Leszek Żuliński – wiersze

0
1130

wiersze z nowego tomiku pt. Wiersze z lamusa, który ukaże się „na dniach” w Wydawnictwie Adam Marszałek


Czekanie na spokój

z Jackiem Soplicą jest mi po drodze;
nagrzeszyliśmy

w młodości nieźle poplamił sobie ręce,
ale potem stał się ikoną patriotyzmu

mój patriotyzm dzisiaj jest wątpliwy,
mówię: Polska – i wpadam w panikę,
gorycz i strach odbierają mi nadzieję,
koroduję,
siwieję,
tetryczeję

w piaskach mojej pustyni
nie liczę już na źródełko wody

liczę na fatamorganę
spokoju


Déjà vu

siedziałem za biurkiem
nagle z okna doszedł jakiś rumor,
jakby spazmatyczny ryk silnika

niedaleko mojego domu jest lotnisko Okęcie;
pomyślałem: „może samolot spadł na ziemię
i jeszcze dogorywa charczeniem silników?”

Chryste Panie!

no więc podszedłem do okna
i zobaczyłem faceta z kosiarką,
który od czasu do czasu kosi u nas trawę

ta kosiarka miała ambicje buldożera
i talent barytona

uff!, więc to nie była katastrofa,
tylko – jak zwykle – moje omamy

katastrofiści tak mają…


Eol

Król Eol to wielki psotnik

zrywa kapelusze z głów,
linie elektryczne, dachy,
kładzie pokotem zboża i rusztowania

dziewczętom podrywa sukienki,
a starsi mężczyźni skarżą się na wiatry

jego córunia, Zawierucha, to opętana dziwka;
co najwyżej synuś, Zefirek, zasługuje na sympatię

żeglarze dzielą wiatry na korzystne i niekorzystne

ja w tym wszystkim nie umiem się odnaleźć,
jestem w połowie drogi od wietrzności do wieczności


Gorycz

gorycz należy skrupulatnie zbierać,
ziarnko do ziarnka – niechaj się uzbiera,
tylko co z nią dalej robić?,
chyba nic – i tak nie zmieni się w słodycz

ale trzeba nad nią panować,
ubierać ją w ciche słowa,
które niczego nie zmienią,
będą szeleścić jak liście jesienią

wtedy może gorycz zbutwieje,
w miniony czas się odzieje,
będzie nam się wprawdzie przypominała,
ale już łagodna, choć obolała


Nieruchomienie

to nie ja zacząłem umierać,
to wokół mnie obumierał świat

wszystko stawało się coraz mniej moje,
obojętne, a nawet martwe;
…owszem, żyje się, żyje

w coraz większej pustce

ludna bezludność przybliża się,
otwiera mi nową przestrzeń

nie kroczę, nie biegnę, nie doganiam,
zapuszczam korzenie,
nieruchomieję

rzeka Ulga nie płynie…
ona trwa

w końcu coś trwa


Nieśmiertelność

ci, którzy na chmurze siedzą,
już się nigdy nie dowiedzą,
co takiego właściwie się stało,
gdzie się życie zapodziało

kiedy woda zmienia się w parę,
to nadal są stany stałe,
życia dziwna logistyka
zmienia się, jednak nie znika

ten wiersz jest o nieśmiertelności,
która nie potwierdza nicości,
bowiem wieczność wiekuista
to może docelowa jest przystań?


Odchodzenie

jeszcze tego nie rozpoznałem:
czy to ja odchodzę, czy mój świat?

zapewne odchodzimy razem

to od początku była transakcja wiązana,
jedyna udana w moim życiu

biznes to biznes,
ale co teraz?,
co potem?,
co na zawsze?


Ostatnia miłość

gdyby nie jesień,
to liście nie opadałyby z mojego drzewa

ona nawet nie wie, że z motyla
zamieniła się w kornika,
który mnie pożera

dawniej dziewczęta mnie zazieleniały,
a ona panoszy się próchnicą i erozją

alegorie śmierci są wyrafinowane

na obrazie Dürera rycerz, diabeł i śmierć
wchodzą w mrok bezlistnego lasu,
jesień – jak w wierszu Grochowiaka –
przewraca mnie galwaniczną ręką
tak miękko

pień jest filarem drzewa,
jego dumą,
pień zwieńczony jest głowicą jońską,
czasami koryncką

pieniek
jest dowodem mordu

usiądź na nim
i płacz

szum lasu
będzie płakać z tobą


Początek i koniec

najpierw prefix, później sufix,
a w środku jest zupełny fix
i z tym fixem do czynienia
mamy niemal od urodzenia

poskładać tego nie można,
choć rozgrzane życia rożna,
raczej rozrzucić się w zapomnieniu,
w popiołach – po samospaleniu

ale przecież jeszcze żyjemy,
jeszcze twardość ziemi czujemy,
jednak to nie takie pewne,
bo swąd stosu już nad drewnem

spod popiołów nie ma wyjścia,
więc: co dalej?; ścieżkę przyjścia
pokryje stuleni las;
jego też zadepcze czas


Podsumowanie

na tej samej ziemi mieszkamy,
tymi samymi oczami ją oglądamy,
mamy podobne problemy,
zwyczajnie – jaki wszyscy – sobie żyjemy

ale wystarczy podrapać palcem,
by każdy miał inne zakalce,
zachwyty i uniesienia,
te ostatnie często nie do zniesienia

dorastamy, dojrzewamy…
chłodem niczym śnieżna kula porastamy,
lodowata staje się nasza skorupa,
gaśnie w nas młodzieńczy upał

nadzieja?, ha!, wszelkie nadzieje
szlag zmienił na beznadzieję,
a nasza młodzieńcza wiara
gdzieś za nami pozostała

potem na nic już nie liczymy,
już się nawet nie kłócimy
i jak świeca dogasamy,
czasem długimi latami

w końcu już nawet mówić się nie chce,
proch pozostał na panewce,
strzepujemy go palcami,
smak goryczy wypluwamy

jak ślepcy Bruegla kostur w dłoń bierzemy,
przed siebie donikąd idziemy,
krok za krokiem, rok za rokiem,
ciągnąc za sobą życia opokę

czasem jeszcze dziecko się w nas odezwie,
ale to bywa bardzo bolesne:
jakieś sny, jakieś wspomnienia
i nonsensowne marzenia

nad tym trzeba mocno panować,
by do końca nie zwariować;
trzeba zdusić oczekiwania,
iść gdzie bądź, do wyczerpania

gdy w końcu do Hadesu dojdziemy,
wszystko za sobą zamkniemy,
ale pozostawmy po sobie uśmiech,
bo przecież życie było piękne, nawet fikuśne

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko