wiersze z nowego tomiku pt. Wiersze z lamusa, który ukaże się „na dniach” w Wydawnictwie Adam Marszałek
Czekanie na spokój
z Jackiem Soplicą jest mi po drodze;
nagrzeszyliśmy
w młodości nieźle poplamił sobie ręce,
ale potem stał się ikoną patriotyzmu
mój patriotyzm dzisiaj jest wątpliwy,
mówię: Polska – i wpadam w panikę,
gorycz i strach odbierają mi nadzieję,
koroduję,
siwieję,
tetryczeję
w piaskach mojej pustyni
nie liczę już na źródełko wody
liczę na fatamorganę
spokoju
Déjà vu
siedziałem za biurkiem
nagle z okna doszedł jakiś rumor,
jakby spazmatyczny ryk silnika
niedaleko mojego domu jest lotnisko Okęcie;
pomyślałem: „może samolot spadł na ziemię
i jeszcze dogorywa charczeniem silników?”
Chryste Panie!
no więc podszedłem do okna
i zobaczyłem faceta z kosiarką,
który od czasu do czasu kosi u nas trawę
ta kosiarka miała ambicje buldożera
i talent barytona
uff!, więc to nie była katastrofa,
tylko – jak zwykle – moje omamy
katastrofiści tak mają…
Eol
Król Eol to wielki psotnik
zrywa kapelusze z głów,
linie elektryczne, dachy,
kładzie pokotem zboża i rusztowania
dziewczętom podrywa sukienki,
a starsi mężczyźni skarżą się na wiatry
jego córunia, Zawierucha, to opętana dziwka;
co najwyżej synuś, Zefirek, zasługuje na sympatię
żeglarze dzielą wiatry na korzystne i niekorzystne
ja w tym wszystkim nie umiem się odnaleźć,
jestem w połowie drogi od wietrzności do wieczności
Gorycz
gorycz należy skrupulatnie zbierać,
ziarnko do ziarnka – niechaj się uzbiera,
tylko co z nią dalej robić?,
chyba nic – i tak nie zmieni się w słodycz
ale trzeba nad nią panować,
ubierać ją w ciche słowa,
które niczego nie zmienią,
będą szeleścić jak liście jesienią
wtedy może gorycz zbutwieje,
w miniony czas się odzieje,
będzie nam się wprawdzie przypominała,
ale już łagodna, choć obolała
Nieruchomienie
to nie ja zacząłem umierać,
to wokół mnie obumierał świat
wszystko stawało się coraz mniej moje,
obojętne, a nawet martwe;
…owszem, żyje się, żyje
w coraz większej pustce
ludna bezludność przybliża się,
otwiera mi nową przestrzeń
nie kroczę, nie biegnę, nie doganiam,
zapuszczam korzenie,
nieruchomieję
rzeka Ulga nie płynie…
ona trwa
w końcu coś trwa
Nieśmiertelność
ci, którzy na chmurze siedzą,
już się nigdy nie dowiedzą,
co takiego właściwie się stało,
gdzie się życie zapodziało
kiedy woda zmienia się w parę,
to nadal są stany stałe,
życia dziwna logistyka
zmienia się, jednak nie znika
ten wiersz jest o nieśmiertelności,
która nie potwierdza nicości,
bowiem wieczność wiekuista
to może docelowa jest przystań?
Odchodzenie
jeszcze tego nie rozpoznałem:
czy to ja odchodzę, czy mój świat?
zapewne odchodzimy razem
to od początku była transakcja wiązana,
jedyna udana w moim życiu
biznes to biznes,
ale co teraz?,
co potem?,
co na zawsze?
Ostatnia miłość
gdyby nie jesień,
to liście nie opadałyby z mojego drzewa
ona nawet nie wie, że z motyla
zamieniła się w kornika,
który mnie pożera
dawniej dziewczęta mnie zazieleniały,
a ona panoszy się próchnicą i erozją
alegorie śmierci są wyrafinowane
na obrazie Dürera rycerz, diabeł i śmierć
wchodzą w mrok bezlistnego lasu,
jesień – jak w wierszu Grochowiaka –
przewraca mnie galwaniczną ręką
– tak miękko
pień jest filarem drzewa,
jego dumą,
pień zwieńczony jest głowicą jońską,
czasami koryncką
pieniek
jest dowodem mordu
usiądź na nim
i płacz
szum lasu
będzie płakać z tobą
Początek i koniec
najpierw prefix,
później sufix,
a w środku jest zupełny fix
i z tym fixem do czynienia
mamy niemal od urodzenia
poskładać tego nie można,
choć rozgrzane życia rożna,
raczej rozrzucić się w zapomnieniu,
w popiołach – po samospaleniu
ale przecież jeszcze żyjemy,
jeszcze twardość ziemi czujemy,
jednak to nie takie pewne,
bo swąd stosu już nad drewnem
spod popiołów nie ma wyjścia,
więc: co dalej?; ścieżkę przyjścia
pokryje stuleni las;
jego też zadepcze czas
Podsumowanie
na tej samej ziemi mieszkamy,
tymi samymi oczami ją oglądamy,
mamy podobne problemy,
zwyczajnie – jaki wszyscy – sobie żyjemy
ale wystarczy podrapać palcem,
by każdy miał inne zakalce,
zachwyty i uniesienia,
te ostatnie często nie do zniesienia
dorastamy, dojrzewamy…
chłodem niczym śnieżna kula porastamy,
lodowata staje się nasza skorupa,
gaśnie w nas młodzieńczy upał
nadzieja?, ha!, wszelkie nadzieje
szlag zmienił na beznadzieję,
a nasza młodzieńcza wiara
gdzieś za nami pozostała
potem na nic już nie liczymy,
już się nawet nie kłócimy
i jak świeca dogasamy,
czasem długimi latami
w końcu już nawet mówić się nie chce,
proch pozostał na panewce,
strzepujemy go palcami,
smak goryczy wypluwamy
jak ślepcy Bruegla kostur w dłoń bierzemy,
przed siebie donikąd idziemy,
krok za krokiem, rok za rokiem,
ciągnąc za sobą życia opokę
czasem jeszcze dziecko się w nas odezwie,
ale to bywa bardzo bolesne:
jakieś sny, jakieś wspomnienia
i nonsensowne marzenia
nad tym trzeba mocno panować,
by do końca nie zwariować;
trzeba zdusić oczekiwania,
iść gdzie bądź, do wyczerpania
gdy w końcu do Hadesu dojdziemy,
wszystko za sobą zamkniemy,
ale pozostawmy po sobie uśmiech,
bo przecież życie było piękne, nawet fikuśne