Wiersze tygodnia – Arkadiusz Frania

0
1013
Bogumiła Wrocławska
Bogumiła Wrocławska


władysław ślewiński „czesząca się”

w studium kobiety
najważniejsze są
włosy

rude
przecinają płótno
na dwie
nierówne części

górna
iskrzy się od
pożądania

dolna
gaśnie w obnażonych
ramionach


gustaw klimt „salome”

najpierw zobaczyłem piersi
prawa odrzucona w
bok
lewa patrzy
czarnym okiem
sutka
w tetrarchę galilei i
perei
który tuli kochankę

jak gejsza
tancerka
w czarnym świetle
wieczoru
otwiera się
wabi
pragnie

jest muszlą
motylem
owadem

twarz uśpiona w
tańcu

taniec
wart pół królestwa
palestyny

dłonie
niespokojne
chwytają w pajęczą siatkę
głowę
która
będzie ścięta

głowa
warta więcej niż
pół królestwa
palestyny

kiedy umilkła muzyka
kitary
przyszedł czas by spełnić wolę
tańczącej dziewczyny

głowa świętego jana chrzciciela
leży na
misie
odstąpionej tancerce
przez heroda antypasa


* * *

i lepiej gdy bóg
nie daje mi
być jak inni

i lepiej gdy szukam
choć nie znajduję
mówię
choć nie wypowiadam
śpiewam
choć nie zachwycam

i lepiej gdy bóg
nie daje mi
dowodów

bo mogę wierzyć
choć nie widzę ciała
iść
choć nie widzę drogi


z cyklu „apokryfy”

I

jestem kobietą wolną
od pożądania
mój uczynek nie grzeszy
moja mowa nie grzeszy
moja myśl nie grzeszy

jestem kobietą czystą
jak chcą hagiografowie
i badacze pisma

ale kiedy dotyka mnie józef
czuję ciepło w żołądku

nie chcę
nie mogę zaniedbać
czułego
oblubieńca


II

józef
ojciec nie swojego dziecka
podniósł koc
przyłożył ucho do
miękkiego brzucha

poczuł pierwsze kopnięcie chłopca
jak się masz bracie
kiedy zostaniesz cieślą
sami zbudujemy
dom na pustyni

maria
gładziła kościstymi palcami
gęste włosy
kochanka


IV

na motywach obrazu Maxa Ernsta
„Matka Boża karcąca Dzieciątko
w obecności trzech świadków”


miasto w ziemi świętej
na obrazie maxa ernsta
jest zbudowane z drewnianych klocków
oraz tekturowych pudełek
bez dachów

przez okno wycięte niedbale
w papierowej ściance
na ulicę zaglądają
trzy surrealistyczne głowy

matka boża
odziana w czerwoną sukienkę
z głębokim dekoltem
podniosła karzącą rękę
na występek synka

dzieciątko
o złotych kręconych
włosach cherubinka
krzyczy
przez spadającą aureolę

święta skóra na pośladkach rumieni się
jak róża

mamusiu ja przecież tylko zepsułem
swój ostatni wóz strażacki


V

co to za dziwne dziecko
mówi jak dorosły
nie w głowie mu psoty i plucie
prawie święty a nie jakiś tam smarkacz

co to za dziwne dziecko

że smokowie w jaskiniach
łaszą się do jego stóp
jak kotki

że drzewo brzoskwiniowe
kłania się
jak dobry znajomy

że palcem
lekko zrobi dziurkę w ziemi
a woda sama idzie do niego łagodnie
jak głos matki

że na promieniu słonecznym
jak na sznurku
ciągnie wiaderko z kozim mlekiem

co to za dziwne dziecko
ma taką przyzwoitą matkę tkaczkę
ma takiego pracowitego ojca cieślę

co to za dziecko
dziwnie
bożo
narodzone


stary poeta

stary poeta pachnie naftaliną
niezmyte resztki kremu do golenia
odpoczywają za uszami
paznokcie które niegdyś pieściły
dojrzewające kształty
penetrują dziurę w kieszeni
na szyi klucz na czerwonej tasiemce
w oku odbija się główka lampy
siwe włosy nienagannie uczesane
usta spieczone z nalotem świeżo wypitej kawy

twarz spękana jak ziemia

stary poeta jak pożółkła
kartka papieru
z pierwszym wierszem

krusząca się jak liść
pod dotykiem czasu

za oknem świt napełnia mlekiem
czarne niebo

w głowie rodzi się poemat
o pierwszej miłości
drzewie
psie


wrażenia z lektury

w antykwariacie kupiłem
tomik wisławy szymborskiej z 1972 roku
wszelki wypadek

między stronicami ósmą i dziewiątą
między wierszem pomyłka a wrażenia z teatru
znalazłem
szarą metkę
oderwaną
od koszulki wełnianej
produkcji angielskiej
St. Michael

na dziecko w wieku 10 lat

między stronicami 38 i 39
wewnątrz wiersza Klasyk
znalazłem fragment czarno-białej fotografii

kobieta w wieku 40-45 lat
w białej sukience
wkłada na głowę słomkowy kapelusz
siedzi na kocu rozłożonym na piasku

obok ubrania klapki

w głębi grupka osób
rozmawia

czuję się jak kolumb czyjejś intymności
odkryłem strzępy ludzkiego życia
świadectwo lektury

koszulka być może
pobrudzona wiśniowymi lodami
wakacyjne wspomnienie z łeby lub mielna

poezja przedmiotu


* * *

przepływa przeze mnie rzeka

urwiste brzegi
porośnięte ostami pokrzywami
dzikim mleczem

zwabione smakiem róży
kaczki
giną
splątane w zielu
duszą się własnym łakomstwem

dno skaliste nierówne groźne
wyłożone terakotą kolczastych kamieni
wody nie zdołały złagodzić
kształtów

słońce nie potrafi prześwietlić
mętnej powierzchni
na której błąkają się ważki
osy i nenufary

przepływa przeze mnie rzeka

bez źródła
bez morza


* * *

mój sen o rzece
wysycha

miasto
wypala mi w oczach
spojrzenie

czerń
nie mam innych skojarzeń

chciałem z podartych kawałków
chmur
zszyć swoje prowizoryczne
niebo
z terminem przydatności
choć na kilka dni

mój sen o rzece
wysycha

a jednak obracam się
na drugą stronę
rzeki


* * *

„piszę wiersze
krótsze niż oddech

piszę wiersze
głębsze niż morze

piszę wiersze
na kolanie”

szukałem tego wiersza kilka lat

napisany jeszcze na maszynie erica
gdzieś na przełomie 1992 i 1993
zawieruszył się w czasie
przeprowadzki

może upadł pod szafę
zakurzony nabiera liryzmu
gęstnieje
hartuje przestrzeń

szukałem tego wiersza w pamięci
spokojnie rozsuwałem firanki
i zaglądałem w oczy nienapotkanych
nie myślałem o nim parząc kawę
czytając wspomnienie lechonia o tuwimie

wydałem kilka osieroconych tomików

w zeszły czwartek udało mi się w końcu
zrekonstruować kilka słów
dwa pierwsze dystychy chyba przywołałem w całości
ale zakończenie takie beztroskie
więc może naprawdę brzmiało

„piszę wiersze
cichsze niż fale rozbijające się o czarny brzeg”

* * *

nie lubię mówić
wolę pisać

odrysowuję
świat zatrzymany w próchniejącym
jak drewniany krzyż
albumie

kreślę za pomocą
znaków wyjętych z
prymitywnego pisma kręgowców

„człowiek”

widzę zgarbioną sylwetkę starca
czuję wyczyszczone wiatrem włosy młodych kobiet
słyszę rwany chód dziecka wracającego ze szkoły

„morze”

widzę wygładzone przed burzą zmarszczki fal
czuję niewypatroszone brzuchy łososi
słyszę stygnący dźwięk kutra

nie lubię mówić
wolę pisać

kropką i średnikiem
chcę przechytrzyć śmierć


* * *

mówią o drugim brzegu
ruszaniu wpław z przeciekającymi dłońmi
z nieodprawionym bagażem
nieoclonymi pamiątkami życia

a ja chciałbym zapytać o brzeg pierwszy
czy jest skarpą
czy lekko można zejść z lądu w wodę

powinienem pamiętać ale wciąż czuję
jakbym żył nie otwierając oczu
i od niedawna uczył się czasu

siedząc w przeciągu
w ganku przy ogrodzie


Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko