Przymierze z Szekspirem
Bogata w poznanie i literackie doznania jest wędrówka z Krystyną Konecką po jej twórczych ścieżkach. Ponad dwadzieścia książek poetyckich i prozatorskich, zdecydowana większość z sonetami, niezliczone reportaże w prasie krajowej i prezentacje fotografii. Tak, to ją wybrał sonet, a ona jest jemu wierna od ponad 40 lat, od książkowego wydania „Sonetów codziennych”. Niezłe zamieszanie zrobiły wtedy, były przecież wbrew nowym poetyckim porządkom preferującym wolną grę formy. A jednak zostały zauważone przez krytyków literackich, którzy z uznaniem ocenili ich precyzję, udowodnili zgodność z zasadami wersyfikacji i rygorem gatunku oraz… podkreślili indywidualność przejawiającą się zestawieniem doświadczenia jednostki z doświadczeniem pokolenia (za A.K. Waśkiewiczem). Nie umknęło też uwadze wplatanie w strofy poetyki codzienności i prywatności, i to z pozycji kobiety. Tak sygnalizowane sprawy i powód dociekań w zderzeniu z klasycznym kostiumem sonetu – to było novum. Siłą rzeczy utwory wnosiły świeży powiew. Ta swego rodzaju dezynwoltura tematyczna i takież zestroje myśli powodowały, że nie stawiano autorki wśród klasycystów (za A.K. Waśkiewiczem), choć uprawiała klasyczną formę. Wniosek? Nie pozwalała się zaszufladkować. Dlatego też w analizach pojawiało się pytanie, dlaczego sonet i dlaczego teraz, gdy klasyczne podejście przestało obowiązywać? Andrzej K. Waśkiewicz w posłowiu do „Ciszy” (K. Koneckiej) nadaje zjawisku wymiar socjo-literacki: „Im bardziej świat jest w rozprysku – jeśli nie chce się lęku po prostu wykrzyczeć – jego opis wymaga rygorystycznej formy” (odnosił to do doświadczeń „dzieci wojny”). I dalej: „wybór formy nie jest obojętny. Jest tak, że – z upływem czasu – porządkuje ona rzeczywistość przedstawioną”. W innym eseju napisał: „U Koneckiej rygorystyczna forma sonetu pozwala to, co niespójne, ująć w kształt. To, co nie daje się pogodzić na planie mentalnym, godzić na planie wiersza”. Natomiast o tym, jak kunsztowne potrafią być sonety Krystyny Koneckiej (w tym „sonetti a corona” w jej „Porach mroku”), wypowiadał się Waldemar Smaszcz; porównał je do figury retorycznej. Dostrzegał u autorki „myślenie sonetami”, ujmującą zgodność rzeczy, myśli i słowa („Jej poezja odznacza się niebywałą klarownością sensu”). Owo „Myślenie sonetami” jest zbieżne z jej osobistym wejrzeniem w przeszłość.
Krystyna Konecka: Zawsze miałam w sobie nieuświadomione poczucie rytmu, muzyki frazy. Dziecięce wierszyki bezwiednie układam do rymu, także 13-zgłoskowcem. W liceum bardzo bliska była mi melodyka Mickiewiczowska (dotąd znam na pamięć mnóstwo wierszy). Na studiach (polonistyka na Uniwersytecie Warszawskim) zauroczyłam się sonetami Williama Szekspira. Zadebiutowałam wierszem “Dedykacja” (dedykowany Kazimierzowi Kutzowi), który w katowickich “Poglądach” postawił Tadeusz Kijonka. Był to rymowany10-zgłoskowiec, jak sonety Szekspira, ale z naszym słowiańskim akcentem (nie takim jak pana Williama 5-cio stopowy jamb). Musiało to wszystko tkwić we mnie bardzo głęboko i dojrzewać, ponieważ pewnej nocy napisałam cały cykl pt. “Sonety codzienne”. Opublikowany jako samodzielna pozycja oraz życzliwie oceniony przez Andrzeja K. Waśkiewicza na łamach “Życia Literackiego” w Krakowie i przez Jana Stolarczyka we wrocławskiej “Odrze” – dał początek mojej “dziwacznej”, przez wielu nieakceptowanej, drodze twórczej.
Sonety petrarkowskie i szekspirowskie, którymi się posługiwała i wciąż nimi posługuje, są przecież formami dla mistrzów. I ona się z nimi mierzy. Raz po raz pokazywała lingwistyczne narracje odczytywane jak intelektualne przygody. Jej liryczne obrazy mają wewnętrzną siłę – iluminacyjną. Informują, wzruszają, zmuszają do refleksji, są dla ucha i często bawią, zwłaszcza wtedy, gdy i ona bawi się sonetem. Takich wartości nie dało się przeoczyć. Krystynę Konecką zaczęto utożsamiać z sonetem jako jej naturalnym sposobem artystycznej wypowiedzi. O ile tematyka stawiała ją obok głównych nurtów, o tyle forma podkreślała odrębność. Krystyna obrała po prostu osobną drogę, na której nie ma tłoku.
Krystyna Konecka doczekała się wielu szkiców krytycznoliterackich. Kto więc o niej pisał oprócz już wyżej wymienionych? Byli jeszcze Zbigniew Irzyk, prof. Teresa Zaniewska, Barbara Dohnalik, Krystyna Januszewska, Krzysztof Gąsiorowski, Aleksander Nawrocki, Leszek Żuliński, Stanisław Grabowski, Janusz Koniusz, Jerzy Binkowski, Stanisław Nyczaj i inni. Znakomita obsada i takież analizy. By ich wywodów nie cytować do końca tekstu, nie potakiwać głową bądź spierać się z nimi, ucieknę się do sposobu. Wspomnę kilka zdarzeń, które poukładają w pewien ciąg literackie fascynacje Krystyny (zaledwie niewielki wycinek tych fascynacji). I – mam nadzieję – ukażą jakiś rys również jej charakteru.
To było jedno z wielu naszych spotkań „związkowoliterackich”. Ubiegłoroczna Warszawska Jesień Poezji. Właściwie już sam jej finał. W hotelowym pokoju przy śniadaniu zebrało nam się na rozmowę co prawda dorzeczną, a jednak pozostającą nieco poza racjonalnym rozumieniem świata. Krystyna mówiła o dacie znaczącej dla literatury i siebie, dacie, która urosła do „znaku” w jej życiu. Znaku – takiego jak na ścieżce czy potwierdzającego słuszność wyboru, czyli 23 kwietnia. Zatem o szekspirowskiej dacie i jej synchroniczności. O dniu urodzin i dniu śmierci Williama. Oczywiście Szekspira. Osobliwe, zmarł w swoje 52 urodziny. Poświęciła mu 4 cykle sonetów, które zebrała w „Ogrodach Szekspira” (52 sonety!). Były one ukoronowaniem jej podróży po śladach największego angielskiego dramaturga i poety. I zarazem wielkim zastanowieniem nad jego literackim dorobkiem i szczegółami z życia. A jeśli jesteśmy już przy szczegółach, dodam, że Szekspir dostawał od Krystyny na urodziny sonety; „I dyskretnie otulony / w czarny aksamit własnych słów uważnie słuchasz. / I mnie – najmniejszej szepczesz dobre skojarzenia. / I któż by inny mnie sprowadzał w twoje strony…” (430 urodziny).
„Ogrody Szekspira” (2003) są lirycznym zapisem swobodnych skojarzeń, refleksji oraz impresji związanych z postacią autora „Hamleta”, które spięte zostały geograficzno-historyczno-kulturowymi kontekstami. Krystyna często swoich bohaterów osadza w historycznych i kulturowych znaczeniach. Albo inaczej: umie wyłuskać uwarunkowania, które wpływały na ich osobowość twórczą.
Shottery. Anne Hathaway
Chłopiec był pełen sierpnia, choć nieco nieśmiały.
Osiem lat starsza panna chętna i gorąca.
Może inaczej, może tak się sprawy miały.
Może gdzie indziej, może na ardeńskiej łące.
Może rozmyślnie, może stało się przypadkiem.
Pewnie w domu Williama wybuchł niezły zamęt.
Fakt, że gdy owoc figlów spiętrzał Annie szatki,
musieli się salwować ucieczką w sakrament.
Według ksiąg – ślub był w Temple Grafton w listopadzie.
Chrzest córki w maju. Parki bliźniąt po dwóch latach.
Może nie, może z barda biografii w nieładzie
refleksje poniewczasie weszły do dramatów:
Książe Orsino preferuje młodsze żony,
Prospero – tylko związek pobłogosławiony.
Czyż nie jest to przejaw najwyższego uczestnictwa w spuściźnie Szekspira? Najpierw umiłowanie sonetu niemal od pierwszego wejrzenia i… samej legendy poety. Potem schodzenie w głębie jego literackich pokładów; „Jeśli byś nie był… niezrównanym romantykiem. / Szaleńcem serca. / Mych wieczorów częstym gościem. / Nie stałyby się twoje frazy o miłości / afrodyzjakiem, panaceum, narkotykiem.” (430 urodziny). Aż wreszcie z wewnętrznego nakazu i nieodstępującej jej na krok potrzeby rzetelności dotknęła miejsc, które on dotykał. Ze swoją córką Ewą Sherman, mieszkającą na stałe w Bristolu, odwiedziła w 2003 roku (po raz kolejny) dom Szekspira w Stratford-upon-Avon i kościół, w którym był ochrzczony. Przypadło to (ale czy przypadkiem?) na 23 kwietnia, nie inaczej. Tak też datowany jest „Holy Trinity Church”, sonet z tej podróży. Oczywiście podczas podróży sforsowane były też progi teatru The Globe w Londynie i twierdzy Tower z szekspirowskich sztuk. I… metafizyczne dreszcze przeniknęły do sonetów. Napisała 4 cykle: 2 w kompozycji szekspirowskiej i 2 w petrarkowskiej. To one wypełniły „Ogrody Szekspira”, ubogacone jeszcze o fotografie jej autorstwa.
„Z ogrodów Szekspira” wyjęła potem 6 sonetów, do nich dodała 7 nowych i razem pojawiły się w formie turystycznego folderu „Bard ze Stratfordu. Mapa sonetów” (2016). Ciekawy pomysł. Obok sonetów stanęły (niczym odbicia w wodzie) ich wolne tłumaczenia na angielski Ewy Sherman. Również dzięki przekładom pani Ewy „Ogrody…” włączono do zbiorów biblioteki The Shakespeare Centre Stratford-Upon-Avon. Jego dyrektor, poeta i szekspirolog, Roger Pringle we fragmencie listu do Krystyny tak wyraził swój podziw: „Przed lekturą pani książki „Ogrody Szekspira” przygotowałem się na napisaną w dobrej intencji lecz banalną i sentymentalizującą wypowiedź na temat. Zamiast tego, odkryłem cudownie świeże i prowokujące do myślenia cykle sonetów. Pełne bystrych obserwacji, humoru i dowcipu wiersze tworzą, pozostawiający niezatarte wrażenie, raptularz, który dotyczy Szekspira oraz miejsc związanych z nim i jego twórczością. Wreszcie. Ich sukces wynika z głębokiego zrozumienia dzieła Szekspira, w powiązaniu z aktualną wiedzą odnośnie jego życia i światów, w których się obracał”.
Jakże istotne jest w powyższym podziękowaniu słowo: Wreszcie. Jakby świat na te sonety czekał. Może nawet czekał na nie sam Will.
Anonymous
I kogóż to wiedziecie znowu na proscenium?!
Był już Szekspirem – Marlowe, Bacon i królowa
dziewicza… Czemu w filmie poszerza to gremium
hrabia Oxfordu – Edward de Vere? Skąd ta zmowa,
gdy w pośmiertnym „First Folio” Ben Jonson – przyjaciel
Willa, choć rywal – wierszem składa mu pokłony.
W siedemdziesiątym pierwszym wersie przeczytacie:
Sweet Swan of Avon – Słodki Łabędziu Avonu.
Któż jeszcze z domniemanych (w tym – arystokratów)
ma ów mityczny tytuł? Adres znad tej rzeki?
Świat śledzi dramat. Autor przygląda się światu,
gdy ciemna furia depcze mu dzieło przez wieki.
Nie bądź kim jesteś. Przegrasz. Sprawiedliwych wielu
stworzy cię według swoich obsesji. I celów.
Czterysta pięćdziesiąt lat z okładem mija, a wciąż te same sprawy, namiętności, uczynki i grzeszki zajmują umysły i domysły ludzi. Podgrzewają ich wyobraźnię. I zadziwiająco podobne obserwacje rodzą bliźniacze refleksje (ostatni dwuwers). A co do autorki, trzeba być poetką „dramatycznego światopoglądu” (za A.K. Waśkiewiczem), aby sprawy tak ująć, jak pokazuje już choćby powyższy sonet. Ale wcześniej trzeba ogarnąć przestrzeń literacką i faktograficzną, prześwietlić wątki utworów, epizody z życia, by wniknąć w dyskutowany problem (poddawano w wątpliwość autorstwo dramatów i snuto domysły o homoseksualnych związkach Szekspira).
Pora na jeszcze jeden „znak” oraz powiązanie znaków. Gdy Krystyna w hotelowym pokoju rozwodziła się nad prawdą miejsc z folderu i palcem wodziła po „Mapie sonetów”, wskazując kolejny wiersz datowany na 23 kwietnia (2003), nagle z jednej podróżniczej przygody przeszła w drugą. Z miękkich klimatów Avonu przeskoczyła do pogrążonej w ogniu i lodowcach Islandii. Tę wyspę też przemierzyła w towarzystwie córki Ewy. Pojechały tam po marzenia córki, która pasjonuje się skandynawską literaturą, recenzuje książki na brytyjskich portalach i uczestniczy w międzynarodowych festiwalach literackich w Reykjaviku.
I tę wyprawę uwieńczyła sonetami i fotopejzażami pod wspólnym tytułem: „Ultima Thule. Głosy Islandii” (2017, z tłumaczeniami na angielski). Jest to jedyna w Polsce książka poetycka w całości poświęcona Islandii. Z reporterskim nerwem autorka oddaje w niej „nieziemsko księżycowe” piękno tego kawałka ziemi na krańcach świata, jego surowość i grozę. Wsłuchuje się w szepty „tamtych epok niemych” i… elfów. Bada teksturę wyspy i dopuszcza do głosu, co niewidzialne. Mierzy puls tętniący pod skorupą lawy… wpada „w islandzkie odwrócenie czasu”.
Tam
Z zapomnianych na moment wygód kontynentu.
Z pejzaży rozkwieconych i wysokich lasów
– magicznej zawierzając mocy – za zakrętem
losu wpadam w islandzkie odwrócenie czasu.
To oszałamiające skalnych form szaleństwo
zewsząd. Od horyzontu iskrzący lodowiec.
Skrajem lawy ostrzega przed niebezpieczeństwem
znak zakazu pędzenia baranów i owiec
szutrową autostradą. Ale my – dwunożne –
w samochodzie wytrwałym z napędem na cztery
koła, ryzykujemy. Byle dotknąć groźnej
przestrzeni wzrokiem. Byle wspiąć się do krateru.
Niech płonie wrzącą sagą tamtych epok niemych.
Niech rozpala pragnienia ogniem. Nim zgaśniemy…
Raz z majestatem należnym wyspie, której żywioły okiełznać umie tylko Najwyższy, to znów z humorem prowadzi narrację. Jej słowa dalekie są od zachwytu neofitki. Przekaz przesiąknięty jest wiedzą, zrozumieniem, dojrzałością i „podskórnym” czuciem. Panoramy nie roztaczają się wyłącznie dla oczu. Pojawiają się duchy ziemi i ludzie. Ci przygodnie spotkani i do których specjalnie się jedzie. Zatem w sonetach miejsce znalazło słowo poświęcone ikonie popkultury Bjork i nikomu nieznanej artystce z bazaru. Jest też Yrsa Sigurdardóttir z tytułem królowej kryminału, która z naszymi autorkami spotkała się w portowym barze. A co z nieżyjącym islandzkim noblistą Halldórem Laxnessem? Zajrzały również do jego domu muzeum. Tyle że dla Krystyny było to kolejne z tych doświadczeń ponad pojmowalnymi wymiarami. Otóż, potknęła się o płytę przed wejściem do domu noblisty. To wymusiło na niej przeczytanie daty „23 kwietnia 1902” (więc i Laxness w tym dniu się urodził). Przypadek? Czy może Szekspir przypomniał w ten sposób o sobie, puścił do niej oko?
Teraz można już zwinąć wątek z szekspirowską datą i przyjrzeć się Krystynie Koneckiej jako skrupulatnej reporterce, która utrwala miejsca i zdarzenia, i reportażystce, która stwarza rzeczywistość, bo naznacza ją sobą, własną wrażliwością i wyobraźnią. Opisała już swoje przygody z Izabellą Branicką („Isabelle, mon amour”), Tove Jansson, Adamem Mickiewiczem („A.M.”), z Wojciechem i Ireną Weissami („Szklana kula”); lista jest znacznie dłuższa. Podążając śladami postaci znanych z historii, tropi indywidualne przeznaczenie, a w przygodę potrafi zamienić każdą literacką podróż – zawsze ukierunkowaną i starannie przygotowaną. Aby nic w tej drodze nie przeoczyć, by lepiej rozumieć człowieka, miejsce i chwilę. Tak, jest w Krystynie piękny zmysł przygody. Przygody, którą umie podzielić się z innymi. I jeszcze poczucie drogi, również w tym sensie metaforycznym. Wieki temu Hannibal miał powiedzieć: „Albo znajdziemy drogę, albo ją zbudujemy”. Jeśli przesłanie odniesiemy do twórczej drogi Krystyny Koneckiej, to ona zrobiła i jedno, i drugie.
Elżbieta Musiał
Piękny esej, bardzo dobra analiza jej dokonań, ciekawie podana, ale bez twarzy Krystyny Koneckiej. Znam jej twórczość i byłoby miło, gdyby jej dorobek kojarzono z jej twarzą.
Teraz jestem w dziwnej sytuacji, bo Krystyna Konecka na zdjęciu wprost śmieje się z mojej uwagi. To zapewne jakaś niezręczność się wkradła. Piękny esej.