władysław ślewiński „czesząca się”
w studium kobiety
najważniejsze są
włosy
rude
przecinają płótno
na dwie
nierówne części
górna
iskrzy się od
pożądania
dolna
gaśnie w obnażonych
ramionach
gustaw klimt „salome”
najpierw zobaczyłem piersi
prawa odrzucona w
bok
lewa patrzy
czarnym okiem
sutka
w tetrarchę galilei i
perei
który tuli kochankę
jak gejsza
tancerka
w czarnym świetle
wieczoru
otwiera się
wabi
pragnie
jest muszlą
motylem
owadem
twarz uśpiona w
tańcu
taniec
wart pół królestwa
palestyny
dłonie
niespokojne
chwytają w pajęczą siatkę
głowę
która
będzie ścięta
głowa
warta więcej niż
pół królestwa
palestyny
kiedy umilkła muzyka
kitary
przyszedł czas by spełnić wolę
tańczącej dziewczyny
głowa świętego jana chrzciciela
leży na
misie
odstąpionej tancerce
przez heroda antypasa
* * *
i lepiej gdy bóg
nie daje mi
być jak inni
i lepiej gdy szukam
choć nie znajduję
mówię
choć nie wypowiadam
śpiewam
choć nie zachwycam
i lepiej gdy bóg
nie daje mi
dowodów
bo mogę wierzyć
choć nie widzę ciała
iść
choć nie widzę drogi
z cyklu „apokryfy”
I
jestem kobietą wolną
od pożądania
mój uczynek nie grzeszy
moja mowa nie grzeszy
moja myśl nie grzeszy
jestem kobietą czystą
jak chcą hagiografowie
i badacze pisma
ale kiedy dotyka mnie józef
czuję ciepło w żołądku
nie chcę
nie mogę zaniedbać
czułego
oblubieńca
II
józef
ojciec nie swojego dziecka
podniósł koc
przyłożył ucho do
miękkiego brzucha
poczuł pierwsze kopnięcie chłopca
jak się masz bracie
kiedy zostaniesz cieślą
sami zbudujemy
dom na pustyni
maria
gładziła kościstymi palcami
gęste włosy
kochanka
IV
na motywach obrazu Maxa Ernsta
„Matka Boża karcąca Dzieciątko
w obecności trzech świadków”
miasto w ziemi świętej
na obrazie maxa ernsta
jest zbudowane z drewnianych klocków
oraz tekturowych pudełek
bez dachów
przez okno wycięte niedbale
w papierowej ściance
na ulicę zaglądają
trzy surrealistyczne głowy
matka boża
odziana w czerwoną sukienkę
z głębokim dekoltem
podniosła karzącą rękę
na występek synka
dzieciątko
o złotych kręconych
włosach cherubinka
krzyczy
przez spadającą aureolę
święta skóra na pośladkach rumieni się
jak róża
mamusiu ja przecież tylko zepsułem
swój ostatni wóz strażacki
V
co to za dziwne dziecko
mówi jak dorosły
nie w głowie mu psoty i plucie
prawie święty a nie jakiś tam smarkacz
co to za dziwne dziecko
że smokowie w jaskiniach
łaszą się do jego stóp
jak kotki
że drzewo brzoskwiniowe
kłania się
jak dobry znajomy
że palcem
lekko zrobi dziurkę w ziemi
a woda sama idzie do niego łagodnie
jak głos matki
że na promieniu słonecznym
jak na sznurku
ciągnie wiaderko z kozim mlekiem
co to za dziwne dziecko
ma taką przyzwoitą matkę tkaczkę
ma takiego pracowitego ojca cieślę
co to za dziecko
dziwnie
bożo
narodzone
stary poeta
stary poeta pachnie naftaliną
niezmyte resztki kremu do golenia
odpoczywają za uszami
paznokcie które niegdyś pieściły
dojrzewające kształty
penetrują dziurę w kieszeni
na szyi klucz na czerwonej tasiemce
w oku odbija się główka lampy
siwe włosy nienagannie uczesane
usta spieczone z nalotem świeżo wypitej kawy
twarz spękana jak ziemia
stary poeta jak pożółkła
kartka papieru
z pierwszym wierszem
krusząca się jak liść
pod dotykiem czasu
za oknem świt napełnia mlekiem
czarne niebo
w głowie rodzi się poemat
o pierwszej miłości
drzewie
psie
wrażenia z lektury
w antykwariacie kupiłem
tomik wisławy szymborskiej z 1972 roku
wszelki wypadek
między stronicami ósmą i dziewiątą
między wierszem pomyłka a wrażenia z teatru
znalazłem
szarą metkę
oderwaną
od koszulki wełnianej
produkcji angielskiej
St. Michael
na dziecko w wieku 10 lat
między stronicami 38 i 39
wewnątrz wiersza Klasyk
znalazłem fragment czarno-białej fotografii
kobieta w wieku 40-45 lat
w białej sukience
wkłada na głowę słomkowy kapelusz
siedzi na kocu rozłożonym na piasku
obok ubrania klapki
w głębi grupka osób
rozmawia
czuję się jak kolumb czyjejś intymności
odkryłem strzępy ludzkiego życia
świadectwo lektury
koszulka być może
pobrudzona wiśniowymi lodami
wakacyjne wspomnienie z łeby lub mielna
poezja przedmiotu
* * *
przepływa przeze mnie rzeka
urwiste brzegi
porośnięte ostami pokrzywami
dzikim mleczem
zwabione smakiem róży
kaczki
giną
splątane w zielu
duszą się własnym łakomstwem
dno skaliste nierówne groźne
wyłożone terakotą kolczastych kamieni
wody nie zdołały złagodzić
kształtów
słońce nie potrafi prześwietlić
mętnej powierzchni
na której błąkają się ważki
osy i nenufary
przepływa przeze mnie rzeka
bez źródła
bez morza
* * *
mój sen o rzece
wysycha
miasto
wypala mi w oczach
spojrzenie
czerń
nie mam innych skojarzeń
chciałem z podartych kawałków
chmur
zszyć swoje prowizoryczne
niebo
z terminem przydatności
choć na kilka dni
mój sen o rzece
wysycha
a jednak obracam się
na drugą stronę
rzeki
* * *
„piszę wiersze
krótsze niż oddech
piszę wiersze
głębsze niż morze
piszę wiersze
na kolanie”
szukałem tego wiersza kilka lat
napisany jeszcze na maszynie erica
gdzieś na przełomie 1992 i 1993
zawieruszył się w czasie
przeprowadzki
może upadł pod szafę
zakurzony nabiera liryzmu
gęstnieje
hartuje przestrzeń
szukałem tego wiersza w pamięci
spokojnie rozsuwałem firanki
i zaglądałem w oczy nienapotkanych
nie myślałem o nim parząc kawę
czytając wspomnienie lechonia o tuwimie
wydałem kilka osieroconych tomików
w zeszły czwartek udało mi się w końcu
zrekonstruować kilka słów
dwa pierwsze dystychy chyba przywołałem w całości
ale zakończenie takie beztroskie
więc może naprawdę brzmiało
„piszę wiersze
cichsze niż fale rozbijające się o czarny brzeg”
* * *
nie lubię mówić
wolę pisać
odrysowuję
świat zatrzymany w próchniejącym
jak drewniany krzyż
albumie
kreślę za pomocą
znaków wyjętych z
prymitywnego pisma kręgowców
„człowiek”
widzę zgarbioną sylwetkę starca
czuję wyczyszczone wiatrem włosy młodych kobiet
słyszę rwany chód dziecka wracającego ze szkoły
„morze”
widzę wygładzone przed burzą zmarszczki fal
czuję niewypatroszone brzuchy łososi
słyszę stygnący dźwięk kutra
nie lubię mówić
wolę pisać
kropką i średnikiem
chcę przechytrzyć śmierć
* * *
mówią o drugim brzegu
ruszaniu wpław z przeciekającymi dłońmi
z nieodprawionym bagażem
nieoclonymi pamiątkami życia
a ja chciałbym zapytać o brzeg pierwszy
czy jest skarpą
czy lekko można zejść z lądu w wodę
powinienem pamiętać ale wciąż czuję
jakbym żył nie otwierając oczu
i od niedawna uczył się czasu
siedząc w przeciągu
w ganku przy ogrodzie
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl