ocean zdjął wiatr z moich żagli
1.
wszystko już było
i świat utkwił we mnie
jak zakrzepły namuł
teraz pozostało już tylko jedno
zaorać go i posiać proso
stworzyć żuławy
stworzyć raj
odys cierpi na depresję w itace
a kolumb przeistacza się
w żałosnego zdobywcę
dzikiego zachodu
wszystko już było
2.
za chwilę lądujemy
samolot przechyla się
lekko na prawe skrzydło
a mrok za oknem
znienacka wypełnia
pulsująca złota pajęczyna
kolejnego miasta
którego i tak nie odnalazłem
na mojej wewnętrznej mapie
a za tym pewnie
ani się nim nie nażrę
ani nie upiję
nie wciągnę gardłem nosem oczyma
ani też nie zabiorę ze sobą w dalszą wędrówkę
ot kolejny przystanek
taka homeopatyczna dawka
egzotyki i iluzji
wystarczająca aby wbić szpilkę w mapę
lub przykleić nową nalepkę na walizce
za nikła nawet na nowy wiersz
mrok za oknem samolotu wypełniła
pulsująca ruchoma złota pajęczyna
obcego miasta
błyszczy
kusi
nęci
przywołuje
a ja i tak dobrze wpojonym manewrem
uciekam w otwarty ekran laptopa
gdzie świat
nowy
znajomy
bezpieczny
na klawiaturze zakwitają listopadowe poziomki
jak w zeszłym tygodniu
w osiecku
3.
ocean zdjął wiatr z moich żagli
a jednak łódź
wciąż
mozolnie sunie po wodzie
mimo że coraz częściej
można usłyszeć jęk
dna szorującego po płyciznach
zamulonych kanałów
odkryć i zadziwień
ameryka gdzieś tam
cierpliwie czeka
chociaż nie chciałbym
dotrzeć tam
zbyt wcześnie
4.
ocean zdjął wiatr z moich żagli
a i tak niespiesznie nikną
światła tamtego brzegu
z którym łączy już tylko pudełko
z mało użytecznymi wspomnieniami
pokład kołysze się z wysiłkiem
w rytm lunatycznej melodii fal
a nogi póki co daremnie
próbują z nim wynegocjować
nowe kompromisowe zasady współżycia
nawet nocne niebo
upstrzone kraterami
podbiegłych świetlistą ropą
gwiezdnych wrzodów
przypomina już tylko tors
chorego na odrę człowieka
co czynić gdy imperatyw kategoryczny
cierpi na estetyczną demencję
a dumne równanie pozbawione jednego skrzydła
przeistacza się w znak zapytania
zdrada
poznałem japońskich kaligrafów
poznałem arabskich kaligrafów
poznałem benedyktyńskich kaligrafów
tłumaczy nigdy nie szukałem
i tylko pozostaje otwarte pytanie
czego jest zdradą
zachwyt nad słowem
zaklętym w znak graficzny
i oddartym ze wszelkich
uchwytnych znaczeń
a czuję że zdradzam
„Nic dwa razy…”
brutalnie przesunięte w tył
wskazówki zegara
nasz czas niepewnie chwieje się
na parkiecie
niczym wytrącony z rytmu tancerz
po czym pokornie zastyga pod ścianę
gotowy do kolejnej próby
i tylko wypita whisky
za cholerę nie chce wrócić
do szklaneczek
a z ich dna dobiega
schrypnięty głos szymborskiej
deklamującej swój sławetny wiersz
dym
gęsty dym z leśnego ogniska
sprawnie dławi chrapliwy oddech mrozu
kręcąc piruety w zmiennych porywach wiatru
wkrótce dusimy się też my
w oddali wieś wędzi się
jak atlantycki łosoś
w smrodzie palonego plastiku
i cierpliwie czeka
na wigilię
i globalne ocieplenie
surrealizm przydrożny
na przekór jesiennej mżawce
dymy znad kartofliska
wciąż wplatają się
w bezlistne grzywy przydrożnych buków
nagość woda ogień i dym
zamieranie w wersji glamour
hotelowy balkon
pierwszy mroźny wieczór
w nadmorskim uzdrowisku
noc z ulgą otrząsa się
z komarów ciem i turystów
podejrzewam że i mnie
rychło spisze na straty
nad głową niepewnie kołysze się księżyc
potrzaskany jak lustro w hotelowej łazience
nad głową niepewnie kołysze się księżyc
potrzaskany jak ja
niedopałek papierosa parzy palce
znikający świat parzy myśli
węzeł
nie umiem rozplątywać życiowych węzłów
nawet te najbardziej niedorzeczne
chronię i pielęgnuję niczym muzealny kustosz
tylko z węzłem windsorskim poszło mi
zadziwiająco gładko
podczas pożegnalnej kolacji
wystarczył głęboki talerz
kilka kieliszków wódki
zapalniczki i odrobina determinacji
a cała restauracja
podziwiała flambirowanie krawatu
nawet aleksander macedoński
mógłby mi pozazdrościć konceptu
tyle że on właśnie wchodził do azji
a ja właśnie wychodziłem
z jednego z moich wcieleń
a może z samego siebie
penelopa
pod obcym sklepieniem gwiazd
wpisany w zwodniczą
przytulną codzienność
tańczącej na wodzie łodzi
przymykam oczy
i ukradkiem przyglądam się
jak stoisz sama pod urwistym klifem
na kamienistej plaży
i im bardziej mrużysz oczy
tym szerzej otwierają się usta
jakbyś zamierzała namiętnie ucałować
porywisty morski wiatr
a potem nagle odwracasz się do niego plecami
takim wystudiowanym zdecydowanym gestem
i wiem że ty wiesz
że będzie mu się podobał twój tyłek
w końcu nawet najdzikszy ze sztormów
jest tylko mężczyzną
niech przypływ
od twojego brzegu po mój brzeg
poniesie nas
poza kurtynę tęsknoty i strachu
smok
cień drona wpisany w poświatę księżyca
zawisł tuż nad wieczornym lasem
i bawi się w chowanego
z koronami drzew
i naszą prywatnością
cień drona wpisany w poświatę księżyca
zdaje się być fantomem smoka
który za chwilę chluśnie
ognistym oddechem
lecz póki co
całkiem zgrabnie zieje
realnym charkotem
niepostrzeżenie budzi się
we mnie
święty jerzy
ach wbić ostrze włóczni
w krwawe oko
jego kamerki