Jerzy Stasiewicz – Być chlebem

0
1965


            Chleb się nie przeje –  prawda znana człowiekowi od zawsze …Trzymam w dłoni: Majstersztyk chleba antologię opracowaną przez niezmordowanego Piotra Goszczyńskiego z Warszawy. Prozaika, poetę, recenzenta, miłośnika podróży koleją. Redaktora naczelnego Literackiej PKP – Jazdy. Twórcy legendarnych już międzynarodowych antologii kolejowych: Wolny wagon poetycki (2010), Szybki pociąg haiku (2011), Sudecki pociąg poetycki (2012 ) ,Letni express poetycki (2013), Pociąg naszego wieku (2015). Z  zawodu mistrz piekarnictwa. Przeglądam ponad czterystustronicową księgę i rozpiera mnie duma .Bo oto ja kiedyś w rozmowie z Piotrem w mojej altanie – promując Pociąg naszego wieku ze stolicy przez Rumię zawitał do Stasiewiczówki – rzuciłem „ a może by tak antologię chlebną?” Podróżnikowi zaświeciły  się oczy i wiedziałem już, że takie dzieło powstanie. Trwało to długo, prawie 3 lata, ale dziwić się nie ma czemu. Bo to materiał ogromny; poezja, proza, wywiady z piekarniami ,wspomnienia, biogramy autorów, przedruki ze starych roczników, z Biblii, sentencje z dzieł klasyków światowej literatury. Do tego zdjęcia współczesne i ze zbiorów Muzeum Chleba w Radzionkowie, a wszystko wymagało opracowania. No i w czasie pracy nad antologią  rodzina państwa Goszczyckich powiększyła się o małego Marcina. Co redaktorowi  dodało motywacji.

            Siedemnastego  lipca spotkaliśmy się w zrewitalizowanym,  przyklasztornym parku ojców Werbistów imienia Arnolda Janssena w Nysie. – Państwo Goszczyccy w Śląskim Rzymianie spędzali wakacje. – Data 1897 rok na ścianie budynku gospodarczego przypomina czas założenia zgromadzenia na śląskiej ziemi. W większości budynków poza kościołem mieści się Zespół Szkół  i Placówek Oświatowych. Tu Piotr przekazał mi autorskie egzemplarze antologii. –  Marcin z zapałem myśliwego gonił dzikie kaczki po stawie. Do którego w przyszłym roku powrócą gondole.  – Ja  utkwiłem  wzrok na okładce: łan owsa w kłosach, na jego tle okrągły, ziarnisty, wypieczony na płomień bochen chleba z naszym orłem w koronie z mącznej posypki. I  wspomnieli mi się kosynierzy z „ŻYWIĄ Y  BRONIĄ”. W dzieciństwie miałem książkę z obrazkiem idącego żołnierza w chłopskiej sukmanie; w prawej dłoni trzymał kosę na sztorc, pod lewą pachą ogromny bochen swojskiego chleba. Ten obraz powraca do mnie jak bumerang. Próbowałem zamknąć go w wierszu… ale brakuje słów. Wiem, że ten bochen z okładki został wypieczony w 2012 roku na Mistrzostwach Świata w piekarnictwie załóg trzyosobowych i dał Polakom przepustkę do ścisłego finału.

            Długo szukałem tytułu do szkicu, który oddałby wielkość książki. Przy kolejnym wertowaniu  olśnił mnie  liryk oznaczony trzema gwiazdkami Anety Kielan  – Pietrzyk z Krakowa. –  Poetki  i recenzentki niezwykle ciekawej, absolwentki dwóch wyższych uczelni, fotografa. Mającej  w swoim życiorysie prowadzenie  wraz z mężem w Skawinie  artystycznej kawiarni „Poetycka Konsumpcja”. – Przytoczę go w całości :

Być chlebem
przysiąść niepostrzeżenie
na stole sąsiadów
spojrzeć w ich radosne twarze
podzielić między wyciągnięte dłonie
to co najlepsze
dać im siebie

Czy tutaj dodawać potrzeba coś więcej? Chociaż brakuje mam spotkań z drugim człowiekiem – jesteśmy zwierzętami stadnymi – pragnącym  swego widoku, ciepła, przytulenia, świadomości, że w pobliżu są ludzie. W stadle bezpieczeństwo, siła, energia roztaczająca się  na wioskę, osiedle, miasto. A to jakoś odkąd upadły małe piekarnie zanika. Zamykamy się w czterech ścianach jak w fortecy, telewizor, komputer stają się naszymi pobratyńcami.  A przecież jeszcze niedawno człowiek dla człowieka był  jak kromka chleba, jak kruszyna, której często brakowało. Wiesław Myśliwski wspomina to tak: „ Niewiele jeszcze wtedy wiedziałem o chlebie, prócz tego, że raz jest, a raz go nie ma, i że kiedy jest , jest dobry, a kiedy go zabraknie,  staje się jeszcze lepszy”.

Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba…
Tęskno mi, Panie…

            Woła Cyprian Kamil Norwid filozof, malarz, poeta przez współczesnych sobie niezrozumiały i odtrącony. Emigrant szukający prawdy życia w Europie i Ameryce. Zabiegający jak żebrak o druk. Z ukształtowanym własnym stylem. Poszedł ścieżką twórczą, na której nie miał współwyznawców. Przerósł talentem poetów swojego pokolenia i nie dał się sklasyfikować w przyjętych powszechnie podziałach. Wierny przeświadczeniu wielkości swojej liryki do końca. Historia literatury przyznała poecie samotnemu rację sięgając po jego dzieła pełnymi garściami. Starość  w przytułku nie miała żadnego znaczenia. Ważne było pióro i skrawek papieru. Możliwość przenoszenia myśli.  I pewnie niejednokrotnie w czasie częstej biedy, modlił się do Boga: „ Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Bo wody miał pod dostatkiem.  W czasie obecnego niedoboru chyba  i ją włączymy  do próśb? Co w czasach Norwida było nie do pomyślenia.

            Zmienia się świat błyskawicznie na naszych oczach. Wielu nie nadąża za tymi zmianami. Świętością jest papierowa książka do której możemy sięgnąć o każdej porze dnia i nocy. A zadrukowane stronice przywracają wiarę, że żyjemy. Bo miłość do książki nie wygasa jak nie wygasa miłość matki do dziecka. I wiemy, że płacz niemowlęcia – to głos życia.  A wiatr ochłodą w kilometrowych kolejkach za bochnem chleba w czasach powstań, zesłań, niewoli. Posłużę  się tu swoim wierszem: „Czuję smak chleba”.

Czuję smak chleba rozpływającego się w ustach
Wiem co to głód
i nienawiść do myszy co wyjadła ośródkę
– Rozdepczę ją jak robaka …

Jestem robakiem wyschniętym na wiór
wrzucą mnie na wóz i wywiozą do dołów
jak tamtych i następnych po mnie

Chodziłem za pługiem skiba za skibą
kiwał koń łbem dziwując się wronom
wybierającym glizdy z bruzd
– Mają słodkawy smak…

Siałem pszenicę z wiatrem szerokim łukiem
pełną garścią jak uczył ojciec
Rozgniatałem ziarna zębami sprawdzając twardość
– Tak bym parę ziarenek rozgryzł dziś…

Kręciłem kamiennym kołem żarna
zsypując białą jak puch mąkę do garnca
zatykała nos, kichałem – na okowitę – pytali
– Daj Boże dzisiaj i ze dwie kwaterki

Zamiesione w dzieży ciasto rosło
wylegując się jak baby w plecionkach*

Chlebowy śmiał się żarem grabowych polan
skakały iskry ponaglając – czas na podpłomyk…

Oddaje on chyba złożoność czasów sytości i czasu kiedy życie człowieka podporządkowane jest tylko i wyłącznie zaspokajaniu potwornego głodu. Gdzie kanibalizm przybiera ludzką twarz –  rozbitkowie samolotu w Andach, blokada Stalingradu. Proste prace rolnicze przybierają obraz metafizycznego chleba; od siewu, poprzez wegetację do zbiorów, omłotu, pracę kamiennych żarem, zsypu do garnca, miesienia, wyrastania. Wszystko to oczy głodu.

            Podobny w wymowie, ale jeszcze bardziej dosadny jest Jan Sobczyk debiutujący tomem liryki: Święto wiatrów  (1960), tworzący w nurcie poezji antyspołecznej, antyludzkiej, konkretnej, trudnej do zaakceptowania, osadzenia w określonych ramach przez krytykę i czytelników, ale jakże prawdziwe i przekonywująco brzmiącej  w fragmencie poematu: „Chleby Piotra Goszczyńskiego” opublikowanego w 2005 roku.


