Jan Tulik – Wulkany w trawach, nad Wisłokiem, w duszach

0
804
Jan Tulik

„Wspólnotę wulkanów”*) Jerzego J. Fąfary inicjuje osobliwa introdukcja – dwa wierze dedykowane Ojcu i Matce, obojgu „żyjącym” już po tamtej stronie wszechświatów. Wspomnienie rodziciela zawiera wstępną myśl:

Ojciec już nie mówił.

Mówiły jego oczy:

– Jestem korą drzewa,

nie opukuj mnie synu

Metafora, ale i alegoria relacji ojciec – syn, może wyrażać czułoś a i szorstką miłość synowską, wszak ta niedelikatna kora ma zgrubienia, zresztą precyzyjnie drapowane, jak powieka pająka.

I jest Matka („Czarne okna”); była! – Matka. Zza światów niby wspominająca:

Okna mojego domu czarne od cieni żagli

Wpływających do portu pod wieczór.

Matka nosi w sobie – w łonie swego jestestwa – atrybut Hestii – strażniczki domowego ogniska. Narrator pewnie za nią powiada: Okna mojego domu czarne powieki / matki odchodzącej w galopie żagli. Lecz to prolog, owa funeralność. Dalej Fąfara przebiega niczym kronikarz poprzez uliczki swoich wspomnień – kładzie nam na planszy, wcale nie do gry przeznaczonej, znaki pamięci, strzępy ewokowanych elementów biografii. „Galicyjskie dworcowe ławeczki” to wiersz o czasie utraconym, jakby z Prousta; może o czasie wymarzonym, wyśnionym – a niespełnionym, pewnie:

Siedzieliśmy obydwoje na ławeczce

przytulonej  do niedużego dworca

w Wysokiej Strzyżowskiej

To wspomnienie? Młodzieńcza kreacja wzruszeń? Cokolwiek z tych przypuszczeń przyjmiemy, będzie ważne, choć nie musi być byłą rzeczywistością. Wszak „Człowiek maleje gdy zapada się w przeszłość. Przeto przeszłe już Jest, nieodwracalnie i nie możliwe jest jej kwestionowanie. Nawet przez samego narratora, porte parole autora nawet.

Interesujące przesłanie wnosi kolejny wiersz „Wspólnoty wulkanów”, bowiem stanowi chyba kontynuację dokonać narracyjnych Fąfary w obszarze jego licznych słuchowisk i powieści. Bo oto „Synowie wieloryba” zaczynają się zdaniem jak z opowieści „dawnej treści”, są zapowiedzią baśni, legendy:

To działo się w naszym miasteczku zawsze na Jana.

Dzień robił się długi, a noc co o dzień za krótka.

I wtedy w Wisłoku pojawiał się wieloryb.

To początek opowieści, lecz wcale nie baśniowej. To reminiscencje z dzieciństwa, raczej szczenięcej młodości. Bohater wiersza wspomina: Nigdy nie zdążyliśmy dogonić kobiet z naszej ulicy // Widzieliśmy tylko białe stopy, / srebrne pięty siostry księżyca / łuki paznokci w grzbietach karpi. I w tym samym wierszu wspomnienie zdąża jakby w dorosłość, panny nadal upostaciowione w akwatyczne istoty, zostały opisane: one tran jak sok z malin / rozmazywały między piersiami. I – Wracały do domów brzemienne.

Zmysłowość w tej liryce przenika subtelnie tkanki wersów. Ów sensualizm ma szerszy, może panteistyczny plan. Jawi się to między innymi w opisach, lub odniesieniach do zjawisk przyrody, przy czym to zazwyczaj wspomnienia: przed laty kiedy nie słów nam trzeba było, / a wiatru co rosą zbiera się pod skrzydłami ważki. I czytamy tę frazę niemal jako pewnik, bo jak go zakwestionować, skoro: Nic tak nie sprawia przyjemności / jak miłować zdobyte ? Podobnie jak w wierszu „Dotyk”: Dotykam językiem / twoich warg / Słusznie je nazywają mniejszymi

W tomie tym – jakby nieodzownie – pojawiła się „domowość”. Wiersz „Domowe zwierzęta” to skrócona biografia pupilów związanych z jej opiekunami. Jest Ikwa z prześcieradłami ciężkich powiek, bo to suka basetka, jej postać została skojarzona z meandrami Styru – rzeki z krainy Słowackiego. Pojawia się kotka Zuzia, której zawsze się gdzieś spieszyło, a miała za długi ogon jak na kota; czy dlatego, że Zuzia opuściła Zręcińską w Polance pod Krosnem? No i kocur Żelek, jak z Velazqueza, urzędujący zazwyczaj pod kanapą. Gdy i on odszedł / oczy Sylwii przestały być dziewczęce prawdziwe a gorzkie bywają pożegnania z ukochanymi istotami, ich opiekunowie „dojrzewają”, jakby ulatywała ich młodość.

Powróćmy do istoty liryki Fąfary, do egzystencjalnych i filozoficznych ich przesłań. Temporalność ma tu olbrzymie znaczenie, co dały wyraz ewokowane z dawności obrazy. Miniatura „Żal” ma tu swój udział:

Zawsze jest mi żal stłuczonej filiżanki

Może dlatego

że tak często dotykały jej usta kogoś

kogo kochałem.

Może nasuwać się skojarzenia do „filiżanki” z uroczej porcelany z wiersza Miłosza, ale to także jakieś wspomnienie, obraz czasu przeszłego, który został pogruchotany w obrazie porcelanowej, kruchej konchy.

Wiele ważnych myśli – lecz również zakotwiczonych w przemijaniu – wnosi tytułowy wiersz „Wspólnota wulkanów”. Bo oto:

Najwspanialsze wulkany powstały

nad Wisłokiem – rzeką wędrującą przez miasto.

Bo tam, nad główną aortą Rzeszowa chłopcy, należy przyjąć – rówieśnicy autora – budowali z piasku Fudżi. I niejaki Janek Zemke  pierwszy to wymyślił, włożył do środka gazetę, i podpalił od dołu. Ten akt przypominał akt stworzenia, gdyż dym i ogień wydumanego Fudżi był zaiste twórczy: Bóg był nad nami, a my byliśmy Bogiem, / Wulkan wulkanem, a reszta w nas. Owa wspólnota wulkanów na swe uzasadnienie. Bo oto po bodaj czterdziestu latach podmiot liryczny zauważył w pewnej publikacji, że Roberto Salvadori także to czynił, ten wybitny poeta włoski w swym wierszu wspominał: to wspaniale budować o zachodzie wulkany na piasku. W innym wierszu Fąfary w tym tomie „Twarze barbarzyńców” znów czytamy o budowaniu wulkanów nad brzegami Wisłoka – a to już wspomnienie z „teraz” – ulokowane w słonecznym śródziemno morzu, jako swoista reminiscencja.

O, tak! Istnieje wspólnota wulkanów. Wspólnota wyobraźni dziecięcej, niezależnie od kontynentów, podobnej; dopiero w dorosłości wyobraźnia ta tępieje, staje się przezroczysta, żadna – parafrazując wspaniałą frazę wiersza Staffa. Lecz nie wszyscy zatracamy ową dziecięcą wyobraźnię. Świetnym przykładem jest wiersz „Bar Świat” zawarty w tym zbiorze. Oto Legenda o śmierci Bohumila Hrabala – który pono udawał, że karmi gołębie i wypadł z okna praskiej kliniki. I gdyby nie jeden młody ornitolog / z praskiego Libienia / i oczywiście koto donosiciele czasu, ani autor wierszy, a za jego pośrednictwem i my, dociekalibyśmy prawdy o śmierci wielkiego pisarza. I wciąż będziemy dociekać, bo żaden gołąb nie przeniesie nam na swych lotkach prawdy o tym pewnie pięknym ,a jakże jednocześnie tragicznym wydarzeniu.

Każdy z wierszy w tym zbiorze ma „coś do powiedzenia”. „Przewoźnik deszczu” to „wilgotna” opowieść o – Nitce może? Ale to także metafora przewoźnika dusz Charona przez Styks na drugą stronę życia.

Wiersz „Bo wszyscy byliśmy kolegami” poświęcony Zuzannie Ginczance, to niemal naturalistyczna, a jakże poetycka w wyrazie i dramaturgii, opowieść o tragicznej śmierci lwowskiej poetki, wydanej gestapowcom na żer przez sąsiadkę Ukrainkę.

Są tu znakomite „Resoviana” – aura unosząca się nad wybitnymi postaciami jak – nie waham się użyć tego przymiotu artyście Józefie Szajnie, czy współczesnych, w tym poetce Krystynie Rodowskiej.  

„Wspólnota wulkanów” to pejzaż – wewnętrzny poety Jerzego J. Fąfary, ale równocześnie krajobraz przestrzeni i dusz przez niego zauważonych. To równocześnie dyskretna i mimowolna kronika Rzeszowa i promieniująca od niego poświata innych ważnych miejsc. 

Jan Tulik

*) „Wspólnota wulkanów” Jerzy J. Fąfara, Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu w Rzeszowie, Rzeszów 2020

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko