale na groźbach poprzestał. Żaden też z obu bohaterów nie skierował do sądu sprawy o naruszenie swoich dóbr. Może to oznaczać, że nie czują się oni na siłach, aby obalić przed sądem postawione im de facto zarzuty i rozwiać sformułowane wątpliwości i pytania. Ten brak reakcji jest skądinąd, niestety, sygnałem, że polska demokracja i praworządność stoją pod znakiem zapytania. W demokratycznych i praworządnych państwach, wysokiej rangi dygnitarze, którym otwarcie, w formie książek, stawia się tej rangi zarzuty albo usilnie dążą do oczyszczenia się przed sądem, albo podają się do dymisji. Tylko w dyktaturach czy państwach rządzonych autorytarnie albo mordują dziennikarzy albo pogardliwie, motywowani poczuciem bezkarności, milczą. Do tego pierwszego w Polsce nie doszliśmy (i miejmy nadzieję, że nie dojdziemy), ale milczenie trwa w najlepsze. Jak będzie tym razem? Czas pokaże. Gorąco polecam tę pasjonującą, momentami wywołującą ciarki na skórze lekturę.
Tomasz Piątek, Marcin Celiński – „Duda i jego tajemnice”, wyd. Arbitror, Warszawa 2020, str. 234, ISBN 978-83-66095-23-6
O „Kocie” opowieść migawkowa
Konstanty Jeleński (1922-1987), obdarzony przydomkiem „Kot” był jedną z najbardziej emblematycznych postaci polskiej emigracji politycznej w Europie Zachodniej. Bez, co najmniej, wzmianki o nim nie obyła się żadna publikacja czy artykuł poświęcony emigracji we Francji, w szczególności kręgom związanym z ośrodkiem „Kultury” w Maisons Laffitte pod Paryżem. „Kot” choć pozostawił pewną spuścizną piśmienniczą w zakresie krytyki artystycznej, ale „piórem” zasadniczo nie był, podobnie zresztą jak redaktor „Kultury” Jerzy Giedroyć. „Kot” był błyskotliwym intelektualistą o wielkiej erudycji, poliglotą, wychowanym we francuszczyźnie od dzieciństwa w ziemiańskim dworze, człowiekiem wyrafinowanej kultury, a jednocześnie duchowym demokratą, potomkiem demokratycznych i postępowych idei mickiewiczowskiego „Składu zasad” i „Trybuny Ludów”. Łączył też w sobie rysy finezyjnego intelektualisty z rysami wojskowymi i walczył na froncie zachodnim II wojny światowej jako żołnierz-członek załogi czołgu. Autorka opowieści biograficznej opisała „Kota” przede wszystkim jako „homo faber”, człowieka czynnego, działacza emigracyjnego, jednak oddziaływującego bardziej jako intelektualny inspirator niż bezpośredni organizator. Szczególną zasługą „Kota” było wsparcie, jakiego udzielił Witoldowi Gombrowiczowi. Zafascynowany jego pisarstwem „wypromował” je skutecznie zarówno w kręgach polskich, jak i w intelektualnych kręgach zachodnich, wśród których cieszył się wielkim uznaniem. Podobną rolę odegrał w stosunku do Czesława Miłosza. Anna Arno pokazała też duchowy kosmopolityzm, acz połączony z miękkim patriotyzmem polskim. Opisała go w całym twórczym chaosie jego życia, także prywatnego, z uwzględnieniem jego biseksualnego erotyzmu i jego związku z ekscentryczną malarką Leonor Fini. Z uwagi na ogrom faktów, personaliów i dat lektura opowieści Anny Arno nie jest najłatwiejsza, dobrze jest ją czytać mając background w postaci poznanych lektur z tego zakresu tematycznego, ale na pewno jest to lektura godna uwagi. Bardzo ciekawie spuentował lekturę opowieści Adam Zagajewski: „Biografia Anny Arno świetnie uchwyciła tę proteuszową postać w stu migawkach, że stu punktów widzenia”.
Anna Arno – „Kot. Opowieść o Konstantym A. Jeleńskim”, Iskry, Warszawa 2020, str. 413, ISBN 978-83-244-1068-2