Andrzej Walter – Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni

0
113

Andrzej Walter


Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni

Ryszard Stryjec   Pusty śmiech mnie ogarnia, kiedy widzę, słyszę, a nawet czytam, że polska kulturę reanimować chcą ci, którzy walnie przyczynili się, iż znalazła się ona w stanie zapaści, w stanie krytycznym, by nie powiedzieć, terminalnym, że właściwie już kona na naszych oczach na tyle długo, iż zaczynamy wierzyć, że to prawda obiektywna. Może to jednak śmiech powierzchowny, gdyż nie dość dobrze przyjrzałem się hasłom przewodnim, sztafażom, spoza których ten śmiech się wydobywa. Nie dość wnikliwie zobaczyłem skrzętnie zakrywane, pospolite, tak zwane drugie dno. Otóż nagle pojawili się nam kontrrewolucjoniści, używając ich terminologii, odznaczeni Orderami Uśmiechu, znani z tego, że są znani, przybrani w tytuły i nagrody, czasem nawet zachłyśnięci swym bezsprzecznie wykreowanym salonowo „autorytetem” – a jakże – moralnym, intelektualnym i tyleż etycznym, o ile etyczna jest wcześniejsza rewolucja spod znaku tęczy i sznurówek. Autorytetem, ze tak ujmę, wzajemnie nadanym, wyśpiewanym medialnie głównym nurtem, dokąd żaden inny nurt nie wpłynie … gdyż nurt inny jest przecież ściekiem, fekaliami i ciężko znoszonym czystym oszołomstwem.

 

   Tak. Kontrrewolucjoniści kultury chcą błyszczeć, brylować, stać przy mikrofonie samodzierżawnie, długo i szczęśliwie, rozdzielać synekury i nazywać samych siebie wielkimi, a swoich „swoimi”, czy też wreszcie obcych obcymi. A kiedy spoza tej kontrrewolucji będziemy usiłowali dostrzec jakąkolwiek wcześniejszą rewolucję odeślą nas … do diabła, w którego przecież nie wierzą. Bo wierzą już tylko w siebie, w poklask, we własną autorytarną kreację, uzurpację i medialny lans. Odnajdą – jak zawsze – garstkę pożytecznych, mało wgłębiających się klakierów i dalej że – hulaj dusza – piekła nie ma. Otóż owe „autorytety” znalazły – jak sądzę poprzez pewne przeoczenie – „poparcie” … w ostatnim tekście Marka Jastrzębia pod tytułem „A już straciłem nadzieję!”

 

   Nadzieja jest podobno matką niezbyt mądrych, a za takiego z pewnością nie uważam Marka, zatem wybałuszyłem szeroko oczy ze zdziwienia i do tej chwili nie potrafię ich zamknąć, kiedy krok po kroku przyglądam się „kołom zamachowym” tej fenomenalnej kontrrewolucji. Kogóż tam nie ma? Albo parafrazując wodza, z którego kręgu do dziś się bodaj nie wyzwolili i powtarzając jego słynne „ufać, ale sprawdzać” – któż to tam jest? Jest kółko różańcowe naszego premiera z plakatu, czysty żywy i puszysty salon, poplecznicy wtajemniczonych, sami swoi – dziarskie damy poprzedniej epoki przeistoczone w epokę nową, profesorowie uzurpatorzy oraz pieski gończe wiodących mediów, których ideologia stosowana i narzucana od ćwierćwiecza demontuje Polskę z jej wstydliwą tradycją, śmiesznym patriotyzmem i mało postępowym zaściankiem. Są tam ci sami, którzy lat temu kilka skutecznie rewolucjonizowali kulturę wyrzucając z niej jakieś nudne „Trylogie”, jakieś podszyte szowinizmem lekcje historii, jakieś moherowe poczucie dumy z tego, że się jest Polakiem – bo przecież to jawnie i li tylko … jakże bardzo „tylko” prowadzi do pieców krematoryjnych polskich obozów zagłady. Są tam „sprawiedliwi wśród narodów świata”, wielbiciele serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, którzy pouczali nas o nowoczesności, postępie i wolności ustami pełnych jakże racjonalnych haseł. Czekam jeszcze tylko na nowych, kolejnych celebransów świętej Sprawy – na przykład pewnego barda późnego pe-er-elu, który chcąc „być sobą” i nas namawiając do tego w pewnej telewizji przy śniadaniu nazwał polityka opozycji prawdziwym ch–, ale Państwo wybaczą – nie psujmy sobie aż tak bardzo smaku … W sumie to nie chcieliśmy być sobą tylko … „bić ZOMO”. Czułość, wytwornosć i pieszczotliwość stwierdzeń salonu jest przebogata i pełna. Jest, rzekłbym, kompletna. My, Polacy, naród, który przecież gęsiom się … kłaniał, gdyż wszystkie kule powaliły go na twarz. My, Polacy – mamy przecież owe autorytety, które chcą dla nas tak dobrze, jak najlepiej, że zadeptują się wzajemnie w pędzie przed mikrofony i kamery, gdzie „miłość wzajemna i dobroć”… Mamy tę zdrową tkankę narodu, w odróżnieniu od tej niezdrowej, konserwatywnej, czarnej sotni mowy nienawiści. Ci ludzie właśnie namawiają nas do wzniecenia „kontrrewolucji kulturalnej”.

 

   Marku, wybacz. Ja do tej „bajki” nie wchodzę. Jakkolwiek ideę ratowania polskiej kultury uważam za słuszną i podkreślę to mocno – jedynie słuszną drogę do uratowania naszego kraju przed nicością – to pójście ramię w ramię z ludźmi, którzy dowiedli przez ostatnie ćwierć wieku jedynie swej hipokryzji, mętnych intencji oraz wątpliwej jakości „rewolucji” kulturalnej jest po prostu pójściem drogą donikąd. Nie dlatego, że nie wskazują dobrego kierunku. Tylko dlatego, że znów chcą nas wpuścić w przysłowiowe maliny. Znów chcą nas wykorzystać. Jeszcze nie tak dawno ci sami ludzie wszem i wobec udowadniali, że jest cudownie, jest świetnie, kultura kwitnie, Polska jest sexy, a świat u naszych stóp, a teraz „ktoś przestawił wajchę”, boski nas opuszcza, a my z ręką w nocniku użerajmy się z tymi NFZ-tami, Sanepidami, dziurą budżetową i … kulturą „braku kultury”.

 

Z bulem muszę stwierdzić, że to chańba  

(mój Boże, jak dobrze, że ci w Brukseli nie za bardzo wiedzą o co chodzi …)

 

    Ale, ale. Żarty na bok. W tym gronie rzecz jasna znaleźli się i ludzie, którzy – pomimo rozbieżności światopoglądowej – faktycznie chcą coś zrobić, czemuś służyć i jakoś to wszystko poskładać w całość. Pytanie tylko czy nie jest zbyt późno?

 

   W jednym z ostatnich wywiadów w Gazecie Wyborczej (5-09-2014) Karol Modzelewski mówi bardzo ciekawie o swej ostatniej książce i ostatnim w niej rozdziale wymownie zatytułowanym “Wolność bez braterstwa” i jawnie już skierowanym w przyszłość, Modzelewski pisze o postkomunistycznej Polsce i “kolejnym pokoleniu rewolucjonistów”, którzy zapewne będą chcieli uczynić ją sprawiedliwszą – w słowach tak ważkich, że warto przytoczyć je tutaj w całości: “Nie będę ich zachęcać ani powstrzymywać od kontestacji. Będą dostawać baty, ale to akurat nie powód, żeby dać za wygraną. Każde pokolenie ma niezbywalne prawo, żeby dostawać w skórę; to jedyne prawo człowieka, którego żaden reżim nie odbierze. Na pewno nie będę im towarzyszył na ich ciernistej drodze, bo jestem na to zwyczajnie za stary. Nie mam już sił ani zdrowia na żadne barykady. Poza tym za dużo wiem. W świetle mojej wiedzy rewolucja jest albo niemożliwa, albo zbyt kosztowna, w każdym zaś razie kończy się nie tak, jakbyśmy chcieli. Rewolucjonista nie może tego wiedzieć. Niewiedza go uskrzydla i pozwala dokonywać rzeczy niemożliwych, dzięki którym zmienia się świat. Będzie on potem rozczarowany lub co najmniej nieusatysfakcjonowany zmianą, do której się przyczynił, ale to już inna sprawa. Wśród przyszłych rewolucjonistów, do których kieruję te słowa, jest pewnie wielu niewierzących. Ja też nie jestem religijny, ale na pożegnanie chciałbym im powiedzieć: ‘Szczęść Boże’. I nam też”.

 

 

 

   Co takiego wie zatem pan Modzelewski, że „wie zbyt dużo”? To chyba już dziś to samo co i ja wiem, a nie wiedzą tego jeszcze ci, którzy poparli akcję „Kontrrewolucji kulturalnej”. To wiedza o życiorysach, ich ciemnych stronach mocy, ich tajemnicach niechętnie ujawnianych i to raczej tylko wtedy, gdy jakiś „oszołom” odważy się o tym napomknąć swą niewybredną mową nienawiści. Bo przecież nie mową prawdy. Prawda została zawłaszczona. Ideologicznie nasączona. Ujednolicona. A właściwie jej nie ma. To tylko relatywna prawda naszych czasów, prawda wygranych i prawda silnych. Coś mi to przypomina. To prawda zredukowana do prawdy z ekranu, z przekazu wybiórczego celem kształtowania odpowiednich reakcji na właściwe akcje. Kto się jednak dziś nad tym zastanawia? Ludzie ulegają stadnie i bezrefleksyjnie. Zastanawia się jedynie ten: co szuka, czyta teksty z obydwu stron barykady, wyłącza telewizor, spotyka się z ludźmi, rozważa, analizuje, porównuje, zestawia fakty, albo ich strzępy w jakąś całość i do końca nie wierzy w żaden przekaz. Ilu jest dziś takich ludzi? Niewielu. Zaledwie garstka. To jak w takiej atmosferze ratować kulturę? I czy jest to w ogóle możliwe? I tędy powinna podążyć, tak naprawdę, nasza polemika, a nie drogą „kontrrewolucji mistrzów” … którzy po sutym śniadaniu w czasie antenowym dla emerytów, pożarli właśnie nas. Ale może i nie tylko nas?

 

   Można przy okazji postawić sobie i inne pytania. Czy Modzelewski rozumie tak samo jak ja czy ty – drogi czytelniku wolność albo braterstwo? Czy jako zadeklarowany niegdyś komunista on w ogóle może rozumieć to tak samo? Sądzę, że akurat pan Modzelewski może i faktycznie nie ma złych intencji …

Ale nam się dziś wmawia unifikację definicji, utylizację źródeł i w tym świetle możemy mówić i nie mówić o tym samym, sami o tym nawet nie wiedząc. Przeto właściwie z pewnej perspektywy rozgrzeszam popierających „kontrrewolucję” – i tę … i inne … , i wszelkie rewolucje, -izmy… listy otwarte i listy zamknięte… nawet niektóre donosy wymuszane przymusem … w tym zgiełku, w tym chaosie wilk przecież gra owcę, a owca wilka. To wszystko traci sens. Szabelka zardzewiała. Poezja się z ekranu nie leje, czytać się nikomu nic nie chce, a do teatru chodzą celem snobowania. Upadek przybrany w szaty nowobogackiego wykształciucha, który zawsze mówi apropos… tego co wyczytał w mediach wiodących, bądź też jest elokwentny opinią zasłyszaną u szklano-ekranowych intelektualistów ulepionych podług słupka oglądalności i instytutu badania opinii widza. Nigdy nie powie tylko tego co czuje naprawdę, nie wyjdzie na spacer z nierasowym psem, nie kupi książki, która go zaciekawi, tylko kupi taką jak mu polecą. Taki czas dziś mamy. Czas żenady. Czas ludzi, którzy tej żenady się pozbyli raz na zawsze dzięki takim właśnie złotoustym gęgaczom jak pan X i pan Y. Tutaj nazwisk nie wymienię. Możecie sobie dopisać sami.

   Wielu z nich widziałem osobiście jak ku uciesze masy ciągle podkreślali: ja, moje, zrobiłem, tymi rękami ulepiłem, wyreżyserowałem, uczyniłem i potem burza oklasków. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Idealnie zmontowane. Tylko, że dla przykładu, jakaś słaba sztuka rodem z „Zielonej Wyspy” wystawiona w teatrze nie otarła się nawet o arcydzieło, ba, nawet o dzieło, a jakiś tam film pokazał historię sztucznie, niekompletnie i tendencyjnie, ale miał odpowiedni szum medialny, zamachowe koło marketingowe i złoty deszcz środków na to wszystko.

A po nas choćby i potop… Byle nie ten … wsteczny – Sienkiewiczowski – ku pokrzepieniu serc …  Uświęcamy publicznie te gnioty, uwznioślamy tandetę, czynioną z wyrachowania, a nie prawdziwej potrzeby artystycznej i wciskamy to wszystko otumanionemu medialnie widzowi, który ma być nakręcony, zachwycony i uszczęśliwiony, gdyż pan „krytyk”-zleceniobiorca mu tak nakazał i należy to wykonać stadnie. Myślenie indywidualne i protest z nim związany pozostaje jednak w ukryciu. Nie w świetle reflektorów. Tak działa ten mechanizm. I przerażające jest to, że ludzie zatracili ten wielki instynkt oceny. A zatracili go, gdyż zatracili też wiarę w jakiekolwiek własne oceny, ponieważ w natłoku biernej rozrywki zatracili też własne myśli, własną wyobraźnię – kształtowaną, a jakże inaczej – tylko lekturą. Na lekturę stracili też czas. – Ja nie mam czasu! – słyszymy zewsząd … A na fesjbuka, siłownię, kijki czy tandetny serial masz? Choć wierzę, że tych, którzy to czytają dotyczy to jednak najmniej … albo wcale.

      Przyjrzyjmy się bliżej wielbicielom naszego polskiego qui pro quo. Tworzą wyjątkowy – jak nazwali to – Kod Mistrzów. Chcą stworzyć – cytuję –

„cykl spotkań młodzieży z Autorytetami intelektualnymi i artystycznymi. Będą to spotkania poświęcone przekazaniu przez Mistrzów swoich doświadczeń życiowych, preferencji z zakresu kultury, przedstawieniu dzieł sztuki, które miały w ich życiu największe znaczenie”

 

   Kochani Mistrzowie. Opowiedzcie dzieciom o dawnych czasach. Bądźcie żywą historią, którą w wersji faktograficznej tak mocno chcecie ugłaskać. Jak to niektórzy z was wstępowali do partii, albo z niej występowali; jak to niektórzy z was wierzyli w marksizm bądź nie wierzyli (jak nie przymierzając – wielki Leszek Kołakowski, który było nie było wciąż mnie fascynuje); jak to było w latach 1945 – 1956 … tak, tak, to chyba najciekawsze… Jak to życie splatało się z wyborami, decyzjami, epoką… Błagam o jedno, powiedzcie prawdę – nie wciskajcie im tylko tych ciągłych „własnych wersji historii”, które można „kontrrewolucyjnie” od was często usłyszeć… Tej medialnej papki, gładkich, wyświechtanych słów, których tak często używacie dla ornamentu wywiadu, tekstu, prezentacji, elokwencji i waszej dobrej miny do złej gry. Rewolucja jest już dziś passe. Tym bardziej kontrrewolucja. Być może zbliża się wojna. Być może jeszcze nie teraz. Faktem jest, że kultura leży na łopatkach. Leży i już nawet nie kwiczy. Odebrano jej resztki środków (oprócz grup poprawnych politycznie – czytaj na tyle właściwie antykatolickich, aby „zmieniać świat” na modłę zaleceń „europejskich”). Nie stworzono żadnego systemu ułatwiania prywatnego sponsoringu i korzyści podatkowych z nim związanych. Nie stworzono żadnego mechanizmu kulturę podnoszącego. Nie dba się nawet o tak zwaną misję telewizji publicznej, której wyznacznikiem są równe szanse dostępu i prezentacji informacji, a nie zalew reklamami zakłócającymi nawet odtworzenie hymnu państwowego. Pozostaje nam więc zatem tylko Wasze Mistrzostwo. Stańcie na wysokości zadania. Ja jednak nie poprę waszej akcji, bo już wam nie ufam. Zawiedliście mnie nie raz, nie dwa, nie trzy. Zawiedliście mnie, moich Przyjaciół, jakże wielu ważnych Twórców wszelkiej maści, zawiedliście ludzi wrażliwych oraz całe rzesze społeczeństwa. Wkrótce przyjdzie jednak za to zapłacić rachunek. Pozostanie nam jednakże tylko Wasze Mistrzostwo. Nie podlegające dyskusji. Jedyne. Wielkie i autorytatywne. Piękne…

 

   Drogi Marku. Staram się zrozumieć twoje intencje. Kulturę trzeba wspierać jak się da, kiedy się da i z kim się da. Inicjatywa Teatru jest jednak podszyta pewną grą, a owa gra ma być poprowadzona przez Mistrzów, którzy wykonali epokową, dziejową pracę transformacji, jednakowoż wykluczając z uczestnictwa w niej co najmniej trzydzieści procent społeczeństwa, lansując tylko deklaratywnych światopoglądowo klakierów właściwej wersji wydarzeń i ocen, uciszając niepokornych poprzez ich wyśmianie i ostracyzm, podsycając świadomie brak jedności ludzi sztuki uzasadniając to makiawelicznie oraz ideologicznie w zależności od potrzeb, i tak dalej i tym podobne. Jak można w tej sytuacji przyłączać się do akcji, która już u podstaw skazana jest na swego rodzaju niepowodzenie, na swoistą ornamentowość … na to, że finalnie będzie jak było, tylko kolekcjonerzy fanfar skomponują sobie do klapy pełnej orderów jeszcze jedną zasługę? Że napisali o szkołach? O edukacji? O pociągnięciu za sobą młodych? Może robią to dlatego, iż czują już, że ci młodzi, których rodzice nie okazali się jakże powszechnymi dyletantami współczesności (zajętymi miast wychowaniem – własnymi „karierami”) są im po prostu przeciwni. Przeciwni ich światopoglądowej, tęczowej rewolucji. Przeciwni hipokryzji. Chcą się zakochiwać, czytać, przeżywać życie, dotykać go, tworzyć rodziny, a nie tkwić po czternaście godzin dziennie w korporacji, albo mieć alternatywę zmywaka w Irlandii, w co wtłoczyli ich gorąco popierani przez nich (czyli Mistrzów) ludzie władzy i wszelakich decyzji. Tego się niestety nie da rozdzielić. Tego jak się żyje w naszym kraju z atmosferą popierania, krzewienia i utrwalania kultury. Zarówno tej popularnej jak i tej wysokiej. Życie splata się ze sztuką i z niej wypływa, jak i sztuka czerpie garściami z życia i świata za rogiem.

 

   Zawsze patrzyłeś Marku – z lotu jastrzębia. Czyżby instynkt Cię zawiódł? Czy poszybowałeś zbyt nisko? Albo może wręcz nazbyt wysoko i stamtąd już nie dostrzegłeś pewnych szczegółów czy detali …? O nie bowiem rozbija się ten sztafaż. O szczegóły i detale. O ten apel, który w wykonaniu tych ludzi jest pełen banałów i pustych słów. Bez pokrycia świadectwem. Bez realnego wzoru do naśladowania. Przykro to mówić, gdyż faktycznie sprawa jest ważna i poważna. Niemożliwa jednak bez zmian systemowych. A tu, bądźmy szczerzy, nie widać nawet światełka w tunelu.

 

   Kończąc powyższą „mowę wołającego na puszczy” przywołam sentencję Onufrego Zagłoby (wypowiedzianą podczas przyjmowania przez Jan Zamojskiego, cynicznego poselstwa szwedzkiego) – jakże znamienną do zaistniałej i wyrażonej przeze mnie sytuacji

Diabeł się w ornat ubrał i ogonem na mszę dzwoni

 . Ja jednak już wiem dlaczego się przebrał, dlaczego dzwoni i wybieram inny kościół. Świątynię bez braku zaufania, do której obecności na świecie podobno też mam prawo. Do innych wezwań i nie takiego dźwięku dzwonów. Po Kodzie da Vinci nie przekona mnie żaden Kod Mistrzów. Zostawiam im ich Mistrzostwo, ich wierną i zadeklarowaną publiczność i ich (też coraz mniej hojne) państwowe wsparcie. Wierzę w nadejście nowych czasów, wierzę w wielu młodych, którzy jak to zwykle bywało – poszukują, wiercą się, a ci, nawet nieliczni, wychowani w kulcie intelektu, zawsze prawem wieku i nabytych wartości będą nieufni wobec wszelkiego fałszu. Tego fałszu mamy dziś w nadmiarze. Serwowany powszechnie i już prawie beznamiętnie. Na tym fałszu zbudowano dzisiejszą Polskę. Trzeba być ze skały, i być wnikliwym, dociekliwym i poszukującym, aby temu fałszowi nie ulec. Życzę tego, tej wytrwałości, poszukiwań prawdy … ba, może wręcz pewnej naiwności – Tobie, sobie i naszym wiernym czytelnikom.

 

Andrzej Walter

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko