Adam Lizakowski
Dla II Liceum im. M. Kopernika w Lesznie
Moje książki
Są tylko dla mnie
Jak mój kubek na kawę
Lub krzesło przy moim stole
Nie są katedrami gotyckimi
Ani świątyniami doryckimi
Nie są gniazdami d o których
Jak ptaki lecą moje myśli
Moje książki są tylko moje
I dla mnie nikogo więcej i nikomu
Nie pozwałam z nimi rozmawiać
Moje książki nie są studniami czasu
Z których wywołuję moich sławnych
Poetów z Irlandii Ameryki, Włoch
Antycznego Rzymu mitycznej Grecji
Ani czarodziejskimi lampami Aladyna
Moje książki nie są dla moli książkowych
Którzy przedzierają się przez stronice
Jak okręt podczas burzy i nie mogą
Dotrzeć do końca rozdziału aby głowę
Złożyć na miękkiej poduszce
Jak mówi poeta
…cóż za rzecz przedziwna
Czytanie! – jako gałązka oliwna
Lub migdałowy kwiat..
Moje książki to nauka czytania
-Map
-GPS
-Kompasu
-Buzoli
-Radarów
-Sztucznych satelitów
Goodbye Winnetou!
miesiąc temu skończyłem 60
lat żegnaj winnetou
a jeszcze nie tak dawno temu
miałem dwanaście lat
ocalałem
w sadzie czereśniowym Ameryki
prowadzony na rzeź
człowiek i zwierzę – emigrant
kino i rodzice – konto bankowe
wróg i przyjaciel – karta kredytowa
to są nazwy puste i wieloznaczne
indianina pijanego –
tak się upija jak zwierzę
widziałem w rezerwatach
tysiące zamordowanych czerwonoskórych
miliony czaszek bizonów wypełnionych whisky
pojęcia abstrakcyjne
dzicy i wolni
męstwo i tchórzostwo
prawda i kłamstwo
jednako waży
litr whisky i kilo złota
jednako waży cnota i występek
widziałem winnetou
człowieka – był jeden
szlachetny i cnotliwy
mam sześćdziesiąt lat
ocalałem widziałem
zastępy ludzi odtrąconych
od których słońce odwróciło
się plecami a wiatr bił ciężką
ręką po twarzy w North Dakota
szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi dzieciństwo
wzrok słuch szybkość nóg
niech oddzieli młodość od ciemności
miesiąc temu skończyłem 60
lat żegnaj winnetou
a jeszcze nie tak dawno temu
miałem dwanaście lat
Nasze klątwy
nasze klątwy są wieloznaczne mają
kształt pomnika bluźnierczej interpretacji
skrzydeł lub języka ostrzącego swój
koniec na kamiennym sercu
nasze klątwy – w jego świętości nie ma
niczego świętego – on jest ważniejszy
niż sam bóg chociaż ze śliny krwi żółci
jak biały dym unosi się prosto do nieba
nasze klątwy mają kształt społeczeństwa
wyhodowanego przez solidarność
zakładnika biskupów nowych Abrahamów
gotowych złożyć w ofierze swojego syna
nasze klątwy ze smutkiem trzeba stwierdzić
wielu zamykają oczy na świętości i w imię
rzekomej wolności wypowiedzi artystycznej
potrafią jadem zatruć uczucia katolików
nasze klątwy papuga i orzeł – dwie polski
bezradne – trochę nienawiści, bluzgów
seks oralny aktorki z figurą podobną do…
z tabliczką „obrońca pedofilów”
nasza klątwy to nie podżeganie do zabójstwa
ale kpina z rozwiązanego języka zbiórka
pieniędzy na zabójstwo Jarosława chore dzieci
lub wyjazd emerytów do sanatorium
nasze klątwy kobieta nie może decydować
o swoim ciele owocu jej żywota muzułmanka
dopuszczają się cudzołóstwa zasługuje na śmierć
przez ukamienowanie nie pomoże anioł stróż
nasze klątwy usta nienawiści – nic nowego
pod słońcem długie brody kupców trzy
brody biskupów dziewczyna która straci
dziewictwo przed ślubem zostanie ubiczowana
nasze klątwy to pomnik kija w mrowisku
dla jednych wulgarne dla innych ważne
i warte owacji na stojąco i pytanie czy
ojczyzna musi pachnieć krwią i gównem
Żony poetów
Są jak karpie na świątecznym stole
Są jak opłatek w rękach ministranta
Są jak choinka w domu dziecka
