Piotr Wojciechowski – Erotyczna podszewka polityki

0
373

Piotr Wojciechowski


EROTYCZNA PODSZEWKA POLITYKI


piotr-wojciechowski   Komputerowa poczta sprawiła, że listów papierowych przychodzi bardzo mało. Dlatego są lepiej traktowane, do wielu chcę wracać. Listy od przyjaciół rozmaicie lądują po przeczytaniu. Są błahe lub niesympatyczne – do kosza. Są znakiem czasu, papierkiem bliskim sercu – idą w otchłań archiwum. Są wyjątkowe – zostaję na biurku na kwarantannę, bywa, że trwa ona latami.

  Właśnie grzeje mi dłonie list Wojtka Wiśniewskiego sprzed roku – wypłynął, bo wsunął się pod deskę, na której stał skaner. Wypłynął też, bo chciałem go mieć blisko. Wojtek wspomina, że czyta czwarty tom dzienników Jana Józefa Szczepańskiego, wtrąca w różnych miejscach aż dwa cytaty, pierwszy: „Ale jeśli istnieje literackie zobowiązanie (dawanie świadectwa), to zawsze znajdzie się sprawa, o której trzeba pisać”, i drugi: „Coraz wyraźniej czuję, że jest to czas płacenia zobowiązań. Teraz właśnie powinno się robić to, do czego człowiek został powołany. Świadczyć prawdzie”. 

    Wiśniewski, sam pisarz literatury faktu,   cytował mi rok temu Szczepańskiego, realistę i reportera, ale też wytrawnego konstruktora literatury kreacyjnej, powiedzmy po staremu – literatury pięknej.

   Ta literatura piękna jest moim żywiołem, moją profesją. Czytam więc te cytaty z rezerwą, rozdwojony. Z jednej strony nie mogę zaprzeczyć, że wychowano mnie w duchu służby. Z drugiej strony – słowo „zobowiązanie”  stoi jakoś w poprzek nie tyle mojej metodzie twórczej, bo jej nie mam, ile moim pisarskim nawykom.

   Służba – proszę bardzo – ale przecież nie pańszczyzna! Służba raczej w lekkiej kawalerii. I wracając do dnia dzisiejszego – jeśli literackie zobowiązanie każe mi zająć się reakcją bliskich mi środowisk na osobę nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, chcę do tego podejść od strony ludycznej. Oni się zabawili w wybory.

   Zabawa to dla jej uczestników taki sposób wypełniania czasu wolnego, który najlepiej podkreśla  wolność. Wolność uczestników w ich czasie wolnym. A z drugiej strony – wielu widzi w właśnie uczestnictwie w wyborach pełną realizację wolności. Aby wybrać – wychodzi się z domu, wchodzi się w przestrzeń publiczną, wchodzi się w tłum nieznanych ludzi o których wie się, że oni też chcą przeżyć wolność. Jakby się szło na wspólną zabawę.

  Jestem współautorem eseju o polskim przeżywaniu czasu wolnego, razem z profesorem Romanem Galarem z Politechniki Wrocławskiej pisałem ten esej dla jakieś międzynarodowej inicjatywy wydawniczej.  Napisaliśmy tam: „Czas wolny – to czas  spędzony w „lepszej  przestrzeni albo „w przestrzeni lepszych  (również erotycznie) obietnic”.  Takie przestrzenie to   centrum  handlowo-rozrywkowe, starówka miejska, park,  plaża, tereny sportowe, tereny wystawowe, kurort, ośrodek sportowo-wypoczynkowy.  Sam pobyt tam jest  wartością samą w sobie,  niezależnie od uczestnictwa w spektaklach, zawodach, niezależnie od zakupów i posiłków.  Wartością jest również współobecność licznych „innych, ale swoich” – obcych, którzy jednak są bliscy, bo wybrali to samo „dobre miejsce”.  Młodzi szukają partnerów przyszłego związku, albo tylko miłosnej przygody. Współobecność jest rewią  pokazania ciała ( a  często sportowej lub tanecznej sprawności ciała), makijażu, fryzury, ubioru, gadżetów,  zakupów, spektakl towaru jest podszyty erosem,  spektakl erosa ozdobiony towarem.”

   Ileż tu podobieństw do aktu wyborczego! Przede wszystkim – aura obietnic i podświadoma pewność, że te obietnice to tylko przynęta, miraż. Po drugie – akt zakupu – w tym wypadku walutą są kartki wyborcze. Co kupujemy?  – miraż przyszłości, rozkosz przynależności do posiadających słuszność. Przecież podobieństwo to zakupu stroju karnawałowego czy balowego kotyliona jest uderzające!

   A różnica? Różnica powinna być fundamentalna. Wyjście na wybory, głosowanie jest pełne sensu, gdy jest świadome i odpowiedzialne. Wyjście w przestrzeń balu czy festynu jest radosnym zawieszeniem odpowiedzialności, jest aktem uznania praw podświadomości, intuicji, spontaniczności.

Ostatnie wybory w USA pokazują, że wyborcy byli świadomi i odpowiedzialny tylko w pewnym – niezbyt wielkim zakresie. Odpowiedzialność jest możliwa, jeśli dokonujemy decyzji w przestrzeni racjonalnie rozpoznanej i stabilnej, jeśli wiemy co robimy i jakie będą skutki.

   Kampania wyborcza to huczny i kolorowy spektakl, wywołujący burzę emocji. Wyborcze teksty nie są  źródłami wiarygodnych opisów w miarę stabilnej sytuacji. Przykładem może być wystąpienie Donalda Trumpa w Reno w Newadzie, jedno z ostatnich przed elekcją, to właśnie, które zostało przerwane ze względu na podejrzenie zamachu. A co takiego mówił wtedy Trump? Oto fragment:

Nie ma nic, czego nie zrobią polityczne elity, by utrzymać swój prestiż i władzę waszym kosztem. Nie ma takiego kłamstwa, przed którym by się powstrzymały. Elity w Waszyngtonie i korporacje medialne, które je finansują istnieją z jednego tylko powodu, by chronić i bogacić siebie. Elity mają tryliony dolarów do stracenia w tych wyborach. Podam przykład. Zaledwie jedna tylko umowa handlowa, którą chcą przeforsować wiąże się trylionami dolarów kontrolowanych przez wiele krajów, korporacji i lobbystów. Tym,  którzy kontrolują dźwignie władzy w Waszyngtonie, nie chodzi o wasze dobro. Dla nich i dla współpracujących z nimi specjalistów od  globalnych  interesów, nasza kompania to prawdziwe egzystencjalne zagrożenie, jakiego wcześniej nie widzieli. To nie są jedynie kolejne odbywające się co cztery lata wybory, to rozdroże dróg w historii naszej cywilizacji, które określi, czy my, naród, odzyskamy kontrolę nad naszym rządem. Dla nich to jest wojna i dla nich wszystko jest dozwolone…”

   W tym samym przemówieniu republikański kandydat nazwał oboje Clintonów „kryminalistami”. Czy wygrał wybory, bo wyborcy mu uwierzyli, wyborcy chcieli mieć w Białym Domu bezinteresownego proroka przyszłości, a nie kryminalistkę, żonę kryminalisty?

   Większość wyborców wiedziała, lub łatwo mogła się dowiedzieć, że on, Donald Trump, całym życiem udowodnił, że i sam należy do tych egoistycznych elit,  a mówi to wszystko, aby rozszerzyć  swoją władzę i pomnożyć bogactwo. Cynicznie, skutecznie, nie oszczędzając na wydatkach dążył do wygranej i wygrał dzięki wyborcom płci obojga, których uwiódł. Dali się uwieść porwani w wir wyborczej zabawy, głosowali na ćwierć świadomości, dali się uwieść beztrosko porzucając odpowiedzialność.

     Niewątpliwie wyraźnie przeważył czynnik podświadomy, biologia. Pani Clinton prezentowała się jako dobrze przygotowana urzędniczka wyższego szczebla. Jej stroje, fryzury i makijaże były w najlepszym gatunku. Piękne i młode celebrytki, które występowały obok niej, aby przysporzyć jej wyborców, jednocześnie pokazywały nachalnie, że Hilary już nie jest piękna ani młoda.

        Naprzeciwko niej stanął jurny, aktywny i agresywny samiec alfa, kawał chłopa, sprytny i bezlitosny biznesmen. Jego chamstwo rozpoznali jako siłę wszyscy wahający się, głosujący nie całkiem świadomie. Kobiety przyznały, że po świńsku odzywał się o nich, ale przecież wszyscy tak mówią i myślą. A dzisiaj wszyscy, to znaczy telewizja i fejsbuk.  Cwaniak od kasyn i nieruchomości chytrze wykorzystał ordynację – nie zdobył większości głosów, ale zgarnął głosy tam, gdzie przynosiły one zwycięstwo. Był obrzydliwy jako mąż stanu, ale był też świetnym wodzirejem na tym panamerykańskim festynie.

   Dla wielu – również w Polsce – zwycięstwo Donalda Trumpa to przerażająca katastrofa polityczna, dla innych jutrzenka nowego lepszego świata, zorza nadziei. Myślę, że jedni i drudzy mają trochę racji, ale ciekawie jest spojrzeć, co się właściwie stało. Ostatecznie wygrał Kreml i Hollywood. Kreml ma pewność, że w Białym Domu usadowił się ktoś z zerowym doświadczeniem w polityce i dyplomacji, ekstrawertyk łasy na blask sławy, na pochwały i hołdy. Kampania odsłoniła jego interesy i środowisko tak dobrze, że agentura ma pół roboty za sobą.

 Hollywood udowodnił sam sobie, że dziesięciolecia produkowania prymitywnej rozrywki nasyconej przemocą, wulgarnością i erotyką owocowały wytworzeniem sektora elektoratu potrzebującego również w polityce postaci z takich seriali jak „Pogoda dla bogaczy” czy „Moda na sukces”. Ogłupianie się udało. Ta grupa dostała co lubi, na całą kadencję.

   Czy warto się nad tym zatrzymywać? Nie pisałbym o tych wyborach, jakby było nie warto. Ogląd sytuacji, wybuch emocji po obydwu stronach Atlantyku i po obydwu stronach sceny politycznej, skłaniają do myślenia o tym, dlaczego wybory przynoszą wynik, który dla tak wielu jest frustrujący? Piękny akt obywatelskiej wolności przynosi traumę uczestnikom. Jednym poczucie przegranej, drugim cierpienie spowodowane tym, że bracia-obywatele odrzucają i potępiają  ich wybór, ich zwycięstwo. Skąd się to bierze? Oto kulturę, która jest trudna, rynek zastąpił rozrywką, która jest przyjemna.  To tłumy ogłupione rozrywką tracą umiejętność rozpoznawania związków, jakie łączą osoby z wartościami. Ktoś opowiada o wartościach, ale nie słuchają go.  Są pewni, że będzie kłamał. Patrzą czy jest przystojny, czy bogaty i jaką ma żonę.

   Takie kampanie wyborcze, takie wyniki, takie elity będziemy mieli, jak długo w kultura jest w odwrocie.  Kultura – rozumiana jako poszukiwanie sensu i wspólnoty przez rozmowę o wartościach  – a taka kultura ma siłę przenikania w całe ludzkie bytowanie, owocuje kulturą obyczaju domowego, kulturą filmową i literacką, kulturą użytkowników dróg, kulturą prawną, kulturą religijną, owocuje także  kulturą użytkowników demokracji.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko