Krystyna Habrat – Rozkład

0
302

Krystyna Habrat


Rozkład


Janusz HankowskiPod koniec grudnia wprowadzony został nowy rozkład jazdy pociągów. No i powstał taki zamęt na kolei, że w każdym dzienniku telewizyjnym można było obejrzeć pasażerów okupujących beznadziejnie poczekalnie i perony. Nikt nie wiedział, czy ich pociąg przyjedzie, ani kiedy. A jak się pojawiał szturmowali go drzwiami i oknami. Wiele dni biegali z obłędem w oku, tam i z powrotem, po wszystkich dworcach w kraju. Wszystkiemu winien był Nowy rozkład. Wtedy coś mi się przypomniało.
W szkole podstawowej często zmieniał się podział godzin. W pierwszej klasie nasza pani sama wpisywała go każdemu do zeszytu. Potem już dyktowała. W domu tatuś z całą ceremonią rysował mi rubryki na cały tydzień i wpisywał w nie wytworną kaligrafią kolejne lekcje. Jeszcze to ozdabiał i zawieszał nad stołem, gdzie trzymałam książki i zeszyty.
Któregoś dnia, jak tato wrócił z pracy, wykrzyknęłam beztrosko:
– Tatuś, mam nowy rozkład lekcji! Narysujesz mi!?
Wiadomo było, że to zrobi. Zawsze bawił się z dziećmi z wielkim upodobaniem. Lubił nam czytać i opowiadać bajki. Jak byłam mniejsza co dzień domagałam się nowych lalek z papieru. Rysował je starannie i sam wycinał. Podobno, czego już nie pamiętam, usadowiłam kiedyś całą ich kolekcję, jedną lalkę koło drugiej, na spondze wzdłuż całego pokoju. Tyle ich było! Zaraz jednak prosiłam o rysowanie kolejnych. Jak tylko przyuważyłam czystą stronę w książce, chciałam, by i tam pojawiła się lalka, może… dziewczynka. Tato ulegał moim żądaniom, bo ślady tego zostały w książkach, jakie mam z domu. Niektóre pięknie oprawione, jeszcze z czasów dziadków albo dalej.
A „sponga” to prozaiczna listwa przypodłogowa. Właściwie: szponga, gdzie indziej “spong”, ale u nas tak ją nazywano. Na pewno nasze słowo brzmiało ładniej, była w nim jakaś melodia, a my lubiliśmy ładne słowa. Wielu później nigdzie nie słyszałam. Nie znajdywałam nawet w słownikach. Choćby; „duchówka” czyli piekarnik. „Duchówka” ma w sobie ducha. I jeszcze coś. W niej piekło się ciastka, ciasta, drób z nóżkami do góry.
Kiedy zimą wracałam zziębnięta z sanek, czasem z przemoczonymi nogami, mama masowała mi stopy i zaraz kładła na dno duchówki kawałki drewna, przygotowane na podpałkę, i sadzała mnie obok na taborecie. Ostrożnie wsuwałam nogi w czarną, ciepłą, czeluść i opierałam na drewienkach. W pierwszej chwili ból uderzał dreszczami, ale zwolna sopelek lodu we mnie tajał. Mamusia, szurając fajerkami, dokładała węgla do pieca i przyrządzała mi na rozgrzanie kwiat lipy. To dopiero był specjał! Ucierała kogel-mogel z jajek, cukru oraz miodu i dopełniała lipowym naparem. Jak to pachniało! A jak smakowało. Nawet miód, którego wtedy nie cierpiałam, nie psuł wrażenia. Po wypiciu od razu robiło się gorąco. Od lipy, ale też od buzującego w piecu ognia, bo mama dla nagrzania duchówki dorzucała znowu węgla. Przesuwała fajerki mosiężnym pogrzebaczem.
Kto jeszcze te nazwy zna, albo dźwięk, jaki wydawały? W piecu paliliśmy węglem. Najpierw podpalało się cienkie draski drewniane ułożone na gazecie. Czasem szyszki. Zaraz za naszym domem było ich pełno i lubiłam je z koleżankami zbierać do wiaderka. Zaścielały ziemię pod sosnami, bo zaraz za naszymi oknami i ogródkiem zaczynał się las. Był tak wielki, że dopiero jako dorosła, jadąc już własnym samochodem, sprawdziłam, gdzie się kończy. Ten las to też wielka bajka mojego dzieciństwa.
Ale tego dnia, gdy zawołałam o nowy rozkład lekcji, tato nie od razu odpowiedział. Dopiero po obiedzie wyjaśnił.
– Nie mów: rozkład, bo to słowo brzydkie. Rozkład to rozpad… Jakby coś się psuło, butwiało, gniło. Nieprzyjemne, odpychające. Lepiej mów: plan lekcji.
– Albo podział godzin – dodałam, bo tak mówiła pani, kiedy wchodziła zaaferowana do klasy z kartką papieru w ręce.
Tato tylko kiwnął głową. Pilnował, żeby używać tylko ładnych słów. Dlatego u nas w domu nie wymawiało się nigdy słowa “brzuch”, tylko żołądek. Boli mnie żołądek. I już!

Wkrótce na kawałku brystolu wypisał wielkimi literami: PLAN LEKCJI. Pod spodem tabela z rubrykami na poszczególne dni i lekcje. Ozdobił całość kolorowym ornamentem i zawiesił, tam gdzie zawsze.
– Ładniutki – oceniłam, przekrzywiając głowę.
* * *
Tato był zadowolony, a ja – grzeczna córeczka – od tego dnia przestałam używać słowa „rozkład”. Byłam bardzo posłuszna. W dodatku, jak chyba większość wtedy dziewcząt w moim wieku, wybierałam zawsze to, co kusiło wyjątkową urodą. Znalazłam raz w kalendarzu imię: Aurelia. Zachwyciłam się nim. Powiedziałam mamie, że tak kiedyś nazwę swą córkę. Mama, ku mojemu zaskoczeniu, nie podzieliła mojego zachwytu.
– Zanadto wymyślne. I jak byś na nią wołała? Aurelka? Relka? To już nie tak ładne…
Wtedy wyczułam, że coś za bardzo ładne trąci już czymś, co nie może się podobać. Działa, jak nadmiar słodyczy. Odkryłam tak ckliwość rzeczy kiczowatych, z nadmiarem piękna. Wtedy raz na zawsze wyrzekłam się podobnych klimatów: ckliwości, sentymentalizmu. Ładne nie mogło być przesadzone.
Ale „rozkład” nie był ładny.
Myślałam tak do czasu. Wyjeżdżając na studia, musiałam często wertować rozkład jazdy. Ale wtedy już od dawna sama wypisywałam sobie kolejne plany lekcji. Potem harmonogram wykładów i ćwiczeń. Kiedy go odpisywałam z tablicy ogłoszeń i tam odkrywałam niezwykłe słowa: lektorat, proseminarium, seminarium, konwersatorium… Do tego nowo-poznane: rektorat, dziekanat, zaliczenie, indeks, semestr… Zupełnie nowy świat. Inny niż mój dotychczasowy z lasem sosnowym i białymi blokami przy prostych, jak strzelił, ulicach.
Tato z mamą zawsze odprowadzali mnie do pociągu i wychodzili po mnie. Nawet do kilku kolejnych pociągów, gdy nie sprecyzowałam, kiedy przyjeżdżam. Jak wyjeżdżałam mama machała mi koronkową chusteczką. Gdy miałam pociąg skoro świt, o piątej rano, tato odprowadzał mnie sam. Dbał, by mama nie musiała się tak wcześnie zrywać.
* * *
Przypomniałam sobie o tym wszystkim, kiedy na przełomie roku 2010 i 2011 wszedł w życie nowy rozkład jazdy pociągów. Zrobił się straszny bałagan. Pasażerowie wyczekiwali godzinami na pociągi, które miały być, a nie przyjeżdżały. A jak się pojawiały, wchodzili do nich drzwiami i oknami. W XXI wieku! A wszystko zaczęło się od nowego „rozkładu jazdy”.
Co gorsza, w Katowicach wyburzono dworzec. Pasażerom dają w kasie mapkę i odsyłają na mityczny peron piąty. Mówi się o nim, że istnieje tylko wirtualnie, bo jak po wielu trudach podróżny do niego dociera, widzi już tylko światła odjeżdżającego w dali pociągu. Może go wcale nie ma?
Rozkład – coś się psuje, butwieje, rozkłada. Czyżby cała nasza cywilizacja? Nadciąga koniec świata? Tak się zaczyna?
Każdego dnia pokazują w telewizji rozbity pod Smoleńskiem samolot. Rozszarpany wrak ze sterczącymi w górę kołami. Zginęli wszyscy. Prezydent, jego żona i 94 innych osób. Znanych z pierwszych stron gazet.
Latem zalały Polskę straszne powodzie. Co już ludziska się z nimi uporali, powracały. Z rozlewisk sterczały tylko dachy domów. Po przejściu wody zostawały rumowiska. W terenach górskich domy zaczęły zjeżdżać wraz ze skarpą i waliły się. Nawet teraz, w styczniu, istnieje podobne zagrożenie, gdy topnieją śniegi. Istny potop szaleje w Australii. W Brazylii lawina błotna pochłonęła kilkaset ofiar. Świat się zmienia. Przybywa nam nowych słów, które często są ładnym imieniem kolejnego huraganu. „Tsunami” istniało od dawna, ale trzy lata temu poznaliśmy jego skalę, gdy w samo Boże Narodzenie na egzotycznych wyspach pochłonęło ponad dwieście tysięcy istnień.
* * *
Już nie radzimy sobie z tym, co zawsze na naszej planecie występowało.
Cywilizacja podąża naprzód w szalonym tempie. Znawcy głoszą, że wkrótce komputery tak nami zawładną, że dzieci nie będą musiały uczyć się tabliczki mnożenia, bo zastąpi to komputer. Niestety ich mózgi tak się przeorientują, że nie dadzą rady czytać książki ani tekstu dłuższego niż SMS. Tylko, co będzie, gdy terroryści odetną prąd i komputery staną?
Co nastanie dalej? Kompletny rozkład?
Początek tego zdawało się nastał 11 września 2001 roku, gdy w niewyobrażalnym ataku na Amerykę szalony terrorysta zburzył wieże, ale też poczucie porządku świata. My: moja mama, mąż i ja, wróciliśmy akurat z cmentarza, bo była to dwunasta rocznica śmierci mojego taty. Ta data napełniała mnie zawsze podwójnym smutkiem, że nie zdążył nacieszyć się przemianami, bo akurat wtedy formował się rząd Mazowieckiego. Jechaliśmy na pogrzeb tatusia, gdy nowy premier wygłaszał w sejmie słynną mowę, podczas której z przejęcia zemdlał. A w rocznicę tego, po powrocie z cmentarza zaczęłam szykować obiad, gdy w telewizji zaczęli jakiś horror o końcu świata z walącymi się w ogniu wieżowcami. Straszny film! Ale to była prawda. Realna, choć niewyobrażalna. Dotąd.
* * *
Nieoczekiwanie, zanim na dobre zawitała do nas wiosna 2011 roku, w krajach arabskich, na północy Afryki, nastała ”wiosna ludów”. Jeszcze dzieją się tam koszmarne rzeczy, wszystko w rozkładzie, jednak rodzi się nadzieja. Z chaosu, z rozkładu – nadzieja. „Nadzieja” – ładne słowo.
W ostatnich dniach największy sprawca rozkładu z 11 września 2001 roku został zlikwidowany. Czy odtąd będzie bezpieczniej? Może trochę. Zanim kolejny wariat nie zamarzy zemścić się na całym świecie.
Nie należy o tym za dużo myśleć. Tak mawiała mama, gdy się czymś zamartwiałam. Najpierw, gdy usiłowałam zrozumieć, jak to jest, że świat, a raczej Pan Bóg nie ma początku ani końca.
Czasem dodawała jeszcze coś, czego już dobrze nie pamiętam. Jakoś tak: Zamartwiać się nie trzeba, w ciasnych butach nie chodzić, parasol od deszczu nosić! I zwykle kończyła: a najlepiej weź się do nauki.
Oczywiście najlepiej zagłębić się w książkach. Należy tylko wyrwać się z kontekstu słów przytłaczających, brzydkich. Staram się tak do dziś.
Ostatnio często w środku nocy budzi mnie sen, że szamocę się gdzieś czarnych czeluściach i nie mogę się wydostać, a autokar zaraz odjedzie. To efekt wycieczek po świecie. Wtedy towarzyszyły mi podobne lęki. Powracają, gdy mnie coś niepokoi. Budzę się, a lęk dręczy dalej, już nie koszmarną wizją, a pytaniami: na co te codzienne zabiegi, starania? Wszystko i tak kończy się rozkładem…
Rankiem po złowieszczych zwątpieniach nie ma ani śladu. Należy tylko szybko wyjść do ludzi. Otworzyć drzwi i wmieszać się w tłum. Pogadać o tym, co na co dzień i od święta.
Zaraz, chyba poszłam za daleko. Chciałam tylko opowiedzieć o słowach ładnych i mniej ładnych.

 

Reklama

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Proszę wprowadź nazwisko