Żony poetów mogą być problemem
W zrozumieniu aluzji, słowa w zdania
Zwrotki, ale zawsze są kropką nad i
Żony współczesnych poetów są modernistyczne
A jednak znajdują odpowiedz liryczną mówią
W tradycyjnym metrum z akcentem
nagłosowym
Jeśli poeta myśli że miłość do żony jest prosta
jak linijka zdania mówi z akcentem dynamicznym
używa oksymoronów epitetów lub onomatopeje
Wtedy żony poetów zamieniają się w łąki, motyle
Wtedy cisza staje się anaforą a same życie antonimą
Wtedy każdy dzień tygodnia ich jest ich
antyfoną
Most Grunwaldzki we Wrocławiu
Wykuty z mieczy grunwaldzkich
Stanął na nogach koni rycerskich
Siostra tarczy XX wieku na Odrze
Z dwoma orłami białym i czarnym
Wyczesany z kości polsko-niemieckich
Z krwi potu śliny sklejony kamień na
kamieniu związany stalą z toporów
kawaleryjskich pancerzy grotów oszczepów
Wybudowany rękoma niemieckimi
Pod nim rzeka przewoźnik płynie
Po prześcieradle jedwabnego czasu
Do której nie można wejść ani razu
Wartość mostu oceniają stada aut
Wyruszające na pastwiska wrocławskie
Wdech – wydech tramwajowych płuc
I szczęście stalowo – betonowe
Widok spina z dala wzrok porwany
Negatyw z Wybrzeża Wyspiańskiego
Nocą stalowych liny moczą się
Nurzają się z lekkością światła w Odrze
Błogosławiony Czesław Odrowąż
imię i nazwisko staroświeckie na sposób staroświecki
jak spisy starych strategii zdobywania murów
siedmiokrotnie strona po stronie dzisiaj zapomnianych
potrafił postawić się przeciwko
tatarskim strzałom
łamała je jego gorliwa modlitwa do Boga
potrafił umieścić nad swoją postacią wielką
siejącą trwogę łunę światła która odstraszała
dzikich najeźdźców – przychodzili
odchodzili
wyrządzali wiele szkód szoku szlochów
– Czesław na szczycie murów wymachuje ramionami
jak młyn boży co powietrze miele manewruje
swoim ciałem pośród strzał i grotów
oświetlających niebo jak błyskawica w deszczu
tak!!! przez moment jest helikopterem Apache
z mocnymi światłami oślepiającymi koniki tatarskie
wojowników tatarskich dowódców tatarskich
Dzisiaj mało kto ma pojęcie o sile modlitwy
wiary mało kto wie o czym w tym wszystkim
chodzi zalewa nas zła energia i rzeka
Odra
po której Czesław przedostawał się
z brzegu na brzeg po swoim płaszczu
gdy nachodziły go pokusy cielesne, mówił do siebie:
„Walcz
dzielnie i pokonuj nieczyste chuci, Czesławie
z małej bowiem iskry łatwo może powstać pożar wielki”.
dlatego lubimy błogosławionego Czesława
dlatego z takiej postawy budujmy nasze życia
dlatego Czesław jest spichlerzem 21 wieku
a ziarna jego myśli i uczynków w nas pęcznieją
a ziarenka różańca przyciągają swoją słodkością
a miseczka mleka na nas czeka u bram niebieskich
Święty Michał
Michał jest przystojnym ognistym wojownikiem walczącym
w imię sprawiedliwości prawa ubrany w tunikę
– rzymski gladiator porusza się jak muzyka Wolfganga
Amadeusa Mozarta w Piono Concerto No 21 – Andante
jest
dawcą cierpliwości i szczęścia atrybutem jego
jest ognisty miecz anielski łacina i matematyka
on sam jest rzeką pełną ryb winnicą
smacznych winogron
księciem niebiańskiej armii wiecznie czuwa kiedy Europa
wstaje Ameryka kładzie się do snu czasem po Nowym
Jorku jeździ busem w Paryżu metrem bez
biletu
na rowerze w Amsterdamie w Mszanie Dolnej pije
mleko prosto od krowy często
zatrzymuje się przy
ulicznych teatrach kukiełkowych
w Wiedniu uczy się
chodzić na palcach wyciera łyżki odmawia
modlitwę
Święty Michale Archaniele wspomagaj nas w walce
Ty, Wodzu niebieskich zastępów szatana
strąć do piekła
Amen
Rzeka Wieprz
kto dał ci tak
piękne imię?
jakie ono jest pachnące
i słodsze
niż tysiące numerowanych
ulic Nowego Jorku lub Chicago
czy gwiazd na dalekim nieboskłonie
patrzę w twe nurty
i uśmiecham się sam do siebie
moja wyobraźnia jest jak patyk
unoszony przez twe wody
moja wyobraźnia jest ryba
kamienna płynąca pod prąd
Czechowicz
lecą bomby lecą…
lecą bomby lecą…
nie boją się ulic, miast, ludzi, całowania
rozerwania, cielesnego obcowania
świstu wiatru, ziemi śpiewania
lecą bomby lecą
niczym jaskółeczki piórka
czyje złapią je ręce Kasi, Jurka
nie ominą żadnego podwórka
lecą bomby lecą
jak krople z pędzla malarza
czerwienią płoną jak morska plaża
spadną nic im nie zawadza
lecą bomby lecą
niczym łzy po twarzy
samotne o mieszkaniu marzy
każda z nich jedno piętro waży
Różewicz
Nie pachnie różami
(Ani Miłosz miłością)
jest różą w słoiku
po dżemie śliwkowym stojącym na
kuchennym stole
Ach ten pan Tadeusz !!!
ostrzy swój język i wzrok
na kamiennym garnku
na kiszone ogórki
a te śnią o zapachach
z czasów partyzanckich –
O Adolfie – taka gra komputerowa
w której buduje się obozy koncentracyjne
I strzela do ludzi
nikt nie słyszał w Nowej Zelandii –
matka jak poranne słońce
wstała rozpalić ogień pod blachą
ognisko domowe
serc ogień
gdy złamana wpół wysypywała
popiół z popielnika
gdy złamana wpół gładziła
delikatnie biały obrus na stole
gdy złamana wpół wlewała
odwagę w szafie wisiały mundury
i garnitury gotowe do wyjścia
Szkoła rodzenia wierszy
Przechodził obok szkoły rodzenia dzieci,
po drugiej stronie ulicy była szkoła nauki jazdy,
dalej kościół życia wiecznego w raju,
wstęp zamknięty niebieskim ogniem, kratą –
przez nią widać
ołtarz, a przed nim po obu stronach skarbonki,
za kościołem College uczący
pisania wierszy,
przeszedł skrzyżowanie na zielonych
światłach,
obok klinika aborcyjna pracująca
siedem dni w tygodniu,
dalej knajpa z witającą wpół
rozebraną dziewczyną –
raj ziemskich rozkoszy,
kilka kroków dalej posterunek policji,
za nim siwa kobieta
grzebiąca w kubłach na śmieci,
jeszcze kilkanaście kroków,
a ukaże się budynek
Chicago Public Library,
a w nim mądre książki o życiu
Nie, tego nie robi się kotu
Mógłby tej – o łabędziej szyi, boskich piersiach,
apollińskich nogach, wenusjańskich
ustach czerwonych i słodkich jak maliny –
kelnerce pokazać to i owo,
zabrać do Chicago,
gdyby nie kot tygrysek junior tam przebywający,
którego kocha ponad życie;
kocia mina wraca z polowania zmęczony
/myszom przedłużył życie o jeden dzień/,
szuka ciepłego miejsca w łóżku,
a tu podczas jego nieobecności,
na jego miejscu, leży naga kelnerka z Krosna,
zdumiony i przerażony ucieka,
nie, tego by nie przeżył,
nie, tego nie robi się kotu…
Wiersze tygodnia redaguje Stefan Jurkowski
stefan.jurkowski@pisarze.pl