Piotrze! Ty nie wiesz
co to Niemiec!
Niemiec zwycięski!

Otóż szło dwóch Niemców
niosło bochenki pachnącego chleba

Piotrze! Piotrze! Nie wiesz
jak oszołomił mnie
zapach

myślałem że
kiszki mi się skręcą…

powlokłem się za żołnierzami

i ta moja potrzeba
widoku
świeżo pieczonych bochenków
zastanowiła tych drani
– daj mu bułkę – rzekł jeden – dzisiaj
wiem że mówił po śląsku

Ten drugi patrzył na mnie
ale nie poruszył ręką

– daj mu bułkę – powiedział
jeszcze bardziej ujęty moją męką
ten pierwszy

Ten drugi żołnierz
– nie mogę – odpowiedział
Żołnierz z wielkim pakunkiem
bułek i lśniących chlebów

(…)
Nienawiść do człowieka
gdy zobaczyłem
chleb z pleśnią
czerstwy chleb na śmietniku
nienawiść
i
chleb
chleb
chleb

na
śmietniku
(…)

BUŁKI które ranią
moje widzenie
(To coś z Juliana Przybosia)

CHLEBY
których nie widziałem!
CHLEBY
Które ominęły moje dzieciństwo!
(…)

Julian Przyboś uwielbiał takie

W

Y

P

I

E

K

P O E Z J O W A N I E

N

I

E


Wypiekanie
materii
słownej


Niech dopełnieniem tego ciągu tematycznego będzie wiersz Elizy Segiet: „Strona  Życia I Śmierci”


Ludzie na prawo,
Żydzi na lewo

Jej siostrę schwytali do wagonu,
ją też chcieli.

Uciekła pomiędzy
szeroko rozstawionymi nogami gestapowca.
Pobiegła do domu.

Tato, tatusiu,
Krysię schowali do pociągu.
Zabierz ją.

Wykupił córkę.

To nic, że teraz
zabraknie na chleb.


Tak mogą pisać ludzie, którzy zaznali straszliwego głodu, bądź Bóg obdarzył ich prawdziwym talentem poetyckim.
Kazimierz Burnat poeta, tłumacz  literatury, dziennikarz. Organizator współpracy kulturalnej z Narodowym Związkiem Pisarzy Ukrainy. Głęboko ukorzeniony w miejscu urodzenia w wierszu: ”Dostatek” mówi tak:

Ożogiem podsycasz żar
dogasających drewek

w starym piecu
nadal zapach chleba
i razowych lat
z twojego zaczynu

narastającą niecierpliwość
dokarmiam pajdą
ukrytą niegdyś
w przewiewnej stodole


Wtóruje mu poeta Arkadiusz Kiński przypisany wsi Mazew w  której dorastał:


krzyż
chleb powszedni

w mojej ojczyźnie
świadkowie
kradną
ostatnią kromkę nadziei

trochę ziemi
krew i pot
życie
nawet ono ostatecznie boli


przeszłość
cóż warta
już nikt nie klęczy
przed kromką chleba


 Agnieszka Krizel zapisująca szlaki  przymierzonych dróg i  lasów po swojemu kontynuuje:

(…)
gdybym mogła, Babciu
wróciłabym

pachnąca akacją koperta leżała w przedsionku
po równej kaligrafii i liter i zawijanych akapitach
poznałam

przysłałaś mi okruszynki chleba
Twoją starą ręką wyrobione ciasto
jeszcze na tych strzępach kruszonki
widać linie papilarne Twych palców
odległość ma wielkie znaczenie
boli
(…)


W  tym duchu wypowiada się również Feliks Rak rocznik 1903, poeta i działacz ruchu ludowego, debiutujący na łamach jej prasy w 1934 r. Więzień KL Sachsenhausen i Dachau. Rolnik – samouk. Z twórczością, którego zetknąłem się w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku na łamach kieleckiego „ Magazynu Słowa Ludu ”. Niezwykle szanowany i ceniony.

Włożyłem ręce do pieca
moje ręce
na łopacie ojca.
Wyrosły z nich
pełne bochny chleba.

Obok dzieży
stała moja matka.
Ojciec
na jej ręce
sypał z worka
białą mąkę.
Każdy bochen chleba
ojciec żegnał
na krzyż
stalowym nożem.
A potem usta moje
całowały go
i kładłem każdy bochen
na półce
pod stagażami
powały.

