Piotr Wojciechowski – Cud w Gdyni czyli wierność warunkowa

0
179

Piotr Wojciechowski


Cud w Gdyni czyli wierność warunkowa

 

Ryszard Stryjec  Nie da się uniknąć konsekwencji swoich czynów. Czterdzieści lat temu wyreżyserowałem nieduży  film. Efekt natychmiastowy był taki, że zakazano mi reżyserowania filmów, co spowodowało, że pilniej zająłem się literaturą.

  Teraz przyszło mi zmierzyć się z efektem opóźnionym, organizatorzy festiwalu filmów polskich zaprosili mnie, abym towarzyszył projekcji tego filmu włączonego do serii projekcji „Zagubione w przestrzeni – zapomniane polskie filmy sf”.  „STACJĘ BEZSENNOŚĆ” obejrzałem ze wzruszeniem i spojrzałem bez wstydu w oczy nielicznych widzów. To był nadzwyczajny epizod w mojej młodości, niewątpliwe świadectwo przychylności losu, sympatii Tadeusza Konwickiego i nieskuteczności partyjnego nadzoru nad kinematografią.

   Status uczestnika festiwalu pozwolił mi  obejrzeć inne filmy, nowe, zrobione w większości przez dużo młodszych ode mnie, wśród nich paru byłych moich studentów. Zobaczyłem kilka filmów mądrych, inne wredne lub głupie, nawet trochę pięknych, a do tego udało mi się nie oglądać filmów których postanowiłem unikać. O tym wszystkim właśnie gada się w mediach, pisze w prasie, a większość tych filmów można będzie zobaczyć.

   Zatrzymam się jednak na tym, o czym się nie mówi i nie pisze, o ekranowych zjawiskach stanowiących osobliwe świadectwo przemian myślenia o wartościach.  Chcę tu przywołać przykład filmów wysoko ocenionych i nagrodzonych – Złotymi Lwami – IDA – Pawła Pawlikowskiego i Srebrnymi Lwami – MIŁOŚĆ – Sławomira Fabickiego. W obydwu tych filmach kluczową rolę odgrywa wierność – wierność jako pojęcie, wierność jako wartość, wierność jako relacja.

Ida z filmu Pawlikowskiego to nowicjuszka tuż przed obłóczynami w prowincjonalnym klasztorze surowej reguły. Rzecz dzieje się  w na początku lat sześćdziesiątych minionego stulecia. Przeorysza wysyła Idę na spotkanie z jej jedyną żyjącą ciotką. Ciotka okazuje się zgorzkniałą alkoholiczką, która pracuje jako sędzia, , a w latach stalinowskich była prokuratorem skazujący na śmierć w procesach politycznych. Od tej właśnie ciotki, partyjnej Żydówki, dowiaduje się zahukana Ida, że ona sama też jest Żydówką ocaloną w zakonnym sierocińcu. Wyrusza z ciotką w Polskę, odnajduje dom rodzinny, grób rodziców, mordercę rodziców – który ją samą ocalił, bo była mało podobna do Żydówki.

    Czy po tym wszystkim będzie wierna swojemu powołaniu?

Film Fabickiego MIŁOŚĆ jest filmem współczesnym. Portretuje mieszczańską rodzinę z niewielkiego miasta. On inżynier, ona urzędniczka w zarządzie miasta. Młodzi, urodziwi, z pięknym domem. Spodziewają się dziecka. Wszystko ładnie, pięknie, ale merowi miasta, który natarczywie adoruje swoją podwładną puszczają nerwy. Odwiedza urzędniczkę w jej domu, napastuje, gwałci.

  A ona nie od razu przyznaje się mężowi – rzecz wydaje się, gdy dziecko już się urodziło.

  Konflikty, niedomówienia, złe porozumienie, mąż szaleje z zazdrości, wątpi w swoje ojcostwo, wyprowadza się z domu. Kocha i  kochać nie może, wie, że jest kochany, ale co chwila w to wątpi.

   Czy ostatecznie potrafi być wierny?

Obydwa filmy mają dobre zakończenia, mąż wraca do żony, nowicjuszka do klasztoru. Są wierni. Gdzie problem? Problem w tym, że obydwa filmy pokazują nam wierność nie taką. Inną. Gorszego gatunku. Mąż, aby powrócić, musi przedtem zdradzić, zahaczyć w barze ślicznotkę nic dobrego i odbyć z nią stosunek na przypadkowym meblu. Kandydatka na mniszkę musi jeszcze przebrać się w wysokie obcasy w metaforycznym i dosłownym sensie. Ubiera się w te pantofle na koturnach, wciąga na siebie czerwoną suknię po ciotce, wypala jakieś papierosy, pije wódę z gwinta, odszukuje przystojnego saksofonistę, idzie z nim do łóżka. Dopiero potem wraca, leży krzyżem.

  Myślę, co się stało z wiernością. Oto przestała to być wierność z Ewangelii, wierność z książek kapitana Josepha Conrada, wierność z „Kamieni na szaniec”. Przestała istnieć jako cnota z metafizyczną sankcją, ze zdradą jako piekłem. Przestała istnieć jako cecha charakteru człowieka, o którym bliźni sądzą – jest prawy, jest szlachetny. W ogóle nie istnieje już w człowieku jako pewien porządek jego wnętrza – przenosi się do gombrowiczowskiej – „katedry międzyludzkiej”, staje się relacją, staje się kontraktem z sankcją kodeksu cywilnego. Wychodzi z serca człowieka, wchodzi w przestrzeń społecznych procedur. Wierność już nie prowadzi – na dobre i na złe – człowieka, który chce być wierny. To już człowiek włada swoją wiernością, wydziela drugiemu określoną porcję wierności.

   Oto szlachetny film Fabickiego i dwuznaczny film Pawlikowskiego, obydwa świetne realizatorsko, wysmakowane estetycznie, aktorsko bez zarzutu. Czy one proponują nowe podejście do wierności, czy opisują to, co się już z wiernością stało? Czy może chcą podtrzymać na duchu tych, którym się zdaje, że żadna wierność już nie ma miejsca w świecie, którego dewizą jest – „Nasze faktury są w porządku”.

      Gdyby chcieć o tym rozmawiać, trzeba by włączyć w dyskurs i inne filmy z gdyńskiego festiwalu – nagrodzony „Chce się żyć” Pieprzycy czy pominięty w konkursie młodego kina „Ojcze masz” Kacpra Lisowskiego. Nie wypada jednak na biesiadzie literackiej zajmować się tylko filmem, zwracam się więc ku moim „notatkom w chaosie, w których zapisałem parę myśli z pamiętników Jana Józefa Szczepańskiego, sprzed 60 lat:  1953 – Boję się szczególnego formalizmu i przywiązania do gestów niezłomnej uczciwości, które pozostaną jako nawyk, gdy treść dawno zwietrzeje. 1953 – Świat rządzony samą logiką nie jest normalny. 1954  Trzeba geniuszu żeby wyrazić zwykłe prawdy.

Szczepańskiego wspominam jako człowieka wielkiej prawości. Był wierny.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko