Wiersze z tomiku pt. „Pożegnanie Barw”
(wchodzącego w skład albumu wspomnieniowego)
„W STRONĘ ŹRÓDEŁ TWÓRCZOŚCI
JERZEGO GROTOWSKIEGO”
podał Zbyszek Ikona – Kresowaty
pożegnanie barw
moje oczy powoli umierają
barwy były pulchne
wonne
odurzające
przebijały sie światłami
uderzeniem
stalowych noży
ostre
palące
kwaśne
barwy przemieniały się w mętne bagniska
uciekały kołysząc się na boki
zamierały w niepewnych dygotaniach
dzisiaj barw
nie uchwycę w palce
są płynne
niepewne
pełzające
przelewają
się jedne w drugie
przykurzone
wycinanki
przyczajone
szare kłębowiska
w których
trzepocze się
mój ptak
barwy odurzające
wzroku
oszałamiające
upojone tysiącem ptaków
malujących
jesienne deszcze
upojone złotem zrodzonym z zieleni
kiedy lato
obgryźli
zjadacze jabłek
upojenie gorzkim oparem rozgrzanego piachu
upojenie krajobrazem
konającym
niby schorzała paleta
którą źle
zoperowano
w szpitalu
żegnam was
koniec miłości
wierzba zżółcona
kora odarta
liście
spękane
popiół i żużel
trawa zdeptana
szczeki zrośnięte
światło brunatne
słone rozdarte
płuca spruchniałe
rzeka bagnista
idą komary
niosą malarię
smażą sie z trzaskiem
suche piołuny
wierzba zżółcona
kora odarta
liście spękane
smak spalenizny
jezuitom
przesłaniacie
piersi
i usta
okiennicą
maską i księgą
a wychodzą
wasze
pająki
wasze serca
szare
pająki
otępione żądzą
i lękiem
powyległe
z białych
gąsienic
gąsienice
toczą
padliną
powyległe
z białych
gąsienic
przyczajone
głodne
i wściekłe
rozpełzają
brudem
po ścianach
oblepiają
uszy i oczy
a ogarniają żyły po tętna
to rozdzielą swoją komunię
to odprawią swoje godzinki
abym musiał szemrać do rytmu
kadzidlanych dymów i dzwonków
póki głowy
w garść
podkurczonej
nie uchwycą
lepkie
kolana
by do wtóru
sercu mojemu
mogły tańczyć
wasze
pająki
mogły tańczyć
wasze
pająki
aż i ono stanie się szare
aż i ono
będzie
pająkiem
kawiarniarzom
noc
noc
po wszystkich, ścianach biegają oślizłe latarnie
różaniec zmęczonej ulicznicy
szeleszczenie myśli
wiem
wiem
przecież mogę odjechać tramwajem
na igrzyska bokserów przy „czarnej”
a na skrzyżowaniach ulic
są prawdziwe pajęczyny dźwięków jazzu
ja nie chcę
ziemio
zabierz mnie
ziemio
sielska piosenka
miedzą zetlałą powracać
zboże rozgarniać gorące
miedza na bosych nogach
śpiewa pastuszą piosenkę
kłosy zalewa metalem
niebios mięsista płomienność
głowa obłapia słońce
w żyłach nagrzane powietrze
oddech jest suchym bajorem
żarzy się blady horyzont
ptaki jak ciemne żużle
gasną w ospałym trzeszczeniu
miedzą zetlałą powracać
w zbożu się nurzać gorącym
pieśń na potęgę wichrów
przysięgam
ziemio moja
pieśń
na potęgę wichrów
wichrów
wstających w ciemności
o długich szponach drapieżnych
wichrów
zrodzonych w odchłani wichrów
spłoszonych koni wichrów
żarzących się w pustce wichrów
gryzących przestrzenie wichrów
rosnących wieżami
wichrów
płynących strumieniem wichrów
w ogrodach serc wichrów
w pustyniach sumienie wichrów
w krwawych jutrzniach
płomieniach
ludów
wzburzonych
wichrów
dyszących ziemią
jesteście strugą oczyszczeń
batem na karku czasu
raną rosnącą na bliznach
blizna szumiącą na ranach
skrzydłem olbrzymich kruków
na
rozpadlinie historii
pięścią bijącą w nieba
niebem kruszącym pięści
krzykiem zranionej duszności
chmurą we włosach poety
przysięgam
ziemio moja
pieśń
na potęgę wichrów
wyznanie
wyszarpnijcie drzewo w owocach
z ziemi szarej
słodkiej żywicielki
a obróci swe ciało w kamień
oderwijcie mnie
od braci moich
towarzyszy
ogrodników ojczyzny
spowiedników
moich tęsknot niedorosłych
moich doznań
w posmakach życia
a opłynę krwią rannego serca
i zamilknę
Kenia
trupy rozpływające się w siności słońca
trupy nagie czarne oślizgłe i cuchnące
trupy szeleszczące na drzewach dziwaczne daktyle
trupy o głowach zrąbanych o pięściach krzyczących milczeniem
trupy idące w rzekach
te ciała były młode męskie i piękne
cieniem nocy zgarniały owoce dziewcząt
a gdy nadchodził czas odwiecznych obrzędów
w oparach ognisk rozgwieżdżonych jak niebo
tańczyły swoja młodość miłość i utęsknienie wolności
ziemia czarna matka zdeptana
jest żyzna swoimi dziećmi
krew zapładnia ja buntem
wonią murzyńskiej wiosny
stalą na głodzie serca
jutrznia czarnego pożaru
zioła zatrute
na
promenadzie
młode mniszki
czarne habity
mniszki jędrne
usta czerwone
mniszki blade
głodne spojrzenia
sucha gleba
święci kwitnienie
święci ciemne
owocobrania
czarne szaty
pyłem okryte
w ustach
barwy zwiędły
w
grymasie
kwadrę nieba
starły powieki
zioła zatrute
noc
jest moją zoną niewierną
utęsknieniem oczu i serca
miękką dłonią
na mojej twarzy
noc oddycha śpiewem gałęzi
zęby drzew sięgają po gwiazdy
przebijają ciężarne obłoki
oplątują włosy przechodniów
zanim jutrznie wytrysną fontanną
ulicznica ubrana w trykoty
noc
okrąży już wszystkie latarnie
bladym lampom odda swe ciało
noc jest moja niewierną
kusicielką lubieżnych kochanków,
jest
miłosnym odejściem w światło
noc jest moją żoną niewierna
jest wołaniem w napływach szeptu
jest milczeniem żywej pokusy
a samotna wyciągnie ramiona
i księżycem spojrzy mi w oczy
i zanuci senne szczekanie
spływające z wiejskich opłotków
wtedy jestem jej
jestem cieniem
jestem krokiem gasnącym w ciszy
jestem twarzą płynącą w latarniach
jestem tylko
jak kształt
jej ciemności
czas
rzeko płynąca niebem
chmuro jesiennych owoców
wiosno w mijaniu kwitnąca
czasie
jedyna „ucieczko”
jesteś obłędem odejścia
na którym kwitną jabłonie
chustą żałobnych tunik
w splotach miłosnych godów
pijany jestem twym winem
niknąc strugami potu
rosnąc pierścieniem ludu
wysiłkiem mojej ojczyzny
płomień zaklęty w pieśni
sięgam do twoich przepływów
wód ściekających błękitem
rzeźbiących szlak
mego serca
jesteś płynącą chorągwią
wiatrem na młyńskich kamieniach
nie od ciebie odbieżeń
drzewo wieczystej przemiany
rzeko płynąca niebem
chmuro jesiennych owoców
wiosno w mijaniu kwitnąca
czasie
jedyna „ucieczko”
Jerzy Waszyngton
i zasadził
rękami miłującymi
drzewa dżungli
i napoił
krwią miłującą
suche korzenie
i oddawał
oddech ostatni
korze spękanej
a gdy powstały
drzewa dżungli
odepchnęły jego żebra
i kiedy szumią
drzewa dżungli
odnalazł swoja samotność
Poezję Jerzego Grotowskiego podał na portal Zbyszek Kresowaty.
– Otóż prezentowane wyżej 12 wierszy Jerzego Grotowskiego
„Grota” znalazły się w broszurze
Albumu poświęconym mistrzowi i reformatorowi teatru, wydanym przepięknie dokładnie
20 lat wstecz przy Uniwersytecie Rzeszowskim. Jak już pisałem, w swoim eseju
wspomnieniowym o mistrzu, mając swój udział w wydaniu, słodko wspominając twórcę,
nie każdy wiedział i wie do dziś, że J. Grotowski pisał poezję na miarę tamtej
XX w epoki i byłego zafajdanego ustroju komunistycznego. Chciał nawet wydać te teksty,
składając w Wydawnictwie Poznańskim
tomik wierszy, jednakże cenzura nie dopuściła do druku. Ocalało jedynie 12
wierszy, które warto dziś przeczytać. „Grot”
zapowiadał się na bardzo dobrego poetę w tych trudnych czasach, jednak pilnowała
Go cenzura.
Z. K.