Tym samym gościńcem ku łanom  falujących zbóż, podąża Jan Szczurek wszechstronnie  wyedukowany. Piszący o złożonej i tragicznej historii Śląska zamieszkałego przez autochtonów, ludzi z centrali i  zza Buga (hadziaji). Im poświęca wiersz: „Nocą”

Trembowla zaszczekał pies
o czwartej rano walenie w drzwi
Na czapce gwiazda,
karabin gotowy do strzału.

Jeżeli na Sybir, to zabij mnie tutaj,
dla mnie nie szkoda kuli, szkoda chleba.
Tam Polaku sam zdechniesz z głodu
to nakaz dobrowolnej podróży.

Do najbliższej piekarni Norylsk,
siedem tygodni po żelaznej drodze.
Sople lodu chlebem, płatki śniegu bułkami.
Stacje tylko dla policzenia zmarłych.

Kwilące niemowlę okryte pieluszką
wysuszoną przy piersi powróci
w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym roku.
Tego miejsca już… nie ma.


Jakże tragiczną drogę po „nieludzkiej ziemi” musieli przejść Polacy mieszkający po tamtej stronie Buga. By osiąść – ci co przeżyli – między Górą Świętej Anny, a Kopą Biskupią. Na ziemi urodzajnej, pełnej dobrobytu, ale obcej  z odgłosami  wilczego echa… Bochen zwykłego chleba łączy w pary i tworzy mieszane rodziny dając młode pokolenie obywateli urodzonych tutaj  – u siebie.
Ten exodus ludzi wypędzonych  z ojcowizny jest częstym tematem twórczość  Moniki Maciejczyk poetki i prozatorki z Polanicy Zdroju. Założycielki i  animatorki międzynarodowego Saloniku Literackiego Różany Dwór. To ona w latach 80-tych  była łącznikiem rodzin zamieszkujących gospodarstwa rolne Ziemi Kłodzkiej, a jej prawowitymi  właścicielami wypędzonymi za Odrę. Łzy i bochen chleba przy wspólnym stole były i są narzędziem prawdziwego pojednania:


I widziałam jak chleb suszyli
staruszkowie mili
na sznurach jak pranie
kromka po kromce
w słońcu na wietrze
drżał chleb powszedni
jak staruszków ręce

a w dłoniach sznur


Dzięki  Monice  w czasie kryzysu z  zachodu sławno paczki  by wesprzeć  intruzów – którym zgotowano taki sam los jak nam.
 Ewa Zelenay  poetka, pisarka, dziennikarka, stewardessa, kilka lat życia spędziła w powietrzu. Odrywa nas od tematyki głodu i przenosi w wymiar metafory:
„ nie głodni”

piórem ostrym jak nóż kromki poezji dzielę
kroję ostrożnie cienkie kromki wierszy
żeby wszystkim starczyło

potem na ulicach siwych jak zmrok
rozdaję przełożone metaforami kromki
wiersza naszego powszedniego
mówię – bierzcie i jedzcie !


mijają obojętnie
chyba nie głodni


„Chleb jemy każdego dnia, rzadko jednak zastanawiamy się nad tym, kto go upiekł. A to wcale nie jest bez znaczenia” – pisze Magdalena Stopa. Zacznę od: „Chlebów mojego dzieciństwa”, cyklu opowiadań: „Tradycje Przodków” Teresy Kamienieckiej – Hreczaniuk związanej z RSTK  woj. opolskiego. Organizatorki wraz z mężem Witoldem niezliczonej ilości plenerów poetycko-malarskich, spotkań autorskich, wystaw. Teresa pamięta to tak:

(…)
Nowy dom wybudowany tuż przed wojną w 1937 roku zachwycał kuchnią z białych kafli, zapiętą metalową klamrą z mosiężnymi gałkami. Nad kuchnią posadowiony był piec chlebowy z ozdobnymi drzwiczkami, z którego żar wygartany był przez otwory paleniska kuchennego, zakrywane fajerkami. Wygaszone węgle służyły do nagrzewania żelazka. W nowym domu stara była tylko dzieża z dębowych klepek, opasana metalowymi obręczami, wygładzona dłońmi kobiet.

(…) babcia zaglądała do dzieży, zdejmowała bluzkę,aby rękawy nie przeszkadzały w wyrabianiu ciasta. Głowę obwiązywała chustą i stawiała kubek z wodą. Byłam zauroczona jej mereżką*) i koronką przy koszuli, oraz okrągłością ramion rytmicznie wyrabiających ciasto w dzieży. Piła małymi łykami wodę, którą podawałam jej w kubku. (…) Ciasto odstawało od dzieży. Nie musiałam dosypywać mąki. To był znak, że wyrabianie ciasta miało się ku końcowi. Siadała na chwilę obok stołu na długiej ławie, na którą później wyjmowała chleb. Dzisiaj wiem, że w kuchni nie było niczego zbędnego. Wszystko miało swoje przeznaczenie.
Mama nakrywała dzieżę wiekiem i dywanikiem i wnosiła do kuchni blachy. Wyczyszczone wieczorem i wysmarowane tłuszczem skórki ze słoniną czekały, by wypełnić się ciastem. W piecu ogień lekko przygasał i było coraz goręcej. Dziadek brał pomiotło,*) moczył w wodzie i wygartał wypalone resztki polan, i dokładał nowe. Babcia wnosiła stolnicę i gdy dzieża wypełniła się ciastem, rozpoczynała napełnianie blach. Wiedziała, ile ciasta wyjąć na stolnicę, by wystarczyło na połowę blachy. Tak po dwa razy uformowane kwadraty ciasta wypełniały blachy. Wszyscy byli głodni, bo w tym dniu obiadu nie gotowano. Z ciasta, które pozostało, mama układała na liściach kapusty zrobione placki, smarowała je wodą i wkładała tuż za drzwiczkami w piecu. Dochodziło południe, mama brała wiadro i szła doić krowy. Babcia zaglądała do pieca, by oznajmić. że podpłomyki już dochodzą i zjawiała się mama z mlekiem. Cedziła je przez tetrową pieluchę. W tym czasie babcia czyściła dzieżę, a wyglądało to tak, że dłonią obgarniała resztki ciasta i robiła z niego mały chlebek, obsypywała mąką i pozostawiała w dzieży na zakwas*).

Dzieża wędrowała do komory, a ja zajmowałam jej miejsce na krześle
przy kuchni. Podpłomyki wyjęte z pieca, czasami osmolone posmarowane słoniną jeszcze gorące, błyszczały stygnąc na stole. Ciasto na blachach podnosiło płótno. Dziadek wymiatał piec kociubą, wygartał węgle do kuchni i obgartał piec pomiotłem. Moczona w wodzie słoma dobrze zbierała popiół.
Ja w tym czasie dostawałam pędzel i kubek wody, aby posmarować dwa razy chleb na blachach. Babcia nabierała wody do rondelka i wstawiała go do pieca. Po trzykroć sypała mąkę na środek pieca i po rogach obserwując bacznie jej spalanie. Jeżeli mąka spalała się zbyt szybko, kazała dziadkowi omiatać. Jak był gotowy piec i chleb, robiła znak krzyża i blachy na łopacie wędrowały do pieca. (…) czuć było go na podwórku, mówił wchodzący do domu dziadek. Kolejny raz kukułka oznajmiła pełną godzinę i babcia oznajmiła, że wyjmujemy. Na ławie przykrytej płótnem pojawia się
pierwsza blacha i potem kolejne. Nagrzany piec musiał być pełny i druga tura wypieków pozostała za drzwiczkami. Ja w tym czasie smarowałam bochny chleba skórką ze słoniny do połysku. Przykryty lnianym płótnem odpoczywał aż do pełnego wystygnięcia. Jedzenie ciepłego chleba groziło skrętem kiszek, tak mówiono. (…)


 Wczoraj specjalnie wybrałem się do wojsławickiego arboretum by w muzeum pod chmurką przyjrzeć się najprostszym narzędziom do zbioru i  omłotu zbóż. Jest tam  cała plejada różnego kształtu sierpów, kos prostych i z kabłąkiem. Szczególną uwagę zwróciłem na cepy gązewkowe: „ Proste, drewniane narzędzie rolnicze do ręcznego młócenia zboża. Znane są cepy dwudzielne, złożone z dwóch kijów  – krótkiego, zwykle dębowego bijaka oraz  długiego  zwanego dzierżakiem lub cepiskiem, gązwa lub cepiga łączyła rzemieniem dzierżak z bijakiem. Uderzało się  nim w warstwę zboża, rozpostartego na twardym, płaskim podłożu zwanym boiskiem. Młócka  cepami miała wyższość nad innymi rodzajami młócenia –  dawała słomę prostą, nadającą się do krycia dachów strzechą”.
Kiedyś  zwiedziłem dziesiątki młynów; od najprostszych, napędzanych ręcznie kamiennych żaren rozcierających ziarno na  pył po  wiatraki  i młyny wodne, gdzie duch mąki osiadał na drewnianych trybach i przekładniach po młyny  nowoczesne, murowane z elektrycznym napędem, z metalowymi bębnami  i  bijakami. Sortujące osobno mąkę i śrut. Ale smak chleba przez setki lat pozostał ten sam.  Mimo, że  wypieka się  go przemysłowo w  tysiącach sztuk. I niewielu pamięta już  magię domowego wypieku jak Teresa Kamieniecka -Hreczaniuk.
Starałem się przy każdym omawianym autorze, włączyć kilka słów biografii bo dla mnie życiorys  jest równie ważny jak twórczość. A w  Majstersztyku chleba trafiają się życiorysy ciekawe.
Wymienię teraz Henryka Cichowskiego (1910 -2001) ze zubożałej szlachty zaściankowej, urodzonego w Cichowie. W wieku 14 lat opuszcza dom rodzinny i podejmuje naukę zawodu piekarza. W 1927  roku otrzymuje dyplom czeladniczy, z którym się nigdy nie rozstaje i od tego czasu prowadzi piekarnie najpierw jako wspólnik, a później samodzielnie w Janowie. W sierpniu 1939 zmobilizowany, służąc w 11 Pułku Piechoty broni Warszawy. Żołnierz AK, więzień obozu koncentracyjnego Mauthausen-Gusen. Pomaga współwięźniom, humorem podtrzymuje  ich na duchu za co otrzymuje przydomek „minister propagandy”. Po wyzwoleniu obozu przez Amerykanów otrzymuje zaświadczenie, że był zatrudniony w tutejszym lazarecie w charakterze piekarza. Wraca w rodzinne strony. Widząc kolegów z partyzantki wiszących na janowskim rynku ucieka przed UB do Szczecina. Tam poznaje przyszłą żonę Teodozję (dochowują się dwóch córek i dwóch synów). Wspólnie prowadzą piekarnie w różnych punktach  Polski. Po Szczecinie przychodzi czas na Warszawę, później Wielgolas, Józefów, Jeruzal, Uniejów i znów powrót do Warszawy, gdzie już dzieci kontynuują tradycję.

            Jan Pisarkiewicz (1894 – 1961) urodzony w Łęczycy – piekarz łęczycki. W czasie I wojny światowej żołnierz konspiracyjnej POW. Brał udział w wojnie z bolszewikami  na froncie białoruskim w okolicach Druji nad Dźwiną (zachowała się stąd jedyna fotografia w mundurze). W II RP otworzył własne piekarnie w Łęczycy i w Witoni. W 1939 roku bierze udział w Wojnie Obronnej. W czasie okupacji praca w piekarni „u Niemca”. Po wojnie kieruje przemysłową piekarnią zwaną „Gigantem”.

            Marian Pozorek (1940 – 2015) urodzony w Sosnówce. Jako 16-latek idzie „do terminu” w Żelechowie. W 1964 roku w Warszawie zdobywa tytuł mistrza piekarnictwa i rozpoczyna pracę jako piekarz w Grand Hotelu. W 1984 roku otwiera własną piekarnię na ul. Jadowskiej 2. Kolekcjonuje  przedmioty związane z piekarnictwem m.in. dyplomy mistrzów piekarzy niemalże z całego świata. Warszawskie Muzeum Chleba funkcjonowało kilkanaście lat obok piekarni. Pośmiertnie, w 2017 roku, nakładem  Wydawnictwa Komograf ukazuje się książka Mariana Pozorka Piekarskie  drogi. Muszę o tej ciekawej książce w przyszłości napisać kilka  zdań.

            Wawrzyniec Wiklik (1875 -1962). Urodził się we wsi Zaborze. Z powodu biedy wychowywany poza rodziną we wsi Wesoła. Do szkoły uczęszcza tylko zimą.

Oddany do piekarza w Słomnikach, początkowo pracuje jako parobek w gospodarstwie, następnie podejmuje naukę  piekarnictwa. W 1897 roku uzyskuje tytuł czeladnika kunsztu piekarskiego i rozpoczyna pracę w piekarni Józefa Dudzika w Miechowie. – W mieście mi bliskim, w nim przeszedłem na świat . I kończyłem technikum zawodowe przy ulicy B. Prusa 2. – Wawrzyniec rozpoczyna wędrówkę  po imperium carskim  w poszukiwaniu zajęcia. Pracuje w Kijowie, Moskwie, Warszawie, Petersburgu, cały czas podnosząc swoje kwalifikacje. Trafia na Zagłębie, gdzie za zgromadzony kapitał kupuje piekarnię w Sosnowcu. Poślubia Stanisławę Nowińską, z którą ma 15 dzieci. Radość narodzin przeplata tragedia śmierci. Ośmioro dożywa pełnoletniości. Przeprowadzają się do Częstochowy, gdzie z teściami prowadzą piekarnię i masarnię. W 1904 r. uzyskuje  tytuł majstra sztuki piekarniczej. Poszerza uprawnienia o tytuł czeladniczy sztuki masarskiej. Omija go udział w I wojnie światowej jako jedynego żywiciela rodziny. Zajmuje się również skupem ziemi i inwentarza. Wybuch II wojny światowej to ucieczka na wschód. W 1943 r. powrót do Częstochowy i reaktywacja piekarni. Po wojnie Wawrzyniec otwiera powtórnie piekarnię i sklep. W 1950 roku firma rodzinna zostaje upaństwowiona. Starsi synowie uzyskują uprawnienia czeladnicze w zawodzie piekarz.

            Jarosław Gajda urodzony  w 1958 roku w Radomiu. Pracodawca, nauczyciel zawodu, właściciel piekarni – cukierni. Pomysłodawca i współorganizator radomskiego Święta Chleba (1999). Autor branżowych artykułów do: „Piekarza Polskiego „ i „Przeglądu Piekarskiego i Cukierniczego”. Redaktor monografii:
Historia o chlebie i piekarzach radomskich (2011). Przytoczę rozmowę Jarosława z dziadkiem:

(…) Pokazał mi kiedyś, wtedy jeszcze młodziakowi na początku życiowej drogi, szufladę pełna pieniędzy. Było tego dużo, utarg jego piekarni z całego tygodnia, to
robiło wrażenie. Czyje to są pieniądze, zapytał. No… dziadka, odpowiedziałem.
Nie, to są pieniądze elektrowni, młynarza, pracowników, a jak coś z tego zostanie, to dopiero są moje pieniądze.(…)

Tą zwykłą prawdę rozumie się dopiero pracując na własny rachunek.
            Piotr Mankiewicz urodzony w 1941 roku w Grudziądzu, pracownik kopalni. Potem uruchamia budowle socjalizmu: huta Katowice, Zawiercie, Kościuszko, Częstochowa. Następny zawód – pasja to popularyzacja kultury chleba. Od początku lat   80-tych minionego  wieku zaopatruje piekarnie w maszyny piekarnicze i cukiernicze. Realizując swoje marzenia, otwiera w 2000 roku  Muzeum Chleba i Ciekawostek w Radzionkowie, kultywujące tradycje rzemieślnicze.
            Głęboki ukłon Piotrowi Goszczyckiemu za przybliżenie „świętej trójcy” – siewcy, młynarza, piekarza – do, której dołączył poetów i ludzi skalanych pasją, opowiadających o chlebie, każdy własną, wyjątkową historię.


                                                           Jerzy Stasiewicz


Majstersztyk chleba, Antologia:
Autorzy poszczególnych utworów i fotografii.
Redakcja: Piotr Goszczycki
Projekt okładki:Jerzy Granowski
Wydawnictwo Komograf,
Szlak Literackiej PKP- Jazdy
Pociąg nr 19 Warszawa 2019  s.412.


plecionka* – koszyczek do wypieku chleba
Mereżka* – ozdobny brzeg bluzki.
Pomiotło* – skręcony wiecheć słomy.
Kociuba* – blacha na trzonku do wygartania przepalonych polan z pieca.
Zakwas* – kawałek ciasta z drożdżami potrzebny jako zaczyn do kolejnego wypieku obsypany mąką, pozostawiony w dzieży.

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko