Małgorzata Cimek-Gutowska – ULICA – opowiadanie

0
638
Franciszek Maśluszczak

            Ma zły dzień. Bolą ją stawy. To przez ten niż. Dlatego jest wściekła. Na wszystko. Na świat. Na ludzi. Nie tak miało być. Nie miała być stara! Ale to ją dopadło jak choroba.

            Starość śmierdzi moczem i wydzielinami. Nie budzi współczucia, jest kłopotliwa. – To matka i ojciec, którymi trzeba się samemu zająć albo gdzieś umieścić, wstydliwie tłumacząc się przed znajomymi: Wiecie, pracuję, a tu trzeba być cały dzień na obrotach. Nie można zostawić ani na sekundę… Oni  kiwają głowami ze zrozumieniem, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy rozumieją. Może potępiają w duchu, że się skazuje matkę czy ojca na poniewierkę. Jak wyrzut brzmią wówczas w uszach słowa rodziców: Pamiętaj, nie oddawaj nas do domu starców. Chcemy umrzeć w domu, a nie wśród obcych…

            Dla niej też nadejdzie ten dzień, dla każdego nadejdzie. Teraz tylko stawy, a potem? Żeby tylko głowy nie zgubić, bo wtedy to już człowiek zupełnie zdany na innych. Wyląduje w jakiejś umieralni, w jakimś domu opieki, który z opieką ma niewiele wspólnego. Będzie siedział niczym mumia w przemoczonych lub, co gorsza, obsranych pampersach. Ale, Bogu dzięki, na razie tylko te stawy… Chyba na zmianę pogody, bo i ciśnienie jej spadło. Ale co tam… Porusza się, rozchodzi, może przejdzie. Tyle razy przechodziło.

            Dobrze, że zęby ma zdrowe, prawdziwe, własne. Dbała o nie, a gdy było trzeba, cierpliwie znosiła ból. Teraz wizyta u dentysty to prawdziwy relaks! Można poprosić o znieczulenie, a potem wyciągnąć się wygodnie na fotelu dentystycznym i myśleć o niebieskich migdałach. Nie to, co kiedyś, gdy maszyna do borowania poruszana ruchem stopy przyciskającej pedał dawała gwarancję pierwszorzędnego bólu i chęci ucieczki z fotela.  Może dlatego jej pokolenie nieczęsto się uśmiecha?

            Kiedyś przed operacją żylaków pielęgniarka poleciła jej, żeby wyjęła zęby. Poprosiła ją: Niech pani spróbuje, ja nie dam rady. Gdy zobaczyła minę pielęgniarki, powiedziała: Proszę się nie fatygować, to moje własne. Niemal wszyscy się zlecieli, bo uznali, że to w jej wieku wprost niebywałe!

            Ale właściwie nie o tym chciała, tylko o wściekłości, ale chyba nic z tego, gdyż oddaliła się od niej zanadto przez te myśli o zębach i już nie pamięta, o co była wściekła i na kogo. Nie szkodzi. Mózg odpocznie i odnajdzie. Nie dziś to jutro. W jej wieku nie ma pośpiechu. Można spać do południa, można w ogóle nie wstawać z łóżka, można się wściekać każdego dnia, można nic nie robić…

            Zastanawia się chwilę… Czy rzeczywiście? Gdy nakręci zegarek, natychmiast słyszy jego  ponaglające, natarczywe tikanie: tik, tak, tik tak, tiktak, pędź, kobieto! Już czas, już czas, już czas! A jej serce w odpowiedzi rzuca zegarkowi: dość, dość, dość. Dokąd pędzisz na tych swoich obolałych nogach?! Zatrzymaj się! Ale jak to zrobić, kiedy nogi ćwiczone przez lata do pośpiechu, same przebierają coraz szybciej. Nie chcą zapamiętać, że już są na emeryturze i niczego nie muszą. Myśli, że ten pośpiech wynika z czego innego… Myśli, że ze strachu… Tak szybko mijają dni, tygodnie… Czasu, jaki jej pozostał, jest coraz mniej i nie zdąży zrobić tego, co zaplanowała. Trzeba powiedzieć, że ona teraz planuje każdy nadchodzący dzień, by nadać mu sens, bo tylko wtedy, gdy realizuje swe drobne postanowienia, czuje, że jej istnienie jest coś warte. Chęć do życia w niej jeszcze nie wygasła. Przycięła ją na swoją miarę, zrezygnowała z tego, co teraz wydaje się jej głupie lub śmieszne…

            Z miłości na przykład zrezygnowała, bo kto by chciał kochać jej pomarszczone ciało ze zgrubiałymi stawami, jeśli i ona sama go nie kocha? Samotność, owszem, dokuczała jej czasami, ale to nie powód, by szukać przygód… Wystarczy wyobrazić sobie przygodę ze starym dziadem. Bo dla niej to już tylko stary dziad. Cha, cha, cha! Od razu ogarnia ją pusty śmiech, bo jedno z drugim nie trzyma się kupy – przygoda i dziad.

            Szkoda, że przyjaciółki daleko, na drugim końcu miasta. Czasem je odwiedza, ale teraz to dla niej cała wyprawa. Nogi bolą tak stać w autobusie, a młodzi nie zawsze ustąpią miejsca. Nie ma z kim pogadać, powspominać… Teraz czasy takie, że ona się gubi. Nie rozumie tego świata, na który przypadła jej starość. Czasami miewa koszmarne sny, jak chociażby ten z ostatniej nocy. Zapamiętała go, bo tak ją wystraszył, że obudziła się spocona, a serce chciało wyskoczyć z piersi.

            Błądziła po obcym mieście, gdzie nic niczego nie przypominało, a jedyna ulica dzieląca miasteczko na pół, nosiła nazwę: „Kłamstwo”. Szła tą ulicą i nigdzie nie mogła trafić, bo ta ulica donikąd nie prowadziła. Pytała przechodniów, żaliła się, że chce wrócić do domu, a oni się z niej śmiali, mówili, że głupia, bo przecież tu jej dom. Gdzie?, pytała, a oni odpowiadali, że na początku lub końcu ulicy, zresztą to nie ich sprawa i nic im do tego. A ich twarze, gdy to mówili, stawały się złe. Może też sami nie wiedzieli, gdzie się podziały ich domy, bo poruszali się jak w jakimś obłąkańczym tańcu i wciąż ich spotykała na początku lub na końcu ulicy. Wówczas dotarło do niej, że nigdy nie odnajdzie szarej kamienicy, w której mieszka, gdyż mijane przez nią domy, gdy się im dobrze przyjrzała, domami nie były… Na szarych fasadach w kształcie kamienic widniały namalowane okna i drzwi. Całość przypominała dekorację teatralną. Tylko ludzie, miotający się po jedynej ulicy tego koszmarnego miasteczka wydawali się żywi. Ich wściekłość i przerażenie były prawdziwe. Ze zgrozą myślała, co się stanie z kotem, kanarkiem, kwiatami, jeśli nie wróci?  Co się stanie z nią samą?

            Na szczęście się obudziła, z radością i ulgą przyjmując fakt, że leży na własnym łóżku wśród znajomych ścian. Kot spał jak zwykle na jej nogach, a kanarek poćwierkiwał w swej klatce. Wszystko stało na swoim miejscu. Bogu dzięki.

            Ulicę „Kłamstwo” poznawała codziennie coraz lepiej. Widziała ją na ekranie telewizora, telefonu komórkowego, słyszała o niej w radiu. Dziś na przykład dostała sms od wróżki Sandry: Dziś mam szczególną wróżbę tylko dla Ciebie. Opisałam w niej szczegółowo Twój najbliższy tydzień. Ktoś Cię kocha, ale nie wie, jak wyznać Ci miłość. Odpisz mi sms treści JUTRO, a wyjawię Ci wszystko.

Wróżka i taka gafa! Starej wysyłać taką wiadomość! Ale, z drugiej strony, to przyjemne uczucie wierzyć, że ktoś kocha. Nawet jeśli to wiadomość od wróżki.

Kłamstwa, kłamstwa…

            Zobaczyła kiedyś w telewizji reklamę. Sympatyczny pan zachwalał proszek do prania, że taki to, a taki, najlepszy ze wszystkich. Uwierzyła. Kupiła. I co? Taki sam jak inne, tylko droższy… A pewnego dnia zapukał do drzwi taki jeden z walizeczką. Przyniósł noże. Kuchenne. Jak pani kupi, drugi komplet dostanie pani za darmo. Chłopak był młody, miał naiwne, błękitne oczy. Kupiła, bo uwierzyła tym jasnym oczom. Potem zobaczyła takie same noże w sklepie. Tańsze. W sumie okazały się do niczego.

            Wszędzie oszustwo. Młodzi są uczeni oszukiwania w szkołach i na uczelniach. I oszukują takich jak ona. Starych. A ten ich język!

            Wczoraj na przykład wracała tramwajem od lekarza. Wokół starość, sami emeryci. Taka godzina. Młodzi w szkołach lub w pracy. Aż tu na przystanku wsiadło dwóch. Młodych. Niby rozmawiali, ale ona słyszała tylko bluźnierstwa wypowiadane bez żenady. W końcu nie wytrzymała i zwróciła im uwagę. – Czy panowie wiedzą, że gdyby tu był mundurowy, dostaliby panowie mandat?

            – A za co? – spytał jeden ze zdziwieniem.

            – Za takie słowa. Panowie nas nimi obrażają.

            Spojrzeli na nią, nie rozumiejąc. Jeden podszedł do staruszki siedzącej pod oknem. – Czy panią obrażamy?

            Choć w jego głosie nie było agresji, stara spuściła głowę.

            – Tak, obrażają nas panowie – odezwał się elegancko ubrany emeryt. Zaskoczeni młodzieńcy popatrzyli. To na nią, która ich głupio zaczepiła, to na niego. Zapadła cisza, po chwili odezwał się jeden z nich. Ten rezolutniejszy:

            – No, bo widzi pani… Pani i ten pan jesteście z dwudziestego wieku, a my jesteśmy młodzieżą z dwudziestego pierwszego wieku. Konflikt pokoleń, znaczy. Bo młodzież dwudziestego pierwszego…

            – Franek, wypad, a ty pierdolisz i pierdolisz. Do zajebania.

            Wysiedli, pozostawiając po sobie zwięzłą definicję młodzieży dwudziestego pierwszego wieku. Powinna być zła, a tu nagle zachciało jej się śmiać z tego wszystkiego. Z min młodzieńców, z ich zaskoczenia, wreszcie z ich języka. Pomyślała nawet o nich z troską. Ale jeszcze z większym współczuciem pomyślała o dziewczynach, ich sympatiach. Zaczęła się nawet zastanawiać, w jaki sposób tacy chłopcy jak oni wyznają dziewczętom miłość. Trudno jej było nawet wyobrazić sobie taką sytuację.

            Wysiadła na swoim przystanku i znajomymi ulicami podążyła do domu. Dobrze, że one i stojące przy nich kamienice nie są takie jak język młodzieńców z tramwaju. Wypiękniały, odkąd przejęły je wspólnoty mieszkaniowe. Cieszą oko nowe tynki w miejsce tych odrapanych, brudnych poznaczonych kulami w czasie wojny.

            Wreszcie znajomy dom, klatka pachnąca świeżą farbą olejną, nowe, brązowe drzwi. Wyjęła klucz z torebki. Wślizgnął się w zamek łatwo i równie łatwo dał się przekręcić. Otworzyła. Weszła w ocalałą enklawę swojego świata wypełnioną starymi sprzętami z zapisaną w nich rodzinną historią. W znajomy zapach nasycony zapachem ziół, perfumami i kurzem.

            W kuchni wstawiła wodę na herbatę, wsypała kotu nieco karmy do miseczki, po czym, czekając aż woda się zagotuje, włączyła telewizor. Nadawali wiadomości. Ze zdziwieniem stwierdziła, że tragiczne wydarzenia, które przed tygodniem całkowicie opanowały media, dziś nie zaprzątają uwagi dziennikarzy. Czy to znaczy, że wojna na Ukrainie się skończyła? Czy mieszkańcy zrujnowanego trzęsieniem ziemi Nepalu odbudowali swe domy?

            Gdy pojęła, że znów pokazują znajomą ulicę ze snu, wyłączyła telewizor, łyknęła tabletkę przeciwbólową, by uwolnić się od bólu stawów, zrobiła sobie herbatę i położyła się na kanapie. Ze stolika stojącego przy fotelu wzięła książkę pod tytułem „Ulice”, wypożyczoną wczoraj z biblioteki. Zerknęła na okładkę, przeczytała biografię autora. Był jej rówieśnikiem i z pewnością powieść jest napisana językiem, który zrozumie. Szkoda, że nie ma wstępu ani żadnej informacji o treści. Zaczęła czytać.

            Wybiegła z pokoju z rozpaloną twarzą.  Kłamie, kłamie! Jak pies! Przecież widziała go z matką! Przytulał ją, a potem, gdy wyszła, zobaczył ją, Katarzynę. Nie sądził chyba, że widziała, bo podszedł do niej i bezceremonialnie wsadził jej dłoń za dekolt. Odepchnęła go, pytając, co z matką. Powiedział, że nic, bo co ma być. A przecież przed chwilą widziała jej uśmiech. Tuliła się do niego jak kocica w rui. Teraz on mówi, że to nic? Kłamstwa, same kłamstwa. To dom kłamstw, otoczony ulicami: Oszustwo, Obłuda i Łgarstwo. Jak się stąd wyrwać, dokąd pójść, uciec przed tym wszystkim!

            Zasnąć… Tylko to… Poszła do łazienki, wiedziała, gdzie matka trzyma proszki nasenne. Otworzyła szafkę. Sięgnęła po kartonowe pudełeczko i wyjęła z niego niewielką, białą pastylkę. Połknęła, popijając wodą bezpośrednio z kranu. Potem wróciła do swego pokoju. Rzuciła się na łóżko tak jak stała. W ubraniu. Wiedziała, że za kilkanaście minut już jej tu nie będzie. Zostawi za sobą dom i znienawidzone ulice. Przynajmniej przez tę jedną noc będzie czuła się wolna. A potem zobaczy.

            Zniechęcona odłożyła książkę, lecz po chwili ponownie po nią sięgnęła. To wszystko nie dzieje się naprawdę.  Ta dziwna historia miłosna z pewnością się wyjaśni na końcu powieści. Koniec, koniec, przedrzeźniał ją wewnętrzny głos. Każdy wie, jaki jest. Owszem, każdy wie, ale w książkach wszystko jest dozwolone, także dobre zakończenia. Cóż, trzeba się cieszyć, że przynajmniej stawy nie bolą. Malutka tabletka oszukała ból. Takie drobne kłamstewko, a od razu żyje się lżej.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko