Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

0
117

Rekomendacje książkowe Krzysztofa Lubczyńskiego

 

Jednooki diabeł

Dziełem godnej najwyższego podziwu pasji jest ta potężna – osiemset stron licząca – edycja. Henryk Głębocki, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego po wiedzę o swoim fascynującym bohaterze jeździł nawet do USA. Powstało dzieło imponujące zasobami wiedzy, w pełnym tego słowa znaczeniu erudycyjne, oparte na bogatym materiale dokumentacyjnym, ale zarazem wspaniałe w lekturze, dzięki nadaniu mu przez autora rysów eseistycznych.

Postać, którą Głębocki uczynił bohaterem swej pracy jest ze wszechmiar niezwykła – wybitna, pełna sprzeczności, tajemnicza. Dla jednych tylko frapująca, dla innych będąca jednym z wcieleń zła. Hrabia Adam Gurowski (1805-1866), zwany „czerwonym hrabią” lub „strasznym hrabią”, „rówieśnik Kordiana”, jak nazywa go autor, koncentruje w swojej biografii węzłowe zagadnienia związane z polskim bytem narodowym, w szczególności w aspekcie relacji Polski z Rosją oraz Zachodem. Gurowski wywodził się z wielkopolskiego rodu, już wcześniej posądzanego o „związki moskiewskie”. Hrabicz z Wielkopolski, intelektualista kształcony w Niemczech, w młodości heglista, radykał i jakobin, uczestnik Powstania Listopadowego i jego dyplomatyczny rzecznik w Europie zachodniej, a następnie narodowy apostata, zwolennik wtopienia Polski we wspólnotę pansłowiańską z Rosją na czele, emigrant zmarły w USA. Poza tym, domniemany inspirator domniemanego spisku na życie cara Rosji, ukazanego przez Juliusza Słowackiego w „Kordianie” jako „spisek koronacyjny” (ślad Gurowskiego można odnaleźć także w jego „Poemach Piasta Dantyszka herbu Leliwa”, a Zygmunt Krasiński to Gurowskiego prawdopodobnie uwiecznił m.in. w postaci Filozofa w „Nieboskiej komedii” i być może nie tylko w tej). A może rosyjski agent na Zachodzie, o co oskarżali go Marks i Hercen? Inspirator słynnego pamfletu na Rosję napisanego przez markiza de Custine? Wallenrod, a może jednoznaczny zdrajca? Tytułowy Asmodeusz? Wizjoner, który przewidział przyszłą hegemonię Ameryki i Rosji w świecie? A może intrygant lubujący się w szatańskim myleniu tropów, rozkochany w sprzecznościach egzystencji i własnego losu?

Co sprawiło, że jeszcze w 1831 roku Adam Gurowski zdawał się być w głębokim zaprzeczeniu wobec Rosji i działał przeciw niej, a w latach 1834-1835 przeszedł ową ewolucję ku „zaprzaństwu narodowemu”? Czy tylko to, że zobaczył w Rosji „kraj przyszłości”, tygiel, w którym ukształtuje się nowa postać świata, a we własnej ojczyźnie skazany na zagładę relikt tradycjonalizmu religijno-społecznego, niezdolny do przeciwstawienia się burzy, jaką jest rozwój nowożytnej Europy?

Głębocki stawia znacznie więcej pytań niż daje odpowiedzi, ale jego pytania są znacznie bardziej pasjonujące niż niejedna odpowiedź dawana przez innych, zajmujących się Gurowskim.

„Diabeł Asmodeusz” to arcypasjonująca, godna najgorętszego polecenia, a przy tym obowiązkowa lektura dla każdego, kto utożsamia się z mianem inteligenta. Bo, w gruncie rzeczy, bez zrozumienia fenomenu apostazji i myśli Gurowskiego nie sposób pojąć sensu historii Polski i Europy w XIX i XX wieku. A także, co istotne, znaczenia i źródła kilku współczesnych, by nie powiedzieć bieżących dylematów współczesnej Polski.

Henryk Głębocki – „Diabeł Asmodeusz w niebieskich binoklach a kraj przyszłości. Hr. Adam Gurowski i Rosja”, Wyd. Arcana, Kraków 2012

 

 

 

Stary New York od podszewki

Polskiego czytelnika uderzyć może tematyka, ton i klimat tych opowiadań, pisanych w II połowie XIX wieku, typem narracji i problematyki – ludzkich uczuć, relacji między kobietami a mężczyznami, „zawiłości i kaprysów”, osobliwym ujęciem portretu miasta, skupieniem na psychologicznych doznaniach jednostki. W Polsce tamtej epoki prawie nie było takiej literatury – głęboko skupionej na prywatnej egzystencji człowieka, na doświadczeniach indywiduum, będącej doświadczalną retortą artystyczną, jeśli nie liczyć tandetnej obyczajowej literatury „jarmarcznej”, często tłumaczonej z obcych języków. Nie było bowiem takiego czytelnika, który pojawia się na odpowiedniej glebie społecznej. Dopiero „Lalka” Prusa wprowadziła prozę polską na nowoczesne tory realizmu psychologicznego. Jednak jedna „Lalka” jeszcze wiosny nie uczyniła, bo punktem odniesienia długo był raczej Sienkiewicz niż Prus.

Henry James, autor „Bostończyków”, „Europejczyków”, „Ambasadorów” czy „Daisy Miller” bywa nazywany najbardziej europejskim pisarzem amerykańskim (pod koniec życia przyjął brytyjskie obywatelstwo). Dziewięć opowiadań składających się na tom „Opowiadania nowojorskie”, w tym głośny „Plac Waszyngtona” stanowią ciekawy dokument realizmu psychologicznego. A tematy opowiadań? Podróż dwóch młodych Anglików do USA, historia malarskiego arcydzieła, świat wewnętrzny starej panny, dzieje nieszczęśliwych miłości, męskiej i kobiecej, a pośród tego często chciwość i obłuda jako kluczowe motywy Jamesa. Nie są to jednak historie melodramatyczne, ani sensacyjne, lecz psychologiczne portrety osób i sytuacji, ukazujące podszewkę zdarzeń. No i portret miasta, którego nienawidził, ale do którego go ciągnęło i które potrafił fascynująco sportretować opisując choćby „nowojorską zamieć śnieżną”. Słowem Henry James – wielki pisarz bez wielkich pretensji.


Henry James – „Opowiadania nowojorskie”, przedm. Colm Toibin, przekł. Barbara Kopeć-Umiastowska, Wydawnictwo WAB, Warszawa 2012

 

 

Obiecujące juwenilium


Niewielką, debiutancką powieść „Boiduda” napisał Jakub Lubelski, młody publicysta związany ze środowiskiem „Teologii Politycznej” i „Frondy”, generalnie pisujący w tytułach prawicowych i katolickich. Po ekspresjach starych wygów prozy, chciałem napisać – katolickiej, ale zmienię określenie na bardziej adekwatne: prozy katolickich dylematów, takich jak Andrzej Horubała, czy prawicowej, jak Rafał Ziemkiewicz, Bronisław Wildstein czy – jak to określa w powieści Lubelski – „stary Michalski”, z zaciekawieniem sięgnąłem tym razem po rzecz napisaną przez „egzemplarz” pokolenia dzieci wyżej wymienionych. Pokolenia nazwanego swego czasu nader pochopnie „pokoleniem JP II”. Sięgnąłem ze skwapliwością wynikającą z zainteresowania psychologią zjawiska, jakim jest młody „polski katolicyzm integralny”, owa wysepka w morzu „polskiego katolicyzmu rytualnego”. „Boiduda” została bowiem zaprezentowana w „Rzeczypospolitej” jako swoisty, prozatorski manifest tego środowiska, broniącego rudymentarnych wartości katolickich i konserwatywnych w laicyzującym się „pełzająco” społeczeństwie polskim. Broniącego ich w akcie buntu także przeciw pokoleniu swoich liberalnych, zobojętniałych religijnie i letnich ideowo rodziców z pokolenia pierwszych czytelników „Gazety Wyborczej”. Katolicki bunt bohatera „Boidudy”, Jacka Daniela (czy to jakaś aluzja do whisky „Jack Daniels”?) rodzi się w pierwszej warstwie na pożywce buntu przeciw samotnemu synostwu, przeciw ojcu, przeciw jego nieobecności w życiu syna i zastępowania bycia z nim pocztówkami wysyłanymi z nieustających wojaży zagranicznych. Rodzice Jacka są rozwiedzeni, jak to często bywa w tym pokoleniu, dla którego brak zakorzenienia był formą, klimatem egzystencji. Dziecko z tego powodu cierpiące może zareagować np. popadnięciem w społeczną abnegację, wejściem na drogę przestępczą. Jacek reaguje pożądaniem trwałych, tradycjonalnych korzeni i mądrej dojrzałości. On w scenerii starego Krakowa znajduje je w katolicyzmie, w środowisku konserwatywnej młodzieży. Może przed wykolejeniem chroni go background kulturowy domu, matka-uczona humanistka z Jagiellonki, pamięć ojca historyka sztuki i obfita biblioteka, choćby jej fragmentem była nieszczęsna, a szczególnie ważna dla matki – o horrendum! – „półka z Kołakowskim”? Krok po kroku bohater „Boidudy” (porte parole autora?) wzbogaca swoją katolicką tożsamość i świadomość, utożsamia z wiarą, która jeszcze w dzieciństwie była tylko rytuałem, z którym zapoznawała go sceptyczna religijnie matka. W końcu ślub katolicki ze wszelkimi katolickimi szykanami, założona rodzina i ostateczna katolicka sacra związana z czytaniem pisma świętego przy udziale duchowego przewodnika, według rytmu czterech etapów: lectio, meditatio, oratio i contemplatio.

Wspomniana „Rzeczpospolita” zarekomendowała powieść Lubelskiego jako „pierwszy książkowy portret pokolenia konserwatystów przed trzydziestką” i „bildungssroman”. Jak wygląda to z punktu widzenia takiej intencji, jeśli istotnie była to ambicja młodego autora?

Cechy bildungsroman „Boiduda” ma na pewno. Czy jest owym portretem wedle definicji autora „Rz”? Tu niestety – pamiętając że mamy do czynienia debiutem bardzo młodego autora – wypada wyrazić spory niedosyt. Lubelski ma niewątpliwie pisarską iskrę bożą w sobie, a mówiąc po świecku – talent. Czyta się jego powieść dobrze. Jest napisana potoczyście, z nerwem narracyjnym i zmysłem obserwacji, zwłaszcza począwszy od podrozdziału „Krakowska kawa”, bo wcześniej rzecz się trochę ślimaczy. Jednak jej konstrukcja jest rozchwiana, chaotyczna. To raczej groch z kapustą, pełen ciekawych impresji, dygresji i pierwszych młodzieńczych wspomnień (choćby sekwencja szpitalna). Robi to wrażenie tworu kogoś niezdecydowanego jak prowadzić tok narracji Brak „Boidudzie” osi, wyrazistych postaci, mocnego charakteru pisma. Sympatyczne jest to, że narrator nie robi z siebie „świętego młodzianka” nie kalającego sobie ust językiem pokolenia i gęsto serwuje uliczne wulgaryzmy. To ciekawa wskazówka dokumentalna, że młodzi katoliccy konserwatyści nie odcinają się od korzeni lingwistycznych swej generacji i nie mówią wyłącznie frazami z Ewangelii.

„Boiduda”, której lekturę mimo powyższych zastrzeżeń szczerze polecam, to raczej jeszcze tylko wprawka do przyszłej powieści o „pokoleniu konserwatystów przed trzydziestką”. To juwenilium zaledwie, ale bardzo obiecującego autora.

Jakub Lubelski – Boiduda”, Wyd. Fronda, Warszawa 2012

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko